Profesor, to brzmi dumnie

Wojciech Przetakiewicz

W Polsce panoszy się chyba jakiś wirus, którego ofiarą pada ludzka cnota zwana skromnością. Szczególnego pecha mają tu tzw. profesorowie lokalni (skrajni złośliwcy nazywają ich „podwórkowymi”).

Już nieraz dowiedziono, że wielokrotnie powtarzana nieprawda staje się „prawdą”. Między innymi w rezultacie takiego sposobu działania mamy więcej profesorów niż mianowań dokonanych przez prezydenta. Nie jest to li tylko efekt kurtuazyjnego odnoszenia się do osób, które nie posiadając tytułu naukowego zajmują stanowiska profesora nadzwyczajnego.

Podam parę przykładów, dobrze przeze mnie zidentyfikowanych, ilustrujących bogaty koloryt rozważanego zjawiska. Pewien doktor habilitowany, dyrektor resortowego instytutu i redaktor naczelny znanego czasopisma naukowego, był profesorem („prof.” przed nazwiskiem) w podpisach wszelkich dokumentów, na łamach czasopisma oraz na służbowej pieczątce. O tym, że to była nieprawda, dowiedziałem się po kilku latach, przyjąwszy jego książkę „profesorską” do recenzji.

Jeden z ważniejszych epizodów w mojej karierze zawodowej stanowi zatrudnienie w pewnym instytucie badawczym. Współpracowałem tam sporadycznie, ale przez kilka lat z osobą powszechnie tytułowaną ustnie (co rozumiem) i „pisaną” jako profesor, także w różnych oficjalnych dokumentach. Byłem zaskoczony, gdy niedawno dotarł do CK ds. SiT wniosek o nadanie jej tytułu naukowego. Na szczęście porażki nie było, chociaż nie zawsze tak być musi.

Na jednym z wydziałów Politechniki Gdańskiej prodziekan ds. nauki prezentuje się na stronie internetowej swojej jednostki jako „prof. dr hab. inż. (...), prof. nadzw. PG”. Zapis ten w rzeczy samej jest nadzwyczajny, bowiem osoba ta tytułu nie posiada, a wśród recenzji jej dorobku w toczącym się aktualnie postępowaniu „profesorskim” na pewno jedna jest negatywna (dla jasności – w procesie tym nie uczestniczę). Nie chcę jednak zapeszać.

Od dawna z dużym zainteresowaniem słucham w TV i czytam wypowiedzi znakomitego prawnika z Centrum im. Adama Smitha. Ta dobrze znana postać przed laty była doktorem, od nie tak dawna jest doktorem habilitowanym, ale już ostatnio awansowała w mediach na „profesora”. Chyba słabo się przed tym broni.

Podczas ostatniego w tej kadencji posiedzenia CK rozpatrzony został pozytywnie wniosek o nadanie tytułu naukowego mojemu znajomemu z innej uczelni. Tego dnia wieczorem otrzymałem e-mail z zaproszeniem na organizowaną przez niego krajową konferencję. Zamierzałem podziękować i zarazem pogratulować bliskiego awansu. Doczytawszy do końca przesłaną informację z drugiego gestu zrezygnowałem. W podpisie kursywą (na wzór pieczątki) było: Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego prof .…

Takich przykładów można znaleźć mnóstwo. Skala próżności osiągnęła już rozmiar niemal epidemii. Przykre, że dotyczy to kandydatów do najwyższego szczebla nauczyciela – wychowawcy.

Zakończę te refleksje opisem mocno rozpowszechnionej wersji rozważanej nieprawidłowości, który daje oparcie do wyrażenia pointy. Jeden z wielu znanych mi przypadków jest dodatkowo dowodem przeczącym optymistycznej tezie red. Marka Wrońskiego, że już „koniec słowackiego eldorado” (FA 3/2010). Po dość tajemniczym, acz pomyślnym przebiegu przewodu habilitacyjnego w żylińskiej uczelni autor tego sukcesu natychmiast zajął stanowisko profesora nadzwyczajnego w trzech ośrodkach (dwóch prywatnych) i chętnie rozdawał wizytówki jako „prof. nzw. dr hab. inż.”. Zapoznałem tę osobę z następującą opinią CK w sprawie takiego zapisu, dostępną na stronie internetowej tej instytucji:

„Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów stoi na stanowisku, że umieszczanie w powszechnie używanych drukach (bilety wizytowe, druki firmowe) skrótu prof. przed nazwiskiem może dotyczyć wyłącznie osób posiadających tytuł profesora nadany przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Przed nazwiskiem mogą być również umieszczane posiadane stopnie, np. prof. dr hab. inż. Jan Kowalski.

W przypadku osób zatrudnionych na stanowisku profesora nadzwyczajnego, fakt ten powinien być przedstawiany za lub pod nazwiskiem, z wyraźnym zaznaczeniem jakiej szkoły wyższej on dotyczy, np. dr hab. Jan Kowalski, prof. SGGW.

Ten sposób informowania o posiadanych stopniach lub tytule jest powszechnie aprobowany przez środowiska naukowe lub artystyczne. Oznacza to, że nieakceptowane są przypadki używania tytułu profesora przez osoby do tego nieuprawnione”.

Mój rozmówca nie zgodził się z takim stanowiskiem i w znamienny dla siebie sposób wyjaśnił, że skoro nie istnieje tytuł profesora nadzwyczajnego, to wiadomo, że zapis poprzedzający jego nazwisko oznacza zajmowane stanowisko (c.b.d.u.).

Pointa. Przed laty, jako pułkownik, zajmowałem w wyższym szkolnictwie wojskowym stanowisko etatowe generała dywizji. Gdybym kiedykolwiek, gdziekolwiek napisał przed swoim nazwiskiem „gen. dyw.”, to ludzie w mundurach mieliby przez kilka pokoleń powód do kpin. Ale czy taki argument dziś wystarczy?

Prof. dr hab. Wojciech Przetakiewicz pracuje w Akademii Morskiej w Szczecinie i w Wojskowej Akademii Technicznej.