Czasem coś zaczyna iść dobrze

Piotr Müldner-Nieckowski

Przy Oddziale Warszawskim Stowarzyszenia Pisarzy Polskich (SPP) w 2012 r. powstała Warszawska Szkoła Pisania. Nazwa jest może trochę szumna, może niektórzy będą uważać, że są to kolejne standardowe warsztaty dla początkujących wierszokletów, ale to pozory. Stało się dla środowiska literackiego coś ważnego. Pojawili się kandydaci na pisarzy, a jak się wkrótce okazało, wśród nich nawet i całkiem ukształtowani, którzy nie wiedzieli, że nimi są.

Z pewnością na pierwszy rzut oka może to wyglądać na kółko wzajemnej adoracji przy szkółce parafialnej, tym bardziej że na ogół byt wszelkich grup tego rodzaju opiera się na prezentowaniu utworów napisanych przez uczestników, a następnie wznoszeniu achów ochów i biciu brawa. Trudno się dziwić, opinia ta wynika stąd, że w Polsce istnieją setki warsztatów literackich, zwykle kilkudniowych, które łudzą uczestników nadzieją na przyuczenie do tworzenia dzieł epokowych. A przecież pisania artystycznego nauczyć się nie można. Albo człowiek się z tą zdolnością rodzi, albo nie. Najczęściej nie.

Zaczynający przygodę z literaturą oczekują ocen. Potrzebują nie tyle aprobaty czy akceptacji, ile dobrej rady i informacji, czy w literaturze mają jakieś szanse. Prawda jest taka, że nawet wielkie talenty na początku mogą pisać źle, słabo. Jednak wprawne, życzliwe oko fachowca, doświadczonego pisarza czy krytyka potrafi dojrzeć w brulionie zdolnej osoby ślad iskry bożej. To wymaga wielokrotnych kontaktów, żadne weekendowe kursy tego nie załatwią.

Większość uczestników Warszawskiej Szkoły Pisania wie doskonale, że dzisiaj z uprawniania zawodu literata wyżyć się nie da, a na nagrody mają szansę nieliczni spośród wybitnych, cóż dopiero nieznani. Jednak chcą pisać. Piszą z potrzeby wewnętrznej, nie dla zaistnienia. Ważniejsze jest dla nich kształcenie własnego stylu, własnego języka, poszukiwanie prawdy i doskonalenie filozoficzne.

Dzięki temu, że miasto wyasygnowało pewną sumę pieniędzy, można było zaprosić znanych pisarzy, profesorów literatury, wydawców, filmowców i radiowców, żeby wygłosili nietypowe wykłady (byli wśród nich także dwaj bliscy współpracownicy „Forum”). Organizatorzy poprosili ich, aby opowiedzieli o tym, jak sami pracują nad słowem i jakie z tego płyną wnioski ogólniejsze dla innych. Nie było więc wystąpień akademickich, ale raczej spotkania utkane ze zwierzeń, relacji, zdumiewających szczegółów, tajemnic, analiz tekstowych, z których każdy słuchacz mógł ułożyć dla siebie coś na kształt prywatnego poradnika. Mógł to także od razu sprawdzić w praktyce.

Niektórzy przeżyli szok. Dowiedzieli się, że poetami czy prozaikami nie będą. Mimo to zostali w grupie, odnajdując w niej miejsce nieco inne niż się spodziewali. Dowiedzieli się, że mogą tu się nauczyć oceny twórczości literackiej, pisania recenzji, a nawet układania koncepcji artystycznych. Z tej grupy być może wyrosną piewcy literatury. Stan dzisiejszej krytyki słusznie jest uważany za beznadziejny, więc aż się prosi, aby podjąć wysiłki w kierunku odnowienia tej zaniedbanej dziedziny. Ćwierć wieku temu funkcję krytyków przejęli nieoczytani, nieznający procesu twórczego dziennikarze o gustach stanowczo – poniżej krytyki. Pracownicy niejednego działu kultury w gazetach i na portalach schlebiają grafomanii, potoczności, prostactwu. Są dla literatury tym, czym zwolennicy popu dla muzyki ambitnej. Prawdziwa krytyka, twórcza, oparta na głębokiej wiedzy, to w skali naszego dużego kraju kilkanaście osób, piszących w niskonakładowych pismach kulturalno-literackich, o których mało kto słyszał.

Rzecz ciekawa, że spośród ponad siedemdziesięciu słuchaczy Warszawskiej Szkoły Pisania SPP trzy czwarte postanowiło pozostać razem, nawet gdyby szkoła zwinęła żagle. I tak się stało. Miasto już więcej grosza nie dało. Na wzór dawnego Koła Młodych Związku Literatów z lat 60. i 70. powstała Stajnia Literacka przy SPP. Ludzie ci, początkowo trochę speszeni nieznaną sobie intelektualną atmosferą, na kolejnych spotkaniach bardzo się ożywili. Jest wśród nich kilka diamentów, które zapewne same by się kiedyś oszlifowały i bez tego, ale tutaj ich rozwój nabiera przyspieszenia. W przeciwieństwie do większości studentów polonistyki uniwersyteckiej, czytają. Czytają współczesną literaturę piękną i o literaturze pięknej. Coraz lepiej znają tytuły, nazwiska, trendy i style. Być może to oni niedługo zasilą redakcje, w których działy kulturalne kuleją. Ale też od niektórych można już teraz wydobywać wartościowe teksty choćby dla czasopism internetowych, takich jak www.pisarze.pl.

Stajnia Literacka SPP zbiera się co miesiąc. Prowadzący ją opiekun, pisarz, członek Stowarzyszenia, ma coraz mniej do roboty. Staje się powoli jedynie organizatorem i moderatorem dyskusji. Ponieważ nie są to spotkania jednorazowe i w warszawskim SPP należą do rytualnego cyklu, wytworzyły się pewne oparte na przyjaźni obyczaje. Między innymi coraz chętniej pojawiają się na nich autorzy o sławnych nazwiskach. Z tego musi się coś dobrego urodzić. W każdej chwili może także przyjść ktoś zupełnie nowy, świeży i dołączyć do Stajni. Kto chce. Terminy podaje strona www.spp.warszawa.pl.

e-mail: www.lpj.pl