Internetowe fora komentarzy czytelniczych

Piotr Müldner-Nieckowski

Internetowe forum komentarzy czytelniczych to nowy gatunek tekstowy. Jak powstał?

Pod koniec lat 80. XX w. upowszechniła się sieć globalna, a była to stworzona według pomysłu (1962) dyrektora Advanced Research Projects Agency dr. Josepha C.R. Licklidera Intergalactic Network, w skrócie Internet. Szybko zrozumiano, że instytucja ta, sięgając do najbardziej odległych zakamarków świata i znajdując się w rękach milionów, może służyć nie tylko wymianie myśli i informacji i nie tylko wymianie plików, ale także innym zadaniom, na przykład politycznym.

Dotychczasowe listy dyskusyjne, Usenet czy Fidonet, zaczęły się przenosić do sieci WWW (World Wide Web) opartej na serwisach i forach. To umożliwiło wciągnięcie do gry całej ludzkości. Problemem do rozwiązania było zastosowanie takich mechanizmów, które mogłyby samoczynnie modulować tę sieć.

Prócz rygorystycznej kontroli oficjalnej na poziomie instytucji, tj. serwerów czy węzłów komunikacyjnych, wprowadzono czynniki opatrzone hasłem „Dla dobra wszystkich użytkowników” (tzn. „jedziemy na tym samym wózku”), ale już nieoficjalne, budzące za to większe zaufanie. Zastosowano na przykład netykietę, która zabrania niepożądanego zachowania użytkowników sieci; rejestrację i logowanie się; unikatowe numerowanie urządzeń (komputerów, routerów, sieci lokalnych) i inne zabezpieczenia przed anonimowością; zapisywanie całego ruchu internetowego ze wszystkimi szczegółami.

Hasło okazało się wygodne, wszyscy byli skłonni poprzeć jego jakże moralną treść. Licklider jako cybernetyk doskonale wiedział, że za pomocą tak skromnego środka uda się stworzyć organizm o potężnym samosterowaniu się i że w przyszłości wystarczy tylko doglądanie poboczy sieci, czy coś się z systemu drastycznie nie wyłamuje, czy nie pączkuje wroga idea, która mogłaby zakłócić funkcjonowanie nowego unerwienia świata.

Tymczasem Internet sprawiał wrażenie spontanicznie zróżnicowanej, bezładnie ruchliwej galaretowatej masy, która pochłania wszystko, co zawiera jakąkolwiek treść. Zaczęto mówić, że jeśli czegoś nie ma w sieci, to tego nie ma w ogóle. To twierdzenie wciąż jest przesadne, ale już coraz mniej. Mogą coś o tym powiedzieć ludzie starsi, którzy mają osiągnięcia, ale których nazwiska do Internetu nie trafiły, bo sami się do niego nie garną. Dla wielu młodych osoby te wraz z dorobkiem nie istnieją.

Masa wchłania, ale wbrew pozorom wcale nie bezładnie. Porządku pilnują wielkie korporacje, takie jak Google czy Facebook, lecz również uczestnicy znacznie mniejsi, gazety internetowe, portale rządowe, tematyczne, a nawet sklepy, serwisy pomocowe i blogosfera. W procesach kształtowania tak zwanej świadomości społecznej oczywiście gazety i związane z nimi portale. Szczególnie wyraziście ujawniło się to w Polsce w momencie, w którym długo pozostająca w informacyjnym tle prawica uruchomiła kilkadziesiąt atrakcyjnych serwisów, na przykład portale z literką „w” na początku nazwy (wSieci, wPolityce, wGospodarce i in.). Była to reakcja na coraz większą aktywność dominujących w latach dwutysięcznych serwisów lewicowych, bezideowych lub politycznie obojętnych. Portale prawicowe, niekoniecznie powiązane z jakąś partią, szybko dotarły do czoła i zaczęły być opiniotwórcze.

Większość takich serwisów, zarówno tych z lewa, jak z prawa, również centrowe, posługują się sprawdzoną metodą serwowania newsów. To właśnie ten podstawowy gatunek dziennikarski – nowa informacja (nazywana z angielska „gorącą”) przyciąga widzów i pozwala na umieszczanie reklam, głównego źródła dochodu, oraz lansowanie tez politycznych. Już pierwsze strony WWW w latach 80. pokazały, że komentarze odredakcyjne, umieszczane na pierwszych stronach portali, są mało czytane albo wręcz pomijane przez użytkowników i nie mają istotnego znaczenia.

Znalazł się jednak na to sposób. Komentowanie w przeważającej części przekazano we władanie internautom. Niech oni wyładowują swoje emocje, dzielą się wiedzą, spostrzeżeniami, niech oni się kłócą i szerzą to, czego redaktor jawnie szerzyć nie powinien, bo na przykład zabrania mu etyka dziennikarska. Wystarczy, że będzie tym z ukrycia sterował. Pod artykułami newsowymi uruchamia się fora, przeważnie z dostępem quasi-anonimowym, na których każdy może wpisywać swoje uwagi. To chwyciło. Ludzie, którzy dotychczas byli niemal niepiśmienni, ale zawsze mieli coś do powiedzenia (mądrego czy głupiego), teraz mogą się „swobodnie” wypowiadać. Jest ich około dwóch procent, co jednak wystarcza. Jeśli piszą coś według redakcji niewygodnego, to się ich teksty usuwa. Jeśli piszą coś pożądanego, na przykład wspierającego pożądaną politykę, to są eksponowani. Niektórych namawia się do pisania. W ten sposób rękami czytelników załatwia się to, czego portal sam zrobić by nie mógł.

I oto zaistniał nowy gatunek tekstowy – internetowe forum komentarzy czytelniczych – który ma swoją stylistykę i atmosferę, swój język, i który na sposób cybernetyczny stał się integralną częścią wpływowego Internetu. Internauta o wszystkim może napisać niemal wszystko, ale pod dyskretną kontrolą. Złudzenie demokracji prawie doskonałe.

e-mail: www.lpj.pl