Oszust w prawniczej todze

Marek Wroński

Ponad dwa lata temu, w maju i czerwcu 2011 r., w trzech artykułach („Polityka” nr 20 – Profesor doktor kserowany oraz „Polityka” nr 24 – Dr kameleon, jak również FA 6/2011 – Fałszywy profesor) opisałem działalność dydaktyczną „dr. hab. nauk prawnych” Noaha Rosenkranza vel „dr. hab.” Mariusza Korniłowicza, „profesora” pięciu uczelni. W rzeczywistości jest on tylko magistrem prawa z dyplomem, który uzyskał w 1991 r. na Uniwersytecie Warszawskim jako Mariusz Korniłowicz. W końcu 2009 r., wykorzystując swoje pochodzenie, zmienił w Izraelu nazwisko na Noah Rosenkranz. Po powrocie do Polski sfałszował zarówno dyplom doktorski, jak i habilitacyjny. Doktorat z prawa międzynarodowego rzekomo uzyskał w 1996 r. na Freie Universität Berlin, zaś habilitację w Van Leer Institute w Jerozolimie. Kserokopie tych dyplomów zostały przetłumaczone z niemieckiego na polski przez tłumacza przysięgłego i były główną podstawą zatrudnienia go w czterech uczelniach.

Swoje potrzeby kadrowe w dziedzinie nauk prawnych miały: Wyższa Szkoła Businessu, Administracji i Technik Komputerowych w Warszawie, Wydział Prawa i Administracji Uczelni im. Ryszarda Łazarskiego w Warszawie, Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Nauk Społecznych w Otwocku oraz Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach. To one w roku akademickim 2010/2011 zatrudniły naukowca z Izraela (polskiego pochodzenia) na stanowisku profesora uczelnianego. Oczywiście każda na pierwszym etacie!

Piątą uczelnią (ale pierwszą, która dała się oszukać) była Wyższa Szkoła Zarządzania i Prawa im. Heleny Chodkowskiej w Warszawie. Już rok wcześniej (od połowy 2009 r.) zatrudniła bez wymaganych prawem dokumentów „dr. hab.” Mariusza Korniłowicza – na podstawie rekomendacji ówczesnego dyrektora Instytutu Prawa, który dał się oczarować jego opowieściami. Korniłowicz twierdził, że jest prawnikiem po Uniwersytecie Warszawskim (co akurat było prawdą), że ma doktorat i habilitację uzyskaną na zagranicznych uczelniach. Został zatrudniony jako profesor uczelniany, natomiast stosowne dokumenty były, jak twierdził, „w tłumaczeniu i nostryfikacji” i zobowiązał się je dostarczyć później. Nigdy do tego nie doszło, więc w końcu uczelnia rozwiązała z nim umowę. Przedtem jednak, jeszcze jako jej profesor, Korniłowicz zdążył wyjechać na kilka miesięcy „na staż” do Izraela, skąd wrócił już jako Noah Rosenkranz. Pod tym nowym nazwiskiem zatrudnił się najpierw w Otwocku, a później równolegle w Łazarskim i w uczelni prof. Koźluka.

Pasmo pedagogicznych sukcesów prof. Rosenkranza, który według studentów wykładał ciekawie i ze swadą, zostało przerwane w marcu 2011 r. przez Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach. Tamtejszy kierownik Działu Kadr, Mariusz Duda, mimo posiadania kopii pisma z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego (nb. sfałszowanego!), które było adresowane do zainteresowanego i zawierało informację, że jego zagraniczne stopnie doktora i doktora habilitowanego „mogą być uznane za równorzędne” z polskimi, wystąpił zaraz po zatrudnieniu nowego „profesora”, na jesieni 2010 r., do Departamentu Uznawalności Wykształcenia MNiSW o potwierdzenie prawdziwości dyplomów. Dopiero wtedy wyszło na jaw, że „dyplomy” to nieudolnie i partacko podrobione świstki papieru. Oczywiście „oburzony” prof. Rosenkranz zapowiedział, że jedzie do Izraela, aby przywieźć oryginalne dokumenty, ale od tego czasu już nie pojawił się na uczelniach, które dyscyplinarnie rozwiązały z nim stosunek pracy.

Kto jest kim

Mariusz Korniłowicz odbył aplikację sądową w latach 1992-1994 w okręgu ówczesnego Sądu Wojewódzkiego w Suwałkach i po zdaniu egzaminu sędziowskiego został mianowany asesorem w Sądzie Rejonowym w Piszu. Po dwóch latach przeniesiono go do Augustowa, gdzie 17 października 1996 został powołany przez Prezydenta Rzeczypospolitej na stanowisko sędziego. Jak mi opowiadano, był inteligentnym i dość obowiązkowym sędzią. Od 1 lipca 1997 ponownie skierowano go do Sądu Rejonowego w Piszu, gdzie orzekał do połowy czerwca 2002 r., kiedy to został wydalony ze służby sędziowskiej. Przyczyną było wielokrotne fałszowanie delegacji służbowych, które sędzia Korniłowicz pobierał m.in. w celu wyjazdu na studia podyplomowe prawa europejskiego na Uniwersytecie Łódzkim w roku akademickim 1998/1999, jak również w roku 2000 na różnorodne szkolenia w Warszawie czy w Białymstoku. Drobiazgową kontrolę tych rozliczeń delegacyjnych spowodował fakt odkrycia innego oszustwa. Sędzia przedstawił w maju 2000 r. fakturę VAT na zakup lodówki za sumę 1680 zł do swojego służbowego mieszkania i pieniądze zwrócono mu z kasy sądu. Jednak kiedy w grudniu 2000 r. – przed końcem roku kalendarzowego – w mieszkaniu zjawił się pracownik działu administracyjnego, aby wpisać nową lodówkę „na stan inwentaryzacji”, to zorientował się, że jest ona stara i zniszczona, bowiem wyprodukowano ją w kwietniu 1993 r. Wybuchł skandal, który Korniłowicz próbował zatuszować zwracając pobraną sumę do kasy sądu. Okazało się, że mocno wyeksploatowaną lodówkę „kupił” od siostry w Poznaniu, zaś ten sprzęt pochodził z mienia przesiedleńczego jej męża.

Ówczesny prezes Sądu Rejonowego, Mariola Lachowicz, zarządziła wtedy kontrolę wszystkich rozliczonych już delegacji służbowych, bowiem do kilku miała zastrzeżenia. Drobiazgowe sprawdzenie dat i wpisanych celów podróży wykazało, że sędzia Korniłowicz jeździł na nieistniejące szkolenia, dopisywał dni i wyłudzał poświadczenia pobytu. Razem sfałszował 20 delegacji na łączną sumę 7603 zł. Sprawa została skierowana zarówno do rzecznika dyscyplinarnego, jak i do prokuratora okręgowego w Łomży. Wyrokiem Wyższego Sądu Dyscyplinarnego w Warszawie z 18 czerwca 2002 r. uznano, że powyższe czyny uchybiają godności urzędu sędziowskiego tak rażąco, że Mariusza Korniłowicza należy usunąć z urzędu.

Miesiąc później prokurator Jadwiga Zawadzka wniosła akt oskarżenia do sądu, zarzucając Korniłowiczowi liczne wyłudzenia na podstawie sfałszowanych lub przerabianych delegacji służbowych i doprowadzenie Sądu Rejonowego w Piszu do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w postaci zakupu starej lodówki za cenę nowej. Wyrok zapadł po 7 latach w Sądzie Rejonowym w Ostrołęce. Radca prawny Mariusz Korniłowicz (o kulisach tej transformacji dalej) został skazany na 1,5 roku więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz na 4800 zł grzywny i na pokrycie kosztów sądowych w kwocie 1384 zł. Radca zresztą nie kwapił się z uiszczeniem należności i był ścigany przez komornika, jak również groziło mu „odsiedzenie” niezapłaconej w terminie kary.

Radca prawny

Trzeba tutaj dodać, że po dyscyplinarnym usunięciu z zawodu sędziego (co przekreśla możliwość wykonywania zawodu adwokata czy też radcy prawnego, bo wymagana jest nieskazitelność charakteru) Mariusz Korniłowicz złożył podanie o przyjęcie do Olsztyńskiej Izby Radców Prawnych. Wśród dostarczonych dokumentów było datowane na 18 czerwca 2002 r. pismo stwierdzające, że ze stanu sędziowskiego odszedł po prawie 6 latach pracy, jak również bardzo pozytywna opinia oceniająca jego wiedzę, kwalifikacje i zalety charakteru. Oba dokumenty rzekomo podpisała ówczesna prezes Sądu Rejonowego w Piszu, Mariola Lachowicz. Izba przyjęła byłego sędziego w swe szeregi, a ten po kilku miesiącach przeniósł się do stolicy, gdzie przyjęto go do tamtejszej Izby Radców Prawnych. W Warszawie – już po roku radcowania – zbudował piękny i obszerny (6 pokoi, 4 łazienki – całość 500 m2) dom w Piasecznie, na działce o powierzchni 2000 m2, gdzie spokojnie zamieszkał z żoną Renatą i dwojgiem dzieci.

Ciekawostką jest, że w roku akademickim 2004/2005 Korniłowicz zapisał się na studia doktoranckie w Instytucie Ekonomii PAN w Warszawie, które zresztą szybko porzucił.

Trudno dzisiaj dociec, jak przebiegała praktyka radcowska mgr. Mariusza Korniłowicza, ale w pewnym momencie przestał się rozliczać z niektórymi klientami, od których z góry brał pieniądze tytułem honorariów, nie podejmując jednak kroków prawnych w zleconych sprawach. Kilku z nich złożyło oficjalne skargi. Z tego powodu w listopadzie 2009 r. został ukarany przez Okręgowy Sąd Dyscyplinarny grzywną w wysokości 14 000 zł, oraz w listopadzie 2011 r. grzywną w wysokości 7500 zł. Z kolei w lutym 2011 r. otrzymał naganę z ostrzeżeniem. Żadnej z tych grzywien, jak również kosztów postępowania w wysokości 8000 zł, radca Korniłowicz nie zapłacił, zaś warszawska Izba Radców Prawnych nie podjęła zdecydowanych kroków prawnych, aby je wyegzekwować. Energicznie natomiast blokowała autorowi tego artykułu dziennikarski dostęp do informacji publicznej. Dopiero w rok po artykułach prasowych i szczególnie po wydaniu listu gończego za Mariuszem Korniłowiczem, w sierpniu 2012 r., usunięto go z zawodu radcy prawnego.

Postępowanie prokuratorskie

Pierwsze doniesienie o możliwości popełnienia przestępstwa złożyła w marcu 2011 r. prof. Barbara Kudrycka, po tym jak ministerstwo dostało potwierdzenie, że oba dyplomy to falsyfikaty. W ciągu następnych miesięcy zawiadomienie o przestępstwie złożyły trzy szkoły wyższe, które zatrudniały Noaha Rosenkranza i wypłaciły mu łącznie ok. 120 tys. zł. Dwie dalsze uczelnie stwierdziły, że nie były stratne, bowiem „profesor” miał ważny dyplom magistra prawa i prowadził u nich tylko zajęcia ćwiczeniowe, na co posiadał kwalifikacje. Przy czym Wyższa Szkoła Businessu, Administracji i Technik Komputerowych w Warszawie pominęła dyskretnie, że Noah Rosenkranz na jej stronie internetowej figurował jako prof. dr hab. i kierownik Katedry Prawa Konstytucyjnego. Z listu prorektora ds. ogólnych szkoły, mgr. Tadeusza Morawskiego, wynikało, że pensja „profesora” wynosiła 1368 zł miesięcznie, a w ciągu 12 miesięcy zarobki zamknęły się sumą ok. 16 500 złotych. Podobnie argumentowała Wyższa Szkoła Zarządzania i Prawa im. Heleny Chodkowskiej w Warszawie, twierdząc, że „profesor” Korniłowicz nie egzaminował studentów, a jako magister prowadził tylko ćwiczenia, co było zgodne z prawem.

Postępowanie prokuratorskie początkowo szło dość opornie. Aspirant Łukasz Macioch z Komendy Policji przy ul. Wilczej 21 w Warszawie, który prowadził dochodzenie, opowiedział, że niełatwo było mu dotrzeć do wszystkich dokumentów, szczególnie, że uczelnie były „zawstydzone” sposobem, w jaki dały się oszukać. Dyplom doktora z Berlina był zwykłym wydrukiem komputerowym kartki papieru, bez pieczęci i tego pięknego liternictwa, z jakiego są znane wszystkie tego rodzaju dyplomy. Inne pisma – w tym dyplom habilitacyjny z Izraela – były w języku niemieckim, czego tam się nie praktykuje. Podejrzany wzywany na przesłuchania nie stawiał się ani nie dawał żadnego znaku życia, co sugerowało, że być może naprawdę wyjechał do Izraela, jak zapowiadał.

Przełomem była wizyta policji 21 grudnia 2011 r. o 6 rano w jego domu w Piasecznie, gdzie po oszuście zostały „ciepłe ślady” w postaci rozrzuconej pościeli i stojący na podwórku samochód Range Rover, leasingowany w jednej z firm, której radca Korniłowicz doradzał. Podczas rewizji stwierdzono, że rozwiedziona małżonka wcześniej kłamała, iż nie widziała byłego męża od dwóch lat. W domu znaleziono wiele niedawnej korespondencji adresowanej do niego, książki do nauki hebrajskiego, a w samochodzie jego prawo jazdy i legitymację radcowską. Słowem – wyraźne znaki, że były małżonek jest tam domownikiem. Uciekinier po kilku dniach zadzwonił do prowadzącego dochodzenie aspiranta Maciocha, prosząc, aby policja pozwoliła mu spędzić święta z dziećmi i rodziną, deklarując, iż 8 stycznia zgłosi się na przesłuchanie. Jednak nigdy więcej się nie pojawił, więc w maju 2012 r. energicznie nadzorujący dochodzenie prokurator Michał Mistygacz wystąpił o list gończy, z natychmiastowym nakazem aresztowania na dwa tygodnie, do czego sąd się przychylił.

Ślad zaginął

Przez ponad rok prawie nic się nie działo i nie było śladów po poszukiwanym oszuście. Kiedy bezskutecznie starałem się dowiedzieć, jak to się stało, że usuniętego z zawodu sędziego przyjęto do zawodu radcy prawnego wbrew prawu i przepisom, w końcu zainteresowano się dokumentami z 2002 r. Podpisy ówczesnego prezesa Sądu Rejonowego w Piszu i same dokumenty zostały sfałszowane, a Prokuratura Rejonowa w Szczytnie podjęła dochodzenie w tej sprawie. Z kolei Prokuratura Rejonowa w Olsztynie prowadzi postępowanie wyjaśniające w sprawie wyłudzenia przez radcę Korniłowicza prawie 45 tys. od jednego z klientów.

Z końcem roku 2012 zatarł się wyrok z 2009 r. z Sądu Rejonowego w Ostrołęce, mimo że podczas 3-letniego okresu próby (czyli zawieszenia) Mariusz Korniłowicz wszedł na nową drogę przestępstw, fałszując kolejne dokumenty jako „profesor” Noah Rosenkranz. W świetle prawa dzisiaj to człowiek niekarany!

Pilny student

W połowie października br. wśród studentów pierwszego roku studiów dziennych kierunku judaistyka na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie rozeszła się informacja, że ich ok. 50-letni kolega, Mariusz Korniłowicz, który zwracał uwagę wszystkich ciemnym, chasydzkim surdutem, typową dla starozakonnych brodą, jarmułką i talitem, to słynny „profesor” Rosenkranz. Wyszło to przypadkiem, bowiem „świeży” student zapisał się do studenckiego koła naukowego, przesyłając email z adresem Rosenkranza! Wieść ta doszła do dyrekcji Instytutu, która sprawdziła, że student Korniłowicz został przyjęty zgodnie z prawem, na podstawie świadectwa maturalnego z drugiej połowy lat 80.

W rozmowach z wykładowcami Korniłowicz opowiadał, że jest rabinem „w stanie spoczynku”, prawie 30 lat spędził w Niemczech i obecnie wrócił do polskich korzeni. Z kolei kolegom-studentom opowiadał różne łzawe historyjki, m.in. taką, że przyjechał do Krakowa, bowiem czeka na swoją dawną miłość z lat młodości, którą po latach przypadkowo spotkał. Ukochana jest mężatką, ale jej mąż od dłuższego czasu jest w nieodwracalnej śpiączce i trzeba się nim opiekować. Jeśli odejdzie w zaświaty, to pobiorą się, a on w międzyczasie napawa się atmosferą młodości, jaka panuje na salach i korytarzach Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Nowy student judaistyki, podobno wynajmujący mieszkanie w Nowej Hucie, na zajęcia uczęszczał dość pilnie, aczkolwiek głos w dyskusjach zabierał rzadko. Miał erudycyjną wiedzę na temat judaizmu, ale nie była to wiedza rabiniczna. Znajomość hebrajskiego była powierzchowna. Po polsku mówił bez śladu akcentu osoby mieszkającej całe lata za granicą. Widziano go też na korytarzach Wydziału Prawa.

W miarę jak wieść o „profesorze” Rosenkranzu się roznosiła, studenci byli oburzeni, że władze Instytutu Judaistyki nie reagują i w końcu udali się ze skargą do dziekana Wydziału Historycznego, któremu podlega kierunek.

Informacja o dziwnym studencie dotarła w końcu do Prokuratury Warszawa-Śródmieście. Siłami krakowskiej policji Korniłowicz został aresztowany 17 października 2013 na zajęciach w Instytucie Judaistyki UJ. Po prawie dwóch tygodniach został przetransportowany do Warszawy. Prokurator Mistygacz przedstawił mu zarzuty, a Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście nakazał trzymiesięczne tymczasowe aresztowanie. W tym czasie do warszawskiej prokuratury „spłyną” akta prokuratorskich postępowań ze Szczytna i Olsztyna i będzie się toczyło śledztwo we wszystkich trzech sprawach. Przypuszczam, że tylko za sam „numer profesorski” prokurator zażąda kilku lat więzienia. Wygląda na to, że Mariusz Korniłowicz vel Noah Rosenkranz w najbliższych latach będzie miał sporo czasu na pogłębianie swojej wiedzy z zakresu judaistyki, jak również możliwości ewentualnego wykorzystania swej znajomości kodeksu karnego wobec kolegów-współwięźniów.

Kiedy oglądałem jego upublicznione przez rzecznika prasowego policji zdjęcia z przewiezienia podejrzanego do Warszawy, uderzył mnie fakt, że przez te ostatnie półtora roku twarz Noaha Rosenkranza postarzała się o 20-25 lat. Ten 46-letni mężczyzna dziś wygląda jak 70-latek.

O tym, co dalej się stanie z „Dyzmą nauki polskiej”, będziemy informować.

Marekwro@gmail.com