Przeświadczenia
Przeświadczenia to zmora nauki. Więcej, to przekleństwo wszelkiej działalności wiążącej się z poznaniem, definiowaniem, ocenianiem, opiniowaniem, przekonywaniem, nauczaniem, słowem z prawdą. Każdego, kto nie zna argumentów (dowodów), można przekonać za pomocą dobrze podanego przeświadczenia. Każdy, kto nie potrafi dowieść, może posłużyć się przeświadczeniem, sugerując, że jest to argument niepodważalny. Opakowanie przeświadczenia może być tak nieprzejrzyste, maskujące lub zniekształcające, że zadecyduje, bo odbiorca straci rozeznanie i zrezygnuje z myślenia. Działalność choćby polityków w dużej mierze opiera się na przeświadczeniach i nierzetelnym dowodzeniu, a nie na dowodach.
Tak funkcjonuje propaganda. Z jednej strony wytwarza przeświadczenia na swój użytek, żeby uzyskać podstawę do formułowania wypowiedzi, z drugiej stara się wytworzyć przeświadczenia w umysłach ogółu. W ten sposób przeświadczenia są napędzane przez inne przeświadczenia i koło, dodajmy: błędne, kręci się bez przeszkód. Nie bez powodu odnosimy wrażenie, że żyjemy w czasach złudzeń i że nic nie jest prawdą, nic nie istnieje naprawdę i nic nie jest rzeczywistością, wobec czego należy dążyć do tego, aby komputeryzacja jak najszybciej ustanowiła świat wirtualny na stałe. Przynajmniej ten nie będzie budził wątpliwości, czym jest w istocie. Choć i tego nie jestem pewien…
Przeświadczenia są hamulcem rozwoju między innymi w ten sposób, że blokują nowość. Jak głosi anegdota, Einstein miał powiedzieć, że jeśli wszyscy wiedzą, że czegoś nie da się zrobić, to znajdzie się jeden, który nie wie, że się nie da, i to robi. Owi „wszyscy”, to w wydaniu naukowym środowisko, otoczenie badacza, atmosfera, w której studiował, i miejsce pracy, gdzie globalnie wszystko musi być ustalone. Wyłamywanie się z tych ustaleń jest uważane albo za zakłócanie spokoju, albo dezorganizację, albo – co najgorsze – profanację.
Swego czasu jeden z polskich inżynierów zatrudnionych w niemieckiej fabryce prosił mnie, abym napisał o nim felieton. Kiedy był w Niemczech kierownikiem hali w zakładzie produkującym transformatory, złożył kilka wniosków racjonalizatorskich. Został usunięty za to z pracy. Nikogo nie interesowały ewentualne zyski z udoskonaleń, natomiast wszyscy zdenerwowali się wizją reorganizacji i być może zwolnień. Łatwo więc zrozumieć sytuację tych, którzy nie mogą się przebić z czymś nowym a własnym, czego wcześniej nie uzyskał nikt ważny. Gdyby autorem racjonalizacji był profesor albo dyrektor firmy, to znaczy niekwestionowany autorytet, wszyscy łyknęliby nowość bez popijania.
To jest ten mechanizm: przeświadczenie o nieodmienności istniejącego stanu paraliżuje nawet nie tyle myślenie, ile zdolność do prostej zmiany sytuacji. Zjawisko to można zaobserwować w postawach niektórych nauczycieli akademickich, zwłaszcza młodych i nad wyraz pewnych siebie doktorów, kiedy dostają do rąk studenckie prace oryginalne a nietypowe. Natychmiast ustawiają barykadę przeświadczeń, by po drugiej jej stronie szukać odpowiedzi na pytanie „Czy tekst jest zgodny z obowiązującą doktryną?”. To najskuteczniejszy sposób na eliminację talentów. Pan doktor na nietypowość sam się nie zdobędzie i żadnej nie zaakceptuje z wyjątkiem tej, którą mają prawo tworzyć ludzie znani i uznani.
Zdumiewającym przeświadczeniem jest też tak zwany standard naukowego stylu tekstu. Spotyka się je nie tylko w recenzjach pisanych, ale także w czasie dyskusji w komisjach egzaminacyjnych, doktorskich i habilitacyjnych. Wypowiadającym kwestie w tej sprawie zbyt często się wydaje, że tekst napisany po literacku i jasno, czytelnie, przystępnie, jest zły z zasady. Zapewne nie rozróżniają między stylem a doborem terminologii. Wystarczy, że zdania i akapity są eleganckie, a już pojawiają się wątpliwości co do ich „naukowości”. Takim opiniodawcom zupełnie nie przeszkadza fakt, że właśnie najwięksi uczeni piszą podręczniki i artykuły piękne zarówno od strony informacyjnej, jak i językowej. Dlaczego uczonym takim nie może być młody doktorant? Bo nie – odpowiada bezargumentowo zadufany w sobie profesor. A przecież powinien być miłośnikiem kultury nauki.
Przeświadczenia zbyt często wyznaczają także granice, które nie pozwalają na interdyscyplinarność. Sztucznie usztywniają kategorialność dziedzin, zjawisk i obiektów. Paradoksalnie pozwalają też na manipulowanie kategoriami, wytwarzanie przeświadczeń wtórnych, relatywistycznych. Oto w Wikipedii (luty 2013) znalazłem artykuł „Bielik zwyczajny”, w którym napisano, że dawniej ptak ten był nazywany orłem, ale obecnie systematyka biologiczna wyklucza go spośród orłów, w związku z czym o herbie Rzeczpospolitej błędnie (sic!) mówi się, że przedstawia orła. Na podstawie przeświadczenia, że to klasyfikacje zoologiczne dyktują kulturze, co i jak należy nazywać, podano do powszechnej wiadomości, że z polskimi symbolami jest coś nie w porządku. Po mojej interwencji wpis ten gruntownie zmieniono, ale głos w dyskusji usunięto, bo kogoś kompromitował. Jestem daleki od sugerowania, że autor pierwotnej wersji artykułu jest anty-Polakiem, ale zwraca uwagę możliwość reinterpretowania wszystkiego, co może być niewygodne. Można dowolnie zestawiać dowolne argumenty z dowolnych dziedzin, aby wywoływać w sobie i odbiorcach propagandowo skuteczne przeświadczenia, które z nauką, wiedzą i zdrowym rozsądkiem nie mają nic wspólnego.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.