To nie jest porażka pedagogiki

Bogusław Śliwerski

Henryk Grabowski pisze w swoim artykule pt. Porażka pedagogiki (FA 12/2013) o porażce pedagogiki na podstawie tego, że rząd nie dopuścił do referendum w sprawie nieuzasadnionego obniżenia wieku obowiązku szkolnego. Słusznie konstatuje, że w przypadku ochronnych szczepień dla dzieci nikt z ministerstwa zdrowia czy premier rządu nie odważyłby się zakwestionować ustalenia naukowców co do tego, w którym roku życia dziecka powinny one mieć miejsce. Dlaczego zatem władze nie kierowały się w swojej decyzji profesjonalną wiedzą pedagogów na temat tego, w którym roku życia tak naprawdę dziecko osiąga dojrzałość szkolną? Moim zdaniem autor nie ma racji, obciążając porażką w tej kwestii pedagogów. Nie chodzi tu o przerzucanie się odpowiedzialnością za jakiekolwiek zaniechania w tym względzie, gdyż w pierwszej kolejności z pytaniem o właściwy wiek dziecka reformatorzy powinni zwrócić się do psychologów rozwojowych.

Jednoznacznie krytyczne stanowisko

Nie jest prawdą, że MEN nie zwróciło się w tej sprawie do pedagogów, gdyż każdy projekt nowelizowanego prawa oświatowego podlega konsultacjom także z Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN. Z ramienia Zespołu Polityki Oświatowej tego komitetu opinię w tej sprawie przygotowała najlepsza ekspert od tej problematyki w naszym kraju – prof. dr hab. Dorota Klus-Stańska z Uniwersytetu Gdańskiego, autorka podręczników akademickich i wielu monografii z dydaktyki wczesnoszkolnej. Pedagodzy wczesnej edukacji, w odróżnieniu jednak od milczących w tej kwestii psychologów rozwojowych, zajęli jednoznacznie krytyczne stanowisko wobec ustawowej zmiany wieku obowiązku szkolnego z siódmego na szósty rok życia. Pedagodzy nie zgodzili się na MEN-owskie dyletanctwo, wyrażając sprzeciw wobec tej reformy i kierując do władz resortu edukacji odpowiednią uchwałę. Od samego początku ogłoszenia przez minister K. Hall idei obniżenia wieku obowiązku szkolnego mowa była o tym, że chodzi tu o reformę ZUS, by jak najwcześniej kierować młodych Polaków na rynek pracy. Celem zmiany nie było zatem poprawienie procesu kształcenia i wychowywania dzieci w wieku przedszkolnym, by wyrównywać ich szanse edukacyjne.

Jedyny element proponowanej przez MEN nowelizacji ustawy o systemie oświaty, który był korzystny z punktu widzenia edukacji szkolnej i objętych nią uczniów, dotyczył normy ograniczenia liczby uczniów do maksymalnie 25 w klasach I-III szkoły podstawowej. Natomiast propozycja obniżenia wieku szkolnego została oceniona negatywnie, co wynikało z bardzo licznych przesłanek, a mianowicie:

Ministerialnej decyzji dotyczącej wejścia sześciolatków do szkół towarzyszyły i towarzyszą niepokoje społeczne, które osiągnęły zaskakujące rozmiary. Świadczy to dobitnie o niechęci rodziców wobec tej zmiany, a oni właśnie powinni być dla rządu kluczowym partnerem w debatach na temat dzieci. W prawdziwie demokratycznym państwie opinie i głosy społeczne, szczególnie te, których zasięg jest tak szeroki, są uważnie brane pod uwagę.

W takiej sytuacji odpowiedź MEN na negatywne reakcje społeczne, która przybrała postać znacznie dalej posuniętych decyzji o obniżeniu wieku szkolnego, była wyrazem cynizmu i demonstracji skrajnej arogancji władzy.

Szkoły nie były przygotowane do przyjęcia młodszych dzieci. Do pewnego stopnia można było jedynie wykazać ich względnie dobre wyposażenie materialne, choć z raportu NIK, która wytypowała 32 szkoły z 16 województw, wynikało, że tylko 6 z nich spełniało oczekiwania.

Dezintegracja wiedzy i poczucia tożsamości

Braki w przygotowaniu szkół pod względem prawnym, kadrowym i organizacyjnym były drastyczne i dotyczyły m.in. nauczycieli przygotowanych profesjonalnie do zajmowania się dziećmi w tym wieku, rozwiązań całodziennej opieki wykraczającej poza plan zajęć, regulacji dotyczących okresu wakacji szklonych, terenów zabaw itd.

Szkolnictwo początkowe budzi bardzo wiele zastrzeżeń i niepokojów i to one powinny być przede wszystkim tematem zainteresowania MEN i powinny zostać usunięte przed jakąkolwiek decyzją o obniżeniu obowiązku szkolnego. Obraz szkoły, jaki wynikał z badań pedagogów wczesnej edukacji (m.in. D. Klus-Stańskiej, M. Nowickiej, E. Gruszczyk-Kolczyńskiej, A. Nowak-Łojewskiej, J. Bałachowicz, M. Wiśniewskiej-Kin, M. Szczepskiej-Pustkowskiej, E. Zalewskiej, M. Żytko, A. Kalinowskiej i wielu innych), jest dramatyczny i ukazuje spustoszenia, jakie wywołuje wczesna edukacja szkolna: skrajne nieprzystosowanie szkoły do nauczania młodszych uczniów, przestarzałą metodykę, brak aktywności badawczej na lekcjach, incydentalność współpracy grupowej, stereotypizację postaw społecznych i stygmatyzację odmienności, wydziedziczanie z kultury macierzystej i macierzystego języka, opresyjną dyscyplinę ciszy i znieruchomienia, organizację przestrzeni klasy rodem z XIX wieku, a więc ogólnie: mamy szkołę, która zamiast integrować cokolwiek zgodnie ze swoimi założeniami, ma charakter dezintegrujący wiedzę i poczucie tożsamości dzieci, obniżający kompetencje społeczne, wywołujący brak poczucia sprawstwa, postawy rywalizacyjne i lękowe.

Polska szkoła uprzedmiotowia uczniów, prowadzi wieloletni trening antydemokratycznych wdrożeń z kultem tzw. poprawnej odpowiedzi, traktowanej jako jedyna słuszna, i kolektywnym myśleniem, inercyjnie celebrowanym od czasów komunizmu.

Wyniki badań efektów nauczania w klasach początkowych, jakie osiągają polskie dzieci w badaniach międzynarodowych, są dla Polski kompromitujące. Nasi uczniowie plasują się poza Europą, a relatywnie lepsze rezultaty osiągają w zakresach, których szkoła jeszcze nie realizowała, a więc nie zdążyła wygasić osobistych kompetencji dzieci i ich spontanicznie stosowanych strategii myślenia (to zjawisko znajduje potwierdzenie także w badaniach międzynarodowych, które obejmują wyższe szczeble edukacji – polscy uczniowie są relatywnie najlepsi w zakresie zadań, których szkoła ich jeszcze nie uczyła!).

Poprawę wyników naszych starszych uczniów, jaką możemy obserwować w ostatnich edycjach badań międzynarodowych PISA, poprzedził lawinowy wzrost korepetycji i prywatnych kursów, jaki miał miejsce po wprowadzeniu egzaminów zewnętrznych do naszego systemu oświatowego. Każdy, kto chce odnieść jakikolwiek sukces w polskiej szkole, uczęszcza na prywatne zajęcia, bo szkoła okazuje się niewydolna. Na korepetycje uczęszczają już uczniowie klas początkowych! Czy niedługo pójdą na nie 6-latki i ich młodsze rodzeństwo? Jeśli dodamy do tego niespotykane w innych krajach rozmiary prac domowych (które zawłaszczają niemal cały wolny czas, jaki powinien być spożytkowany na przeżywanie dzieciństwa), oczekiwanie ze strony szkół, że rodzice będą pomagać dzieciom w ich odrabianiu (co w innych krajach traktowane jest jako oszustwo edukacyjne) oraz fakt znacznego zróżnicowania wyników nauczania przez środowisko zamieszkania (znacząco lepsze wyniki osiągają uczniowie z dużych ośrodków, w których mamy do czynienia ze skupieniem inteligencji oraz infrastruktury edukacyjnej i kulturalnej), staje się jasne, że polscy uczniowie uczą się nie w szkole, ale poza szkołą, dzięki dramatycznemu wysiłkowi finansowemu polskich rodzin. Natomiast uczniowie z obszarów deprywacji edukacyjnej i środowiskowej są skazani na klęskę szkolną i wykluczenie kulturowe.

W roli ochronki

Dlatego właśnie, choć idea obniżania wieku szkolnego jest trafna w swojej istocie, jednak przed jej wdrożeniem konieczne jest bardzo poważne zreformowanie działania szkoły. W takiej sytuacji jak obecnie dzieci, które na poziomie przedszkoli mają jeszcze szansę rozwoju poznawczego, społecznego i emocjonalnego, znajdą się w placówkach, w których wsparcie tego rozwoju jest więcej niż problematyczne.

Zrzucanie obowiązku zapewnienia warunków znacznie wcześniejszej edukacji na barki gmin dowodzi rażącej nieodpowiedzialności Ministerstwa Edukacji Narodowej. Wprowadzanie nieprzemyślanych reform, których koszty ponoszą inni, jest przejawem bezmyślności, niedojrzałości politycznej i niebezpiecznego społecznie braku zdolności do przewidywania. Musi prowadzić do dalszego obniżania jakości pracy szkół, zwłaszcza na terenach uboższych, do pogłębiających się różnic edukacyjnych i drastycznego wzrostu rozwarstwienia społecznego.

Pedagodzy skupieni w PAN-owskim Komitecie są od lat społecznym partnerem MEN i nie po raz pierwszy przekazują władzy swoją opinię w ramach konsultacji społecznych. Bezskutecznie, a to dlatego, że żyjemy w czasach ignorancji władzy skupionej wokół celów, które rozmijają się nie tylko z narodową tradycją, kulturą, ale niszczą je w wyniku bezmyślnego przenoszenia wyrwanych z kontekstu społecznego i historycznego rozwiązań innych państw europejskich czy USA. Mamy od lat pseudoreformy, które są nie tylko deklaratywną, marzycielską formą politycznego „uwodzenia” społeczeństwa lepszym stanem jego wykształcenia w przyszłości, ale także próbami „dywanowych nalotów” na „zmurszałe”, tzn. nieadekwatne do potrzeb czasu oraz poziomu akceleracji rozwoju młodego pokolenia struktury i rozwiązania programowo-organizacyjne oraz prawne w oświacie publicznej. Porażkę poniosły polskie dzieci i edukacja przedszkolna, która – mimo najwyższych notowań w Europie ze względu na przygotowywanie w 98% wszystkich sześciolatków w oddziałach „zerowych” do szkół – została wraz z tą pseudoreformą zredukowana do roli XIX-wiecznych ochronek. Warto o tym wiedzieć, zanim oskarży się pedagogów o porażkę.

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski jest przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, profesorem pedagogiki w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie oraz Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.