Co to jest historia

Marek Misiak

Choć nigdy do tego rozmyślnie nie dążyłem, życie potoczyło się tak, że wśród moich przyjaciół i bliskich znajomych występuje wyraźna nadreprezentacja historyków. Z tego powodu, choć nigdy nie studiowałem tej dziedziny, poznałem nieco „od środka” jej uprawianie – kilku moich znajomych jest na studiach doktoranckich. Takie doświadczenie chroni przed przekonaniem, że uprawianie historii jako nauki jest czymś łatwym i metodologicznie oczywistym. Wręcz przeciwnie – młody historyk poza uczelnią styka się z niezrozumieniem swojej pracy naukowej i swojej misji.

Jak praktycznie każdy humanista, historyk doświadcza dezawuowania jego badań. Począwszy od nieśmiertelnego pytania „do czego się to przyda?”, skończywszy na poglądzie, że finansowane z budżetu państwa powinny być tylko badania w naukach ścisłych, inżynierskich i medycynie, a badania humanistyczne naukowiec powinien finansować za swoje prywatne fundusze – społeczeństwo nie ma wobec niego żadnych obowiązków. Głosy takie pojawiają się zwłaszcza wtedy, gdy na światło dzienne wyjdzie przypadek nierzetelności naukowej w polskiej humanistyce. Coraz mniej osób wydaje się być świadomych, że próba zrozumienia procesów dziejowych czy sposobu widzenia świata osób żyjących setki lat temu jest cechą cywilizacji na pewnym poziomie rozwoju. W ten sposób zaczynamy lepiej rozumieć, skąd się biorą wartości i pojęcia obecne w naszym myśleniu po dziś dzień.

Skrzywienie szkolne

– Najczęstszy stereotyp to mylenie historyka z encyklopedią – mówi Przemysław Pazik, student MISH UW oraz przewodniczący Studenckiego Koła Naukowego Historyków UW. – To, co przeszłe, nie jest rozumiane w kategorii procesu, sensu, wyjaśniania, ale właśnie jako zbiór danych, które „prawdziwy historyk” znać powinien. Takie obiegowe opinie biorą się zapewne z przekonania, że historia jest jedna – a zatem niezależnie od siebie historycy powinni dojść prędzej czy później do wspólnego stanowiska – i daje się ująć w spójny obraz/opis. Dla mnie historia zakorzenia byty społeczne w świecie. Umożliwia istnienie nie tylko w danej chwili, w danym stanie, ale łączy różne stany i fazy. Dlatego badania historyczne przyczyniają się do konstytuowania i krzepnięcia grup społecznych od rodziny po narody i wspólnoty ponadnarodowe: np. wszyscy mamy poczucie, że UE istnieje od 1952 roku, a nie od traktatu z Maastricht – w tym przypadku rozumowanie historyczne trafniej niż np. prawne oddaje, moim zdaniem słuszne, wrażenie ciągłości.

Historyk mógłby się „przydać”. Bez znajomości historii różnych regionów świata nie sposób zrozumieć procesów zachodzących tam obecnie. Próby ahistorycznego rozumienia prowadzą np. do doszukiwania się w islamie jako religii jedynych korzeni terroryzmu.

Z wypowiedziami niehistoryków o historii spotykam się nagminnie np. w mediach przy okazji rocznic – mówi Przemysław Pazik. – Każdy zaproszony publicysta, polityk, dziennikarz forsuje swój obraz danego wydarzenia – do czego ma zresztą pełne prawo – ale nigdy nikt nie przyznaje się do swojej niewiedzy. Ponadto bardzo często w wyjaśnianiu procesów bieżących, np. konfliktu na Bliskim Wschodzie, problemów azjatyckich, w ogóle pomija się historyczny wymiar tych spraw. Wiedza historyczna pozwala nie absolutyzować aktualnego stanu rzeczy.

Drugi problem również dotyka adeptów innych nauk. Wiele osób ma wyobrażenia o poszczególnych dziedzinach nauki bazujące na tym, jak prowadzone były zajęcia z przedmiotu o tej samej nazwie w szkole podstawowej i średniej. Nawet osoby z wyższym wykształceniem są święcie przekonane, że polonistyka jest tożsama z „polskim”, matematyka z „matmą”, a historia z „histrą”. Zatem – idąc za tym skojarzeniem – historyk przez pięć lat studiów uczył się na pamięć tysięcy dat. Na młodych historykach mści się zatem metodyka nauczania ich starszych kolegów, którzy z różnych powodów zdecydowali się na pracę w szkolnictwie. A przecież dla laika metodyka (nauczania w szkole) i metodologia (uprawiania nauki) to jedno i to samo. Ale to akurat jest nieuniknione. Nie sposób w edukacji szkolnej umożliwić uczniom zrozumienia zakresu badań i głębokiego sensu różnorodnych nauk. Wśród znanych mi historyków wielu jest takich, którzy nie mają specjalnej pamięci do dat. Ale to nie przeszkadza im być znakomitymi historykami. Rozumieją bowiem różnorodne założenia metodologiczne, śledzą procesy historyczne, przemiany świadomości, powiązania między historią polityczną, gospodarczą i społeczną. Badają historię pojedynczych ludzi, małych zbiorowości, grup społecznych i całych narodów. Daty mają tu często pomocnicze znaczenie, a samo pojęcie „faktu historycznego” nie jest takie oczywiste.

Eksperci od historii

Trzecim problemem jest splot historii z bieżącą polityką, silny w Polsce jak w mało którym kraju. Naukowców uprawiających tę dziedzinę – choćby pracowników IPN – regularnie zaprasza się do mediów. W umyśle osób nieobeznanych z akademicką historią rodzi się w wyniku tego przekonanie, że każdy historyk zajmuje się najnowszymi dziejami Polski, a przynajmniej ma w sprawie ważniejszych zagadnień z tej dziedziny wyrobione zdanie. Tymczasem na wielu uczelniach specjalizacja na kierunku „historia” następuje już po licencjacie. Studenci, rzecz jasna, opanowują dość szczegółową wiedzę na temat historii od starożytności po czasy współczesne, ale na zajęciach z historii XX wieku naprawdę nie ma czasu na analizowanie meandrów losów Żołnierzy Wyklętych czy negocjacji Okrągłego Stołu (podobnie jak fizyk specjalizujący się w fizyce ciała stałego może mieć dość ramowe pojęcie o fizyce jądrowej). Tymczasem moi znajomi historycy (z wyjątkiem jednej osoby – mediewiści) wręcz przymuszani są przy różnych okazjach do rozmów o SB, IPN, KPN, ZWZ itd. Ich największym przekleństwem jest najczęściej osoba będąca pasjonatem historii, ale niemająca w tej dziedzinie żadnego formalnego przygotowania. Niczego nie ujmując historykom-amatorom – wielu z nich sądząc, że w historyku z tytułem znajdą bratnią duszę, może się srodze zawieść. Osoba zajmująca się rycerstwem na XV-wiecznym Śląsku może naprawdę nie mieć ochoty na rozmowę o II wojnie światowej. Tacy pasjonaci nagminnie też nie odróżniają naukowych publikacji historycznych od popularyzacji w stylu Bogusława Wołoszańskiego, łączących fakty historyczne z czystą spekulacją, a często wręcz fantazją. Ze zdziwieniem dowiadują się, że np. Norman Davies nie jest dla historyka-fachowca większym autorytetem. Historię uprawia się w sposób zdyscyplinowany i podlegający wielu regułom. Z poszukiwaniem skarbów czy bieżącą publicystyką polityczną akademicka historia ma niewiele wspólnego.

Historia obecnie jest raczej postrzegana jako narzędzie dla socjologów, politologów czy nawet psychologów, niż jako nauka, która ma sama szukać prawdy mówi Marcin Sałański, doktorant historii na UW. – Jeśli badania dotyczą zamierzchłej przeszłości, to z kolei szukanie prawdy postrzegane jest raczej jako coś nierzetelnego, coś w stylu bajkopisarstwa. Historyk-badacz, który stara się wnikać głębiej w przeszłość, stosować naukowe metody badania owej przeszłości, często postrzegany jest jako ktoś, kto niepotrzebnie roztrząsa problemy przeszłości. Widoczne jest to szczególnie na płaszczyźnie badań związanych z XX wiekiem, a szczególnie z PRL-em, gdzie nie ma polityki bez historii i historii bez polityki. W przypadku tego okresu historycznego niebezpiecznym zjawiskiem dla samego środowiska badawczego – bo na pewno nie dla dyskursu społecznego – jest to, że coraz więcej osób staje się specjalistami od historii, bardzo często nie mając ani wykształcenia, ani warsztatu historycznego.

Historyk w systemie

Jak zaś historyk czuje się w środowisku naukowym? Na ile historia postrzegana jest przez czynniki decyzyjne jako nauka, w którą państwo powinno inwestować?

– Uważam, że w oczach osób i instytucji finansujących naukę (na tle nauk społecznych i humanistycznych) historia nie cieszy się szczególnym poważaniem – stwierdza Przemysław Pazik. – Historycy z rzadka są członkami interdyscyplinarnych grup badawczych, programy grantowe i stypendialne zakładają model kariery akademickiej, która nie jest karierą historyka (np. wymóg publikacji od studentów – żeby opublikować wartościową książkę trzeba przeczytać kilkadziesiąt prac, często w czterech językach, czasem operować jednym albo dwoma językami martwymi. Dodam, że książki są co do zasady niedostępne: brak zarówno najnowszej, jak i klasycznej, XIX– wiecznej literatury). Co więcej, historycy często pracują pojedynczo – więc rzadko jest się członkiem zespołu badawczego. Żeby historycy mogli funkcjonować w obecnym systemie – abstrahując od tego, czy jest on dobry, czy nie – potrzeba wsparcia ze strony uczelni, władz centralnych, które pomogłoby historykom przestawić się na tory rywalizacji o granty i formowania zespołów, wydawania publikacji wielu autorów itp.

– Polska historia na tle Europy nie jest może obecnie tak mocna, jak np. w latach 70., ale nadal jest bardzo mocna na tle innych dyscyplin naukowych mówi z kolei Marcin Sałański. – Niestety nie przekłada się to na zbyt duże wsparcie finansowe ze strony organów rządowych. Oczywiście zdarzają się prestiżowe nagrody, takie jak ostatnio uzyskał Instytut Historyczny UW, ale są to przypadki jednostkowe. Generalnie, historia i tym samym historycy w dzisiejszej sytuacji gospodarczej, rynkowej, politycznej i niejako społeczno-kulturowej są pod względem prestiżu pariasami.

Sam jestem tylko pasjonującym się historią laikiem. Ale znajomość z historykami uświadomiła mi już, jak wiele jest w mojej głowie błędnych wyobrażeń, zarówno na temat historii jako nauki, jak i wielu epok i procesów historycznych. Nauczyłem się odróżniać naukowe publikacje historyczne od publicystyki. Przekonałem się, jak mozolna potrafi być praca na źródłach i jak fascynującą i bogatą epoką było średniowiecze. Uzyskałem pewną orientację w tym, co może badać historyk – sposób myślenia, wartości, dążenia ludzi dawnych epok. Poprzez to wszystko zobaczyłem niewielki fragment bogactwa historii jako nauki. 