Bez rozgrzeszenia
Bez rozgrzeszenia
W dniach 20-22 marca na Uniwersytecie Jagiellońskim odbył się Kongres Kultury Akademickiej. Otworzył go prof. Wojciech Nowak, rektor UJ. Stawiał pytania: Czy dobrze wydajemy niemałe środki na badania? Czy jeszcze uczymy, czy już produkujemy? Czy ocena parametryczna oddaje jakość nauki? – Najważniejsze, żebyśmy nigdy nie przestali zadawać pytań.
Prof. Lena Kolarska-Bobińska, minister nauki i szkolnictwa wyższego, podkreślała, że uniwersytety i społeczeństwo stanowią jedną tkankę. Pytania o przyszłość uniwersytetu to pytania o przyszłość społeczeństwa. Uniwersytet wymaga zmiany, a nie reaktywacji – minister nauki kontestowała hasło kongresu, w którym widziała zagrożenia dla nowoczesnych wartości. Musi być otwarty na zapotrzebowanie społeczne, na współpracę ze szkołami, biznesem, różnych studentów i formy kształcenia. Zapowiedziała stworzenie strategii rozwoju nauki i szkolnictwa wyższego oraz zmianę systemu ocen jednostek badawczych.
Prof. Piotr Sztompka przedstawił złe zwyczaje, które zastępują tradycyjną kulturę akademicką. Wyrazem erozji kultury akademickiej jest przenikanie do niej obyczajowości korporacji przemysłowych. Uniwersytety ze świątyni wiedzy zmieniają się w administracyjne biurowce. Poczucie wspólnoty i współpraca zostały zastąpione konkurencyjną grą interesów. Hierarchię faktycznych osiągnięć – hierarchia stanowisk służbowych. Zaufanie – nieustanny audyt. Przewodniczący Rady Programowej kongresu ubrał swe wystąpienie w dziesięć punktów, które natychmiast okrzyknięto „Dekalogiem Sztompki”.
Podczas pierwszej sesji plenarnej ogromna sala Auditorium Maximum nie była wypełniona nawet w połowie. Mimo, że prof. W. Nowak witał kilkuset studentów, na obradach było ich najwyżej kilkunastu. Drugiego dnia policzyłem uczestników sesji plenarnej – było ich około 130. Inaczej podczas paneli dyskusyjnych – sale, w których trwały debaty, zwykle pękały w szwach. Prof. Ewa Kutryś, rektor krakowskiej PWST, mówiła potem: – Nie przyszliśmy na kongres, choć żywo nas dotyczył. Zmarnowaliśmy szansę.
Środowisko potraktowało kongres jako okazję do samooczyszczenia. Po „Dekalogu Sztompki” inni uczestnicy sesji plenarnej wskazywali liczne uchybienia i poważne wykroczenia przeciw etyce akademickiej, powszechne w naszych uczelniach i instytutach. Prof. Andrzej Zoll wyliczał: po przejściu kompetencji do habilitowania na rady wydziałów gwałtownie wzrosła liczba habilitacji; zgłoszenie się zewnętrznego kandydata do konkursu na stanowisko traktowane jest z niesmakiem. Dalej mówił o nadmiernie rozbudowanym szkolnictwie niepublicznym, dodając, że łatwe studia, jakie proponujemy, to zwykłe oszustwo. Prof. Piotr Węgleński wypominał grzecznościowe recenzje i programy studiów tworzone pod kątem zatrudnienia osób, a nie potrzeb. Zarzucał środowisku łagodność w ocenie kadry: – Nie powinniśmy zostawiać miejsca dla akademickich harcowników – mówił.
Prof. Bogusław Smólski wskazał brak zaufania w środowisku akademickim, czyli niski kapitał społeczny tej grupy zawodowej.
Podczas sesji na temat kultury instytucjonalnej uniwersytetu prof. Jerzy Woźnicki zaproponował tworzenie rad powierniczych, które wspólnie z senatami wybierałyby rektorów i zarządzały uczelniami. Dr hab. Jan Brdulak przekonywał, że kultury akademicka i korporacyjna mogą się przenikać w działalności uniwersytetu.
Podczas prowadzonej przez siebie sesji prof. Andrzej Koźmiński stwierdził, że w środowisku akademickim dominuje kultura permisywna – zgoda na totalną, powszechną bylejakość. – Zgadzamy się na etyczne niedoskonałości, niską jakość, bałagan, marnotrawstwo. W tej sytuacji „grzesznicy mają się lepiej od sprawiedliwych”. Taki też wniosek można było wysnuć z sesji o erozji etosu, prowadzonej przez prof. Jerzego Brzezińskiego, gdzie wskazywano na plagiaryzm, tuszowanie nieuczciwości i fałszerstw naukowych, przepychanie słabych doktoratów i habilitacji. Nieuczciwość akademicka pozostaje w wielu wypadkach bezkarna, co jest skutkiem powszechnego obniżenia standardów akademickich.
Prof. Leszek Balcerowicz poszukiwał przyczyn słabości polskiej nauki. Winni nie są ludzie ani dziedzictwo, a zatem – system. A w tym dominują socjalistyczne pozostałości. Za pozytywny element obecnego systemu nauki uznał jedynie konkursy grantowe. Prof. Balcerowicz pozostał w swoim stanowisku odosobniony, a podczas sesji poświęconej humanistyce system grantowy został totalnie skrytykowany. Gromy rzucały największe tuzy nauk historycznych, profesorowie Henryk Samsonowicz i Karol Modzelewski: że powoduje rozdrobnienie badań, że preferuje badania przyczynkarskie i krótkotrwałe. Dołączyli do nich inni, zwłaszcza zarzucając Narodowemu Centrum Nauki, że dyskryminuje język polski, każąc wypełniać humanistom wnioski w języku angielskim. Argumenty prof. Andrzeja Jajszczyka (na fot.) o umiędzynaradawianiu polskiej humanistyki, prostocie wniosków, kilkumilionowych grantach trwających po 3 i 5 lat wydawały się nikogo nie przekonywać.
– Czy niski poziom studiów, to nasza wina? Czy jesteśmy z kosmosu, że nikt na kongresie nie słucha naszego głosu – wołał Filip Pleśniewicz, student socjologii z UJ, podczas seminarium na temat strategii dydaktyki uniwersyteckiej i relacji mistrz-uczeń. – To, że was tu nie ma, nie znaczy, że nie jesteście traktowani poważnie. Prof. Maria Flis mówiła: – To my źle uczymy elity i na nas spoczywa odpowiedzialność za to, co robią posłowie. O swoistym oszustwie edukacyjnym i uleganiu urokowi nowej ekonomii mówił prof. Jan Strelau, nestor polskiej psychologii. – Teraz masowy student produkuje masowego wykładowcę – wołał prof. Rafał Drozdowski.
W innym panelu dr hab. Wojciech Misiąg (obecnie NIK) wskazywał absurdalny system liczenia dotacji podstawowej oraz zły system dotacji statutowej. Proponował wprowadzenie konkursowego systemu finansowania dydaktyki i limitu miejsc na studiach prowadzonych za publiczne pieniądze oraz konkursowe dzielenie wszystkich środków na badania. Prof. Wojciech Cellary wskazał pewną wadę systemu grantowego, która odróżnia nasz system grantów od tych, które obowiązują na świecie: – Dążymy do zwiększenia części grantowej, bo ona służy do zwiększania pensji – zauważył. Skrytykował też system wynagrodzeń w projektach Horyzontu 2020, puentując: – Marksizm wraca do nas przez Brukselę.
Podczas sesji o relacjach międzypokoleniowych w polskiej nauce prof. Jan Woleński wskazywał na ich depersonalizację. – Administracja walczy o coraz większe kompetencje w uczelniach – mówił. Ciągłe zmiany przepisów torpedują rozwój karier akademickich. Tolerujemy niejasną sytuację doktorantów. Powszechny jest zwyczaj wyłudzania przez starszą i wyżej w hierarchii umocowaną kadrę części grantów od młodych uczonych. Organy dyscyplinarne za wszelką cenę bronią nieuczciwych profesorów. Prof. Tomasz Guzik chciałby, aby mistrzów rozliczano z postępów naukowych ich uczniów. Dr Agnieszka Kasprzak stwierdziła: – Mamy wrażenie, że nikogo nie obchodzi, co piszemy i jak argumentujemy, ale ile, gdzie i w jakim języku publikujemy. Maciej Dalkowski, student filozofii z UJ, zauważył, że umasowienie studiów jest zaprzeczeniem kultury wyższej, której częścią jest kształcenie akademickie. Prof. Andrzej Białas ostrzegał przed przyjmowaniem do pracy na uczelniach słabych kandydatów. – Najgorsza jest sytuacja, gdy słaby profesor, bojąc się o swoją pozycję, zatrudnia jeszcze słabszych uczniów.
Wiele gorzkich słów padło pod adresem krajowych ram kwalifikacji i systemu bolońskiego. KRK ciągną jakość kształcenia w dół, a system boloński niszczy kształcenie. W Polsce mamy karykaturę systemu bolońskiego – stwierdzano.
Podczas debaty o relacjach nauki i polityki prof. Tadeusz Gadacz mówił o roli naukowców w sferze publicznej. W wystąpieniu prof. Edmunda Wnuka-Lipińskiego, który na kongres nie dojechał, pojawił się aspekt kłótni politycznych na uczelniach. Prof. Antoni Sułek przekonywał, że problem partyjności zniknie, gdy w publicznej sferze będzie więcej nauki. Inni prelegenci mieli odmienne poglądy. Prof. Adam Rotfeld stwierdził, że nauka i polityka to dwa odrębne światy. Wiadomo, że nauka przekłada się na politykę, a neutralność światopoglądowa naukowców nie jest możliwa.
– Najmądrzejszy człowiek nie wygra z karabinem – mówił dr hab. Jan Sowa z UJ podczas seminarium o światopoglądowej roli uniwersytetu, a dr hab. Ewa Bińczyk z UMK zachęcała humanistów, by zaczęli budować świat alternatywny wobec wartości neoliberalnych, których elementem jest instrumentalizacja wiedzy. Uczestnicy seminarium zastanawiali się, czy uniwersytet jest „wieżą z kości słoniowej”, czy może kształtuje świadomość zbiorową. – To humaniści są z kości słoniowej – wołała z sali Kinga Masłoń z Akademii Ignatianum w Krakowie.
Prof. Mirosława Marody uważa, że nowożytny uniwersytet należy do przeszłości. Nowy musi rozwijać się wraz w rozwojem społeczeństwa. Wtórował jej prof. Woleński, mówiąc, że uniwersytet starego typu jest idealizowany. Poparł tę wypowiedź przykładami jak w okresie międzywojennym blokowano kariery wybitnych uczonych, m.in. Leona Chwistka i Alfreda Tarskiego.
Prof. Maciej Żylicz powrócił do tematyki etosu akademickiego. – Rady wydziałów promują słabych. Chcą wszystkich zrobić profesorami, a wiele z tych osób, które ostatnio starają się o tytuł, nie powinno nawet uzyskać doktoratów. Prof. Woźnicki radził nie odrzucać zupełnie kultury korporacyjnej. Radził wrócić do zasad ostrej selekcji kadry. – Musimy znaleźć sposób pozbywania się ludzi, którzy nie budują dzieła uniwersytetu – mówił. Prof. Jan Strelau tonował krytyczne wypowiedzi pod adresem bibliometrii i systemu grantów. Na zakończenie prof. Sztompka, który najwidoczniej dostrzegł, że podczas kongresu wiele powiedziano, lecz niczego nie rozstrzygnięto, zawołał: – Rzucam wyzwanie innym uniwersytetom: kontynuujmy w różnych miejscach te obrady. Zapowiedział też powstanie po wakacjach publikacji pokongresowej.
Obrady kongresu zaczęły się od akademickiego rachunku sumienia, wyznano nawet winy środowiska. „Żal za grzechy” nie był już powszechny, podobnie mocne postanowienie poprawy. Wydaje się, że w tej sytuacji rozgrzeszenie też nie jest możliwe.
Jola Workowska, Piotr Kieraciński
Na kolejnych stronach publikujemy wypowiedzi profesorów L. Balcerowicza, J. Strelaua, J. Woźnickiego i J. Woleńskiego, przygotowane na kanwie ich wystąpień podczas Kongresu Kultury Akademickiej.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Pozwolę sobie wyrazić pogląd, że ten kongres nie miał sensu jako zgromadzenie, którego postanowień (o ile do nich doszło) nikt w życie wprowadzać nie zamierza. Żadna z wielu słusznie skrytykowanych sytuacji nie zostanie naprawiona, a nawet przez chwilę nie zaprzątnie uwagi Ministra(-y). Może nawet to lepsze niż jakiekolwiek, nie daj Boże, decyzje. Wszystkich, którzy w związku z odbytym pomyślnie kongresem na cokolwiek liczą, pragnę uspokoić: nic się nie zmieni. Nadal na uczelniach najlepiej będą zarabiać ci, co pracują najgorzej, bo wpadają tylko odbębnić zajęcia i natychmiast lecą do pracy u konkurencji (na dwa dni w 5-dniowym tygodniu pracy, tj. na 40% czasu pracy!). Nadal dobrze mieć się będą plagiatorzy; żadnemu człowiekowi, który ukradł lub sfałszował pracę naukową pobierając za to państwowe wynagrodzenie, w naszym kraju jeszcze nic się nie stało. Doktorant, który nawet jest zdolny, odbył staż zagraniczny i dostał grant w kraju na dwa lata, musi liczyć się z tym, że jeżeli po dwu latach nie dostanie funduszy na następne dwa-trzy lata, to ustanie jego kontrakt na uczelni i po trzydziestce będzie musiał nagle zmienić sposób zarabiania na życie, bo przecież w Polsce nie ma kilkudziesięciu instytucji i fundacji, z których można coś dostać na naukę; jest tylko jeden pan życia i śmierci - NCN. Dlatego 30-letni doktorant nadal nie ożeni się, nie założy rodziny, bo jest przecież człowiekiem odpowiedzialnym.
A ja - no cóż, jednego jestem pewien: tak jak od kilkudziesięciu lat w kilkudziesięciu ankietach wypełnianych przeze mnie służbowo, nadal będą pytania o liczbę publikacji, stopnie naukowe i promocje, uzyskane granty i inne sukcesy, nawet o odznaczenia, ale nigdy nie znajdzie się tam pytanie: co ci, człowieku, przeszkadza, co należy zmienić, abyś pracował lepiej jako nauczyciel i jako naukowiec? Na pewno nie wpisałbym tam żądania podwyżki płac. Ale nie ma problemu, przecież nikt nie pyta...
Napisałem, cyt."Rzecz jasna, nikt nawet nie pisnął słówka, że wiele wydziałów humanistycznych zamieniono na stachanowską fabrykę dyplomów. Nikt też nie wspomniał, że pracujący na tych wydziałach, posiadacze stopni od profesora do magistra włącznie, uważają, że do uprawiania nauki wystarczy napisać sobie parę dziełek "o wszystkim i o niczym", zaopatrzyć je w spis treści, spis literatury, wydrukować i oprawić w okładki, a na koniec zawołać: <<O jest ! Teraz to już mi się należy etat, stopień i tytuł !>>"
Rzecz jasna, w polskim środowisku akademickim jest pewien odsetek naukowców z dziedzin humanistycznych, traktujących swoją pracę naukową na wysokim poziomie. W pośpiechu można napisać wypowiedź nieprecyzyjnie, a więc precyzyjnie, ww. fragment powinien brzmieć tak:
"Rzecz jasna, nikt nawet nie pisnął słówka, że wiele wydziałów humanistycznych w Polsce, zamieniono na stachanowskie fabryki dyplomów. Nikt też nie wspomniał, że niemało pracujących na tych wydziałach, posiadaczy stopni od profesora do magistra włącznie, uważa, że do uprawiania nauki wystarczy napisać sobie parę dziełek "o wszystkim i o niczym", zaopatrzyć je w spis treści, spis literatury, wydrukować i oprawić w okładki, a na koniec zawołać: <<O jest ! Teraz to już mi się należy etat, stopień i tytuł !>>"
Natomiast, wszystko toczy się tak, jak w baśni Jana Christiana Andersena pt. "Nowe szaty cesarza": nikt nie odważył się powiedzieć, że owych rzekomo cudownych szat w istocie nie ma, aż dopiero dziecko wspomniało o tym, jako pierwsze...
Wypada wobec tego zadać pytanie: skoro wśród pracowników nauki w Polsce dzieci nie ma (przynajmniej oficjalnie), więc ile ten stan rzeczy ma jeszcze trwać ????
Rzecz jasna, nikt nawet nie pisnął słówka, że wiele wydziałów humanistycznych zamieniono na stachanowską fabrykę dyplomów. Nikt też nie wspomniał, że pracujący na tych wydziałach, posiadacze stopni od profesora do magistra włącznie, uważają, że do uprawiania nauki wystarczy napisać sobie parę dziełek "o wszystkim i o niczym", zaopatrzyć je w spis treści, spis literatury, wydrukować i oprawić w okładki, a na koniec zawołać: "O jest ! Teraz to już mi się należy etat, stopień i tytuł !" No i proszę, już wiadomo, na co tak naprawdę idą ciężkie pieniądze z podatków podatników. Później ci sami podatnicy będą się dziwić, że "znowu" nikt z polskich uczonych nie dostał Nagrody Nobla lub, że UJ i UW są w czwartej setce w rankingu szanghajskim. Otóż, Nagrody Nobla nie będzie, bo TYLKO pewna niewielka część polskich naukowców ma naprawdę warunki do prowadzenia pracy naukowej na wysokim poziomie. Pozostała część, zamiast robić doktorat lub habilitację albo siedzi na bezrobociu, albo "przekwalifikowywuje się" tzn." idzie do firm albo też, jeśli jest po magisterium lub po doktoracie, musi włożyć dużo wysiłku w "przegryzienie się" przez nową dziedzinę wiedzy, nie mającą w zasadzie nic wspólnego z ich dotychczasową dziedziną nauki. Rzecz jasna, zawsze jest alternatywa, w postaci wyjazdu na tzw. "zmywak".
No, ale przecież pewien odsetek Pań i Panów, zwłaszcza z tytułem "Prof. Dr Hab.", niespecjalnie się tym przejmuje - powiedzenie "Ot, takie życie" od razu jest kojące i "niech taki młody nie narzeka". Skądże, oni sobie radośnie uśmiechnięci siedzą na takich Kongresach, z minami na temat: "Och, jak przyjemnie jest odkrywać prawdę."
Jeden z Profesorów obecnych na tym Kongresie, udzielił kiedyś wywiadu, w którym narzekał na to, że porzuca się teraz w edukacji coś, co nazywa się "ogólne wykształcenie" - tutaj akurat zgodzę się z nim przynajmniej w 50 %. Natomiast niektóre jego dalsze narzekania wprawiły mnie w zdumienie. Oto ubolewał ów Pan Profesor m.in., że będzie teraz więcej matematyki w szkole, a matematyka to "słupki". Drogi Panie Profesorze - pomyślałem sobie, nawet nie wie Pan, o czym Pan mówi.