„Kultura, ty polska kultura”

Leszek Szaruga

Swego czasu w jednym z wierszy, przez lata niepublikowanych, przepowiadał Tadeusz Borowski, nauczony wojennym doświadczeniem: „Kultura, ty polska kultura, / pojedziesz ty kiedyś za Ural”. Trochę jakby pojechała, nieco jej tam zostało i trwa po dzień dzisiejszy, do tego stopnia, iż, jak pisał w jednym z artykułów pan Piotr Skwieciński, mieszkańcy nie lubią, gdy się mówi, iż żyją na „nieludzkiej ziemi” i stwierdza, że jest to „ziemia w pewien sposób – polska”. Pewnie i jest, podobnie jak Chicago, gdzie Polaków nie brakuje. Jedno jest pewne – to też polska kultura lokalna, nad którą należy roztoczyć należytą opiekę.

Bo kultura lokalna jest ważna, co wywodzi w wywiadzie dla „Plus Minus” profesor Andrzej Nowak: „Spójrzmy na kulturę ludową. W małych miasteczkach austriackich, niemieckich, czeskich, włoskich kwitną rozmaite imprezy, na których mieszkańcy szczycą się lokalną kulturą: zespołami, tradycjami i specjałami miejscowymi. Nie tylko nie widzą w tym żadnego »obciachu«, ale wręcz powód do dumy. Im bardziej intensywne jest to życie regionalne – nieprzeciwstawne narodowemu centrum, tylko je wzbogacające – tym bardziej rozwinięte, dojrzałe. (…) U nas jednak od 1989 r. kultura masowa (…) udziela nam przeróżnych lekcji wstydu, lekcji zawstydzania polskością”. Czytałem, przyznam, ten wywiad z mieszanymi uczuciami. Tym bardziej, iż profesor nie do końca wyjaśnia, co rozumie pod pojęciem „narodowego centrum” – niby intuicyjnie wiadomo, o co chodzi, ale jak się to zacznie analizować, okaże się, że dla jednych w tym centrum jest miejsce dla Gombrowicza, inni za to by go z owego centrum wyświęcili do wszystkich diabłów. A to ważne, gdyż w całym wywodzie to centrum przeciwstawiane jest „tożsamości europejskiej”, która jeśli Polski dotyczy, to jedynie w kulturze: „Dzisiaj oczywiście nikomu rozsądnemu nie może chodzić o zbudowanie narodowej tożsamości europejskiej, bo nie ma narodu europejskiego i w przewidywalnej przyszłości na pewno nie będzie. Jednak jak najsłuszniej można łączyć dumę z tradycji polskiej z poczuciem przynależności do kultury europejskiej. Podkreślam – kultury”.

To jeden z licznych w ostatnich latach głosów dotyczących polskiej tożsamości oraz naszego samopoczucia w Europie i na świecie. To ważna dyskusja. Z tego też powodu warto ją oczyścić z nieporozumień terminologicznych. Bo zdaje mi się – może niesłusznie – że tożsamość europejska nie oznacza wcale tożsamości „narodowej” i nie sądzę, by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógł mówić o „narodzie europejskim” nawet w tych kategoriach, w jakich pojmowany jest „naród amerykański” (jak wiadomo, złożony głównie z imigrantów) czy „naród szwajcarski” (jeśli ktoś tej kategorii w ogóle używa). Gdy się tak ustawia problem, dokonuje się chyba terminologicznej manipulacji. W tym kontekście nie ma też większego znaczenia powoływanie się na kulturę ludową czy szerzej – lokalną. Tym bardziej, że po roku 1989 następuje w Polsce swego rodzaju jej eksplozja, za komuny niemożliwa, gdyż wówczas obowiązywała zasada „jeden naród, jedna partia, jeden pierwszy sekretarz”, mieliśmy być niezróżnicowani, homogeniczni, regionalizmy tępiono bądź zamieniano w cepelię. Transformacji ustrojowej towarzyszy natomiast wzrost aktywizacji regionalnej, redefiniowanie lub kreowanie (głównie na terenach „poniemieckich”) lokalnej tożsamości.

Ale lokalność wcale nie musi, wbrew pozorom, oznaczać wzmocnienia „narodowego centrum”. W Europie, obok procesów budujących wspólnoty ponadnarodowe (co nie musi oznaczać tendencji antynarodowych), widoczne są również dążenia, i to całkiem silne, do autonomizacji regionów: czy to Katalonia i Kraj Basków w Hiszpanii, czy Szkocja i Walia w Wielkiej Brytanii, czy północne Włochy zmierzające do odseparowania się od uboższych Włoch południowych, groźba rozpadu Belgii. Nie mówiąc już o rozpadzie takich krajów jak Jugosławia czy Czechosłowacja, niegdyś mówiących o „narodach” jugosłowiańskim czy czechosłowackim (ale nie brakło też bredni o „narodzie sowieckim”). Niemcy to przecież – czego Polacy jakoś z uporem nie chcą dostrzec – federacja wielu krajów niemieckich, z tak odrębną od reszty Bawarią na czele. My mamy również kwestię autonomii Śląska, przed wojną wszak posiadającego i kultywującego własną odrębność w obszarze państwa polskiego.

To wszystko, jak widać, wcale proste nie jest i nie da się sformować wszystkich zadawalającej narodowej „polityki tożsamościowej”, zaś jeśli już się da, to raczej siłą niż perswazją, co w moim mniemaniu nie jest dobrym rozwiązaniem. Wystarczy zresztą, że Paweł Kukiz w wywiadzie dla nowo powstałego miesięcznika „Wiadomości Literackie” dostrzega niedostateczną polskość premiera, który jest Kaszubem, by zrozumieć, że problem ma szersze, bardzo politycznie śliskie konteksty.

W jednym się z prof. Nowakiem zgadzam – rzeczywiście mamy do czynienia ze swego rodzaju „kompleksem polskim”. Gdy ostatnio płynąłem po Morzu Śródziemnym, z przyjemnością obserwowałem młodych Greków grających i tańczących swoją muzykę i myślałem o tym, czy młodzi Polacy umieliby i chcieli czynić to samo. Nie mogliby, bo tej muzyki nie znają, w poprzednim okresie została zmasakrowana, co trafnie opisuje w swej niezwykłej, mądrej i inspirującej książce „Wiejscy muzykanci” (Wyd. Muzyka Odnaleziona, Warszawa 2012) Andrzej Bieńkowski od lat kolekcjonujący owo wiejskie granie, czego wynikiem stała się jego rekultywacja – młodzi zaczynają widzieć w tym „to coś”, co już przestaje być „obciachem”, a jest demonstracją dumy z tego, co własne, lokalne. Warunkiem takiej rekultywacji jest jednak, w moim przekonaniu, porzucenie myśli o politycznym zinstrumentalizowaniu kultur lokalnych.