Test wzorcowy

Mariusz Karwowski

Kontrola zakończyła się w sierpniu. Obejmowała swym zasięgiem okres od 1 października 2011 do 29 lipca 2013 roku. W zasadzie to nie tyle kontrola, co tzw. benchmark, a więc test wzorcowy. Inspektorzy Najwyższej Izby Kontroli bacznie przyglądali się rozwiązaniom systemowym i proceduralnym, żeby przed premierowym sprawdzeniem funkcjonowania instrumentów zapobiegania i wykrywania naruszeń praw autorskich zrozumieć w ogóle, na czym polega owa ochrona i co można poddać monitoringowi. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie dopatrzyli się uchybień. Jak podkreślili w wystąpieniu pokontrolnym, w SGH został ustanowiony spójny i adekwatny system, mający na celu zapewnienie przestrzegania praw autorskich w pracach dyplomowych. Marcin Poznań, rzecznik uczelni, która w tym roku już po raz szósty uhonorowana została przez Fundację Fresnela certyfikatem Uberrima Fide, dodaje, że w ramach tego systemu wdrożono szereg mechanizmów kontroli, a wśród nich obligatoryjne badanie treści wszystkich prac licencjackich i magisterskich za pomocą komputerowego programu wykrywającego zapożyczenia (ciągi identycznych wyrazów) m.in. z tekstów zamieszczonych w Internecie, prac wcześniej obronionych w SGH oraz prac wprowadzonych do baz danych kilkudziesięciu innych szkół wyższych.

Wzrost świadomości

W obydwu uczelniach kluczowym, według NIK, mechanizmem kontroli jest opieka promotorska, której sposób prowadzenia jest wysoce zindywidualizowany. Uniwersytet Warszawski, nie czekając na ustawowe zapisy, już od dawna wypracowuje własne metody zabezpieczania praw własności intelektualnej. W tym celu gromadzi prace dyplomowe w centralnym repozytorium elektronicznym, korzysta też z systemu informatycznego, który zapewnia kontrolę antyplagiatową. Dodatkowo każdy student UW przechodzi na początku studiów obowiązkowe zajęcia z ochrony własności intelektualnej, w ramach których zapoznaje się m.in. z najważniejszymi przepisami prawa autorskiego. A i to nie wszystko.

– Jesteśmy świadomi, że niektóre wydawane komercyjnie podręczniki stają się coraz droższe, co może skłaniać studentów do ich kopiowania. Znaleźliśmy w tym obszarze innowacyjne rozwiązanie – każdy student UW może zarejestrować się w Bibliotece Uniwersyteckiej i założyć konto umożliwiające mu nieodpłatne korzystanie z platformy z książkami elektronicznymi, na której znajdują się m.in. podręczniki wielu wydawnictw komercyjnych – podkreśla Krzysztof Klincewicz, pełnomocnik rektora ds. ochrony własności intelektualnej Uniwersytetu Warszawskiego.

Z pomysłów wprowadzanych w największych szkołach wyższych czerpać też mogą i małe, publiczne i niepubliczne, które często nie widzą potrzeby wprowadzania „polityki antyplagiatowej”. Uznają bowiem, że skoro działają na obszarze stricte edukacyjnym i nie tworzą potencjału związanego z dystrybuowaniem wszelkiego rodzaju twórczości naukowej, nie muszą wypełniać ustawowych zapisów, m.in. o tworzeniu wewnętrznych regulaminów zarządzania prawami autorskimi i prawami pokrewnymi oraz prawami własności przemysłowej. Z ubiegłorocznych danych MNiSW wynika, że o ile ponad 2/3 uczelni publicznych było już po lub w trakcie wdrażania takich regulaminów, o tyle co dziesiąta nawet się do tego nie przymierzyła.

– Oczywiście, każda uczelnia ma swoją specyfikę, ale – szczególnie dla tych mniejszych – przydałyby się zbiory wzorów najważniejszych dokumentów i umów oraz przystępne poradniki dotyczące zarządzania własnością intelektualną. Doskonałym przykładem są przygotowane dla brytyjskich uczelni już dekadę temu Lambert Agreements – zbiór modelowych wzorów umów najważniejszych dla transferu technologii z uczelni do przedsiębiorstw wraz z materiałami pomocniczymi. Podobnego brakuje w Polsce. Na pewien czas takim wzorem stały się nasze regulaminy, które po ich uchwaleniu zostały rozesłane do innych uczelni wraz z zachętą rektora do korzystania z nich – przypomina Krystian Gurba z Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu UJ.

Tym, które problemu nie bagatelizują, Fundacja Fresnela od sześciu lat przyznaje specjalne certyfikaty Uberrima Fide. Nie wystarczy przy tym intensywna współpraca opierająca się na modelu mistrz-uczeń. Przy takiej jak obecnie wielości źródeł promotorowi trudno się rozeznać, czy ma do czynienia z plagiatem. Nie chodzi też tylko o sam zakup systemu wykrywającego skopiowane fragmenty. Liczy się wiarygodne stosowanie go, a w przypadku wykrycia niesamodzielnej pracy – wdrażanie odpowiednich procedur i nieuchronność konsekwencji. W tym roku laury przyznano dziewiętnastu uczelniom.

Zdaniem Dominika Bralczyka z Fundacji Fresnela, do wzrostu świadomości dotyczącej praw własności intelektualnej, oprócz zapisów ustawowych kładących nacisk na jakość uczenia, oprócz działalności Polskiej Komisji Akredytacyjnej, oprócz mediów wreszcie, przyczyniają się i same uczelnie, które zaczęły aktywnie przeciwdziałać nieuczciwości naukowej. Jednym z efektów jest znaczący wzrost liczby jednostek korzystających z różnego rodzaju programów antyplagiatowych. Z systemu Plagiat.pl korzysta już ponad 170 uczelni. W samym Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu, jednym z laureatów tegorocznej edycji Uberrima Fide, sprawdzono nim około 18 tys. prac licencjackich, magisterskich, inżynierskich i dyplomowych. Od tego roku akademickiego „prześwietleniu” będą podlegały również prace podyplomowe.

– Stosując na uczelni system Moodle, umożliwiający wymianę materiałów dydaktycznych, musieliśmy odpowiednio zabezpieczyć się przed zagrożeniami wynikającymi z relatywnie łatwego dostępu do cudzej własności. Stąd m.in. podpisanie umowy o wymianie baz danych z 84 uczelniami z całego kraju oraz powołanie Komisji Rektorskiej ds. Ochrony Własności Intelektualnej – tłumaczy dr hab. Jacek Mizerka, prorektor ds. edukacji i studentów UEP.

Trzecie zadanie

Mimo że – jak wskazują choćby powyższe przykłady – świadomość znaczenia własności intelektualnej jest dziś w środowisku akademickim dużo większa niż jeszcze kilka lat temu, wcale nierzadko zdarzają się sytuacje budzące jednak zdziwienie.

– Rozpoczynającym studia lepiej jednak przypominać o konieczności umieszczania fragmentów tekstu pochodzących z innych źródeł w cudzysłowach lub precyzyjnego wskazania źródła konkretnej definicji czy typologii przez zastosowanie przypisu bibliograficznego – zaznacza Krzysztof Klincewicz z UW.

Nie inaczej jest z samymi naukowcami. Bolączką wielu uczelni, tak polskich, jak i zagranicznych – na co wskazują choćby rzecznicy patentowi – jest ujawnianie przez badaczy istoty wynalazków przed przygotowaniem ich zgłoszenia patentowego. Pozostaje żmudne napominanie, by wyników wcześniej nigdzie nie publikować.

Coraz więcej naukowców zdaje sobie jednak sprawę z tego, że takie zgłoszenie jest naturalnym efektem zakończenia badań danego tematu. Myślę, że pomogło w tym również zwiększenie liczby punktów do oceny parametrycznej za uzyskany patent – przypuszcza Krystian Gurba z Centrum Innowacji, Transferu Technologii i Rozwoju Uniwersytetu UJ, nie mając jednak złudzeń co do tego, że ochrona i zarządzanie innowacjami pochodzącymi z uczelni przyniesie błyskawiczne efekty. Przywołuje przy okazji raport Najwyższej Izby Kontroli, która zwróciła uwagę na przewagę kosztów takiej ochrony nad korzyściami z niej płynącymi. To jednak trend ogólnoświatowy.

– Przychody ISIS Innovation, centrum transferu technologii Uniwersytetu w Oksfordzie, przekroczyły koszty dopiero po ponad 8 latach funkcjonowania. Zdecydowana większość technologii zgłaszanych do ochrony przez uczelnie nigdy nie przyniesie zysków. Nie należy jednak patrzeć tylko na korzyści w postaci wpływów z licencji czy sprzedaży technologii. Uczelnie, zajmując się opakowaniem nowych technologii w prawa własności intelektualnej i szukając dla nich nabywców, wypełniają tzw. trzecie zadanie (obok badań i dydaktyki) – wyjaśnia Krystian Gurba, dodając, że Uniwersytet Jagielloński stara się udostępniać firmom również ciekawe rozwiązania niechronione patentami. Brytyjska firma Simcyp Ltd. kupiła komputerowy system oceny kardiotoksycznego działania leków, umożliwiający prowadzenie wirtualnych badań klinicznych, w których poddaje się ocenie potencjalną efektywność i bezpieczeństwo związków chemicznych planowanych do zastosowania jako leki. Całość kontraktu wynosi około 1,5 mln zł, bo wraz z prawami do oprogramowania firma zamówiła też dalsze prace badawcze.

– Znalezienie przedsiębiorstwa zainteresowanego wynikami badań to jedyna szansa, żeby pomysły naukowców, bardzo często dalekie od praktyki, przekuć na dostępne dla ludzi rozwiązania. Uczelnia zwraca w ten sposób dług, jaki zaciągnęła w społeczeństwie. Przy okazji wzrasta jej prestiż i ocena oraz rozpoznawalność, a współpraca z firmami owocuje wspólnymi projektami badawczymi, stażami dla studentów, zamawianymi kierunkami studiów. Dopiero na końcu, jako motywacja uczelni, powinien być dodatkowy dochód i dla twórców, i dla uniwersytetu – przedstawia hierarchię korzyści Krystian Gurba.

Naukowców Uniwersytetu Warszawskiego do generowania wynalazków, a później do aktywnej współpracy przy poszukiwaniu licencjobiorców, mają skłaniać szczególne zasady wynagradzania w przypadku komercjalizacji wyników badań. Zgodnie z nimi, pracownik-wynalazca otrzymuje 50% zysków z tej komercjalizacji, a dodatkowe 10% przekazywane jest na wsparcie jego dalszych badań.

– Pierwsze transakcje wywoływały zaskoczenie służb administracyjnych uczelni i przełożonych młodych naukowców, otrzymujących honoraria z tytułu zawartych umów, wykraczające poza standardy wynagradzania pracowników uczelni publicznych… Ale taki pozytywny przykład jest najlepszym sposobem motywowania kolejnych osób! Procesy ochrony własności intelektualnej mają wspierać działalność naukowców i ostatnie lata pokazały, że coraz więcej osób odkrywa korzyści z prowadzenia badań stosowanych, współpracy z przemysłem i komercyjnego wykorzystania wynalazków – podkreśla Krzysztof Klincewicz.

A Marcin Binkowski, twórca opisywanego przez nas przed kilkoma miesiącami „n-labu”, pierwszego spin-outu na Uniwersytecie Śląskim, przyznaje, że świadomość w tym zakresie rośnie zbyt wolno, bo natrafia ciągle jeszcze na stereotypowy wizerunek uniwersytetu, w którym powinno się pracować wyłącznie dla idei i nie myśleć o dobrach doczesnych. Tymczasem model zachodnich uczelni dowodzi czego innego – tylko tam, gdzie decyzje o finansowaniu badań naukowych zapadają w połączeniu z oceną ich przydatności, realizowane są istotne wynalazki. Dobrze, kiedy tej oceny dokonuje środowisko przedsiębiorców i/lub przemysł jako odbiorca opracowywanych rozwiązań.

Przywilej profesorski

W tym kontekście, przygotowywaną właśnie nowelizację ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym Dominik Bralczyk z Fundacji Fresnela odbiera jako znaczący instrument w ministerialnych rękach. W jego opinii, trudno oprzeć się przekonaniu, że w głównej mierze służy ona komercjalizacji, a więc środowisku gospodarczemu, a Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, pod egidą którego powstają nowe regulacje, ma być swoistym kombinatem działającym na rzecz rynku.

– Projekt wprowadza tak rewolucyjne zmiany, że zamiast o nowelizacji powinno się mówić o zupełnie nowym akcie prawnym. Powstaje wrażenie, że tytułowy zapis „przy zachowaniu autonomii uczelni” brzmi jak oksymoron. Formuła nałożenia na uczelnie obowiązków administracyjnych przy braku dodatkowego finansowania jest obarczona sporym ryzykiem. Ponadto nie wiadomo, czemu zniesiono rolę uczelni jako platformy wszelkich działań związanych z kontentem autorskim: począwszy od sprawowania nad nim kontroli, przez inicjatywę patentową aż po komercjalizację Bralczyk nawiązuje do wzbudzającego sporo kontrowersji zapisu o tzw. przywileju profesorskim, czyli rozwiązaniu, zgodnie z którym pracownikowi naukowemu lub naukowo-dydaktycznemu, który w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy w uczelni dokona wynalazku, przysługują prawa majątkowe do technologii. Na zmianach mają zyskać również uczelnie, którym gwarantowana jest część dochodów z komercjalizacji: nie mniej niż 10% i nie więcej niż 25%.

Krystian Gurba z Uniwersytetu Jagiellońskiego zauważa, że podobne rozwiązanie w Europie istnieje tylko w Szwecji (gdzie jest utrzymywane ze względu na wieloletnią tradycję) i we Włoszech (gdzie od początku budziło sprzeciw uczelni).

We wszystkich innych państwach będących na czele rankingów innowacyjności, takich jak USA, Wielka Brytania, Izrael czy Korea Południowa, utrzymuje się, jako bardziej efektywną, zasadę przyznającą prawa uczelni zatrudniającej naukowca. Oczywiście, dając mu jednocześnie udział w zyskach z komercjalizacji. Wbrew intencjom ministerstwa, proponowana zmiana może bardziej zaszkodzić niż pomóc transferowi technologii, a na pewno wprowadzi niespotykany chaos.

– Nie ma powodu, dla którego przywilej profesorski nie miałby przysługiwać również młodszej kadrze naukowej, a także doktorantom i studentom – uważa z kolei Marcin Binkowski, którego zdaniem ten jeszcze nieformalny zapis już przyczynił się do podziału środowiska na tych, którzy postrzegają nową propozycję jako szansę (głównie naukowcy) oraz traktujących ją jako zagrożenie (niektórzy pracownicy Centrów Transferu Technologii).

Do tych pierwszych należy z pewnością Artur Rydosz z Akademii Górniczo-Hutniczej. Nie uważa wprawdzie, by obecne regulacje były aż tak złe, ale – gdyby mógł – zwiększyłby np. liczbę rzeczników patentowych na uczelniach (często zaledwie kilku obsługuje… parę tysięcy pracowników, co znacznie wydłuża cały proces patentowy) oraz wprowadziłby, podobnie jak to ma miejsce w USA, tematykę własności intelektualnej do programu studiów inżynierskich, po to, by stymulować młodych ludzi do realizacji swoich pomysłów i czerpania z nich zysków, które wrócą na uczelnię. Uczestnik rządowego programu Top 500 Innovators sądzi jednak, że przygotowywana ustawa zachęci pracowników do pracy na rzecz konkretnych rozwiązań.

– Wiele prac, mających ogromny potencjał aplikacyjny, leży na półkach bądź pozostaje w głowach profesorskich, bo autorzy wychodzą z prostego założenia: ja będę się starał, nie spał po nocach, rozwiązywał trudne zagadnienia, a całą śmietankę spije kto inny. Dlatego możliwość zysków ma zachęcić wszystkich do pracy nad praktycznym zastosowaniem ich wiedzy.

Nowelizacja ustawy budzi sporo wątpliwości również w zakresie prawa autorskiego. Lista pytań i zastrzeżeń zdaje się nie mieć końca. Wiadomo, że wszystkie uczelnie zostaną zobligowane do sprawdzania prac dyplomowych przez systemy antyplagiatowe, a następnie przesłania ich do ogólnopolskiego repozytorium.

– Skoro praca jest własnością autora, to na jakich zasadach ministerstwo będzie mogło ją przetwarzać i porównywać? A co z danymi wrażliwymi, niejawnymi, które mogą znaleźć się w tych pracach, pisanych choćby w uczelniach wojskowych czy ekonomicznych? Wreszcie, jeśli prawo nie działa wstecz, to jak mają się tam znaleźć wszystkie prace obronione od 2005 roku, i w jaki sposób, po tylu latach, uzyskać zgodę ich autorów – pyta retorycznie Dominik Bralczyk z Fundacji Fresnela.

Wynagrodzenie autorskie sfinansowane zostało przez Stowarzyszenie Zbiorowego Zarządzania Prawami Autorskimi Twórców Dzieł Naukowych i Technicznych KOPIPOL z siedzibą w Kielcach z opłat uzyskanych na podstawie art. 20 oraz art. 20¹ ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.