Wyławianie talentów i odbudowa elit

Andrzej Sawicki

Talent jest nieprzeciętną zdolnością twórczą, a oznacza też wybitne uzdolnienia. Sukcesem zaś nazywamy ponadprzeciętne osiągnięcie. Zdobycie nagrody Nobla jest spektakularnym sukcesem. Systematyczne publikowanie prac w najlepszych czasopismach też może być uznane za sukces, chociaż mniej spektakularny. Aby osiągnąć jakikolwiek sukces w sztuce, nauce, sporcie, potrzebni są przede wszystkim utalentowani ludzie. Prawie każdy potrafi intuicyjnie zidentyfikować w swoim otoczeniu osoby utalentowane, jeżeli tylko jest uważnym obserwatorem. W zdrowych społeczeństwach wyławianie talentów stało się nawet profesją, gdyż jest to opłacalne. Kapitalistyczne firmy, nastawione na zysk, poszukują ludzi mogących pomnożyć ich bogactwo, czyli utalentowanych osób dających szansę na sukces. Dotyczy to uczelni, klubów sportowych, przedsiębiorstw czy samorządów. Te utalentowane osoby tworzą w naturalny sposób różne elity. Elitą nazywamy wyróżniającą się lub uprzywilejowaną grupę ludzi. Może to być elita artystów lub sportowców, ale są też elity kieszonkowców czy polityków.

W Polsce jest wiele utalentowanych osób, podobnie jak w innych krajach, co wynika z biologii. Tylko nie przekłada się to na sukcesy, gdyż talenty są w większości marnowane. Ten straszny proces rozpoczyna się już w szkole, o czym prawie wszyscy wiedzą, ale niczego się nie robi, aby to zmienić. Potem pogłębia się to na studiach i w zakładach pracy. A rezultat jest taki, że struktury państwa się rozpadają, biurokracja pożera czas i energię milionów ludzi, Polska nie ma swojej Nokii czy Samsunga, nie istnieje praktycznie armia, banki są w obcych rękach, a sukcesu nie było i się na to nie zanosi. Dlaczego w wielu krajach podróż koleją nie jest problemem, bywa często przyjemnością, a u nas jest koszmarem? Myślę, że u podstaw tego bałaganu i nieudacznictwa, również w nauce i szkolnictwie wyższym, leży właśnie marnotrawienie talentów i brak autentycznych elit.

Headhunting

Pierwotnie, słowo headhunter oznaczało łowcę głów, którego celem było odcięcie jej wrogowi i przyniesienie do własnej wioski jako trofeum. Teraz to słowo określa również łowcę talentów, czym zajmują się nawet specjalistyczne firmy. Jeszcze przed ich powstaniem istniał naturalny mechanizm, który dobrze funkcjonuje również dzisiaj, chociaż nie wszędzie. Można go streścić następująco: talenty są wyławiane przez elity. A zatem muszą istnieć autentyczne elity, aby ten proces był skuteczny. Początkowo może to być mądry nauczyciel, potem profesor, następnie szef firmy itd. Nauczyciel wyławia zdolności i kieruje uczniem, profesor szlifuje talent, a szef firmy przetwarza ten talent na sukces. Łączy ich zrozumienie wspólnego dobra, a przy okazji każdy zyskuje również coś dla siebie. Np. nauczyciel i profesor mogą mieć satysfakcję, coraz lepszą opinię, a za tym lepsze zarobki i pozycję, a szef firmy nowy produkt i pieniądze. Jest to dobre i sprawiedliwe.

Powyższy mechanizm wynika z przekonania, że każdy dostanie swoją nagrodę, jeżeli będzie postępował uczciwie i racjonalnie. Dobro wspólne jest tutaj czymś bardzo konkretnym i praktycznym, a nie cierpiętniczym altruizmem. Czołowe uniwersytety przyjmują najlepszych ludzi, gdyż wszyscy na tym korzystają. Samo logo takiej uczelni jak Harvard, Yale czy Stanford zobowiązuje i już tylko dlatego warto dbać o standard. A czy u nas skrót UJ lub UW cokolwiek znaczy? Są to nieciekawe szkółki, z piątej setki w rankingach, wyprzedzane nawet przez uczelnie z dżungli i pustyni, z zupełnie egzotycznych państw. Pozostałe uczelnie są jeszcze gorsze. Ale ich rektorzy, przebrani w togi, gronostaje, łańcuchy i godła, wciąż mają dobre samopoczucie i jeszcze pouczają innych, na czym ma polegać nauka i jaka jest droga do sukcesu.

Skoro nie ma prawdziwych elit, to kto ma wyławiać te talenty? Politycznie poprawne działania, uprawiane przez jakieś pseudoelity, pretensjonalne fundacje czy urzędy, nie zastąpią naturalnego procesu selekcjonowania najlepszych. Przecież zdolnym dzieciom już w szkołach podcina się skrzydła poprzez wprowadzanie bezmyślnych programów, stosowanie testów w miejsce osobistych relacji uczeń-nauczyciel itd. Jeżeli jest jeszcze jakaś pozytywna selekcja, to tylko na zasadzie sporadycznej „prywatnej inicjatywy”, gdy mądry nauczyciel czy profesor po prostu robią swoje, ale ich możliwości są ograniczone.

Od czego zacząć?

Najpierw trzeba zrobić remanent. W Polsce istnieją różne struktury, jak na przykład korporacje, komitety naukowe czy fundacje, na których można byłoby coś dobrego zbudować. Pytanie tylko, dlaczego te struktury nie przyczyniły się dotąd do jakichś sukcesów? Dlaczego nie mamy laureatów nagrody Nobla czy własnych technologii? Technologii nie mamy, gdyż polski przemysł wyprzedano, a firmy światowe nie są zainteresowane konkurencją, a tylko tym, aby Polska była tanią montownią, na co pozwoliła pseudoelita „decydentów”. Sukcesów brakuje w dużym stopniu przez specyficzny dobór członków tych struktur. Kiedyś na własne uszy usłyszałem, jak członek jednej z korporacji wygłaszał przemówienie, w którym roiło się od stwierdzeń typu „my jesteśmy elitą”. Najgorsze chyba, że sam w to wierzył. Ta korporacja to oczywiście też jakaś elita, zgodnie z definicją tego słowa, tylko pytanie czy autentyczna? W komitetach naukowych PAN są m.in. osoby niemające szerszego pojęcia o swojej dyscyplinie. Zostały one wybrane przez fachowe środowisko, co prawda tylko przez 30% uprawnionych do głosowania, ale według reguł demokracji. Pozostałe 70% nie wykazało zainteresowania wyborami. Demokratyczne wybieranie elit nie jest zatem dobrym sposobem selekcji najlepszych.

Inny mechanizm działa podczas wyborów do korporacji. W jednej z nich członkowie pobierają dodatkowe pensje, a więc jest o co walczyć. Głosujący gorączkowo zabiegają u kolegów o podpisy i poparcie dla swoich faworytów. Niektórzy szczęśliwcy potrafią się potem elegancko odwdzięczyć dobroczyńcom, skąd chyba wziął się nadmiar honorowych doktoratów. Myślę, że członkowie korporacji nie powinni otrzymywać dodatkowego uposażenia, a tylko płacić składki, tak jak członkowie The Royal Society, które jest chyba najbardziej prestiżową korporacją w świecie. Uposażenie powinno być wypłacane za konkretną pracę, a nie tylko za fakt, że ktoś jest czegoś członkiem. Podsumowując, nie widzę metody odbudowania autentycznych elit w obecnym systemie.

Mądry mentor

Ogólnikowo można powiedzieć, że powinna to być bardzo inteligentna osoba o wybitnym dorobku, szerokich horyzontach, erudycji itd. Powinna autentycznie znać stan swojej specjalności w Polsce, w odniesieniu do tego, co się dzieje w świecie, no i szukać talentów wśród młodzieży, gdyż elity trzeba odnawiać. Najpierw trzeba zauważyć takiego uzdolnionego człowieka, potem okazać zainteresowanie, powiedzieć dobre słowo, zaprosić na seminarium czy konferencję itp. Jest to dla niego jak wiatr w żagle. Taki mądry mentor potrafi też pokierować dalszą karierą podopiecznego, jeśli zauważy w nim potencjał. Kiedyś poznałem takiego profesora, był to śp. Antoni Sawczuk, członek rzeczywisty PAN, który pracował w Instytucie Podstawowych Problemów Techniki PAN w Warszawie. Z trochę starszego pokolenia można wymienić śp. profesorów Wacława Olszaka i Witolda Nowackiego, twórców polskiej szkoły mechaniki ciała stałego, która onegdaj była zauważalna w świecie.

Aby dostrzec talent, trzeba posiadać rzadką umiejętność dokonywania obiektywnych ocen, co jest przeciwieństwem rzekomo obiektywnego systemu różnych punktów i dziwacznych algorytmów, który wypacza obraz rzeczywistości, a ponadto generuje różne patologie, o czym m.in. pisałem w FA 1/2013 (patrz: Czasopisma naukowe i cytowania , str. 32). Większość członków znanych mi elit nie posiada takiej umiejętności, a często jest wręcz przeciwnie. Mógłbym przytoczyć dziesiątki konkretnych przykładów, które wprowadziłyby w stan szoku wielu Czytelników. Czy ktoś może sobie wyobrazić, aby osoba obwieszona tytułami i godnościami nie miała na koncie żadnego osiągnięcia naukowego ani nie opublikowała żadnej pracy w porządnym czasopiśmie? Albo też nie rozumiała prostego tekstu? A takich jest sporo.

Zamiast obiektywnego oceniania dominuje powierzchowność. Np. ktoś ważny kiedyś powiedział, że pan X jest dobrym naukowcem, inni to bezkrytycznie powtórzyli i tak to poszło w świat. Potem ten X zrobił karierę i sam już rozdawał karty, przez co wiele osób miało kłopoty. Jak to przełamać? Zadając proste pytania, czasem nawet udając naiwnego głupka. Np. można spytać na seminarium czy konferencji, które prace pana X są najbardziej istotne i dlaczego. Przypuszczalnie nikt nie zna prac pana X, więc będzie konsternacja, szmer z wyrazami protestu: „to przecież wiadomo…, jak tak można…” itd. Może wówczas niektórzy się zastanowią nad problemem pana X, co byłoby dobrym początkiem. Uważam, że powyższy mechanizm dominuje w polskiej rzeczywistości, co wielokrotnie sprawdziłem.

Teoria dwóch półek

Teorię dwóch półek wymyśliłem spontanicznie, na jednym z gorących seminariów w IBW PAN. Powiedziałem wówczas, że wyniki pracy naukowej można położyć na dwie półki. Ta niższa zawiera konkrety, czyli już opublikowane prace, należne im punkty itd., coś, z czego jesteśmy rozliczani przez biurokratów. Położenie pracy na dolnej półce jest zatem ważne, gdyż od tego zależy nasze przeżycie. Górna półka jest miejscem na odkrycia naukowe, wyselekcjonowane z tej dolnej. Np. jeśli ktoś odkrył wzór typu , wynalazł nowy tranzystor, zaproponował teorię ewolucji albo nanotechnologię, to takie wyniki powinny leżeć na górnej półce. Moi koledzy wówczas zbaranieli i na sali zapanowała długa cisza.

Mechanizmy wprowadzone przez biurokratów preferują dolną półkę, ale też wprowadzają tam bałagan, np. przez ciągłą zmianę reguł gry. Mechanizmu selekcji tego wszystkiego jeszcze nie ma, a o górnej półce pewnie jeszcze nie słyszeli. Aby dostrzec coś wartościowego w pracach z dolnej półki, potrzeba talentu, którego biurokraci nie mają. To już zajęcie dla elit. Ale czy członek elity, który nie rozumie prostego tekstu, jest w stanie to zrobić? Myślę, że jest to robota dla wszystkich. Niech każdy się stara oddzielić ziarno od plew i zadaje kłopotliwe pytania na konferencjach. To chyba jedyny sposób, aby odbudować elity, gdyż wtedy wyjdzie szydło z worka. Krok po kroku.

Dowodem na to, że mam rację, są formularze wniosków o projekty badawcze, w których jest tylko pytanie o dorobek z dolnej półki. Niczego tam nie ma o rzeczywistej wartości tego dorobku (górna półka), a większość recenzentów nie jest w stanie tego ocenić. Np. A opublikował ostatnio 10 miernych, rzemieślniczych prac w czasopismach filadelfijskich. Do nauki niczego nie wniósł. Nb. 90% prac w tych czasopismach to raczej sprawozdania z badań, a nie rozprawy wnoszące cokolwiek do nauki. Badacz B opublikował tylko dwa doniesienia, w tym jedno na niepunktowanej konferencji, ale za to dużego kalibru. Tzw. środowisko, w tym recenzenci tego wniosku, nie potrafili dostrzec wagi dorobku B, a tylko te 10 filadelfijskich prac rzemieślnika A, który oczywiście wygrał konkurs. Rozumiem, że jest to jakiś mechanizm selekcji miernoty, ale nie ma on wiele wspólnego z mechanizmem selekcji prawdziwych elit. Być może zdarza się to rzadko, ale talenty też są rzadkością. Przykładem mogą być wczesne prace E. Lorenza, długo niezauważone, a potem będące fundamentem wciąż dynamicznej teorii chaosu. Na dolnej półce położył niewiele, ale ta górna prawie się załamała.

Prof. dr hab. inż. Andrzej Sawicki, specjalista w dziedzinie budownictwa, geomechaniki, inżynierii lądowej i wodnej oraz mechaniki stosowanej, pracuje w Instytucie Budownictwa Wodnego PAN w Gdańsku-Oliwie.