Łętowscy . Cz. 2 Prawo

Magdalena Bajer

Pierwsza część rodzinnej opowieści pani prof. Ewy Łętowskiej zakończyła się u progu dorosłości mojej rozmówczyni. Przekraczała ten próg z bardzo dobrymi wynikami w nauce szkolnej, wyposażona przez domowe wychowanie w potrzebę wielostronnego poznawania świata, przywykła do lektur „ponad wiek”, do oglądania wystaw, chodzenia do muzeów i teatru, wdzięczna rodzicom za to, że pokazali jej, z czego może w życiu wybierać, za to wszystko, co się składało na „solidną domową codzienność”.

Wybór kierunku studiów pani profesor określa jako zdarzenie „bardzo prozaiczne” – samo studiowanie było najzupełniej oczywiste. W szkole myślała o geologii, „bo kamienie się podobały”, o chemii, ale były to zainteresowania naskórkowe i krótkotrwałe. „Jestem przykładem człowieka, który się osobowościowo bardzo późno ukształtował”. Znający, choć trochę, jej wieloraką aktywność, dorobek naukowy i zawodowy, wiedzą, że owo „spóźnienie” nadrobiła z nawiązką. Z późno, ale mocno uformowaną osobowością wiąże się, jak sądzę, wyznanie, że nigdy w życiu nie chałturzyła, traktując każde z rozlicznych i wciąż coraz liczniejszych zajęć jak zadanie do wykonania, aktualnie ważne i potrzebne w szerszej niż osobista skali.

Niezdecydowanej jedynaczce ojciec prawnik powiedział: „Nie wiesz, jak sobą pokierować, nie wiesz, co studiować – pójdź na prawo, potem możesz robić wiele różnych rzeczy, właściwie wszystko”.

Razem

Pod koniec studiów, a przed dwudziestymi pierwszymi urodzinami, kiedy ten koniec nastąpił, Ewa Ołtarzewska wiedziała, że wyjdzie za mąż za kolegę z tego samego roku – Janusza Łętowskiego. Rodzina odnosiła się do tego bez entuzjazmu, obawiając się, że mąż może przeszkadzać w karierze naukowej rysującej się przed zdolną studentką. Ona sama wiedziała doskonale, że jest „akurat odwrotnie”, że wraz z gronem kilkorga jeszcze kolegów stanowią „pakiet” wzajemnie się utwierdzający w ambicjach i inspirujący intelektualnie. Kontynuacji tego klimatu oczekiwała w małżeństwie.

W roku 1961 ów „pakiet” świeżych absolwentów znalazł pracę w Instytucie Nauk Prawnych PAN i tam zaczęła się wspólna droga akademicka państwa Łętowskich. W ostatnie studenckie wakacje rodzice przyszłej pani profesor zafundowali jej, najdroższą wówczas wycieczkę ORBISU – kilkunastodniowy objazd Włoch. Mówiąc o początku drogi, którą idzie dotąd przebywszy kolejne akademickie szczeble, moja rozmówczyni powtórzyła określenie: przypadek. Przyszła do instytutu z dobrym dyplomem i zgłosiła gotowość do pracy naukowej – bez żadnego innego niż dyplom poparcia, bez niczyjej rekomendacji.

W drugiej części naszego spotkania, kiedy pani profesor mówiła o pracy naukowej – i własnej, i męża, i wspólnej – pojawiały się dygresje pozabiograficzne dotyczące samego przedmiotu tej pracy, tj. prawa i jego społecznego odbioru – tego, jak często nietrafnie myślą o prawie ludzie spoza tej dziedziny. Młodzi, wybierając studia prawnicze, zwykle wyobrażają sobie własną przyszłość w togach adwokatów z procesów karnych, nie zdając sobie sprawy, że to bardzo mały (pani profesor odmierzyła palcem) kawałek całego obszaru i wiedzy, i praktyki prawniczej; zdaniem Ewy Łętowskiej – nie najciekawszy.

Idąc na studia, nie miała pojęcia o tym, „co w prawie jest naprawdę piękne, co jest pokrewne filozofii, antropologii, głębokiej wiedzy o społeczeństwie”. W tym rozległym obszarze każde ze startujących razem małżonków obrało własny trop, wymieniając doświadczenia, dzieląc się wątpliwościami, powtarzając dręczące pytania w rozmowach toczonych – od końca studiów i początku pracy – w Instytucie Nauk Prawnych, także we własnym domu.

Dojrzewanie

Przyszła pani profesor rozmiłowała się w prawie „w miarę jedzenia”. Chronologicznie przekonanie, że wybrała najlepiej, utwierdziło się ostatecznie między doktoratem (1968) i habilitacją (1975). Zobaczyła wtedy, ile jest możliwości uprawiania prawa i jak każda z nich jest ciekawa. Kolejna dygresja: „Prawo to nie są, jak zwykle myślimy, przepisy. To są mechanizmy – stworzone przez prawo albo przez prawo determinowane – nałożone na funkcjonowanie społeczeństwa. I mnie to najbardziej interesuje”.

Prof. Łętowska zajmuje się szeroko rozumianym prawem prywatnym (kwestie umów, odpowiedzialności, poręczenia), które, wywodząc się z prawa rzymskiego, bardzo długo nie było regulowane przepisami (te pojawiły się w XIX w., erze powszechnych kodyfikacji), a opierało się na wiedzy prawników o sytuacjach, z jakimi się spotykali i problemach, jakie rozstrzygali, które musieli nazywać, tworząc korpus pojęciowy i onomastyczny, określany dzisiaj mianem dogmatyki prawa. Moja rozmówczyni powtórzyła kilkakroć, że właśnie dogmatyka prawa interesuje ją najbardziej. Ów korpus pojęciowy (pani profesor waha się, czy wystarczy nazywać go wiedzą) pozwolił polskim prawoznawcom przetrwać deformacje wywołane naciskami ideologicznymi okresu powojennego. Dzisiaj prawnicy zdają się mało pamiętać o posiadaniu tak cennego instrumentarium do rozwiązywania problemów wynikających z rozwoju cywilizacji, przemian kulturowych, integracji państw narodowych. Zdaniem pani profesor dla większości nowych sytuacji istnieją w dogmatyce prawa odpowiednie narzędzia, trzeba tylko umieć ich szukać. Tej umiejętności nie zapewnia aktualne kształcenie prawników. Młodzi ludzie po studiach nawet nie przeczuwają takiej szansy.

Rodzinną opowieść przerwały refleksje prawoznawcze, którymi pani profesor dzieli się szczodrze, zwłaszcza w publikacjach popularnonaukowych, wypowiedziach publicznych i wystąpieniach medialnych.

Droga życiowa stawała się coraz szersza wraz z rozwojem naukowym. W r. 1986 Ewa Łętowska otrzymała tytuł profesora, od roku następnego przez 10 lat kierowała Zespołem Prawa Cywilnego w INP PAN. W roku 2010 została członkiem rzeczywistym PAN, jest członkiem korespondentem PAU. Wykładała na zagranicznych uniwersytetach, uczestniczy aktywnie w międzynarodowych kongresach i sympozjach.

Opinia publiczna poznała ją jako pierwszego Rzecznika Praw Obywatelskich w latach 1987-1992. W naszej rozmowie pani profesor uznała ten okres za bardzo owocny dla swego rozwoju i dla ugruntowania przekonania o znaczeniu dogmatyki prawa. W latach 1999-2002 pełniła funkcję sędziego w Naczelnym Sądzie Administracyjnym, a w roku 2002 została sędzią Trybunału Konstytucyjnego na dziewięcioletnią kadencję. Działa w międzynarodowych organizacjach na rzecz praw obywatelskich i praw człowieka, których wyliczenie, jak również przedstawienie pełnego zakresu aktywności, zajęłoby zbyt wiele miejsca. Ona sama woli rozmawiać o aktualnych problemach prawa cywilnego czy prawa prywatnego i nawoływać do sięgania po owe „dłutka i młoteczki do obrabiania rzeczywistości”, jakie zawiera dogmatyka prawa.

Stałocieplność

Wróciwszy do wątków biograficznych, pani profesor powiedziała stanowczo, że na ukształtowanie (późne) jej osobowości, charakteru, stosunku do świata, bardzo duży wpływ wywarł mąż, zmarły w roku 1999 profesor Janusz Łętowski. Pod owym wpływem – mąż był pragmatykiem – stała się ostatecznie, jak to określa: „stałocieplna, poniżej temperatury wrzenia”. Ta cecha wstrzymywała Ewę Łętowska od czynnego angażowania się w działalność opozycyjną, mimo jasnych ocen sytuacji Polski przed rokiem 1989.

Teść, którego nie znała, był zawodowym wojskowym. Walczył w powstaniu warszawskim pod pseudonimem „Mechanik”. Po wojnie został adiutantem marszałka Michała Roli-Żymierskiego, a podczas pokazowego procesu generałów Tatara, Utnika, Nowickiego (1951) aresztowano go i przesiedział kilka lat – bez wyroku. Zrehabilitowany, wrócił do wojska, awansując na pułkownika, jednakże szlifów generalskich (wnioskowano o nie) nie dożył. Zmarł w 1958 roku. Teściowa, córka znanego okulisty, który leczył m.in. Piłsudskiego, skończyła studia w Szkole Głównej Handlowej i po wojnie pracowała w handlu zagranicznym. Po uwięzieniu męża została z dwójką dzieci wygnana z Warszawy do baraku w podmiejskim Józefowie, gdzie klepali biedę.

Wspominając teściową serdecznie i z atencją, pani profesor robi dygresję o życiu kobiet tamtego pokolenia – własnej matki, matek wielu koleżanek i kolegów – którym okoliczności historyczne zgotowały ciężki los, a one, nie szukając w tym usprawiedliwienia, rezygnowały często z własnych aspiracji i podejmowały trud wychowania dzieci tak, żeby były w stanie swój los odmieniać.

Drogą naukową młodzi państwo Łętowscy szli razem, prowadząc badania w nieco innych, lecz nie bardzo odległych obszarach. Szli w równym tempie, pokonując kolejne szczeble kariery akademickiej. Mąż mojej rozmówczyni zajmował się prawem administracyjnym, będąc od r. 1987 dyrektorem Instytutu Nauk Prawnych, gdzie obronił doktorat i habilitował się. W roku 1981 został profesorem.

Pani profesor z wdzięcznością oraz uznaniem dla trafności rozpoznania sytuacji i potrzeb społecznych, wspomina udział męża w tym, że zdecydowała się objąć stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, nie mając wcześniej innych doświadczeń jak badawcze, oraz tę, od początku obecną, fascynację dogmatyką prawa jako rezerwuarem – bardziej wtedy przewidywanym niż znanym – niezastąpionych w praktyce prawniczej narzędzi. Obawy, że nie podoła nowym obowiązkom, mąż oddalił obietnicą, że wszystkie sprawy domowe, na czas kadencji RPO, weźmie na siebie. Dotrzymał słowa. „Nie wiedziałam, ile kosztuje bułka” – słyszę po latach. I o tym, że zawsze czuła głębokie merytoryczne wsparcie, przy naturalnej w związku dwojga ambitnych rówieśników emulacji. Starali się wzajemnie pokazać, że ambicje mają pokrycie – w zdolnościach i w pracy, jaką każde wkładało w rozwój posiadanych zdolności. W r. 1989 profesor Łętowski został sędzią Izby Administracyjnej Sądu Najwyższego.

Wielu ludziom ze środowiska inteligenckiego, najogólniej określając, znany jest w tym samym stopniu jako prawnik i jako miłośnik muzyki oraz krytyk muzyczny. W dorobku ma publikacje z zakresu prawa administracyjnego i wiele książek o muzyce. Tytuły niektórych z tego drugiego nurtu mówią o rodzaju zainteresowań: Galeria portretów muzycznych: płytowe wizytówki wielkich wykonawców (1987), Przewodnik płytowy: muzyka klasyczna na płytach kompaktowych (1997). Razem z żoną wydali Muza wiecznie kwitnąca, czyli znów o operze (1995).

 

* * *

Uczone małżeństwo Ewy i Janusza Łętowskich, wspólne ambicje naukowe, porównywalne osiągnięcia, jednocząca pasja muzyczna, ze szczególnym umiłowaniem opery, potem to wszystko, co pani profesor robi dalej sama – jest, jak sądzę, modelowym obrazem współczesnej polskiej inteligencji. Zaprzecza wątpliwościom, co do trwania tej warstwy czy tego środowiska i wyczerpywania się jego zadań, przejmowanych w części przez wąskie grupy specjalistów czy ekspertów. Żeby te wciąż ważne zadania rozpoznać i artykułować, warto może zaglądać do – istniejącego przecież – rezerwuaru dogmatyki humanistycznej, jeśli wolno tak nazwać zasób cnót i standardów niezbędnych w życiu społecznym. 