To samo narzędzie w różnych rękach
Przeciętny właściciel telefonu komórkowego wykonuje około pięciuset zdjęć rocznie, a właścicieli komórek jest – według szacunków European Information Technology Observatory – prawie pięć miliardów osób. Zdjęć powstają więc biliony, ale – i to jest informacja właściwa – fotograficznych dzieł sztuki co najwyżej tysiące.
Ostatnio swoją produkcję zamieściła w gazecie, której nie lubię (dlatego nie podam nazwy), znana młoda aktorka, którą lubię (dlatego nazwisko zataję), wędrująca z narzeczonym po Indiach. Zdjęcia kompletnie nieudane, ale ogłoszone jako świetne. Zapewne dlatego, że autorką jest aktorka. Niemal wyłącznie przedstawiają fotografkę lub jej przyjaciela albo ich razem na zasadzie „hej, to my!”, „tu byliśmy”. Bohaterowie obrazków ukazują się w dziwacznych, sztucznych pozach i ze zniekształceniami właściwymi zbyt bliskiemu podejściu do obiektywu szerokokątnego lub użyciu obiektywu o charakterystyce rybiego oka, co można rozumieć jako wyraz zachwytu możliwościami technicznymi urządzenia. Szkoda, bo takie doświadczenia już dawno mamy za sobą i od stu lat nikt się tym nie podnieca. Niektóre komentarze pod publikacją podnosiły, że zdjęcia są nieostre i z brzydkim, wielobarwnym szumem, co świadczy nie tyle o kiepskim aparacie (to by było jeszcze do wybaczenia), ile przede wszystkim o podstawowej nieznajomości obsługi aparatu. Ale przecież wiadomo, że nawet słabe technicznie zdjęcia mogą być znakomite. Ważne, co i jak pokazują. Żeby dobić czytelnika, wykonano je w miejscach niczym nieróżniących się od tego, co spotykamy u nas, w pokoju hotelowym niskiej kategorii, na tle hotelowej ubikacji, na hotelowym łóżku, zawsze tak, aby był widoczny bohater ujęty w pozycji dowcipnej, z grymasem uśmiechu na ustach albo z wywalonym jęzorem. Naturalnie prawie wszystkie fotografie operują symetrią, nieznośnym wyśrodkowaniem, które dodatkowo je unifikuje z ogólnoświatową produkcją komórkową.
Słowem, zdjęcia aktoreczki są nieudolne. A co robić z udolnymi? Jest wielu świetnych fotografów amatorów, którzy bezbłędnie panują nad aparatem, nad ekspozycją, kadrowaniem, wyostrzaniem, uzyskiwaniem rozmycia poza głębią ostrości (ang. bokeh ), wydobywaniem szczegółów z cienia i odwrotnie, zestawianiem obiektów, złotym podziałem kadru i tak dalej. Wiedzą, co to oszczędność informacyjna obrazu albo przeciwnie – atrakcyjne nagromadzenie obiektów; czym się różni portret od zdjęcia grupowego, fotografia makro od pleneru. Robią wspaniałe technicznie zdjęcia, dopracowują je w programie graficznym, wysyłają na konkursy i – nic z tego. Są przekonani o szykanach i o kumoterskim nagradzaniu osób znanych członkom jury. Ich cudowne, ostre jak brzytwa fotografie nadal są marne. Nawet – sądzę – gorsze niż tej aktorki, bo ta swoimi obrazkami przynajmniej opowiada coś o sobie. Dowiadujemy się, że dziewczę ma zły gust, że jest pępkiem świata, że prezentując w ten sposób siebie, jest bezczelna. To też ma jakąś wartość poznawczą, więc może nie gańmy jej tak bardzo.
W wypadku fotografa z superaparatem i wyszkoleniem technicznym nie mamy nawet tego. Tak jest w wypadku redaktora z pewnej gazety (nie podam jakiej, bo niepoprawna politycznie), który publikuje reportaż z Barcelony i dołącza zdjęcie niedokończonej bazyliki Sagrada Familia. Tłumaczy się: „Na placu budowy nadal stoją dźwigi. Trudno zrobić dobre zdjęcie bez któregoś z nich”. I rzeczywiście, na zdjęciu obok wież kościoła są dźwigi. Ach tak, zdjęcie byłoby dobre bez dźwigów! – Oto prawdziwe nieporozumienie. Autor wstydzi się naturalnych brudów obrazu. Ale że te sfotografowane dźwigi opowiadają coś więcej, niż autor potrafi wyrazić słowami, już nie mieści mu się w głowie.
Można na to spojrzeć także inaczej. Dziennikarz nie pisze, że zdjęcie bez dźwigów jest niemożliwe do wykonania, pisze, że „trudno je zrobić”. A może by się tak pofatygował, obszedł budowlę ze wszystkich stron, wszedł na inny gmach, wynajął helikopter… albo (inna wersja) po powrocie do domu wyrzucił dźwigi za pomocą programu komputerowego?
Nie uznał za stosowne włożyć w utwór pracy. Nie jest artystą. Fotograf z prawdziwego zdarzenia zrobi dziesiątki ujęć, a potem posiedzi nad nimi dobrych kilkanaście godzin, a może dni, żeby wybrać i doszlifować jedno – ale już jako dzieło. Albo zrobi coś od razu genialnego, niewymagającego żadnych poprawek. Nigdy nie wiadomo. Robiąc zdjęcie kościołowi w Barcelonie, zauważy kątem oka, że jakiś mężczyzna staje kobiecie stopą na stopę i wyciąga łapy, a ona rozpaczliwie się broni. Aparat natychmiast obróci się w tę stronę i strzeli dziesięć razy, jeśli to możliwe na tle Sagrada Familia, z dźwigami rzecz jasna, bo co to szkodzi. Jest takie zdjęcie w Musée de la Photographie à Charleroi (Belgia), wykonał je bodaj włoski fotograf Augusto de Luca, i to niemal z tego samego miejsca, w którym działał reporter przeciwny dźwigom. Wspaniałe, nie sposób zapomnieć. A czy można zapomnieć zdjęcia Stefana Ciechana zamieszczane w naszym miesięczniku?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.