Autonomia szkół wyższych
Szkoły wyższe i inne instytucje ładu edukacyjnego oraz kwestia ich autonomii są dobrą egzemplifikacją teorii systemów. Zbiór elementów powiązanych ze sobą relacjami tworzy pewien system. Całość ta funkcjonuje i rozwija się dobrze wtedy, kiedy jest pewna nierównowaga pomiędzy jej elementami. Gdyby był stan równowagi w systemie, to zgodnie z klasyczną teorią informacji w jej zastosowaniu do mierzenia stopnia i typu uporządkowania systemów nie byłoby żadnych nieprzewidywalnych nowych stanów systemu. A tylko takie stany niosą informację i determinują rozwój. Natomiast, aby nierównowaga między elementami systemu istniała, muszą one być jednocześnie i względnie zależne i niezależne od siebie. Dzięki tej nierównowadze i względnej (nie)zależności elementów, system może się rozwijać.
W systemie szkolnictwa wyższego mamy wiele różnych elementów różnej wagi: ministerstwo, KRASP, Rada Główna, KEJN, CKK, „branżowe” konferencje rektorów, uczelnie etc. Mądrość nas wszystkich powinna polegać na tym, żeby te wszystkie powiązane ze sobą, ale przecież względnie niezależne od siebie organizmy, starały się działać tak, aby całość systemu funkcjonowała jak najlepiej. Gdy dyskutujemy na temat systemu szkolnictwa wyższego, różnimy się w wielu miejscach – i nie powinniśmy, oczywiście, tej różnorodności poglądów traktować jako czegoś złego. Przeciwnie, stanowi ona bowiem bogactwo (p)oglądów, a, jak wiemy, „świat się zmienia od innego spojrzenia” i dynamizuje system, dając asumpt do powstawanie nowych stanów elementów i nowych elementów. Chodzi, oczywiście, o to, by to, co nowe, było dobre i dobrze funkcjonowało. Mądrość nas wszystkich, a dzięki temu naszych instytucji, wszystkich elementów systemu, powinna doprowadzić do tego, żeby dobro, będące wynikiem bogactwa różnorodności, było dobre dla całego systemu, a nie tylko dla jednego z jego elementów, by istniała względna równowaga „dobra” poszczególnych elementów i całego systemu. W tym kontekście pojawia się, oczywiście, kwestia autonomii i jej granic, poszczególnych elementów systemu.
Autonomia i deregulacja
A skoro już funkcjonujemy w systemie, który jest na tyle złożony, że ma określoną, z tendencją wzrostową, liczbę przepisów, żeby regulować swoje funkcjonowanie, to pojawia się oczywiste pytanie: czy przepisów tych nie jest przypadkiem za dużo, a system nie ma tendencji do nadmiernej centralizacji, nadając większą, lub jeszcze większą wagę jednemu z elementów? Wtedy może się pojawiać także inne pytanie: czy nie powinniśmy dążyć do osiągnięcia stanu odwrotnego, a więc zmniejszania liczby przepisów regulujących system, a więc decentralizacji i deregulacji? Autonomia i deregulacja to dwa nierozerwalnie związane ze sobą oblicza tego samego, tyle że widziane z różnych stron. Są one warunkami dobrego, prorozwojowego, funkcjonowania każdego systemu. By autonomia elementów systemu, rozumiana jako samorządność, możliwość decydowania o tym, co się robi, mogła mieć miejsce, to różnica wag elementów, które funkcjonują generalnie w pewnej strukturze hierarchicznej, nie może być zbyt duża. Jeśli natomiast te wagi są zdecydowanie różne, to elementy o większej wadze nie powinny, korzystając z niej, narzucać zbyt wielu rygorów pozostałym elementom, bo to powoduje ich większą zależność, a to zaś zmniejsza, oczywiście, ich autonomię. Zbyt duża zależność między elementami o różnej wadze, to zatem mniejsza szansa na dobry rozwój całego systemu.
Mamy tu zatem do czynienia z klasyczną walką przeciwieństw: centralizacja vs decentralizacja, nadregulacja vs deregulacja, autonomia vs podległość. Państwo, które nie do końca ma zaufanie do swoich instytucji i obywateli, ma tendencję do centralizowania i regulowania wszystkich aspektów ich funkcjonowania, często zresztą nie bez podstaw, co w takiej sytuacji wskazuje na słabość i niedojrzałość elementów tworzących system i całego systemu! Mądrość nowoczesnych państw polega na budowaniu zaufania instytucjonalnego i obywatelskiego, budowaniu i pielęgnowaniu kapitału społecznego ze stosownymi elementami kontroli. Jeśli byśmy z tych założeń wyszli, to stopień autonomii i deregulacji jest kamieniem probierczym naszej dojrzałości demokratycznej, obywatelskiej i społecznej. Te dojrzałości niekoniecznie są zresztą oceniane obiektywnie, lecz widziane z perspektywy elementu systemu, mającego największą wagę, a zatem władzę. Pokazuje on jednocześnie, czy nasze społeczeństwo i państwo dobrze funkcjonują i mają większe bądź mniejsze szanse na szybszy rozwój.
W tym szerszym kontekście trzeba także rozpatrywać kwestię autonomii szkół wyższych. Jeśli np. porównamy ustawę z 2005 roku z ustawą z 2011 roku, to widać, że liczba przepisów poważnie wzrosła. Konieczność regulacji tłumaczy się często tym, że złożoność życia społecznego, akademickiego staje się coraz większa, co skądinąd jest także faktem. Ale można wyobrazić sobie sytuację odwrotną – większa złożoność nie musi wymagać wcale większej regulacji, może bowiem ona być tak duża, że nie ma większego sensu starać się ją objąć olbrzymią liczbą regulacji, i może trzeba zrobić ruch odwrotny: zmniejszyć liczbę regulacji i przenieść jednocześnie odpowiedzialność i stosowną kontrolę za dobre funkcjonowanie całości na poszczególne elementy systemu.
Dobre różnice
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że różnorodność poglądów jest bardzo dobra, bo pozwala nam spojrzeć na złożoną rzeczywistość z różnych stron, dostrzec różne jej aspekty i odcienie, czasem nawet być „za, a nawet przeciw” i poddawać się refleksji, iż jeśli nasz ogląd nie jest pełen przeciwnych punktów widzenia, paradoksalny, to nie jest do końca prawdziwy. Środowisko akademickie nie ma wątpliwości, że niezależność uczelni powinniśmy pielęgnować, równocześnie łącząc ją z większą odpowiedzialnością za to, co robimy. Zwłaszcza wtedy, kiedy mamy funkcjonować w nowym stylu współpracy z otoczeniem społeczno-gospodarczym. Stąd też i nasze postulaty, poparte przykładami z rozwiniętych krajów świata, żebyśmy nie regulowali odgórnie, ile np. procent zysku dostaje po komercjalizacji autor wynalazku, a ile uczelnia. W naszych własnych regulaminach jest to bardzo elastycznie rozwiązane. I wszystkim nam chodzi przecież o to, by rozwijać przedsiębiorczość uczonych i uczelni. Różnimy się tylko w szczegółach i poglądach na niezbędny stopień regulacji tych zagadnień.
Granice autonomii uczelni
System jest systemem wtedy, kiedy jego elementy nie są całkowicie niezależne. Gdyby były całkowicie niezależne, to nie mielibyśmy systemu, lecz chaos i, w innej perspektywie, anarchię. Zatem w sposób niejako naturalny muszą istnieć pewne granice niezależności elementów i odpowiednie elementy kontroli, jeśli system ma sprawnie funkcjonować. Mądrość polega na tym, żeby utrzymywać dynamikę różnorodności, poglądów, postaw i decyzji, ale tylko o tyle, o ile to nie przeszkadza we współpracy i w osiąganiu wyznaczonych celów dla całego systemu. Poszukiwanie mądrego aurea mediocritas od zawsze jest naszym zadaniem!
Powody nadregulacji
Zakusy ograniczania autonomii na różnych polach wynikają często z całkiem rozsądnych pobudek. Nadmierna regulacja wynika czasami z niedoskonałości podmiotów, których dotyka. Natomiast generalnie podstawowym powodem ograniczania autonomii i nadmiernej regulacji jest brak zaufania ze strony elementu lub elementów systemu z największą wagą, a więc władzy, do pozostałych elementów i możliwości ich poprawnego samodzielnego funkcjonowania. Problem w tym, że pokusa jest wielka, żeby, gdy jeden element systemu źle funkcjonuje, ograniczyć autonomię wszystkich elementów, zamiast poprawić funkcjonowanie tego słabego. Hierarchicznie najważniejszy element stara się zatem zapobiegać niesprawnościom systemu przepisami ograniczającymi tak, by dany błąd systemu się nie multiplikował. I to jest, oczywiście, racjonalne postępowanie.
Powinno się natomiast, w imię budowania właśnie zaufania instytucjonalnego jako fundamentu budowy nowoczesnego, demokratycznego, obywatelskiego państwa, dawać większą niezależność poszczególnym instytucjom, łącząc ją jednocześnie z ich większą odpowiedzialnością.
Budujmy intensywnie i konsekwentnie nową przyszłość ładu akademickiego naszego kraju. Nie ma absolutnej autonomii elementów w systemie, ale nie może ona też być ograniczana bez wyraźnych powodów. Autonomia zapewniająca swobodę działań, a więc i mniejszą przewidywalność stanów, większą zatem kreatywność i innowacyjność, i deregulacja, która jest jej lustrzanym odbiciem, są elementami dającymi większe szanse rozwojowe systemu szkolnictwa wyższego i nauki. Są one także wyrazem postępu na drodze budowania kapitału społecznego naszego kraju.