Dlaczego mamy tak mało grantów ERC?

Leszek Kaczmarek

Granty z Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych (European Research Council) w krótkim czasie zdobyły wielką renomę i stały się wręcz wyznacznikiem wysokiej jakości naukowej. W tym kontekście zaledwie kilkanaście grantów realizowanych w Polsce (na 3,5 tysiąca przyznanych) budzi olbrzymi niepokój. Sugerowano, że jednym z powodów takiego stanu rzeczy jest fakt, iż niewielu polskich badaczy się o te granty stara. Ujawnione ostatnio dane pokazują jednak, że i współczynnik sukcesu tych starań jest znikomo mały. O ile ogólnie w kategorii „starting” (do 12 lat po doktoracie) wynosi w UE niemal 11%, to w przypadku polskich wniosków – zaledwie 2,7%. W przypadku grantów „advanced” jest jeszcze gorzej – o ile w UE średni wskaźnik sukcesu wynosi ponad 14%, to dla wniosków z Polski – 1,5%. Ponieważ ERC stworzono do finansowania projektów wybitnych i ambitnych („high risk – high gain”), to pojawiła się opinia, że nasi uczeni nie prowadzą badań wystarczająco ambitnych (http://www.naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,394561,kudrycka-polscy-naukowcy-powinni-prowadzic-odwazniejsze-badania.html).

W niniejszym tekście chciałbym zaproponować odrębną interpretację przyczyn tego nad wyraz niekorzystnego stanu rzeczy. Zacznę jednak od przedstawienia swoich doświadczeń grantowych. W ciągu ostatnich 20 lat napisałem i złożyłem dziesiątki aplikacji, z czego ponad 40 uzyskało finansowanie, w tym wiele ze źródeł międzynarodowych (włączając kilkanaście projektów przyznanych w ramach programów ramowych UE). W ciągu ostatnich 10 lat zrecenzowałem ponad 5 tysięcy wniosków grantowych, głównie zagranicznych. Pięciokrotnie pracowałem w panelu ERC LS5 „Starting Grants in Neurosciences”), a ostatnio jemu przewodniczyłem. W Polsce jestem trzeci rok członkiem Rady Narodowego Centrum Nauki, gdzie przewodniczę Komisji Nauk o Życiu. Pozwalam sobie na tej podstawie wyciągnąć wniosek, że mam sporą wiedzę o funkcjonowaniu systemów grantowych.

Najważniejsze są publikacje

Sadzę, że najważniejszą przyczyną naszej słabości w ERC są obowiązujące od wielu lat w Polsce zasady finansowania, a głównym „winowajcą” tzw. ocena parametryczna jednostek naukowych. Oczywiście przyznaję, że mizeria finansowa nauki jest tu praprzyczyną. Niemniej jednak chciałbym zwrócić uwagę na to, co decyduje o skuteczności w staraniach się o granty ERC. Niestety, wbrew wspomnianej tezie „high risk – high gain”, najważniejsze w aplikacjach ERC są publikacje autora projektu badawczego. Przyznał to ostatnio podczas wizyty w NCN dyrektor ERC Pablo Amor, mówiąc, że dokonana przez nich analiza pokazała taką właśnie korelację – granty otrzymują ci, którzy już opublikowali wyniki swoich uprzednich badań w najbardziej uznanych czasopismach. W doświadczalnych naukach o życiu oznacza to, że prawie niemożliwe jest uzyskanie grantu „advanced” bez publikacji – z własnego laboratorium, a nie we współpracy z kimś mocniejszym – w „Nature”, „Science” lub „Cell”. Nieco niższy próg obowiązuje w grantach „starting”. Ale i tu posłużę się przykładem projektu, na który przyznaliśmy finansowanie w zeszłym roku, kiedy wnioskodawca wrócił do Europy po siedmiu latach stażu podoktorskiego w USA z dorobkiem jednej publikacji, za to pierwszo autorskiej, w „Nature”. To, zapewne często mimowolne, zwrócenie uwagi na tego typu publikacje (co w praktyce przekształca się w znamienne korelacje) wynika ze złożoności współczesnej wiedzy przekładającej się na niemożność bycia ekspertem w każdej ocenianej dziedzinie, a w konsekwencji – oparcia się na zaufaniu do fachowości recenzentów, tym bardziej wymagających, im bardziej uznane jest czasopismo. Z drugiej zaś strony powszechnie wymaga się wykazania, że projekt badawczy jest realistyczny, a miarą tego (prymitywną, rzecz jasna) są poprzednie dokonania autora, wsparte wynikami badań wstępnych.

Reasumując, szanse na granty ERC mamy wtedy, kiedy opublikowaliśmy już wyniki naszych badań w najbardziej uznanych czasopismach. Sprawdziłem w Web of Science, ile prac z autorem korespondującym z Polski ukazało się od 2007 r. w „Nature”, „Science” lub „Cell”. Okazało się, że było ich 5 (słownie: pięć!) na wiele tysięcy publikacji, które w tym czasie ukazały się w tych czasopismach. Stawiam zatem tezę, że brak wybitnych publikacji stanowi główną przyczynę tak mało skutecznych starań o granty ERC w Polsce.

Trzeba zatem zadać pytanie, dlaczego nie mamy takich publikacji. Oczywiście wspomniana mizeria finansowa odgrywa tu wielką rolę. Ale trzeba też podkreślić, że system finansowania nauki w Polsce nie zachęca do publikowania w najbardziej uznanych czasopismach. Takie prace wymagają zwykle olbrzymiego nakładu sił, czasu i środków. Wystarczy wspomnieć powyższy przykład siedmiu lat pracy nad jedną publikacją w „Nature”. Kto finansowałby takie badania z działalności statutowej? Kto rozliczyłby grant? Może jest to przykład skrajny (choć rzeczywisty), ale nie mamy chyba wątpliwości, że tzw. ocena parametryczna zachęca do publikowania licznych prac w średniej jakości czasopismach (rzut oka na ministerialną listę czasopism punktowanych wystarczy, żeby zauważyć, iż po 50 punktów mają czasopisma tak specjalistyczne, że poza wąską dziedziną nikt o nich nie słyszał). Co więcej, trzy prace po 35 punktów (czyli w czasopismach o ograniczonym uznaniu) to więcej, niż dwie w „Nature” lub „Science”.

Nie „urobek”, a wybitne osiągnięcia

Przy okazji wyrażam nadzieję, że dokonywana właśnie ocena parametryczna jest ostatnią. W ostatnich latach kilkakrotnie miałem okazję brać udział w ocenie jednostek naukowych we Francji i w Niemczech, i wyglądało to zawsze z grubsza tak samo. Organizacja finansująca badania powoływała kilku– kilkunastoosobowy panel ekspertów, przynajmniej w połowie zagranicznych, którzy najpierw otrzymywali solidną dawkę informacji o dorobku naukowym, grantach itp. (w tym dane naukometryczne), po czym przyjeżdżaliśmy na 2-3 dni, wysłuchiwaliśmy wystąpień szefów zespołów naukowych, spotykaliśmy się z pracownikami, doktorantami i dyrekcją, a na koniec wystawialiśmy krótką, wartościującą opinię każdemu zespołowi badawczemu i w konsekwencji – całej instytucji. We Francji mieliśmy zresztą do czynienia z taką sytuacją, kiedy dyrektor instytutu, mający duży zespół, chwalił się kilkudziesięcioma publikacjami, w tym i w bardzo dobrych czasopismach, ale głównie jako zespół współpracujący, a nie inicjujący i kierujący tymi badaniami. Został on przez nas jednomyślnie niżej oceniony niż szef zespołu mniejszego, który opublikował dwie wybitne prace, ale wychodzące głównie z tego instytutu.

Oczywiście zmiana nastawienia naszego środowiska z „urobku” naukowego na docenienie przede wszystkim pojedynczych wybitnych osiągnięć nie jest łatwa. Co więcej – i tu czai się mnóstwo zagrożeń – znaczna część prac w najbardziej uznanych czasopismach wcale nie jest tak wybitna, co w uproszczeniu pokazują liczby ich cytowań, a wybitne odkrycia są niejednokrotnie publikowane w nieco mniejszej rangi czasopismach, o czym też świadczą czy to cytowania, czy Nagrody Nobla. Ulokowanie naszych wyników w tych najbardziej uznanych czasopismach jest wypadkową jakości naszego dokonania, nakładów włożonych w jego udokumentowanie, jak też takich czynników, jak nasze kontakty z innymi badaczami oraz redaktorami czasopisma oraz uznanie, którym już się cieszymy. Piszę tu jednak o ogólnych prawidłowościach na poziomie kraju, gdzie pracują dziesiątki tysięcy badaczy, na których zachowanie, w tym i strategie publikowania, olbrzymi wpływ mają zasady finansowania nauki. A te, podkreślam, zniechęcają do tworzenia dzieł wybitnych.

Prof. dr hab. Leszek Kaczmarek, biochemik, biolog molekularny, kierownik Pracowni Neurobiologii w Instytucie Biologii Doświadczalnej im. M. Nenckiego PAN.