Studia w „starym kraju”
Trzecia edycja Polish University Fair w Chicago i Toronto oraz druga Targów Edukacyjnych Uczelni Polskich w Nowym Jorku wskazują, że oferta krajowych uczelni przebiła się do środowisk polonijnych za oceanem. Warto się temu zjawisku przyjrzeć.
Liczba studentów polonijnych napływająca na polskie uczelnie uwarunkowana jest kilkoma czynnikami. Będzie ona znacząca wówczas, gdy nasza oferta edukacyjna zostanie wzmocniona kilkoma latami permanentnej obecności oraz akcjami towarzyszącymi (mailingi do szkół polonijnych, obecność na imprezach o charakterze kulturalnym czy gospodarczym, widoczne i koordynowane z Warszawy zaangażowanie międzyresortowe). Drugim warunkiem jest znalezienie formuły prawnej, pozwalającej pobierać opłaty za studiowanie od obywateli polskich – mieszkańców krajów nieeuropejskich. Gdy taką formułę znajdziemy, polskie uczelnie mogą liczyć na zysk. Musi być na tyle taniej w porównaniu ze studiami w USA, żeby polonijnym rodzicom opłaciło się wysłać pociechy na studia do „starego kraju”.
Kryzys, który dotknął Amerykę, trwa. Życie jest trudniejsze, ale przecież się toczy. Cała fala emigracji z lat 1978-85 to ludzie wykształceni w Polsce, pamiętający ją świetnie, a zarazem już urządzeni w nowej ojczyźnie. Mimo to, w kryzysie mają problem z opłaceniem wyższego wykształcenia swoich dzieci. Oto wypowiedź zanotowana podczas targów w Chicago: „Mam trójkę zdolnych dzieci, 14, 15 i 18 lat. Muszę je wykształcić, ale to mnie będzie kosztowało pół miliona dolarów. Nie zarobię tyle, wolę je wysłać na studia do Polski. Jak wrócą i pracodawca zapyta: „Co to za dyplom, skąd?”, to mogę dołożyć parę tysięcy na uzupełniające papiery, ale i tak wyjdzie znacznie taniej, niż w USA”.
Jako pierwsza wnioski wyciągnęła Fahrenheit Center for Study Abroad – niewielka organizacja z Chicago, założona przez byłego dyrektora polonijnej szkoły sobotniej Zbigniewa Piwoniego. Zaobserwował on potencjał rekrutacyjny (populacja polskiej emigracji w USA jest wielkości społeczeństwa niewielkiego europejskiego kraju). Trzecia edycja targów zgromadziła 11 polskich szkół wyższych. Pojawiło się na nich kilkaset osób zainteresowanych ofertą tych uczelni. Wystawcy, którzy zapłacili kilka tysięcy dolarów za udział i kilka następnych za przeloty, hotele i diety, poczuli się rozczarowani.
Trzeba powiedzieć jasno: impreza wystawienniczo-promocyjna z taką ofertą wymaga profesjonalnych działań organizacyjnych i wizerunkowych. Uczestnicząc w wydarzeniu trudno się było oprzeć wrażeniu, że organizator nie jest w stanie ich zapewnić, opierając swoją siłę wyłącznie na znajomości geografii szkół ze znaczącym procentem polskiej młodzieży. Podjęte kroki (ulotki, plakaty, telefony) wystarczyły do zapewnienia frekwencji na opisanym poziomie.
Liczne indywidualne rozmowy z rodzicami, którzy dotarli na targi, wskazują, że frekwencja mogła być zdecydowanie wyższa. Zainteresowanie polską ofertą jest i rośnie. Wynika ono z relacji kosztów studiowania po tej i tamtej stronie Atlantyku. Na uwagę zasługuje rosnąca aktywność konsulatów RP. Dowodzą jej targi nowojorskie, zorganizowane po raz drugi przez Konsulat Generalny RP w Nowym Jorku oraz deklaracje przedstawiciela konsulatu chicagowskiego. Wszystkie te wysiłki nie dadzą jednak oczekiwanych efektów bez profesjonalnych narzędzi i kompetentnych kadr. Podmioty aktywne obecnie tego profesjonalizmu nie gwarantują.