Sfałszowałeś podpis – nie przyznawaj się!
Nigdy do niczego się nie przyznawaj. Złapią cię pijanego w samochodzie, to mów, że nie piłeś. Znajdą ci dolary w kieszeni, to mów, że to pożyczone spodnie. A jak cię złapią na kradzieży za rękę, mów, że to nie twoja ręka. Nigdy się nie przyznawaj. Tak jeden z głównych bohaterów filmu Młode wilki tłumaczył swojemu koledze zasady postępowania w razie „wpadki”. Za pomocą tej analogii najlepiej możemy określić niebezpieczne zjawisko, które powoli ujawnia się w postępowaniach dyscyplinarnych na polskich uczelniach. Chodzi oczywiście o coraz częstsze przestępstwa „fałszowania dokumentów”. Podrobione podpisy w karcie egzaminacyjnej czy indeksie są bardzo poważnym problemem, przede wszystkim dla uczelni. Spójne i stabilne procedury postępowania w takich przypadkach ma niewiele szkół w Polsce.
To nie takie proste
Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się być prosta i oczywista. Do dziekanatu trafiają dokumenty studenta, takie jak indeks i karta egzaminacyjna. Pracownicy dziekanatu, dokonując standardowego porządkowania dokumentów, dopatrują się pewnych nieścisłości w indeksie i karcie jednego ze studentów. Proszą do dziekanatu dwóch pracowników naukowych, których podpisy widnieją w dokumentach studenta. Po chwili okazuje się, że tych wpisów nie dokonali zaproszeni wykładowcy. Sprawa jest jasna. Doszło do fałszerstwa, przestępstwa przeciwko wiarygodności dokumentów (art. 270 kodeksu karnego). Sprawa bardzo szybko trafia do odpowiednich organów, tj. do rektora, który kieruje sprawę do rzecznika dyscyplinarnego. I tu pojawia się jeden z pierwszych zasadniczych problemów w każdej sprawie związanej z podejrzeniem o fałszowanie podpisów wykładowców. Aby móc realnie udowodnić obwinionemu studentowi, że dopuścił się czynu, o który się go podejrzewa, potrzebny jest jeden z dwóch bezwzględnych dowodów. Pierwszy to „confessio est regina probationum” – czyli: przyznanie się obwinionego do winy jest królową dowodów.
W książce Odpowiedzialność dyscyplinarna studentów autorzy przedstawiają wybór orzeczeń komisji dyscyplinarnych Uniwersytetu Warszawskiego z lat 2000–2005. Wśród wymienionych orzeczeń można znaleźć co najmniej dziesięć wydanych w sprawach o fałszowanie wpisów w indeksach i kartach egzaminacyjnych. Orzecznictwo jest zgodne i spójne. Karą za takie przewinienie jest bezwzględne wydalenie ze studiów. Obserwuje się jednak pewną prawidłowość. Otóż we wszystkich orzeczeniach, zarówno rzecznik dyscyplinarny, jak i skład orzekający, uzyskali „królową dowodów”, czyli przyznanie się do winy obwinionego studenta.
Drugim fundamentalnym dowodem w tego typu sprawach jest ekspertyza grafologiczna wykonana przez biegłego grafologa. Warunkiem sine qua non doprowadzenia do ukarania obwinionego studenta jest wystąpienie jednego z dwóch wymienionych dowodów. W przypadku braku obu dowodów w postępowaniu wyjaśniającym sprawa komplikuje się w niebywały sposób, a skuteczne doprowadzenie do ukarania winnych jest mocno utrudnione.
Zawiadomienie do prokuratury
W przypadku braku dwóch koronnych dowodów, które jednoznacznie wskazują na sprawcę i jego winę, jedynymi dowodami w sprawie są zeznania osób pokrzywdzonych, tj. pracowników, którzy twierdzą, że w dokumentach widnieją nie ich podpisy. Dochodzimy do trudnego momentu. Jeśli student postanowi iść w zaparte i przyjmie skuteczną linię obrony, którą konsekwentnie będzie realizował za pomocą swojego pełnomocnika, to doprowadzenie do pozytywnego dla uczelni rozstrzygnięcia jest prawie niemożliwe. Wówczas uczelnia staje przed kłopotliwym wyborem: albo zleca ekspertyzę grafologiczną, albo prowadzi postępowanie dyscyplinarne na podstawie dowodów poszlakowych, takich jak zeznania wykładowców, których podpisy są kwestionowane, ewentualnie motywy obwinionego studenta. Widać jednak jak na dłoni, że ilość materiału dowodowego w takiej sprawie jest po prostu ograniczona ze względu na charakter popełnionego czynu. Nikt bowiem fałszując dokumenty, nie chwali się tym ani nie robi tego w obecności świadków. Uczelnia, chcąc prowadzić postępowanie dyscyplinarne skutecznie i rzetelnie, nie jest w stanie postawić studentowi zarzutu sfałszowania podpisów bez jednego z dwóch koronnych dowodów. Przekornie rzecz ująwszy, chcąc uniknąć odpowiedzialności, żaden obwiniony o fałszowanie wpisów w karcie i indeksie student nigdy nie powinien przyznać się do winy. Wówczas stawia on uczelnię w niezwykle trudnej sytuacji, bowiem mało która z nich może pozwolić sobie na zlecenie ekspertyzy grafologicznej, której minimalny koszt to około 12 tys. zł.
Czy w takim wypadku uczelnie są całkowicie bezbronne? Otóż okazuje się, że nie. Są jeszcze dwa rozwiązania, dzięki którym sprawę można bez problemu doprowadzić do końca bez przykrych dla uczelni konsekwencji. Przede wszystkim standardowym postępowaniem w takich sprawach powinno być obligatoryjne zawiadomienie prokuratury bądź organów ścigania o możliwości popełnienia przestępstwa z art. 270 ust. kodeksu karnego. Ponieważ jest to przestępstwo publicznoskargowe, prokuratura ma obowiązek podjąć właściwe czynności procesowe zmierzające do sprawdzenia, czy doszło do popełnienia przestępstwa, następnie do wykrycia sprawcy i jego ukarania. Podstawowym elementem pracy prokuratury w takiej sprawie będzie zlecenie ekspertyzy grafologicznej. Uczelnia w sprytny sposób może, a nawet powinna, przenieść ciężar prowadzenia takiego postępowania na prokuraturę, korzystając z możliwości przewidzianych w rozporządzeniu z 6 grudnia 2006 r. w sprawie szczegółowego trybu postępowania wyjaśniającego i dyscyplinarnego wobec studentów, którego §18 daje możliwość zawieszenia postępowania względem obwinionego do czasu rozstrzygnięcia sprawy przez organy ścigania. Druga możliwość to zmiana kwalifikacji prawnej czynu z fałszowania podpisów, tj. o przestępstwo z art.270 ust.1 k.k., na posługiwanie się sfałszowanymi dokumentami.
Wyciągnąć wnioski
Z przedstawionego stanu faktycznego i prawnego płynie kilka bardzo istotnych wniosków. Pierwszy dotyczy wewnętrznego sposobu postępowania uczelni w przypadkach podejrzenia sfałszowania podpisów przez studenta. Jedną z pierwszych decyzji podjętych przez właściwe organy uczelni powinno być złożenie doniesienia do prokuratury i ewentualne zawieszenie postępowania do czasu wyjaśnienia przez śledczych. W takiej sytuacji nawet upieranie się przez podejrzanego studenta przy swojej wersji wydarzeń nie ma większego znaczenia. Ten sposób postępowania pełni również ważną funkcję prewencyjną. Wyrobienie wśród studentów, którzy potencjalnie mogliby popełnić tego typu przestępstwo, przeświadczenia, że uczelnia – poza karą dyscyplinarną – może sprawić, iż student poniesie odpowiedzialność karną, może skutecznie zapobiegać zjawisku fałszowania dokumentów. Konsekwencja i brak tolerancji dla studentów popełniających tego typu przestępstwa na pewno przyniesienie pożądane skutki.
Samo zjawisko fałszowania dokumentów (wpisów, podpisów etc.) jest coraz częstsze w oficjalnych statystykach. Powstaje jednak fundamentalne pytanie, o ilu przypadkach się nie dowiadujemy? Jaka jest realna skala tego typu procederu? Może się bowiem okazać, że liczba sfałszowanych dokumentów, które nie zostały ujawnione, jest dużo większa niż oficjalne statystyki. Podobnie rzecz wygląda z ogólną skalą przestępczości na uczelniach. Nieujawniona liczba przestępstw jest zastraszająca. Opisałem to zjawisko w artykule Wikitymizacja studentów (FA 10/2010). Zawsze można oczywiście powiedzieć, że „naszej uczelni to nie dotyczy”. Od lat słyszymy to od dyrektorów szkół, którzy twierdzą, że nie ma u nich ani przemocy, ani narkotyków. Problem jest i będzie narastał, zwłaszcza jeśli odwrócimy od niego głowę.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.