Wskazać winnego

Adam Trawiński

Z mediów można się dowiedzieć, że po studiach trudno znaleźć satysfakcjonującą pracę. Współczesny młody człowiek powinien wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za problemy absolwentów uczelni na rynku pracy, „satysfakcjonującej” pracy, dodajmy.

Zanim podejmę się odpowiedzi, postawię inne, nie mniej ważne pytanie – czy absolwenci faktycznie mają problem ze zdobyciem satysfakcjonującej pracy? Już na tym etapie pojawia się problem. Czym wszak jest satysfakcjonująca praca – czy pracą dobrze płatną, czy taką, której realizacja przynosi zadowolenie wewnętrzne, czy może jeszcze innego rodzaju działalnością? Nie od dziś wiadomo, że dla niektórych wysokość kwoty wpływającej co miesiąc na konto nie decyduje o satysfakcji z pracy. Jak można zatem mówić o winie i sprawcy kiedy nie znamy ofiary?

Krąg podejrzanych

Oderwijmy się jednak od tych „wzniosłych” rozważań i powróćmy na ziemię. Żyjemy wszakże w kraju demokratycznym, co oznacza (czy nam się to podoba, czy nie), że to większość ma siłę decyzyjną. Idąc za opinią większości, popartą badaniami GUS, stwierdzamy, że wielu młodych ludzi po ukończeniu studiów czuje się zawiedzionych, by nie powiedzieć wręcz, że oszukanych. Powodem jest właśnie brak pracy. Wskaźnik bezrobocia w kraju wynosi ok. 12-12,5%, jest dwa razy wyższy wśród absolwentów uczelni, a jeszcze wyższy pośród tych „zaraz po studiach”. Czy w takiej sytuacji absolwenci nie mają pełnego prawa czuć się oszukanymi? Uczyli się tyle czasu, dobierali drugi kierunek studiów tylko po to, aby skończyć jako kasjerzy w jednej z amerykańskich sieci fast food? Nie dziwi zatem, że ludzie ci „chcą głów”, wskazania winnych, którzy ich oszukali.

Kto jest zatem winny ich słusznej frustracji, kto odpowiada za ich (nie)powodzenie? Logika nakazuje szukać winnego w formach bezosobowych, takie bowiem bronić się nie mogą. Postawmy więc pierwszą i, jak się wydaje, najbardziej oczywistą hipotezę – winny jest „system”. „System” po prostu jest, absolwenci padli zatem jego ofiarą. Pojawia się jednak problem – nie można wskazać konkretnego winnego. Nasz krąg należy zatem zawęzić, ktoś jest przecież odpowiedzialny za „system”.

Najbardziej oczywistym następstwem owego „zawężania” jest kategoria rządu i rządzących. To oni kreują „system”, to oni za nim „stoją”, to oni zatem są odpowiedzialni za problemy absolwentów. Krystalizuje nam już się coraz bardziej krąg osób, na które można z pełną odpowiedzialnością zrzucić winę za wszystkie problemy na rynku pracy, na które wylać można całą swą frustrację. Wiadomo jednak, że zarówno rząd, jak i rządzący, są wybierani na kadencje, a ta przemija i choć od pięciu w zasadzie lat w Polsce ta zmiana nie następuje, to trudno jednoznacznie wskazać winnych. Bo czy powinniśmy wskazać obecny rząd, ten wcześniejszy, czy może wreszcie ten z początków transformacji ustrojowej w Polsce, od której przecież tzw. boom edukacyjny wziął swój początek? Tak wiele pytań, a trudno przecież wskazać wszystkich, bo wszyscy to „system”, który już wskazaliśmy. Musimy przejść niżej.

Zawęźmy po raz kolejny krąg „podejrzanych”. Nie wszyscy w parlamencie, w rządzie zajmują się absolwentami, nie wszyscy nawet zajmują się szkolnictwem wyższym, nie ma zatem sensu ich obwiniać. Za problemy absolwentów winę ponoszą ministerstwa i ministrowie. Wybór wydaje się oczywisty. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, wraz z ministrem odpowiedzialnym za ten resort oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego razem z ministrem. W ten sposób zawęziliśmy krąg odpowiedzialnych do tylko kilku, kilkunastu osób (jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie dotychczasowe ekipy rządzące). Czy to jednak nas satysfakcjonuje? Co prawda zarówno ministrowie jak i ministerstwa są bezsprzecznie winni, ale nie są przecież jedynymi winnymi, co więcej – nie są najbardziej winni. Przecież oni wydają tylko ustawy, rozporządzenia, postanowienia. Nie mogą jednak odpowiadać (przynajmniej nie w pełni) za to, co dzieje się na autonomicznych uczelniach, które opuściwszy absolwent trafia na rynek bezrobocia.

Należy więc obwinić uczelnie, lecz nie jako instytucje, raczej konkretne funkcje, konkretne osoby. Winny jest zatem rektor za niepowiązanie uczelni z rynkiem pracy, dziekani za zbyt przedmiotowe traktowanie studentów i dyrektorzy instytutów za zatwierdzenie źle dobranej kadry kształcącej, wykładowcy za to, że wymagali wkuwania książek na pamięć, pracownicy dziekanatów za to, że nie byli mili. Wszyscy jednak są winni tego, że nie nauczali praktycznych umiejętności. Odpowiednie działy na uczelni są dodatkowo winne, bo nie znalazły pracy absolwentom. Dodajmy, że winni są także pracodawcy, zbyt wysokie podatki itd.

Mniejsza część racji

Widzimy przeto, że winnych jest wielu. W zasadzie pokusić się możemy o stwierdzenie, iż winę ponoszą wszyscy poza… samym absolwentem. Ale jak to? Sugestia, by winą obarczać „biednego absolwenta”, jest przy takiej liczbie odpowiedzialnych co najmniej nie na miejscu. Kiedy jednak pierwsze wzburzenie spowodowane tak śmiałą tezą minie, zaczniemy się zastanawiać, czy aby nie ma w tym odrobiny racji.

Zacznijmy od początku. „System” jest winien, to prawda, lecz winien tego, że za jego przyczyną „wszyscy uwierzyli, że studia są dla nich”. Powiedzmy wprost – nie każdy nadaje się do studiowania. Wina „systemu” polega na tym, że zniszczył m.in. sektor szkolnictwa zawodowego, wysyłając piekarzy, fryzjerów itp. na studia. Ci po ich ukończeniu (bo współcześnie kończą prawie wszyscy, czego efektem jest drastyczny spadek znaczenia tytułu magistra) uważają, że po studiach należy im się coś więcej. Gdyby nie „system”, być może nie poszliby na studia, lecz czy to „systemu” wina, że ludzie ci postanowili wziąć udział w tzw. owczym pędzie?

Rząd i rządzący są winni, lecz wina ich leży w źle zagospodarowanym materiale ludzkim. Nie od dziś wiadomo, że człowiek staje się ważny tylko przed wyborami. Wieloletnie zaniedbania spowodowały, że wkrótce więcej będzie w Polsce pedagogów niż osób, którymi mogliby się zająć. Z drugiej strony, po co wybierać oblegany kierunek studiów? Po raz kolejny winny jest także absolwent, studiując na kierunku, po ukończeniu którego ma pewność, lecz nie pracy, a raczej wzmożonej konkurencji na rynku.

Podobnie rzecz ma się jeżeli chodzi o uczelnie. W dobie niżu demograficznego coraz więcej placówek szkolnictwa wyższego sięga po „niestandardowe” środki pozyskania słuchaczy. Od różnorakich obietnic, poprzez obwieszczające sukces atrakcyjne wizualnie foldery reklamowe, na loteriach z nagrodami skończywszy. Uczelnia działa dziś jak przedsiębiorstwo. Etaty powinny zostać wypełnione, młode pokolenie „wyedukowane”, jednak aby to osiągnąć, trzeba pozyskać „klientów”, temu z kolei służą powyższe zabiegi. I tak uczelnie „żonglują” nowymi, atrakcyjnie brzmiącymi nazwami kierunków, gratulując wyboru jeszcze niezapisanemu maturzyście. Nie można go w pełni winić za to, że zachęcony ulega ułudzie „pięknego opakowania”. Z drugiej strony jednak maturzysta powinien być osobą myślącą, której może nie analityczna kalkulacja, ale zwykła wyobraźnia podpowiada, że wybór kursu dokształcającego i poszukiwanie pracy da większe korzyści niż ukończenie np. ufologii stosowanej.

Przy tak dużej puli absolwentów ani państwo, ani żadna instytucja, czy jest nią uczelnia, czy zakład pracy, nie może spełniać funkcji opiekuńczej. Trudno liczyć na to, że fakt ukończenia studiów (jakichkolwiek i gdziekolwiek) będzie gwarantem zatrudnienia. Tym bardziej, kiedy w znacznej mierze są to tzw. studia masowe, na które co roku zapisuje się wielu adeptów.

Skoro stwierdziliśmy, że „satysfakcjonująca praca” jest określeniem wyjątkowo nieostrym, przekwalifikujmy nieco wstępne pytanie: kto ponosi winę za problemy absolwentów ze zdobyciem pracy? Z jednej strony „wszyscy” ją ponoszą w mniejszym czy większym stopniu, z drugiej jednak strony zastanówmy się, czy można brać na siebie pełną odpowiedzialność za świadome wybory dorosłego człowieka?

Niestety, jakkolwiek tragicznie by to nie brzmiało, znaczną winę za obecny stan rzeczy ponoszą sami zainteresowani. Można się oczywiście nie zgadzać z tym twierdzeniem i zrzucać winę na jeden z wymienionych powyżej czynników i będzie się miało rację, choć moim zdaniem tylko jej mniejszą część.

Mgr Adam Trawiński, doktorant na Wydziale Nauk Społecznych KUL.