Stacja przesiadkowa

Leszek Szaruga

Trochę pofantazjuję. Być może w poważnym naukowym miesięczniku to nie przystoi, ale czemu nie zaryzykować. Tym bardziej, że w końcu aż tak od naukowych spraw się nie oddalę, by sprawiać kłopot.

Gdzieś w świecie przyjmują już zakłady o to, czy zdołamy wysłać człowieka na Marsa do roku 2025. Gdybym był przekonany, że dożyję tego czasu w znośnej formie, byłbym skłonny postawić na to nawet dość dużą sumę, ryzyko zdaje mi się tu niewielkie czy wręcz znikome. W końcu już dzisiaj, z technicznego czysto punktu widzenia, nie jest to żaden wielki problem. Problemem jest powrót z Marsa. Wygląda na to, że pierwsi zdobywcy dostaną, jak powiada piosenka, one way ticket, ale nie sądzę, by to był wielki problem. Każdy przecież kiedyś gdzieś umrzeć musi, myślę zatem, że znajdą się chętni do umierania na Marsie, bo swą śmiercią wpiszą się na stałe w dzieje ludzkości, za co niektórzy gotowi są płacić wielkie pieniądze. To godziwa cena za zaspokojenie własnej ciekawości – tym bardziej, że niemal na pewno nie będzie to śmierć w osamotnieniu. Nie tylko ze względu na towarzystwo, nieliczne co prawda, współodkrywców, ale też z uwagi na fakt, iż owi pionierzy, w odróżnieniu od swych poprzedników z dawnych wieków, będą mogli pozostawać w żywym kontakcie ze swymi bliskimi, gdyż założyć trzeba, że zostaną wyposażeni w porządne i niezawodne środki łączności.

Jeśli mówię o powrocie na Marsa, to nie bez podstaw. Lądowaliśmy tam przynajmniej kilka tysięcy razy, tyle że w wersjach literackich i filmowych. Obecnie realna staje się podróż prawdziwa, mierząca się z realnymi trudnościami. Jest tyleż nieunikniona, co konieczna. I choć dziwnie się o tym dzisiaj pisze, to nie ulega wątpliwości, że w ciągu najdalej półwiecza będziemy dysponować rzeczywistą kroniką tej wyprawy, spisaną ludzką ręką bądź nagraną ludzkim głosem. Być może dla moich dzisiejszych studentów, gdy będą w moim wieku, będzie to tak samo oczywiste, jak dla mnie lądowanie człowieka na Księżycu. Będzie jednym z tych doświadczeń, które staną się częścią ich wyposażenia życiowego, zaś dla ich dzieci po prostu epizodem omawianym podczas lekcji historii.

Podróż na Marsa – a w przyszłości zapewne kolonizacja tej planety, o czym towarzystwa marsjańskie, w tym również polskie, mówią całkiem serio – ma kilka aspektów, z których każdy ma inną wagę, wszystkie jednak dotyczą kondycji człowieka i jego przyszłości. Lecz skupianie się na przyszłości musi jednocześnie odsyłać w przeszłość. Jeżeli nasza historia ma sens – nie tylko ten, jaki przydaje mu religia – to myślenie o przyszłości winno być także punktem odniesienia dla refleksji nad tym, co się z nami dotychczas działo i co sami uczyniliśmy. Zapewne nie wszystko warto ocalać, wiele z tego, co człowiek dotąd przedsiębrał, jest raczej balastem niż wyposażeniem o rzeczywistej wartości. Myślenie o przyszłości siłą rzeczy musi oznaczać uznanie konieczności opuszczenia naszej planety. To przedsięwzięcie może się dziś zdawać czystą fantastyką, wszakże, zważywszy nieuniknioną i realną ewolucję naszej gwiazdy i systemu słonecznego, wydaje się ono koniecznością, przynajmniej dla tych, którzy myślą o przetrwaniu człowieka czy tej formy życia, w jaką się przemieni.

Jedno zdaje się niewątpliwe – Mars musi być pierwszą stacją przesiadkową. Potem trzeba będzie znaleźć dalsze cele, bo i Mars, podobnie jak Ziemia i cały nasz układ planetarny, skazany jest na zagładę. I choć rzecz wydaje się w czasie odległa, to przecież im wcześniej zaczniemy przygotowywać ewakuację, tym większe mamy szanse. Dla nie do końca określonych powodów nie lubię sobie wyobrażać, że za jakiś czas, choćby nawet liczony w miliardach lat, człowieka w kosmosie nie będzie. Jest oczywiście nadzieja na to, iż tam – po drugiej stronie śmierci – czeka nas prawdziwe życie, ale to sfera wykraczająca poza moje zdolności pojmowania. Poza tym przecież doczesna egzystencja w materialnym świecie wydaje się dość interesująca i warta choćby tylko doraźnej troski. Nadto wyobrażanie sobie możliwości zmierzenia się z tymi przestrzeniami wszechświata, które już teraz oglądamy z pomocą coraz doskonalszych teleskopów, jest czymś niezmiernie fascynującym. I chciałoby się wiedzieć, czy temu sprostamy – my, którzy żyjemy tu i teraz, ale którzy wszak jesteśmy kontynuatorami dzieła wynalazców koła i zera, alfabetu i Internetu.

Ta podróż to przedsięwzięcie gigantyczne i z trudem wyobrażalne, ale przecież kiedyś może stać się codziennością naszych odległych następców. Kim będą? Czy będą funkcjonować podobnie do nas, czy też na przykład każdy będzie miał wczipowaną całą wiedzę, jaką będą dysponowali? Czy będą zwracali uwagę na piękno krajobrazu? Czy będą wiedzieli, co to jest poezja? A może lekturę wierszy zastąpi kontemplacja elegancji matematycznych formuł? Nie sposób tego odgadnąć. Ale wiadomo przynajmniej, że ci, którzy niebawem wybiorą się na Marsa, będą wciąż jeszcze tacy jak my. Czy ich to doświadczenie odmieni? To, co przekażą na Ziemię, będzie czym innym niż to, co znamy dzięki instrumentom łazików badających Czerwoną Planetę. To będą ludzkie spostrzeżenia.