Kto jest królem Fryderykiem?
Panuje przekonanie – oby mylne – że to w XIX wieku, w latach międzywojennych czy też w okresie PRL częściej i chętniej porywano się w polskiej humanistyce na trudne długofalowe zadania – by wymienić Bibliografię polską Estreichera, Słownik geograficzny Królestwa Polskiego , Polski słownik biograficzny, Drukarzy dawnej Polski, Dzieje rezydencji Aftanazego lub Historię nauki polskiej. Częściej podejmowano prace zespołowe (Franciszek Bujak i jego szkoła badania ruchu cen w przeszłości). Częściej iskrzyły nowe idee (np. koncepcje Krzywickiego, Czarnowskiego). Jeśli tak jest, to dlaczego?
Dlaczego?
Czy dlatego, że wyzwania mobilizują, a większa łatwość zniechęca? Czy z tego powodu, że zagrożenie niepodległości stwarzało silną motywację do wielkich prac na polu humanistyki, a lata powodzenia rozleniwiają? Czy stąd, że wielka humanistyka rośnie na podglebiu wielkich idei – nie jako samotna wyspa w morzu banału i przeciętności, ale np. współistniejąc z wielką literaturą, architekturą, nauką, handlem zamorskim na wielką skalę? Tak było m.in. z renesansem we Włoszech, XVII wiekiem w reformujących się krajach: Anglii i Niderlandach, XVIII wiekiem w oświeceniowej Francji, XIX wiekiem i epoką rozkwitu uczuć narodowych w Niemczech.
Czy z powodu szumu informacyjnego, wśród którego gubią się zadania rzeczywiście ważne i który działa demobilizująco, gdy zgiełk stwarza wrażenie żywego ruchu intelektualnego?
Czy z powodu trwałości w polskiej humanistyce nawyków do pracy indywidualnej, poszlacheckiej niechęci do subordynacji i dyscypliny, niezdolności do pracy zespołowej?
Czy z tego względu, że postępy w humanistyce zależą dziś w coraz większym stopniu, jeśli nie od wiedzy technicznej i statystycznej, to przynajmniej od umiejętności współpracy z informatykami i statystykami – a pokolenie „otrzaskanych” technicznie i matematycznie humanistów dopiero się rodzi? Czy stąd, że zbyt mało w edukacji humanistycznej informacji i praktyk dotyczących nowych podejść badawczych, technik eksploracji, analizy i strukturyzacji danych, metod wizualizacji (Langlos i Seignobos, 1897: nadal konieczni, ale niewystarczający)?
Czy dlatego, że gdy humanistyka światowa bierze wiele zakrętów i doświadcza wielu przełomów (tzw. visual turn, spatial turn, digital turn, quantitative turn itd.) polska jest zbyt ostrożna i zbyt mocno trzyma się utartego szlaku? Czy z powodu wieloletnich zaniedbań w dziedzinie prac fundamentalnych – takich jak bibliografie, centralne katalogi, edycje źródłowe (ich istnienie daje narzędzia i określa „poziom startu” dla opracowań monograficznych)? Czy z powodu ograniczeń w dostępie do światowej literatury, zarówno w formie papierowej, jak i cyfrowej (zasoby Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego są porównywalne z zasobami regionalnych bibliotek uczelnianych w Szwecji; absorpcja i dyfuzja oraz tworzenie nowej wiedzy są współzależne)?
Czy dlatego, że dyfuzja idei i metod pomiędzy różnymi dyscyplinami jest w Polsce stosunkowo słaba (światowa pozycja francuskiej bibliologii to efekt oddziaływania na nią szkoły „Annales”, a sukcesy szkoły „Annales” to m.in. efekt absorpcji przez francuską historiografię osiągnięć nauk społecznych)? Czy stąd, że oddalenie od frontu rozwoju humanistyki wywołuje ciąg ujemnych następstw? Bliskość frontu poznania wzmaga presję. Bycie konkurencyjnym wzmacnia chęć sprostania przyszłej konkurencji. Pozostawanie na uboczu (choćby motywowane wzniosłymi deklaracjami utrzymania związku z kulturą i językiem polskim) pozbawia ciśnienia, jakie daje walka o uznanie w humanistycznej czołówce świata. Choć może to się wydać tautologią, ale najlepszy sposób na to, aby dyscyplina liczyła się w konkurencji międzynarodowej to zmniejszyć jej dystans do frontu poznania.
Czy dlatego, że brak dziś w Polsce skutecznych kanałów artykulacji długofalowych strategii badawczych w humanistyce – nie są nimi ani czasopisma (jak „Nauka Polska” przed wojną), ani PAU i towarzystwa naukowe, ani zjazdy badaczy, ani ministerstwo ds. nauki i agencje grantowe, ani (w zakresie swoich kompetencji) instytucje typu Biblioteki Narodowej, ani Unia Europejska, ani wyjątkowo wybitni uczeni o osobowości przywódczej – polski Eco, Braudel, Huxley, Bernal? Czy stąd, że instytucjonalizacja i profesjonalizacja oraz rywalizacja pomiędzy badaczami (oczekiwanie na potknięcie konkurenta) dławią element gry, zabawy, radości z poznawania, fascynacji tematem, zadowolenia z sukcesu kolegi? Czy z tego względu, że zbyt niski poziom tolerancji dla nieszablonowych idei dławi je w zarodku, a nadmierna „siła dystansu” pomiędzy różnie usytuowanymi w hierarchii badaczami (spuścizna katolicyzmu i Polski szlacheckiej) utrudnia cyrkulację osób i inicjatyw? Czy dlatego, że w polskiej humanistyce samoorganizacja nie jest tak skuteczna, jak w okresie przedwojennych inicjatyw Kasy Mianowskiego, a obsesyjny lęk przed urzędniczym absolutum dominium ogranicza możliwość strategicznych działań rządu?
Czy może z tego względu, że mechanizmy ewaluacyjne mielą wszystkie śmielsze projekty – pogoń za punktami i czas tracony na pisanie propozycji badawczych powodują, że wielkie dzieła to owoce bardzo nielicznych zdeterminowanych uczonych (Roman Aftanazy)?
Czy z tego powodu, że w nauce nie zawsze „ilość przekłada się na jakość”: wzrost liczbowy środowiska naukowego zmusza do przekształceń sposobu zarządzania badaniami (ocena parametryczna instytucji, wnioski grantowe itd.), co niekoniecznie stwarza bodźce do podejmowania trudnych, ryzykownych i ambitnych projektów, przekraczających granice dyscyplin, instytutów i krajów?
Czy z tego wreszcie powodu (ostatniego, ale nie mniej ważnego), że zarobki badaczy zmuszają ich do chałtur i nadgodzin, a Korzonowie nie rodzą się co roku (duży i wielki dorobek pomimo braku etatu profesorskiego)?
Pułapka jednej przyczyny
Każde pytanie sugeruje inną odpowiedź; niektóre pytania są retoryczne, inne prowokacyjne – suma pytań ma pokazać, że nie ma jednej prawdy. Wyjaśnienia monokauzalne złożonych zjawisk nigdy nie są trafne, błąd tkwi bowiem u podstaw takiego wnioskowania. Dlatego dziwi, że wyjaśnienia te, wyrzucone przez badaczy z badań naukowych, wracają w ich publicystyce dotyczącej systemu nauki w Polsce.
W artykule Nieświęty sojusz biurokracji z rynkiem („Gazeta Wyborcza”, 1-2.06.2013) wybitny polski filozof Andrzej Walicki pisze, że błędnie pojmowane połączenie rynku z państwem zrodziło w Polsce system nauki oparty na zasadzie, że wysokość rządowych środków na badania (na poziomie uczonych i jednostek naukowych) zależy od wyników badań. System taki „jest w istocie pozbawieniem wszelkiej autonomii w określaniu kierunków rozwoju nauki i ocenianiu jej rezultatów”, a jego charakter – połączenie urynkowienia z reglamentacją – prowadzi do „zupełnego ubezwłasnowolnienia środowisk naukowych”, „poważnego naruszenia pryncypiów liberalnej demokracji”, „istotnego ograniczenia zasady wolności myśli”.
W jaki sposób system nauki oparty na uzależnianiu wysokości rządowych środków na badania od wyników badań ma bez reszty pozbawiać uczonych ich praw oraz poważnie naruszać wolność myśli i liberalną demokrację?
Podejmowanie polemiki z prof. Walickim nie jest zręczne.
Tytułem wyjaśnień. W demokracji pieniądze podatnika muszą być rozliczane w sposób zaakceptowany przez większość obywateli. Granice tak chwalonej przez autora autonomii środowiska naukowego (nieostre pojęcie) określa interes publiczny (niestety, też nieostre pojęcie; chodzi mi tu o tryb wyłaniania – w porozumieniu z obywatelami – i akceptacji przez rząd i parlament priorytetów w nauce oraz aprobaty opartych na nich instrumentów polityki). W czasach nowego zarządzania publicznego rozliczanie przybiera formę wiązania dotacji z efektami (zapowiedzianymi, gdy chodzi o wnioski grantowe oraz zrealizowanymi wcześniej, gdy idzie o argumenty w staraniach o granty).
Krytykowany przez prof. Walickiego system ewaluacji badań naukowych (finansowanie instytucji oparte na wynikach, połączone z finansowaniem projektów konkursowych zespołów badawczych) jest powszechnie stosowany na świecie, choć ze świadomością jego wad (nieprzewidywalność efektów badań, możliwość porażki projektów badawczych). Możliwe, że istnieją lepsze rozwiązania i że Polska mogłaby je wprowadzić jako pierwsza (choć z reguły na ryzyko wiążące z wprowadzaniem nowych instytucji pozwalają sobie kraje bogatsze). Jednak pomimo krytyk istniejącego systemu finansowania nauki, nikt nie zaproponował lepszego. „Jeśli coś krytykujesz, zaproponuj przemyślaną kontrpropozycję” – mawiają Anglicy.
Pełna autonomia uczonego (której archetypem jest niezależność astronoma Tychona Brahe w stosunku do jego mecenasa króla duńskiego Fryderyka II Oldenburga – czerpanie przez jednego tylko uczonego olbrzymiej sumy ok. 3% budżetu Danii bez konieczności przedstawiania sprawozdań z badań) jest niedościgłym ideałem sporej części środowiska naukowego. Niestety, był to system możliwy do zastosowania wobec jednego uczonego, wyjątkowo wybitnego, przez wyjątkowego króla, w kraju autorytarnym – jeśli użyć współczesnych pojęć. W sytuacji, gdy na świecie jest pięć milionów naukowców, a nad rządami sprawują kontrolę parlament, media i sieć, powrót do tego systemu nie wydaje się możliwy. Eksperyment Komitetu Badań Naukowych wykazał ujemne skutki daleko posuniętej autonomii środowiska.
Pryncypialność wywodów prof. Walickiego nie pozwala mu na dostrzeżenie faktu dużego zróżnicowania autonomii środowiska w Polsce i za jej granicami – autonomii rozumianej jako możliwość wpływu badaczy na wybór nie tylko tematyki i metod badań, ale także priorytetów badawczych oraz form zarządzania nauką. Autonomia, zapewniana m.in. przez system konsultacji oraz wybieralność na wielu szczeblach instytucji naukowych, jest np. większa w odniesieniu do badań podstawowych, a mniejsza w stosunku do badań stosowanych, większa dla samodzielnych pracowników naukowych, mniejsza dla niesamodzielnych, większa na uczelniach, a mniejsza w instytutach rządowych itd.
Wszystkie abstrakcyjne systemy ewaluacji zarządzania uśredniają i glajchszaltują. W efekcie, rzadko kiedy są w stanie zadowolić każdego, kto musi się do nich stosować. Najbardziej odczuwają to uczeni wybitni…
Kto jest królem?
Wskutek milczenia, bierności i zaniechań priorytety badawcze w polskiej humanistyce są wypadkową setek indywidualnych decyzji badawczych. To dość, by mieć w kraju wybitnych uczonych i znakomite publikacje, ale to jednak za mało, by Polska miała wybitną humanistykę w skali międzynarodowej.
Wielkie projekty badawcze w humanistyce kwitną za granicą. Czy jest to efekt większych środków, lepszych kryteriów ewaluacji, większego kapitału społecznego? Czy naprawdę w Polsce brak np. dostępnych on-line centralnego katalogu starych druków, narodowego archiwum historycznych danych cyfrowych lub Narodowego Systemu Informacji Geograficznej na potrzeby historii, dlatego, że ministerstwo nie powala humanistom wybierać jako priorytety kluczowych inicjatyw, od których zależą postępy badań na bardzo wielu ścieżkach tematycznych? Czy doszukiwanie się w działaniach ministerialnych powodów niezadowalającego poziomu polskiej humanistyki nie jest przejawem braku samokrytycyzmu środowiska i czy skłonność ta nie jest jednym z ważniejszych źródeł tego stanu, który budzi niezadowolenie?
Jeśli nawet nie znamy powodów polskich zaniedbań, możemy opisać ich – bieżące i przyszłe – skutki: zagrożenie postępującą prowincjonalizacją polskiej humanistyki.
Potrzeba wielkich inicjatyw nie wygasła! Dlaczego – pobudzane przez nowe technologie – kwitną one za granicą, a nie w Polsce? Jakie projekty można by zaproponować? Jakie priorytety sformułować?
Czy da się znaleźć współcześnie w Polsce hojnego króla Fryderyka, który zapewni wybitnemu uczonemu środki pozwalające na wykonanie jego ambitnych planów? Da się. Hojnym królem Fryderykiem są najczęściej fundacje grantowe, które, zwolnione z obowiązku utrzymywania całej krajowej nauki, mają większą swobodę we wprowadzaniu instrumentów promujących wybitność i dopuszczających szeroki zakres autonomii badawczej. W Polsce jest to Fundacja na rzecz Nauki Polskiej.
Hojnym królem w dzisiejszych czasach rozkwitu sieci, demokracji uczestniczącej i działań oddolnych jest crowdfunding – forma finansowania różnego rodzaju projektów przez wielką liczbę drobnych, jednorazowych wpłat dokonywanych przez osoby zainteresowane projektem. Gdy nie ma króla, rządzi i dzieli społeczność.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.