Szkoda zdrowia

Henryk Grabowski

Do wypowiedzi tej sprowokowała mnie pani Ilona Łepkowska, której – jak napisała w „Tele Tygodniu” z 30 grudnia 2013 – „nie mieści się w głowie”, za co były selekcjoner naszej reprezentacji w piłce nożnej zarabiał miesięcznie 150 000 złotych. Mnie się to też z trudem mieści w głowie, z tą różnicą, że znakomitą scenarzystkę „trzepie złość” z tego powodu, a mnie to nawet nie dziwi. Kiedyś już nawet na ten temat pisałem (zob. FA 3/2011), ale nigdy nie wydaje się za dużo nawoływań do zdrowego rozsądku.

Z właściwej dla ustroju kapitalistycznego ekonomicznej perspektywy, każda praca jest tyle warta, ile ktoś zechce za nią zapłacić, a nie – jak chcieli marksiści – ile trudu włożono w jej wykonanie. Prawidłowość ta, być może sama w sobie obrzydliwa, jest aksjologicznie neutralna i nasze emocje nie mają na nią żadnego wpływu. To tak, jakby w imię wartości estetycznych wybrzydzać na to, że za sprawą Stwórcy lub (jak kto woli) natury nasz układ płciowy i wydalniczy sąsiadują ze sobą.

W czasach realnego socjalizmu piłkarze i ich trenerzy byli zatrudniani na fikcyjnych etatach pracowniczych, uszczuplając wynagrodzenie realnych górników, kolejarzy, żołnierzy itp. Na to można było mieć wpływ, o czym najlepiej świadczy zmiana ustroju, jaka się u nas dokonała. W demokracji Robert Lewandowski zarabia milion euro miesięcznie nie dlatego, że komuś zabiera, tylko dlatego, że komuś opłaca się tyle za jego grę zapłacić.

Tak jest ze wszystkim. Twórca piosenki, na której treść składa się wielokrotnie powtarzana fraza „chcemy być sobą”, zarabia krocie, a autor tomiku wierszy lub prozy często sam musi zapłacić za ich wydanie. Tak było zawsze. Vincent van Gogh za życia nie sprzedał żadnego obrazu, a wydanie Sklepów cynamonowych Brunona Schulza sfinansował jego brat. Nie ma innego sposobu na zmianę tego stanu rzeczy jak odwrócenie społeczno-kulturowych preferencji w procesie powszechnej edukacji. W świetle faktu, że ponad połowa dorosłych Polaków nie przeczytała w ostatnim roku ani jednej książki, a muzyka rockowa i widowiska sportowe mają wielomilionową rzeszę odbiorców, nie wydaje się to takie proste.

Sprawa, o której piszę, ma jeszcze jeden aspekt godny odnotowania. Godzi mianowicie w ludzkie poczucie sprawiedliwości, którego następstwem jest szkodliwy dla zdrowia dyskomfort psychiczny zwany frustracją. Uświadomienie sobie, że negatywne emocje z tym związane szkodzą wyłącznie nam samym, a ich sprawcy nie mają o tym zielonego pojęcia i czują się dobrze, może złagodzić przykre napięcia tym spowodowane. Dlatego w imię wartości demokratycznych, gwarantujących każdemu swobodę wyboru tego, co robi i za co inni chcą płacić oraz w trosce o dobre samopoczucie, godzę się z tym, że Doda za pokazanie w reklamie pośladków pobiera wielokrotność przeciętnego rocznego wynagrodzenia, a moich (bądź co bądź profesorskich) nikt nawet za dopłatą nie chciałby oglądać.