Jeremiady medialne i realne fakty
Dużo mówi się w mediach o stanie i perspektywach rozwoju polskiej nauki. Na ogół – źle. Na przykład tygodnik „Polityka” (nr 48 z 26.11.2013) zamieścił artykuł Leszka Pacholskiego (byłego rektora Uniwersytetu Wrocławskiego) zatytułowany Oskarżam system . Główną ideę tego artykułu ujawnia jego podtytuł: Zmieńmy uczelnie na fundacje , zaś jego główne tezy są takie: „Należy przekształcić uczelnie w fundacje, zabronić płacenia honorariów kierownikom grantów, podnieść pensje wybranym”. Tekst zmierza do stwierdzenia końcowego o pryncypialnym charakterze: bez radykalnych zmian ładu korporacyjnego nie da się uzdrowić polskich uczelni i polskiej nauki.
Podobnych tekstów można znaleźć sporo, a ich wspólnym mianownikiem jest konstatacja, że oto nauka polska jest w stanie zapaści, więc trzeba ją koniecznie zreformować. Pewną koncepcję tej reformy nakreślił prof. Pacholski w przywołanym wyżej artykule, inne (ciągle zresztą zmieniane i słabo konsultowane ze środowiskami naukowymi) prezentowała, i niestety także raz po raz wdrażała, była minister nauki Barbara Kudrycka. Jeszcze inne pomysły reform wychodziły od różnych grup domorosłych reformatorów (m.in. adiunktów, niepotrafiących zdobyć habilitacji), którym przyświecał zwykle jeden cel: co zrobić, żeby NAM było lepiej?
W rezultacie projektów reform powstało wiele, przy czym nierzadko są one ze sobą sprzeczne – gdy ktoś na przykład dąży do ograniczenia roli CK w nadawaniu stopni naukowych, to w innym projekcie rola ta zostaje niepomiernie zwiększona. Co więcej, przy planowaniu tych reform zwykle nie zauważano, że nauka jest systemem zintegrowanym, a każdy element tej „układanki” ma ważną rolę w funkcjonowaniu całości. Próby polepszenia jakości badań naukowych w Polsce poprzez rozwiązania cząstkowe (np. poprzez ewaluację i kategoryzację jednostek naukowych bez realnego zwiększenia globalnych nakładów na naukę) przypominają reformę zasad ruchu drogowego z lewostronnego na prawostronny, realizowaną w sposób cząstkowy: najpierw tylko same ciężarówki, a potem samochody osobowe, autobusy i cała reszta.
Takich nonsensów w tych planowanych i co gorsza częściowo realizowanych reformach nauki było i jest bez liku. Niektóre z nich swoją uciążliwość pokazały już teraz z całą ostrością (np. zmiany w zasadach zdobywania stopni naukowych i tytułu naukowego), inne ujawnią swoją szkodliwość po dłuższym czasie (np. oparcie całego systemu ocen indywidualnych i zbiorowych na dyktacie listy filadelfijskiej i drastyczna degradacja znaczenia konferencji naukowych). Jednak mimo patologii reformatorskich dążeń byłej pani minister, dostrzegalnych dla wszystkich, przekonanie, że reformować trzeba, było tak silnie lansowane, że wiele osób bezkrytycznie przeszło od koniecznego pytania „czy reformować?” do rozważań na temat „jak reformować?” – na ogół z opłakanym skutkiem.
My natomiast w tym artykule chcielibyśmy powrócić do podstawowego pytania: czy rzeczywiście z nauką polską jest aż tak źle, jak twierdzą zwolennicy reform?
Wyścig do Nobla
Warto zacząć od pytania o rolę nauki w naszym kraju. W dyskusji na ten temat przewijają się dwa nurty. Jeden bardzo górnolotny, patrzący na funkcjonowanie nauki z najwyższej półki, skupiający się na poszukiwaniu takich kierunków rozwoju, które doprowadziłyby do wychowania noblistów. Drugim kierunkiem jest zapewnienie dobrego funkcjonowania nauki pokrywającej szerokie spektrum zagadnień na przyzwoitym poziomie, zapewniającej m.in. wspomaganie realizacji celów ekonomiczno-społecznych.
Wydaje się nam, że skupienie się na poszukiwaniu dróg rozwoju badań prowadzących do noblistów jest mało produktywne. O sukcesie w „wyścigu do Nobla” decydują czynniki, nad którymi generalnie trudno zapanować. Z pewnością wpływ mają tu warunki rozwoju badań naukowych. Słusznie się podkreśla, że noblistami zostają pracownicy uniwersytetów i instytutów w krajach, w których na badania naukowe przeznacza się kilkadziesiąt razy więcej pieniędzy niż w Polsce. Przekłada się to na wyposażenie laboratoriów i na wynagrodzenia dla najzdolniejszych badaczy, ściąganych często dosłownie z całego świata. Ten ostatni czynnik ma fundamentalne znaczenie, gdyż na cenne trofeum, jakim jest Nagroda Nobla, składają się – obok intensywnego finansowania badań – także nieprzeciętne, rzadko zdarzające się zdolności indywidualne uczonych. Tych uczonych można wychować w swoim własnym systemie szkolnictwa wyższego, ale znacznie więcej możliwości stwarza szansę „kupienia” ich z dowolnego kraju na całej kuli ziemskiej zaraz po tym, jak wykażą się oni tymi nadzwyczajnymi zdolnościami. Warto przejrzeć listy noblistów reprezentujących (w momencie odbierania prestiżowej nagrody) duże i bogate kraje na Zachodzie i na Wschodzie, a potem przejrzeć ich życiorysy: gdzie się urodzili, gdzie studiowali, gdzie rozpoczynali naukową karierę – zanim zostali zwerbowani do kraju, którego prestiż naukowy finalnie wzbogacili swą nagrodą.
I jeszcze jeden czynnik. O zdobyciu Nagrody Nobla (oraz szerzej – o uzyskaniu doniosłego wyniku naukowego) decyduje także szczęście. Czytając wspomnienia noblistów, prawie zawsze napotykamy fakty świadczące o tym, że wprawdzie talent i pracowitość uczonego odegrały w tym sukcesie znaczącą rolę, ale decydujące znaczenia miało to, że znalazł się we właściwym czasie i miejscu, czyli w laboratorium zajmującym się „gorącym” zagadnieniem na długo przedtem, zanim inni się zorientowali, że temat jest „gorący”. Zauważmy jednak, że prawdopodobieństwo takiego korzystnego zbiegu okoliczności jest tym większe, im więcej takich potencjalnie obiecujących pól naukowych mamy obstawionych. Jak w loterii, w której więcej wykupionych losów sprawia, że prawdopodobieństwo wygranej znacząco wzrasta. Jednak te losy trzeba wykupić, a te laboratoria trzeba utworzyć, wyposażyć i animować ich działanie odpowiednim dopływem środków. A więc po raz kolejny wracamy do tego, że bogaci są w stanie zagwarantować sobie przewagę już na starcie „wyścigu do Nobla”. Z wymienionych wyżej powodów większość noblistów osiągnęła wyniki, za które otrzymała Nagrodę Nobla, pracując w nielicznych, najbogatszych w świecie laboratoriach.
W kraju o naszym potencjale gospodarczym skupienie się na promowaniu badań na poziomie noblowskim może doprowadzić do sytuacji, że nie tylko Nagrody Nobla nie będzie, ale koncentrując się na celach mało realnych, doprowadzimy do upadku naukę służącą bieżącemu rozwojowi gospodarki i społeczeństwa. Do tego dopuścić nie wolno!
Dlatego w naszej wypowiedzi chcemy skupić się nad tym, jak powinna funkcjonować polska nauka, aby możliwie w najlepszym stopniu przyczynić się do rozwoju cywilizacyjnego Polski. Patrząc na naukę z tego punktu widzenia wyróżnić można dwa cele: wpływ nauki na jakość edukacji i wpływ nauki na rozwój społeczno-ekonomiczny.
Innowacyjni ludzie
Truizmem jest stwierdzenie, że o rozwoju Polski zadecydują przede wszystkim twórczy ludzie z wyższym wykształceniem. Takich ludzi można jednak wychować tylko na tych uczelniach i w tych instytutach PAN, gdzie kadra uprawia badania naukowe na przyzwoitym poziomie. Bowiem tylko w twórczej atmosferze mogą wyrosnąć ludzie posiadający twórcze umiejętności. Zespoły, w których nie uprawia się na przyzwoitym poziomie badań, nie przekażą umiejętności twórczych studentom i doktorantom, bo tego nie da się nauczyć teoretycznie (na podstawie książek), tak ja nie da się na sucho nauczyć kogoś pływania. Dlatego też prowadzenie porządnych badań naukowych na uczelniach i w instytutach PAN ma tak duże znaczenie nie tylko ze względu na naukowe i użytkowe wartości wyników tych badań, ale także dla zapewnienia wysokiej jakości kształcenia. Jakość kształcenia przekłada się bezpośrednio na jakość kadry z wyższym wykształceniem, która powinna być intelektualną elitą narodu. Ale tylko tam, gdzie wyższa edukacja jest spleciona z aktywnym procesem badań naukowych, mogą zostać uformowani ludzie innowacyjni, którzy mają szansę swoją innowacyjną postawę przenieść m.in. do zatrudniających ich jednostek gospodarczych.
Mówiąc o innowacyjności warto obalić pewien mit. W Polsce przyjęło się uważać, że o innowacjach decydują prace techniczne prowadzone w obszarze nauk ścisłych, prowadzące do opracowania nowych technologii czy urządzeń. Przy konstruowaniu schematów finansowania nauki tylko takie badania zaliczano do prac stosowanych. Tymczasem obserwując procesy zachodzące w świecie, można dojść do wniosku, że nauki humanistyczne i społeczne mają równie duży wpływ na funkcjonowanie współczesnych społeczeństw. Rozpoznanie i naukowe opisanie funkcjonowania gwałtownie zmieniających się społeczeństw, zidentyfikowanie czynników determinujących określone zachowania ludzi, a także określone kształtowanie kultury – to wszystko wpływa na zachowania ludzi. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że przyczyn nękających nas kryzysów należy bardziej doszukiwać się w sferze humanistycznej i społecznej, niż w sferze rozwoju nauk technicznych, bowiem w ostatnich dziesięcioleciach obserwujemy wręcz eksplozję rozwoju narzędzi technicznych trafiających do rąk człowieka, który jednak nie tylko nie przekłada się na wzrost jakości życia przeciętnych ludzi, ale wręcz kreuje nowe problemy, przede wszystkim ogromny wzrost nierówności i bezrobocia.
Nienadążanie nauk humanistyczno-społecznych za rozwojem nauk technicznych i ścisłych, zaliczanych do rozwoju badań stosowanych, wynika z tego, że przed laty uznano je, nie tylko w Polsce, za nauki niemające charakteru aplikacyjnego i z tego względu były one gorzej finansowane, czego wyrazem są m.in. niższa płaca w instytutach uprawiających badania z obszaru nauk społecznych i humanistycznych, a także szczątkowe ilości zajęć z przedmiotów humanistycznych i społecznych na kierunkach niehumanistycznych.
Dlatego też lansowany ostatnio w Polsce pogląd o dalszym uzawodowieniu studiów, mającym za zadanie jakby lepsze przygotowanie do konkretnej pracy, stanowić może, gdyby został wprowadzony, zagrożenie rozwoju cywilizacyjnego Polski. Postulując w tym artykule napędzany rozwojem badań naukowych wzrost innowacyjności, mamy na myśli nie tylko rozwój technologiczny i techniczny, ale także postęp wynikający ze zrozumienia zachodzących procesów społeczno-gospodarczych. Wyrażamy przekonanie, że sprawność w pracy człowieka z wyższym wykształceniem zależy w istotny sposób od umiejętności integracji wiedzy z wielu obszarów i umiejętnego holistycznego widzenia rozwiązywanych problemów. Wymagają tego wciąż szybko zmieniające się narzędzia, jakimi posługujemy się w pracy.
Każdy z nas, obserwując swoje miejsce pracy, musi przyznać, że infrastruktura informatyczna kilkakrotnie uległa głębokim przemianom w okresie naszego zawodowego życia. Głównie można tu wskazać na wszechobecność komputerów i mobilnych urządzeń łączności. Do tych przemian nikt z nas nie mógł się przygotować na specjalistycznych studiach, bo techniczne oprzyrządowanie, które dziś determinuje sposób, w jaki wykonujemy naszą pracę, w okresie studiów większości z nas jeszcze nie istniało. A jednak zdobywamy umiejętność przystosowania się do nowych narzędzi, przy czym ta zdolność adaptacji wynika zwykle z wiedzy właśnie ogólnej, którą większość z nas wyniosła ze szkół średnich. Ta obserwacja skłania do silniejszego uwzględnienia także w procesie kształcenia akademickiego wiedzy ogólnej i ogólnych kwalifikacji, w szczególności w zakresie umiejętności komunikowania się i solidnych podstaw z przedmiotów ogólnych. W odniesieniu do studiów technicznych, którymi zajmują się obaj autorzy tego artykułu, oznacza to priorytet dla solidnych podstaw matematyki, chemii i fizyki, które powinny poprzedzać nauczanie podstaw teorii procesów technologicznych i urządzeń, w których te procesy są realizowane. Technologie i urządzenia w trakcie aktywności zawodowej absolwenta naszych studiów zmienią się bowiem wielokrotnie, natomiast prawa matematyki, fizyki i chemii pozostaną niezmienne. Dlatego rozwój praktycznych zastosowań wiedzy inżynierskiej to ustawiczne wykorzystywanie tych podstaw do rozwiązywania konkretnych problemów, które w kategoriach innowacyjnych przekładają się na patenty i wzory użytkowe.
Reasumując tę część wywodu, pragniemy podkreślić, że rozwój cywilizacyjny Polski w najważniejszym stopniu zależał będzie od porządnego kształcenia na poziomie wyższym. Kształcenia w twórczej atmosferze, jaką mogą zapewnić tylko nauczyciele akademiccy aktywni jako naukowcy. Ludzie kształcący magistrów i doktorów poprzez uprawianie wraz z nimi badań naukowych na porządnym poziomie.
Niezbędne jest też poszerzenie programów nauczania przyszłych inżynierów, nie tyle o kolejne nowo powstające aspekty praktyczne (bo to jest próba wyczerpania filiżanką oceanu), ale właśnie o problematykę humanistyczno-społeczną, pozwalającą lepiej zrozumieć zjawiska zachodzące w otaczającym świecie, w tym także sens własnej działalności zawodowej.
Brak tego zrozumienia prowadzi do tak mocno ostatnio akcentowanego w Polsce poglądu, czyniącego z ludzi przede wszystkim narzędzia do realizacji celów gospodarczych, czemu towarzyszy nawoływanie do bezwzględnej konkurencji z pominięciem współpracy. Ta zasada ustawicznego „wyścigu szczurów” staje się dominująca, zaczyna się ją obserwować już nawet na poziomie szkolnym. To, w naszym najgłębszym przekonaniu, obniża jakość życia, a także – jak się wydaje – nie służy dobrze rozwojowi społecznemu.
Ciąg dalszy w kolejnym numerze
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Podzielam pogląd Autorów i chcę przypomnieć, że podobną opinię przedstawił w lipcu 1971 roku Profesor Zbigniew Wasiutyński na posiedzeniu Komitetu Naukoznawstwa PAN. Po przedstawieniu stanowiska przez przedstawiciela rządzącej partii o: "...konieczności uzależnienia działalności
badawczej od celów gospodarczych..." Profesor
odpowiedział krótko:"Nie podzielam tego poglądu". Po krótkim uzasadnieniu, zakończył swoją wypowiedź stwierdzeniem, że przejście od "polityki naukowej" do "polityki administracji naukowej" może sprawiać wrażenie przejścia z uniwersytetu do komisariatu. To starcie opinii miało szczególny wydźwięk w ówczesnej sytuacji, ale widać powtarzanie się tendencji w jakże różnych ustrojach politycznych.