×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Formacyjna rola humanistyki

Mówimy często „humanistyka”. Precyzyjniej będzie, jeżeli będziemy mówili o naukach humanistycznych i o naukach społecznych, a nie o humanistyce po prostu (dalej będę posługiwał się skrótem: NHNS). Mimo dużych podobieństw, można wskazać na pewne istotne różnice występujące między tymi dwiema dziedzinami. Przykładowo, przedmiot i metoda badania naukowego literaturoznawcy czy filozofa zasadniczo są odmienne od przedmiotu i metody badania naukowego psychologa. Inne też są akceptowane (pożądane) w danym środowisku wzorce publikowania osiągnięć naukowych: monografie vs artykuły w czasopismach (zwłaszcza z bazy JCR, w Polsce oznaczona jako ministerialna lista czasopism „A”). Myślę, że owych różnic warto nie zgubić w naszej dyskusji. Dla większej przejrzystości ujmę swoje uwagi w punktach.

1. Są wartości podzielane przez przedstawicieli wszystkich dyscyplin naukowych i to niezależnie od ich przynależności dziedzinowej. Dążenie do prawdy jest taką naczelną wartością i dla fizyka, i dla historyka. Można, co szczególnie ważne, odróżnić aktywność badawczą (naukową) od innych form aktywności. Nie oznacza to jednak, że jest tylko jedna nauka, uprawiana wedle jednego wzorca metodologicznego. Mówiąc inaczej, nie sposób pominąć – że odwołam się do tytułu znanej pracy klasyka socjologii polskiej, Stanisława Ossowskiego (1962) O osobliwości nauk społecznych – owych osobliwości NHNS.

2. W tradycji europejskiego uniwersytetu działalność nauczycielska była/jest ściśle powiązana z działalnością naukową. Mówi o tym dobitnie Wielka Karta Uniwersytetów Europejskich uchwalona w Bolonii w 1988 roku czy dużo wcześniejszy tekst Kazimierza Twardowskiego z 1933 roku O dostojeństwie uniwersytetu . Nie możemy tedy, dyskutując o badaniach naukowych prowadzonych w NHNS, pominąć warunków kształcenia na uniwersytetach, warunków odnawiania elit. Te warunki stwarza – czyniąc je prorozwojowymi albo niszczącymi – państwo. To ono powinno, właśnie w trosce o jego przyszłość i dobrostan obywateli, otoczyć opieką swoje uniwersytety (także poprzez godziwe finansowanie badań naukowych i edukacji wyższej – właśnie w wymienionej kolejności!).

3. Trzeba zatem, biorąc pod uwagę powyższe punkty, zrewidować zasady finansowania badań naukowych i kształcenia uniwersyteckiego. Importowana (chyba z USA) idea tzw. przedsiębiorczego uniwersytetu (entrepreneurial university – por. tytuł książki R.B. Clarka z 1998 r. Creating entrepreneurial universities. Organizational pathways of transformation ), zwłaszcza w odniesieniu do NHNS, które nie mają, jak nauki techniczne, bezpośredniego dostępu do biznesowych źródeł finansowania, jest nietrafiona. Uniwersytet to nie fabryka, a badacze to nie nowa „klasa robotnicza”, kognitariusze. Powinno dać nam dużo do myślenia opublikowanie w 2013 r. przez American Academy of Arts and Sciences raportu pt. The Heart of the Matter. The Humanities and Social Sciences for a vibrant, competitive, and secure nation (dokument dostępny w Internecie: http://www.humanitiescommission.org/_pdf/hss_report.pdf). W Polsce z duchem tego stanowiska solidaryzuje się socjolog, prof. Piotr Sztompka („Nauka”, 2014, 1, 7-18), wedle którego technokratyczno-biurokratyczne i z myślą o szybkim zwrocie zainwestowanego pieniądza podejście do uniwersytetów zabija je. Niszczy ich wspólnotowy charakter – ważne bowiem są wszystkie, także te „nierentowne”, dyscypliny naukowe, ważna jest formacyjna rola uniwersytetów w kształtowaniu społeczeństwa obywatelskiego. To dobrze wykształceni na prawdziwych uniwersytetach młodzi ludzie zapewnią Polsce właściwe miejsce w Europie. Być może trzeba jeszcze poczekać, jeszcze powalczyć z miernotami, ale warto. Nie można sprowadzać uniwersytetów do poziomu szkół zawodowych (przed czym w latach 40. ubiegłego wieku przestrzegał nasz wybitny filozof Tadeusz Czeżowski), a sylabusy przedmiotowe nie mogą być pisane pod dyktando przedstawicieli biznesu. Czy to nie znaczące, że trendy rozwojowe uniwersytetu zawsze wyznaczali wybitni myśliciele, filozofowie, socjologowie (w Polsce – Twardowski, Znaniecki, Czeżowski, Kotarbiński, Kołakowski, Szczepański).

4. Priorytetowo potraktowane przez państwo inwestowanie w szkolnictwo wyższe (nie tylko w kierunki kształcenia bezpośrednio powiązane z gospodarką!) nie powinno się sprowadzać do bezwzględnego ratowania tych wszystkich uczelni, które nawet nie zasługują na miano wyższej uczelni. Pora zamknąć szkoły udające, że są wyższymi, że gwarantują studentom (a ci obdarzyli je zaufaniem) uzyskanie wyższego wykształcenia. Niestety, gros tych pseudouczelni żeruje na dyscyplinach z grupy NHNS. Są takie kierunki, które są obecne w prawie każdej niepublicznej szkole wyższej. Czy i my nie jesteśmy odpowiedzialni za ten stan rzeczy zatrudniając się ochoczo w tych szkółkach? Nie powinno też oznaczać i tego, że bezwzględnie ważny jest tylko określony kierunek (grupa kierunków) studiów, liczba studentów, a już mniej ważne jest to, czy dana uczelnia spełnia warunki akademickości. Trzeba zatem z jednej strony dbać o wymagania naukowe i nauczycielskie stawiane kadrze akademickiej, a z drugiej strony przeznaczyć dla uczelni spełniających owe wymagania znacznie większe środki finansowe, które pozwolą jej sprawnie, efektywnie wypełniać swoje zadania. Czy w każdej szkole wyższej musi być prowadzony kierunek X? Nie, nie musi. Mało tego, takie umasowienie studiów jedynie obniżyłoby poziom naukowy, a w konsekwencji – wartość dyplomu. Zachowajmy zdrowy rozsądek i nie ulegajmy „wielkomocarstwowym” szantażom. Proste algorytmy odwołujące się do liczby studentów też zawodzą, a już na pewno zawodzą w odniesieniu do kulturowo szczególnie ważnych kierunków studiów z grupy NHNS. Trzeba nowych, pragmatycznych rozwiązań wypracowanych przy nowym, ale już bardziej „technicznym” okrągłym stole. Potrzebny jest polski dokument na miarę The Heart of the Matter .

5. Konsekwencją uznania osobliwości NHNS na poziomie badań naukowych musi być brak zgody na użycie tylko jednego, uniwersalnego narzędzia do oceny wartości efektów działalności uczonych i zatrudniających ich instytucji, zwłaszcza gdy chodzi o ocenę jakości publikacji, tego najważniejszego „produktu” pracy badaczy z obszaru NHNS. Jeżeli będzie to narzędzie stworzone na gruncie nauk ścisłych i przyrodniczych (a taka jest geneza dziś stosowanych narzędzi), to trudno oczekiwać trafnych wyników jego użycia. Narzucanie z zewnątrz, spoza dziedziny, określonych standardów publikacyjnych i ewaluacyjnych to droga donikąd. Bezwzględny priorytet publikacji anglojęzycznych nad publikacjami w języku polskim, a nawet deprecjonowanie czy ośmieszanie publikowania w języku polskim nie jest konstruktywne. Ale z drugiej strony, czy to musi oznaczać rezygnację z publikowania osiągnięć naukowych powstałych w NHNS w wydawnictwach (monografie i artykuły) w językach obcych? Nie należy popadać w drugą skrajność. Trzeba jedynie jeszcze lepiej dostosować narzędzia stosowane przez KEJN do specyfiki NHNS.

6. I kolejne pytanie: Jak odróżnić bardzo dobre jednostki naukowe (wydziały, instytuty) od bardzo złych, lepsze od gorszych? Jeżeli państwo powinno odmawiać (a jestem głęboko przekonany, że powinno!) wsparcia finansowego jednostkom niespełniającym żadnych standardów akademickich i jeżeli powinno w sposób zróżnicowany, w zależności od stopnia realizowania standardów, udzielać takiego wsparcia, to naturalnym staje się pytanie, jak to robić? Od początku lat 90. XX wieku KBN, Rada Nauki, a ostatnio KEJN usiłowały uporać się z tym problemem. Moim zdaniem, bardzo dobrze to wychodziło w przypadku nauk ścisłych i przyrodniczych, nieźle w przypadku nauk społecznych (np. psychologii), a znacznie gorzej w przypadku nauk humanistycznych. Co można (należy) zrobić, aby sposób przeprowadzania ocen jednostek naukowych z NHNS był równie satysfakcjonujący, jak w obszarze „prawdziwych” nauk? Zacznę od odpowiedzi, która nie wszystkich przedstawicieli NHNS zadowoli. Jestem „za”, jeśli chodzi o okresowe przeprowadzanie ocen parametrycznych. Z tej drogi nie powinniśmy schodzić. Ale jestem też za tym, aby była ona przeprowadzana wedle reguł w maksymalnym stopniu dostosowanych do specyfiki NHNS. Jestem za mieszaną strategią – bibliometryczno-ekspercką.

7. Zatem, co i jak oceniać? Dziś, gdyby skupić się tylko na najbardziej istotnych wadach przeprowadzonej w ubiegłym roku oceny parametrycznej, to jest ona: (a) przeregulowana, (b) nazbyt bibliometryczna. Jeśli chodzi o „a”, to wystarczyłoby wzięcie pod uwagę publikacji, sukcesów w pozyskiwaniu grantów (a państwo stworzyło humanistom szansę uzyskania niemałych środków nie tylko z NCN, ale ze specjalnie dla nich przygotowanego NPRH; nauki społeczne nie mają takiego programu) oraz uprawnień jednostki do przeprowadzania awansów naukowych (doktoraty plus habilitacje). Nie można też nie zmieniać dzisiejszego podejścia do oceny monografii naukowych.

8. Jeśli chodzi o trafną i rzetelną ocenę monografii, to system bibliometryczny, nawet ten najbardziej wyrafinowany, zawodzi. Co zatem zrobić? Po pierwsze, trzeba się zgodzić z tym (a dowodów na to aż nadto), że nie każdy zestaw zadrukowanych kartek papieru spięty dwiema okładkami, owa „synteza introligatorska”, zasługuje na miano monografii i przysługuje mu, niejako z automatu, pewna liczba punktów. Czy monografia Kaplica Zygmuntowska (1515-1533): problematyka artystyczna i ideowa. Mauzoleum króla Zygmunta (2007), nad którą prof. S. Mossakowski pracował wiele lat i która przyniosła mu zasłużoną sławę, może tyle samo „ważyć”, co sześcioarkuszowa, napisana przez kilka tygodni broszura? Oczywiście, że nie! Wykorzystując słabość systemu bibliometrycznego w odróżnianiu monografii od makulatury naukowej pewne jednostki uzyskały zbyt wysoką ocenę. Rozwiązanie tego problemu jest stosunkowo proste, ale nie tak tanie, jak podejście bibliometryczne, i czasochłonne. Musimy się odwołać do metody peer review oceny monografii. Nie musimy też oceniać wszystkich książek, ale tylko pewną ich liczbę – te, które sama jednostka wskazałaby jako naukowo ważące.

9. Jestem też za tym, aby prace polskich humanistów były drukowane (także) poza granicami kraju, najlepiej w liczących się w świecie wydawnictwach (środowisko wie najlepiej, które wydawnictwa zagraniczne są tymi „pożądanymi” w danej dyscyplinie naukowej), by najważniejsze polskie monografie humanistyczne były drukowane w tzw. językach kongresowych. Nie jestem, co wydaje się być oczywiste, odosobniony w tym poglądzie. Prof. Jan Woleński, który wiele zrobił, aby świat filozoficzny dowiedział się jak najwięcej o słynnej polskiej filozoficznej Szkole Lwowsko-Warszawskiej, pisał („Nauka”, 2014, 1, 33-42): „Trzeba mieć świadomość, że nikt za nas nie zapewni polskiej filozofii czy (ogólniej) nauce należnego jej uznania, o ile sami o to nie zadbamy. Być może nie uda się, ale naszym obowiązkiem jest próbować, aby świat wiedział, że Polacy nie gęsi i swoją filozofię mają”. O ważkich dokonaniach badaczy z NHNS musi dowiedzieć się świat. Wspomniana monografia prof. S. Mossakowskiego została w 2012 roku wydana w języku angielskim (King Sigismund Chapel at Cracow Cathedral (1515–1533) ). I tu miejsce dla wspomagającego polską humanistykę państwa. Myślę o specjalnych środkach przeznaczonych na przekład najważniejszych prac polskich humanistów na języki obce. Uważam też, że te monografie, które znajdą się w obiegu międzynarodowym, powinny być jakoś premiowane.

10. Jeśli zaś chodzi o listę czasopism z międzynarodowej bazy JCR (popularnie zwanej „filadelfijską”), która uwzględnia też większość ważnych światowych czasopism psychologicznych, ale nie uwzględnia czasopism o profilu humanistycznym (np. filozoficznych), to należy ją uzupełnić o SCIMAGO (odnoszące się do bazy SCOPUS). Znajdują się na niej także czasopisma polskie z obszaru NHNS. Zatem rozwiązanie problemu oceny artykułów naukowych w obszarze NHNS, to uzupełnienie ministerialnych list: A (czyli JCR) i B (lista czasopism polskich) o trzecią listę SCIMAGO (w miejsce listy ERIH). Trzeba też rozwiązać sposób włączania polskich czasopism na listę B i opracować nowy system punktowania tych czasopism (dotychczas zajmował się tym zespół pracujący pod kierunkiem prof. Jerzego Wilkina).

Jerzy Marian Brzeziński

Prof. Jerzy Marian Brzeziński pracuje w Instytucie Psychologii UAM. Jest członkiem rzeczywistym PAN