Sekrecje, druzy i geody
Gdy po wojnie tworzono państwowe wyższe szkoły sztuk plastycznych, ministerstwo określało, jakie kierunki mają być wiodące w poszczególnych uczelniach. W Łodzi rozwijały się przede wszystkim specjalności tkackie, w Poznaniu – projektowanie mebla, natomiast we Wrocławiu szkło i ceramika. Czy o lokalizacji Katedry Szkła we wrocławskiej PWSSP zdecydowały tradycje związane z dolnośląskimi hutami?
W przedwojennej Polsce nie było tradycji szklarskich ani specjalistów, którzy mogliby poprowadzić edukację w tej dziedzinie. Istniała jedna duża huta Niemen i trochę niewielkich hut. Huty dolnośląskie należały do Czech i Niemiec, podobnie jak zlokalizowane tam fabryki ceramiczne. Gdy Polska przejęła te tereny, pojawiła się konieczność zagospodarowania zakładów.
Czy zachowała się jakaś dokumentacja związana z wzornictwem?
Początkowe działania były więc nieco abstrakcyjne, bardziej związane z koncepcją formy niż ze znajomością technologii?
Jak opowiadali mi profesorowie Zbigniew Horbowy, Ludwik Kiczura i Henryk Wilkowski, studenci wiele nauczyli się od hutników – technologów. Powstawały piękne rzeczy – panowała gospodarka socjalistyczna nie liczono więc pieniędzy – chodziło o uzyskanie właściwego efektu, można było eksperymentować do momentu, aż się pojawił. Teraz za każdą godzinę trzeba zapłacić.
Istniała ścisła współpraca z przemysłem szklarskim…
Huty, z którymi podpisano odpowiednie umowy, były właściwie do dyspozycji studenta. Z tą współpracą wiążą się ciekawe obrazy i przeżycia. Prof. Zbigniew Horbowy wspomina swoje wyjazdy do Szczytnej: wszystko wokół pokryte śniegiem, a z daleka błyszczy huta – drzwi otwarte na oścież, w środku gorąco… Mówił, że nie zapomni tego zapachu, tej adrenaliny, bo trzeba błyskawicznie podejmować decyzje: czy nadal dmuchamy, czy już wystarczy. Wspominam jego słowa: „Byliśmy opętani szkłem. Żyliśmy szkłem”.
W tej chwili jest to świat, który powoli ginie, tak?
Myślę, że on już zaginął. Teraz, co prawda, mamy hutę w akademii – powstała wraz z nowym budynkiem, zawsze o niej marzyliśmy – ale przez lata był rytuał wyjazdów do hut, w których profesorowie zdobyli duże doświadczenie. Powoli jednak huty zaczęły nas wypychać za drzwi, już nie było chęci współpracy.
A dokąd Państwo wcześniej jeździli?
Do Szczytnej, Polanicy, Stronia Śląskiego, Szklarskiej Poręby. W Szklarskiej Porębie miałam pierwsze praktyki w zabytkowej hucie Julia (dawniej Józefina), zniszczonej w czasach socjalizmu. Wstawiono tam wannę ze stałym zasypem i huta okazała się za mała – zespoły hutnicze nie przerabiały takiej ilości szkła – pomarańczowa minia ołowiowa spływała po drewnianych gontach pięknej, starej huty. To był okropny widok. W końcu hutę zamknięto. Przez lata pracowali w niej projektanci Regina i Aleksander Puchałowie, którzy prowadzili taki polski design kryształu. Powstawały tu przepiękne, unikatowe wzory.
Czy któraś huta jeszcze się ostała?
Huty ostały się, ale stopniowo są zamykane – produkcja jest nieopłacalna, a koszty utrzymania wysokie.
Kiedyś zapewne dużą część produkcji przeznaczano na eksport.
Kiedyś każdy chciał mieć na stole kryształ, bo to było modne. Później ta moda przeniosła się do Związku Radzieckiego, gdzie szła duża część produkcji, później do Japonii… i nagle to się skończyło. Zresztą nie tylko u nas, także u Czechów, skoro zamknięto słynną hutę Bohemia.
Czy wobec tego studenci z pracowni szkła artystycznego nie obawiają się o swoją przyszłość?
Sytuacja mocno się zmieniła, ale kryzys dotyka wszystkich dziedzin. Myślę, że jesteśmy na rozdrożu, że będą powstawały małe huty – tak jak w Szwecji, małe studia glass z produkcją na wpół unikatową, krótkoseryjną. Taką hutę pod Bolesławcem prowadzi Stanisław Borowski, który zdobył ogromne uznanie i sławę w czasie pobytu w Niemczech, gdzie w tej chwili ma rynek zbytu. Swoje szkła sprzedaje w Stanach. Prowadzi też własny sklepik przy hucie.
Studenci obecnie korzystają z pieca na akademii, który jest uruchamiany dwa razy w roku i pracuje przez miesiąc albo dłużej – nie można go w tym czasie wygasić. Wtedy odbywają się warsztaty, studenci sami robią zasyp i uczą się technologii. Ostatnio szkło było lekko niebieskie, bo czegoś za dużo się im sypnęło, a musi być dobre, wytopione w odpowiednim czasie. Praca zaczyna się już od 6 rano. Niedawno przyjechali artyści szkła z Kanady i z USA, którzy codziennie przez tydzień prowadzili pokazy wyrobu szkła w starych technikach weneckich. Studenci mogą się wiele nauczyć, chociaż, żeby perfekcyjnie dmuchać szkło, potrzebne są lata praktyki.
Wrocławska ASP prowadzi pracownie szkła użytkowego oraz szkła artystycznego. Czy te dwie dziedziny przenikają się wzajemnie, czy może jest jakaś wyraźna granica pomiędzy nimi?
Przenikają się – jedna dziedzina wspiera drugą. Od czterech lat mamy wyraźny podział na różne pracownie, wcześniej w jednej pracowni autorskiej prowadziło się te dwa przedmioty. Wtedy może łatwiej dostrzegało się wzajemne przenikanie, ale z drugiej strony trudniej było wyegzekwować od studenta do końca jedno konkretne zadanie – czasem w jednej dziedzinie potrafił zrobić dużo, a na drugą brakło już czasu.
Szkło użytkowe wytwarza się z myślą o konkretnym przeznaczeniu – w pracowniach designerskich powstają naczynia, oświetlenie, elementy wyposażenia wnętrz. W przypadku szkła artystycznego walor użytkowy nie jest istotny.
Gdy mówimy o technikach szklarskich, z którymi zapoznają się studenci, pojawiają się terminy dosyć egzotyczne dla laika, np. slumping, fusing, pate de verre. Czy mogłaby Pani je przybliżyć?
Są to wszystko techniki gorące – zimne bryłki szkła wkłada się do formy, ewentualnie płaskie kawałki odpowiednio wycięte układa jeden na drugim i wypala w odpowiedniej temperaturze w piecu, przesypując wcześniej kolorowymi szkliwami. Słyszymy właśnie, jak w pracowni stuka termostat pieca, który stygnie – to wytopione szkło jest odprężane, a formy studenckie, które stoją na piecu, będą po wyschnięciu zasypywane szkłem i wypalane. Wszystko według odpowiedniego grafika: nie za szybko, bo forma popęka, nie za wolno, bo się szkło nie dotopi. „Pate de verre” jest starą techniką wytopu z granulatów szklanych albo z drobno potłuczonej stłuczki. W formie nie stapia się do końca, pozostawiając połączone drobne granulki. Gotowe szkło poddaje się też obróbce – szlifowaniu, cięciu, polerowaniu.
To wszystko wymaga ogromnej precyzji i uwagi.
Tak, jeśli nie będziemy uważać, nic nam nie wyjdzie.
Poza pracą na uczelni zajmuje się Pani własną twórczością. Jakie są inspiracje i co wpłynęło na wybór tworzywa?
Jak napisał kiedyś Josif Brodski – „wszystko jest wypadkową przypadku i konieczności”, więc także to, że wybrałam sobie szkło okienne. Kiedyś zajmowałam się szkłem płaskim, kolorowym, witrażem i w pewnym momencie – gdy zostało mi dużo spiętrzonego szkła – pomyślałam o bryle. A ceramika w tym wszystkim znalazła się pewnie dlatego, że pochodzę z rodziny ceramicznej i od dziecka miałam kontakt z tym tworzywem. Mama była profesorem akademii, przynosiła nam glinę, w której lepiliśmy. Wszyscy twierdzili, że szkło z ceramiką nie łączy się, ale właśnie ten kontrast mnie pociągał. Z kolei w ostatnich pracach łączę szkło z metalem.
W przypadku szkła bardzo ważnym czynnikiem jest światło.
Wszystkie prace szklane są pułapkami dla światła, bez światła nie istnieją. Nie ma w ogóle sensu pokazywać szkła bez światła.
Próbuje Pani różnych sposobów oświetlenia prac, które zmieniają ich kontekst, czy raczej z góry zakłada Pani konkretny rodzaj światła?
Nie oświetlam ich w jakiś specjalny sposób, prace łapią światło w różnych miejscach. W czasie przygotowań widzę ten kontekst, choć muszę przyznać, że zdarzało mi się robić szkła, które lądowały później w zamkniętych pudłach, bo były martwe, nie łapały światła, nie miały duszy. Niedawno miałam wystawę w galerii Szkła i Ceramiki BWA we Wrocławiu, w której jest bardzo dobre oświetlenie.
Jeśli chodzi o formę – we wcześniejszym okresie robiłam prace figuratywne, potem zafascynowały mnie struktury i twory mineralne. Odwiedzałam targi minerałów, oglądałam skamieliny istniejące od tysięcy lat. Mija życie jedno, drugie, pięćdziesiąte, a one sobie trwają zupełnie poza naszym zasięgiem, poza naszym czasem.
Sekrecje, druzy i geody?
Tak. Pyta pani, co jest dla mnie ważne – ważna jest przyszłość moich studentów, jak sobie poradzą w życiu. Stąd te techniki, przy wykorzystaniu których niedużym kosztem można robić w piecu własne prace, niewielkie rzeźby, obrazy. Stąd palniki – w ogniu palnika da się wyrabiać niewielkie elementy, także biżuterię. Skoro nie ma w tej chwili hut, nie ma przemysłu, jest szansa, aby samemu stworzyć sobie warsztat, stanowisko pracy. Koszt nie jest horrendalny, trzeba tylko mieć pomysł. Trochę naszych absolwentów wyjechało za granicę, np. do Włoch, gdzie robią szkło weneckie, palnikowe, biżuterię, inni działają w Polsce. Najważniejsza w tym wszystkim jest pasja. Jeśli ktoś ma pasję, będzie szukał możliwości jej realizacji.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.