Szkoda łez

Marek Kosmulski, Adam Proń

W „Polityce” 23/2013 ukazał się artykuł prof. Sławomira Tumańskiego Segregacja prasowa . Tumański, redaktor naczelny „Przeglądu Elektrotechnicznego”, przedstawia niedawne skreślenie tego miesięcznika z listy filadelfijskiej jako wielki cios dla rozwoju nauki (nie tylko w Polsce) i kreśli czarno-białą wizję świata nauki, w której poszukiwaczom prawdy publikującym w „Przeglądzie Elektrotechnicznym” swoje rzetelne (choć mało cytowane) prace przeciwstawia nieuczciwym twórcom Journal Citation Reports, niemądrym urzędnikom Ministerstwa Nauki, którzy dali się omamić oszustom z Filadelfii oraz naukowcom publikującym w czasopismach, których z listy nie wyrzucono, bo zarówno autorzy, jak i redaktorzy tych czasopism zrobili z cytowań „chodliwy towar” i narzędzie manipulacji. Prof. Tumański sugeruje, że wypowiada się w imieniu większości zdrowo myślących naukowców.

Obaj jesteśmy przeciwnikami bezkrytycznego stosowania wskaźników bibliometrycznych do oceny naukowców, uczelni i czasopism, czemu wyraz dawaliśmy w naszych artykułach i w publicznych dyskusjach, natomiast uważamy, że w swoim artykule prof. Tumański wielokrotnie mija się z prawdą.

Potrzebny surowy redaktor

Jego artykuł podyktowany jest głównie emocjami spowodowanymi usunięciem „Przeglądu Elektrotechnicznego” z listy filadelfijskiej, a wypowiedź byłaby bardziej wiarygodna, gdyby zaraz po przyjęciu miesięcznika na tę listę napisał, że instytut z Filadelfii „zamiast pomagać nauce deprawuje ją”. Sam przecież o umieszczenie PE na tej deprawującej liście zabiegał. Skoro lista filadelfijska jest tak mało ważna i wiarygodna, jak to przedstawiono w artykule, to przyjęcie czasopisma lub jego skreślenie w ogóle nie powinno mieć znaczenia. Skreślenie PE z listy filadelfijskiej nie ma żadnego wpływu na rozwój nauki światowej, jest to przecież tylko jeden z kilkunastu tysięcy indeksowanych przez instytut periodyków, zaś polskiej nauce bardziej pomoże niż zaszkodzi. Co roku taki los spotyka wiele czasopism z listy, jednak pojawiają się nowe i ogólna liczba czasopism indeksowanych rośnie. Liczba polskich czasopism na liście filadelfijskiej oscyluje, ale w perspektywie wieloletniej też ma tendencję wzrostową.

Jednym z grzechów współczesnej nauki jest mnogość czasopism i publikacji. Nawet w dość wąskich dziedzinach ukazuje się zbyt dużo prac, by pojedynczy naukowiec był w stanie się z nimi zapoznać. Wiele czasu traci się na czytanie (i recenzowanie) zupełnie niepotrzebnych artykułów. Naukowcy powinni publikować powściągliwie i starać się umieszczać swoje prace w prestiżowych czasopismach, gdzie łatwiej mogą zostać dostrzeżone przez społeczność naukową. Za prestiżowe można uznać co najwyżej 10 proc. czasopism o najwyższym IF z danej dziedziny, a za niezłe – 30 proc. najwyżej sklasyfikowanych. Szanujący się naukowiec nie zniży się do publikowania w czasopismach z dolnych 10 proc. listy filadelfijskiej. W tym kontekście nie ma wielkiej różnicy pomiędzy nieobecnością na liście a zajęciem na niej jednego z ostatnich miejsc, jak to było w przypadku PE, który z IF równym 0,244 (0,054 po korekcie na cytowania w tym samym piśmie) znalazł się w 2012 roku w dolnych 7 proc. Z tych powodów został on z listy automatycznie usunięty przez program komputerowy, podobnie jak wiele innych czasopism chińskich, hinduskich, polskich… Pomijając kwestię prestiżu, publikowanie w najsłabszych czasopismach jest niepraktyczne, gdyż to właśnie one są kandydatami do wyrzucenia z listy, a może się to stać zanim artykuł ujrzy światło dzienne. To prawda, że Thomson Institute posługuje się arbitralnymi kryteriami przy umieszczaniu czasopism na swej liście, jednak redaktorzy przez właściwą selekcję nadsyłanych artykułów mogą znacząco zwiększyć szanse redagowanych periodyków na pozostanie na liście. Trzeba po prostu być surowszym redaktorem.

Patologiczny margines

Jednym z najważniejszych współczynników bibliometrycznych, charakteryzujących poziom nauki w danym kraju, jest liczba cytowań przypadających na jeden artykuł. W przeciwieństwie do ogólnej liczby cytowań i ogólnej liczby publikacji, pozwala ona porównywać duże państwa z małymi. Raporty podające liczbę cytowań przypadających na jeden artykuł opublikowany w ciągu ostatnich 10 lat są aktualizowane co kilka miesięcy. Jeszcze niedawno Polska zajmowała w tej dziedzinie 89. miejsce na 148 sklasyfikowanych państw. Teraz spadliśmy na miejsce setne (na 149 państw), ze średnią cytowalnością równą połowie średniej światowej. Nawet nasza drużyna piłkarska, regularnie przegrywająca ważne mecze, nie stoi w rankingach tak nisko. To żenująco kiepskie miejsce wynika po części ze struktury nauki w Polsce, która nie sprzyja dużej liczbie cytowań. Omawiał to wielokrotnie prof. A.K. Wróblewski w swoich wnikliwych artykułach. Główną przyczyną tej słabej pozycji jest jednak publikowanie przez polskich naukowców zbyt wielu artykułów w periodykach o kiepskiej reputacji. Przyczynił się do tego również „Przegląd Elektrotechniczny”. W latach 2009-2012 aż 3 proc. (sic!) wszystkich publikacji z polską afiliacją, indeksowanych przez Thomson Institute, ukazało się właśnie w PE (więcej niż w jakimkolwiek innym periodyku naukowym). Jeśli zaś ograniczymy się do artykułów i pominiemy inne typy publikacji, to udział PE wzrasta do 4 proc. To czasopismo miało więc największy wpływ na średnią cytowalność polskich artykułów i w dużej mierze odpowiada za katastrofalnie słaby wynik.

Każdy z nas przepracował wiele lat w USA i Zachodniej Europie (Francja, Niemcy, Finlandia) i uważamy, że wpływ liczby cytowań i publikacji w czasopismach o wysokim IF na kariery naukowe w tych krajach jest znacznie większy niż w Polsce, przeciwnie do tego, co pisze prof. Tumański. Nie zauważyliśmy również pozytywnej korelacji między wyborem do PAN, a indeksem Hirscha kandydatów, przynajmniej jeśli chodzi o Wydział III.

Plotki o rzekomych, powszechnie występujących spółdzielniach cytowań i innych manipulacjach indeksami bibliograficznymi są wymyślane przez naukowców, których prace są mało dostrzegane lub wręcz niedostrzegane. Manipulacje to patologiczny margines. Są zresztą niebezpieczne, bo recenzenci muszą odpowiadać na pytanie, czy cytowane odnośniki są właściwe. Nie ma też dowodu, że w PE manipulacji jest mniej niż w czasopismach z listy filadelfijskiej.

Prof. dr hab. Marek Kosmulski jest docentem w Abo Akademi (Turku, Finlandia) i pracownikiem Politechniki Lubelskiej, jest też członkiem komitetu redakcyjnego „Colloids and Surfaces A” (Elsevier).
Prof. dr hab. Adam Proń jest pracownikiem Politechniki Warszawskiej i redaktorem regionalnym czasopisma „Synthetic Metals” (Elsevier) oraz laureatem nagrody FNP („Polskiego Nobla”).