Czas na bunt?

Leszek Szaruga

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” profesor Paweł Śpiewak stwierdza: „W instytucjach naukowych zarobki utrzymują się poniżej średniej krajowej. A pracują tam ludzie wysoko wykształceni, znający po kilka języków obcych. Pensja profesora Polskiej Akademii Nauk wynosi 2800 złotych netto, a doktor dostaje tam 1800 złotych. Na Uniwersytecie Warszawskim jest niewiele lepiej. Nie mogę zrozumieć, dlaczego pracownicy uniwersytetu nie strajkują. Pracownicy muzeum w Auschwitz mają po 2 tys. złotych pensji i zamierzają strajkować, bo uważają, że tak dalej być nie może”. Nie jestem daleki od poparcia tego sposobu myślenia, sądzę jednak, że nie warto wytaczać strajkowych armat jedynie dla upomnienia się o podwyższenie uposażeń pracowników nauki. Jeśli już strajkować, to o coś więcej i wyjść do władz z dobrze przygotowanym pakietem żądań. Jakich, to sprawa do ustalenia. Niemniej kilka już obecnie można wskazać.

Wicepremier Elżbieta Bieńkowska w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” na pytanie o środki na takie kierunki jak filologia polska, socjologia, filozofia, etyka czy historia odpowiada krótko: „To jest zadanie dla budżetu, dla Ministerstwa Nauki”. No właśnie. Pora wreszcie uprzytomnić politykom wszech opcji, że łożenie na humanistykę nie jest kwiatkiem do kożucha, lecz inwestycją, która, w odróżnieniu od „wkładu” w nauki techniczne czy przyrodnicze, zwraca się co prawda dopiero w długiej perspektywie czasowej, ale za to zyski są wielorako korzystniejsze, gdyż rozwój humanistyki przyczynia się do poszerzenia horyzontu nauki jako całości. Tu nie ma prostego „przełożenia”, ale sytuacja jest dokładnie taka jak z wykorzystaniem surowców – można je z jakimś zyskiem sprzedawać w tej postaci, w jakiej są pozyskiwane, można wszakże zarobić dużo więcej wtedy, gdy się je przetworzy i zbywa nie jako surowiec, ale jako produkt. Jeśli się tego nie weźmie pod uwagę, wówczas być może nawet dorobimy się jakiegoś naukowego Nobla, ale jako ci, którzy wykształcili nie uczonego, lecz naukowca, który jest wybitnym specjalistą od „końca środka początku ogólnowojskowej dzidy bojowej”, co skądinąd można będzie uznać za wielki triumf polskiej myśli technicznej, wszelako tylko w znikomej mierze będzie dowodem wysokiego poziomu nauki polskiej. Piękny kwiatek można, odpowiednio kultywując podłoże, wyhodować nawet na kamieniu, ale wokół pozostanie jałowe otoczenie.

Dziedziny humanistyczne nie funkcjonują w oderwaniu od życia, przeciwnie – są tą sferą, która wiąże różne jego przestrzenie; ponad technosferą musi istnieć, jak tlen nad ziemską litosferą, noosfera, sfera ducha, o której mądrze nauczał jezuita Teilhard de Chardin. Grożąca polskiej humanistyce zapaść, co potwierdza coraz słabsza kondycja filozofii na niektórych uniwersytetach, jest czymś równie groźnym, jak zatruwanie środowiska naturalnego. Ale też warto pamiętać, że właśnie zamykaniem kierunków filozoficznych trudnili się tacy osobnicy, jak car Mikołaj I czy nasi rodzimi komuniści w roku 1968 i trzeba powiedzieć, że wiedzieli, co robią. Ci natomiast, którzy dziś odmawiają finansowania filozofii, raczej nie wiedzą, co czynią. Co nie znaczy, że należy ich z tego względu traktować ulgowo. Wręcz przeciwnie: jednym z głównych postulatów ewentualnej akcji strajkowej na uniwersytetach – w której winni wziąć udział nie tylko sami pracownicy nauki, lecz również studenci – powinno być stanowcze żądanie znaczącego dofinansowania polskiej humanistyki, bo to stwarza możliwość skokowego rozwoju całej nauki.

Nie wszystko można zmierzyć i zważyć, przeliczyć i posegregować. Ocena naukowych możliwości, a także osiągnięć, nie zawsze zatem jest wymierna w prostym rachunku. To, rzecz jasna, sytuacja dla urzędników i polityków niebywale niepokojąca. Wymyka się im z rąk ocena tego, co bardziej, a co mniej wartościowe, co zaś wartości zupełnie pozbawione. Straszliwy już niepokój budzi sam fakt, iż jakieś badania mogą, nawet przy dużym stopniu zaawansowania i należnym wsparciu finansowym, zakończyć się porażką. Czy i kogo w tych okolicznościach winić, kto ma za to odpowiedzieć? Ktoś powinien, a tymczasem okazuje się, że winnych brak, kasa wydana, a podkładki nie ma. Czarna rozpacz! Tyle tylko, że właśnie takie sytuacje w dotowaniu nauki należy brać pod uwagę. To jest to samo, co z perfumami „Chanel nr 5”. Dlaczego nr 5? Po prostu cztery pierwsze mieszanki się nie udały, dopiero piąta przyniosła sukces. I choć te cztery pewnie sporo kosztowały, to jednak nie oznaczało, że należy prób zaprzestać. Ten upór zaś okazał się w ostatecznym rachunku korzystny i do dziś przynosi zyski, choć produkt skądinąd do niezbędnych nie należy i w sensie bezpośredniej użyteczności dość błahy. Ot, pachnie sobie. Ba, ale jak pachnie!

Nie namawiam do strajku w imię wzrostu wydajności w produkcji pachnideł, ale też czas najwyższy, by szopy i magazyny oraz garaże, w których pracują nasi naukowcy, trochę przewietrzyć i odnowić. Nie twierdzę, że tego się nie czyni, ale robi się to zbyt powoli, jakby nierychliwie i bez większego przekonania. Bo nawet dość solidny i nowoczesny gmach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego nie zmieni faktu, że pozostałe, zwłaszcza prowincjonalne, biblioteki uczelniane, nie mówiąc już o wydziałowych, nie mają dość środków na rozwój i zakup niezbędnej, także zagranicznej, literatury fachowej.

Jak widać, jest o co strajkować, a z całą pewnością wskazałem tylko niewielki fragment listy postulatów, z którą można by było wystąpić. Być może jeszcze na bunt zbyt wcześnie, ale jestem niemal pewien, że prędzej czy później do niego dojdzie. To po prostu efekt zaniedbań i niedopatrzeń, a wręcz lekceważenia polskiej nauki, z jakimi mieliśmy do czynienia u progu naszej nowej niepodległości.