Jeszcze o finansowaniu nauki

Andrzej M. Brandt

Jakże można kwestionować i nazywać mitem oczywistą oczywistość, że dla wzrostu gospodarczego i dobrobytu trzeba zwiększyć środki na badania naukowe? Aby łatwiej uzasadnić ten epitet (mit!), prof. MWG dodał słówko „po prostu”. Otóż, o ile niewątpliwie trzeba te nakłady zwiększyć, to oczywiście nie w sposób nierozważny i głupi po prostu… Naturalnie trzeba równolegle poprawiać wykorzystanie tych nakładów, usprawnić wszystkie elementy struktur, przez które owe nakłady będą przepływać, kontrolować wyniki etapowe itd. Ale trzeba sobie zdać sprawę z faktu, że jeżeli nadal w polskim budżecie środki na naukę będą żałośnie odbiegały od średniej europejskiej, to żadne zabiegi organizacyjne i inne czary nie pomogą. Podczas publicznej debaty 22 października 2013 r w Warszawie prof. Jerzy Hausner stwierdził, że „bez podniesienia nakładów na naukę jakakolwiek dyskusja o jej reformie jest niemożliwa. Obecny poziom finansowania ma charakter podprogowy i w istocie utrwala system, nie zachęca do jakichkolwiek zmian”. Za absolutne minimum uznał przeznaczenie 1% PKB na badania, a do tego nam daleko, bo Polska ze względu na procent budżetu przeznaczany na naukę jest chyba na przedostatnim miejscu w Europie.

Tu i teraz

Przy tak niskim finansowaniu zdumiewa pogląd, że „nigdy jeszcze na naukę w Polsce nie przeznaczano tak wielkich pieniędzy, jak obecnie” (MWG). Czy można nakłady w wartościach bezwzględnych porównywać poprzez lata i epoki? Kontynuując taką metodę porównywania można zauważyć, że w Polsce w 2013 roku było więcej samochodów i telewizorów niż 20 lub 40 lat temu, więc jest bardzo dobrze. Przecież żyjemy i tworzymy budżety tu i teraz, zarówno w Polsce, jak i w innych krajach, a skutki uzyskiwane współcześnie można porównywać tylko w odniesieniu do potrzeb i do środków wydawanych tu i teraz.

Inny jeszcze element artykułu prof. MWG wywołuje zdumienie. Otóż przypomnienie zabawnych twierdzeń, że 80 lub nawet 90% badań naukowych prowadzi donikąd („bzdety” wg MWG), może stanowić zgrabny argument dla władz zarządzających budżetem, że dalsza redukcja środków na naukę jest właściwym kierunkiem.

A może to jest sugestia, że powinno się finansować tylko owe 20 lub 10% badań? Trochę to wygląda na propozycję kupowania tylko wygrywających losów na loterii. Jeżeli propozycja ograniczania wydatków na naukę, a przynajmniej ich niezwiększania, jest słuszna, to dlaczego inne kraje tego nie robią? Czyżby pozostałe kraje europejskie i niektóre azjatyckie lub USA były na tyle naiwne, że nie wpadły na pomysł finansowania tylko trafnych projektów badawczych? Łatwo przedstawić przykłady przeciwne: nawet projekty uznane formalnie za nieco „zwariowane”, ale zawierające twórcze elementy, są finansowane np. przez American Concrete Institute w sposób zupełnie otwarty.

Ostatnie w tym artykule zalecenie prof. MWG, aby być ostrożnym przy wprowadzaniu pieniędzy do systemu, jest niewątpliwie słuszne. Warto jednak się zastanowić, co to znaczy – oby nie oznaczało wydawania jeszcze mniej. Można tu przypomnieć przedwojenną historyjkę o oszczędności w odżywianiu konia dorożkarskiego, którego koniec był żałosny – po prostu zdechł.

Źle i gorzej

W Polsce będą w tym roku organizowane obchody 25-lecia odzyskania pełnej niepodległości, ale czy we wszystkich dziedzinach mamy się z czego cieszyć? Przecież o ile liczba uczelni i setki tysięcy młodych zdobywających wyższe wykształcenie są powodem do dumy, podobnie jak rozwój infrastruktury w postaci budynków i nawet wyposażenia niektórych pracowni i laboratoriów, to miejsce polskiej nauki we wszystkich rankingach jest coraz dalsze. To oznacza, że w innych krajach środki wydawane na naukę są lepiej wykorzystywane, ale przede wszystkim, że znacznie więcej (procentowo) wydają. Wystarczy tu przypomnieć kilka zawstydzających faktów, a uczeni naukoznawcy z pewnością mogliby dostarczyć ścisłe dane statystyczne:

dwa czołowe polskie uniwersytety znajdują się według różnych rankingów na miejscach w końcu czwartej setki, a pozostałe uczelnie jeszcze dużo dalej; Polska wspomaga wspólne europejskie fundusze na rozwój nauki, w latach 2002-2006 odzyskano 53,6% w postaci grantów dla zespołów krajowych, a w następnym okresie niewiele więcej; mniejsze kraje, jak np. Belgia, Dania i Holandia, uzyskują finansowanie ze źródeł europejskich na wielokrotnie większą liczbę projektów badawczych niż Polska; przykładowo współczynnik finansowania w krajowym konkursie PBS II organizowanym przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju w 2013 roku był dramatycznie niski, ponieważ na przeznaczonych na ten konkurs 240 mln zł wpłynęło prawie 1500 projektów, a po pozytywnym zakwalifikowaniu ok. 900 z nich, finansowanie uzyskało tylko 83, tj. około 5,6%. Jeśli taka jest sytuacja, to można tylko stwierdzić, że jest źle i przewidywać, że będzie gorzej.

Okazuje się bowiem, że nawet nowo wybudowane gmachy uczelni i zakupione nowoczesne urządzenia badawcze nie są w stanie efektywnie wspomóc nauki polskiej. Czego więc brakuje? Otóż brakuje trzech rzeczy: pieniędzy, pieniędzy i pieniędzy. Pieniądze są potrzebne głównie, aby:

płace w szkolnictwie wyższym nie odstraszały młodzieży, zwłaszcza tej najhojniej obdarowanej intelektualnie przez naturę, a także aby stwarzały jej stabilizację rodzinną, a nie życie w niepewności uzyskania kolejnego grantu; płace w szkolnictwie i instytutach badawczych nie zmuszały młodych pracowników do chałtur, niezbędnych do utrzymaniu siebie i rodziny; skąpe środki w dyspozycji wydziałów uczelni nie prowadziły do przeciążenia młodych pracowników naukowych dydaktyką w takim stopniu, że czas na prace badawcze i własny rozwój okazuje się nadmiernie ograniczony; środki w dyspozycji tych wydziałów i instytutów umożliwiały rzeczywistą współpracę zagraniczną w postaci wyjazdów na konferencje i wspólne badania, przynajmniej na poziomie porównywalnym z innymi krajami europejskimi; udział finansowanych projektów w konkursach osiągał przynajmniej 20-25% tych, które zostały uznane za dobre i bardzo dobre, a nie poniżej 6% jak w przykładzie wyżej podanym.

Jeżeli wzrost finansowania nauki w Polsce zapewni pokrycie wymienionych koniecznych potrzeb, to po kilku i kilkunastu latach stabilizacji można się spodziewać wymiernych oznak poprawy pozycji nauki polskiej we wszelkich rankingach. Dodawanie truizmów o konieczności kontroli i usprawnienia organizacji nauki jest zbędne.

Prof. dr hab. inż. Andrzej M. Brandt, emerytowany pracownik Instytutu Podstawowych Problemów Techniki PAN w Warszawie.