Tekst wołyński

Leszek Szaruga

Najnowszy numer warszawskiego kwartalnika „Tekstualia” (pismo godne polecenia z tego również względu, że jest „punktowane”…) poświęcony jest „tekstowi wołyńskiemu”. Numer skomponowali Halyna Dubyk i Piotr Mitzner. W największym skrócie mówiąc, mamy tu do czynienia z najogólniejszym zarysem mapy wołyńskiej literatury międzywojnia, przy czym podkreślona jest wielokulturowość regionu. W bloku materiałów poświęconym temu właśnie problemowi uwagę szczególną zwróciłem na wspomnienie Henryka Józewskiego, postaci na swój sposób legendarnej, wojewody wołyńskiego, który po zakończeniu wojny przez kilka lat skutecznie się ukrywał przed komunistami; opowieść o nim odnaleźć można w omawianym tu przeze mnie tomie szkiców Mitznera Gabinet cieni . Pisze Józewski: „Moskwa robiła, co mogła, żeby grozę katolickiej Polski powiększać. W rozgrywce polsko-ukraińskiej na obszarach bałtycko-czarnomorskich był to [chodzi o akcentowanie przez Polskę dominacji katolików] nie lada atut. Otóż skończyło się to z chwilą ogłoszenia autokefalii Polskiego Kościoła Prawosławnego. Od tej chwili Polska współdziała z prawosławiem i odbiera Moskwie prawo reprezentowania prawosławia w życiu polskim”. Ale, co podnosi Józewski, nie zmieniło to postaw społecznych w kraju: „Świat katolicki złożył sprzeciw. To, że Polska wzięła udział w dźwiganiu się prawosławia ku lepszej przyszłości, dyskredytowało Polskę w oczach prawowiernych katolików”.

Te napięcia miały oczywiście swoje wielorakie konsekwencje i sądzę, że historycy odczytujący przemilczaną i zafałszowaną przeszłość tego regionu będą musieli ze szczególną uwagą wsłuchać się w głosy takich świadków, jak właśnie Józewski czy Jerzy Stempowski, współpracownik Semena Petlury, później zaś, już na emigracji, skuteczny, jak zaświadcza to korespondencja, doradca Jerzego Giedorycia. Bez wątpienia też odczytywanie szeroko pojętego „tekstu wołyńskiego” jest jednym z tych tropów, którym – w imię budowania przyszłych relacji polsko-ukraińskich – warto podążać.

Przy okazji warto też zwrócić uwagę na wątpliwości, jakie problem konstruowania pojęcia „tekstu wołyńskiego” – czy szerzej: tekstu regionalnego – może budzić wśród badaczy. W szczególności dotyczy to tych terytoriów, które mają skomplikowaną historię politycznej przynależności. Podnosi ten problem profesor Edward Kasperski, piszący w tym samym numerze „Tekstualiów”: „Pytania i wątpliwości dotyczące ciągłości przedwojennego i powojennego Wołynia przenoszą się i przekładają na kwestie literackie i poetyckie, zahaczające o samą istotę zjawiska, które by można nazwać »literackim Wołyniem«. Punktem spornym są tutaj określenia (…) »grupa wołyńska«, »poezja wołyńska« lub »tekst wołyński«. Ich wspólnym rysem jest jednakże to, że wszystkie one posługują się jednakowo brzmiącym wyróżnikiem geonimicznym (terytorialnym). Nasuwa to pytanie, do jakiej realności i do jakich właściwości przymiotniki »wołyński« i »wołyńska« się odwołują lub odnoszą, skoro Wołyń przedwojenny (…) przeszedł nieodwracalnie w niebyt za sprawą historycznych przesunięć”.

Nie jest to kwestia łatwa do rozstrzygnięcia, ale tylko wówczas, gdy „regionalność” traktować będziemy statycznie. Regionalna tożsamość jednak, co widać choćby na takich obecnie polskich terytoriach, jak Warmia i Mazury, Dolny Śląsk czy Pomorze Zachodnie, często – bo w końcu to nie tylko Polski czy Ukrainy dotyczy, wystarczy wskazać na Bałkany – jest procesem historycznie skomplikowanym, nie jest więc jedynie sprawą terytorialną. Można zasadnie powiedzieć, że „tekst wołyński” – podobnie jak inne tego typu teksty – stanowi swoisty palimpsest. W jego odczytywaniu pomocna może się okazać kategoria „regionalizmu otwartego” zaproponowana przez Roberta Trabę, który interesująco rozwija swą koncepcję w wywiadzie udzielonym olsztyńskiej „Borussii” (nr 52/2013): „Otwarty regionalizm – odwołując się do dziedzictwa kulturowego miejsca, w którym mieszkamy, naszej prywatnej, małej ojczyzny – skierowany jest ku przyszłości. Poprzez konkretne inicjatywy pragniemy uczestniczyć w tworzeniu jednoczącej się Europy, Europy etycznych ojczyzn, w konstruowaniu przyszłości regionalnej litewskiej, polskiej i rosyjskiej i równolegle europejskiej”. Traba mówi oczywiście o regionie historycznych Prus Wschodnich, ale jego koncepcja da się przecież zastosować i do innych obszarów o skomplikowanych dziejach, gdzie głosy różnych społeczności nakładają się na siebie i przenikają wzajemnie. Ma to zresztą ostatnio swój wyraz literacki, jak choćby w powieściach ukazujących „(re)polonizację” Warmii i Mazur czy Dolnego Śląska – wystarczy sięgnąć po Dom pod Lutnią Kazimierza Orłosia czy Ocalenie Atlantydy Zyty Oryszyn.

Nie da się też ukryć, że nasza tożsamość współczesna zakorzeniona jest w wielkiej mierze na Kresach, które, stosując styl myślenia profesora Kasperskiego, „przeszły nieodwołalnie w niebyt”. Czy rzeczywiście? Czy współczesna poezja polska nie ma nic do zawdzięczenia „szkole ukraińskiej” ze Słowackim na czele? Czy zupełnie nie ma racji Jarosław Marek Rymkiewicz sytuując centrum polskości w „nowogródzkim powiecie”? To wszystko są sprawy skomplikowane i niedające się zredukować do geopolityki. Jesteśmy kim jesteśmy dzięki takiej, a nie innej przeszłości. Będziemy kim będziemy zależnie od tego, co z tą przeszłością uczynimy. Rzecz w tym jedynie, sądzę, by nie budzić resentymentów ani upiorów. W tym kontekście propozycja czytania „tekstu wołyńskiego” zaproponowana przez Halynę Dubyk i Piotra Mitznera wydaje się bardzo bliska koncepcji regionalizmu otwartego Roberta Traby. A nawet więcej: jest, jak sądzę, bardzo bliska stylowi myślenia o Polsce i jej doświadczeniach prezentowanemu na łamach paryskiej „Kultury”. I nie bez znaczenia jest tutaj wymiar etyczny tego rozumienia współczesności nakierowanej na przyszłość, lecz ocalającą więź z przeszłością.