Jestem ofiarą plagiatu
Plagiatami interesowałam się dotychczas w bardzo niewielkim stopniu. Owszem, docierały do mnie informacje dotyczące różnych spraw, ale nie wciągała mnie specjalnie ta problematyka. Jak to ostatnio ustaliłam, 3 października ub. roku ten niezbyt interesujący mnie temat sam wdarł się do mojego życia i na pewien czas przewrócił je „do góry nogami”. Nie potrafię dziś przewidzieć, na jak długo je zakłócił. Co się stało? Otóż tego dnia zobaczyłam, że sama zostałam splagiatowana. Inaczej mówiąc: stałam się „ofiarą plagiatu”. Od razu powiem, że zwrot ten bardzo mi się nie podoba, nawet jeżeli oddaje stan rzeczy. Będę go jednak używać, choć bez entuzjazmu. Wolałabym móc go zastąpić jakimś innym, który należy dopiero utworzyć.
Od tego dnia minęły już cztery miesiące, odnoszę wrażenie, że powoli „opanowuję sytuację”, przy nieocenionej pomocy jednego z redaktorów „Forum Akademickiego” – pana doktora Marka Wrońskiego. Zaczęłam też przeglądać archiwalne numery „Forum”. Choć wybierałam je dość przypadkowo, to zobaczyłam, że sprawy związane z plagiatami są tu stałym tematem. Obok artykułów ujawniających plagiaty, pojawiają się listy pisane w reakcji na te artykuły i z nimi polemizujące. Jednak, co mnie zastanowiło, natrafiłam w wybranych przez siebie numerach tylko na jeden list od osoby splagiatowanej (Maria Siedlecka, Gdzie jest poszkodowany?, FA 12/2012). Może po prostu nie miałam szczęścia, a może bycie „ofiarą” jest sprawą w jakiś sposób wstydliwą (jak bycie ofiarą gwałtu na przykład), że trzeba postarać się o tym jak najprędzej zapomnieć lub milczeć. Tego nie wiem. Postanowiłam więc napisać do redakcji „Forum Akademickiego”, by przemówić – jako altera pars .
Nadaję się do tego co najmniej z trzech ważnych powodów. Po pierwsze, jestem ofiarą „plagiatu masowego” – co oznacza, że obcy człowiek wielokrotnie przejmował znaczną część mojej własności, do tego czerpiąc z tego korzyści. Po drugie, sprawa dzieje się dziś, więc i moje wrażenia są niczym „świeże bułeczki” – choć zdołałam już (poniekąd) opanować emocje, które we mnie wzbudziła. Po trzecie dlatego, że pozostaję (i pozostanę) pod ogromnym wrażeniem pomocy, jakiej udzielił mi w tej traumatycznej dla mnie sytuacji redaktor Marek Wroński. Ponieważ wiem, że jest on nazywany „łowcą plagiatów” i za te łowy także obwiniany czy oskarżany, chciałabym zabrać głos i wypowiedzieć całkowicie odmienną opinię.
Wszystko ze zdziwienia
Muszę zacząć od krótkiego zarysu tej historii: kilka lat temu opublikowałam książkę, na podstawie której uzyskałam stopień doktora habilitowanego nauk humanistycznych z zakresu filozofii. Książkę tę bardzo lubię, ponieważ wiąże się z nią szereg miłych dla mnie faktów, a poza tym jest to pierwsza napisana przeze mnie książka, która może być przeznaczona dla szerszego grona czytelników. Poprzednie moje prace – doktorska oraz wieńcząca studia praca magisterska – miały charakter prac edytorskich: zajmowałam się krakowskimi komentarzami do Fizyki Arystotelesa. I choć wiem, że udostępniające źródła prace edytorów są warunkiem sine qua non wszelkich prac systematycznych, to wiem też, że grono ich odbiorców jest ograniczone do bardzo wąskiego kręgu specjalistów. Tymczasem ta książka znalazła wielu czytelników. Przyniosła też cenne dla mnie wyróżnienia. Była nominowana do Nagrody Jana Długosza, a jednocześnie studenci mówili mi, że jest ciekawa, i że wszystko w niej rozumieją. Otrzymałam za nią Nagrodę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego II stopnia, a do tego kolega powiedział mi, że czyta ją jego ciotka z Motycza. Zaczęła się od bardzo skromnego pomysłu, który rozwijał się w czasie, aż do obecnej postaci. Do tego książka została bardzo ładnie i elegancko wydana w Wydawnictwie UMCS.
I ta właśnie książka została splagiatowana w pracy doktorskiej, którą otrzymałam do recenzji 3 października 2012 r. Kopertę, w której przesłano mi „doktorat”, otworzyłam w autobusie. Na szczęście dla mnie miałam miejsce siedzące, bo zrobiło mi się słabo już na widok wstępu, mojego wstępu! Akapit w akapit. W sumie, jak teraz precyzyjnie zostało wyliczone – 151 stron, co stanowi znacznie ponad połowę doktoratu. Właściwie trzeba powiedzieć, że strony te zostały zeskanowane – wraz z błędami, których się w książce nie ustrzegłam. Owszem, były pewne zmiany, na przykład zmiana inicjałów moich na inicjał doktorantki pod tłumaczeniem łacińskiego cytatu, dodanie paru przypisów etc. W „doktoracie” zostało jeszcze splagiatowanych dwoje innych autorów, choć w mniejszym zakresie.
Teraz jestem już w stanie żartować, więc mogę nawiązać do powtarzanych często przez filozofów słów Arystotelesa, że „wszystko ze zdziwienia”. Faktycznie wszystko. W tym przypadku oznacza to, że zdziwienie zapoczątkowało we mnie stan nie tyle ciekawości i chęć poznania, ile coś wręcz przeciwnego: rodzaj bezwładu i niemocy, które zawładnęły mną na ponad miesiąc. Nie byłam w stanie tego „doktoratu” nie tylko czytać, ale nawet trzymać na biurku. Dlatego miesiąc leżał w przedpokoju na szafce na buty. Przez miesiąc zastanawiałam się, żyjąc jakby we mgle, co mam zrobić. Myślałam o odesłaniu pracy i odmowie napisania recenzji, lecz przecież nie mogłam tego zrobić. W końcu napisałam recenzję negatywną.
Było mi szczególnie przykro i z tego powodu, że autorka tej pracy doktorskiej ponad trzy lata temu nawiązała ze mną kontakt, było też kilka rozmów w Lublinie, u mnie w pracy, na interesujący nas temat. Cieszyło mnie, że ktoś ma podobne zainteresowania. Przy pierwszym spotkaniu udostępniłam tej osobie wszystkie posiadane przez mnie materiały źródłowe, wydania krytyczne dzieł autora, którego twórczość jest tematem mojej książki, dość trudne do zdobycia. Pozwoliłam zrobić z nich ksero. Prawdę mówiąc sama to zaproponowałam, bo pamiętałam życzliwą pomoc, którą otrzymałam, starając się o nie; pamiętam także, jaką przeszkodą w pracy była dla mnie trudność w dostępie do źródeł.
Po otrzymaniu pracy doktorantki nie miałam pojęcia nie tylko co robić, ale nawet co myśleć o zaistniałej sytuacji.
Poczucie bezsilności
Po pewnym czasie któryś kolega przekazał mi informację o publikacjach tej doktorantki dostępnych w Internecie. Wpisałam nazwisko w wyszukiwarkę i wówczas zdziwienie obezwładniło mnie jeszcze bardziej. Poszczególne rozdziały mojej książki funkcjonowały od paru lat, opublikowane pod jej nazwiskiem w czasopismach naukowych. Dzisiaj wiem, że jedenaście artykułów „skutecznie” opublikowanych to rozdziały mojej książki, publikacja dwóch kolejnych została powstrzymana, a w trzech następnych jestem „współplagiatowana” – jeśli można tak powiedzieć.
Mogłoby się wydawać, że stwierdzenie plagiatu dyskwalifikuje pracę i zamyka sprawę w jej aspekcie naukowym. Życie pokazało, że nie musi tak być. Zamiast zakończenia przewodu, rozpoczęła się walka o jego niezamykanie. Zastanawiano się nad powołaniem komisji czy superrecenzenta, który miałby zweryfikować rzetelność recenzji (obie recenzje stwierdziły plagiat).
Z docierających do mnie informacji wynikało, że faktycznie może dojść do tego, iż ktoś przejmie znaczną część mojej pracy. Doktorantka nazwana została nawet (przez promotora) autorem „pierwszego polskiego całościowego opracowania poglądów” badanego autora. Uważam to za kuriozum w świetle faktów: kluczowe rozdziały „doktoratu” to skany rozdziałów mojej rozprawy habilitacyjnej.
Te słowa promotorki, choć jestem osobą na ogół opanowaną, rodzą we mnie grozę, szczególnie, gdy budzę się nad ranem, odczytuję je bowiem jako próbę całkowitego unicestwienia mnie jako autora. Czy (pominąwszy fakt plagiatu) nie mogła się zdobyć choćby na sformułowanie następujące: „praca p. XY jest drugim polskim całościowym bla, bla, bla…”? Doktorantka otrzymała ogromne wsparcie ze strony swojego środowiska. Przyjęto ją na nowe studia doktoranckie – tym razem na kulturoznawstwie! Ja zostałam w zasadzie sama.
W sprawach o plagiaty wszyscy skupiają się na plagiatorze. Świadczą o tym i publikacje w „Forum Akademickim” i dyskusje w Internecie. Plagiator albo jest oceniany surowo, albo rozgrzeszany, albo też dyskutanci litują się nad nim – bo „ma przechlapane”, „bo miał pecha, że tak wpadł”. Nie spotkałam wypowiedzi, która wykazałaby zainteresowanie osobą okradzioną. Co się wtedy czuje, naturalnie poza zdziwieniem? To temat na osobny tekst. Powiem tylko tyle – jak dotąd trzy miesiące całkowicie stracone z punktu widzenia pracy naukowej, myśli krążące wokół jednego tematu, poczucie bezsilności, problemy ze snem, gniew, łzy. Pytanie: co by było, gdybym to nie ja recenzowała tę pracę? A co, gdyby została obroniona, wydana jako książka, do tego jako „pierwsze polskie opracowanie całościowe” etc.?
Czyn doskonały
Teraz czas, by przejść do tego, co jest zasadniczym celem mojego listu. Jest nim mianowicie postawa redaktora Marka Wrońskiego. Gdy o tym myślę, przypomina mi się wyrażenie, które pochodzi chyba z powieści Lord Jim Conrada: „doskonały czyn niedoskonałego człowieka w niedoskonałym świecie”. Że świat jest niedoskonały, nie ma co pisać. Z człowiekiem jest tak, jak i ze światem. Pozostaje czyn, który może być doskonały. Nie waham się tego napisać, choć zapewne dla niezaangażowanego osobiście w tego typu sytuację może się to wydać pompatyczne. Ale nie dla mnie.
Bo za taki właśnie doskonały czyn uważam: wkroczyć jako agens (ten, który działa) w taką sytuację, która spotyka kogoś drugiego, do tego zupełnie wcześniej nieznanego, czyli obcego dotąd człowieka. Nieznanego nie tylko z imienia, ale przecież i z istnienia! Zaangażować się w obronę praw osoby, która nie wie, co powinna w takiej sytuacji uczynić, a z powodu (już przy tym pozostanę) „obezwładniającego zdziwienia” nawet gdyby wiedziała, nie bardzo jest w stanie się bronić. Poświęcić tej osobie własną energię, własny czas. Znaleźć radę oraz wysłuchać i wesprzeć. Pisać w tej sprawie, domagać się przestrzegania łamanych zasad. Zrobić coś prawdziwego i do tego skutecznie!
Z mojej strony powstał co prawda dług wdzięczności, który uważam w zasadzie za niespłacalny, ale też nie ciąży mi on. Przeciwnie – w tej sytuacji dług ten uważam za moją korzyść.
Biorąc pod uwagę liczbę spraw o plagiaty uważam, że – choć podpisuję się pod tym listem jedynie swoim nazwiskiem – mogę uznać się (choć samozwańczo) za głos wielu osób, którym redaktor Wroński w podobny sposób pomógł w przeszłości. Co do przyszłości – temat ten chyba się nie skończy, więc redaktor Wroński pomoże zapewne jeszcze niejednemu. Być może będzie to nawet także ktoś z jego obecnych krytyków?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
'Interdyscyplinarni Humaniści':
"I praktycznie powinna pani być raczej wdzięczna, że ktokolwiek ma ochotę panią kopiować. "
?????????????????
Ale jaja. Powinniście poczuć się wyróżnieni jeśli w ogóle będzie mi się chciało gwałcić wasze dzieci.
Też właśnie piszę prace i zakupiłem programik ze strony www.antyplagiat.net jak narazie fajnie działa i nie można mu nic zarzucić.
W tym roku mam obronę więc też muszę skorzystać z programu na stronie www.antyplagiat.net.
Ogólnie pozdrawiam studentów.
Pani tekst zadziwia. Według Publish & Perish pani dorobek naukowy jest znikomy w skali globalnej. I praktycznie powinna pani być raczej wdzięczna, że ktokolwiek ma ochotę panią kopiować. Odgrywanie ofiary cierpiącej na zespół stresu traumatycznego jest w pani wypadku - zachowującej stanowisko pracy oraz co miesięczne wynagrodzenie - szczytem hipokryzji, albo świadectwem oderwania od rzeczywistości...
Niestety nie zawsze pan Wroński jest tak życzliwy w ściganiu plagiatorów. Może ma jakieś "wytyczne", których nie należy ruszać !
Lektura tekstu Autorki po odrzuceniu warstwy naiwnej i właściwie fałszywej empatii prowadzi do porażających wniosków.**1.Plagiat chroniony jest art.115 ustawy o prawie autorskim i jest przestępstwem. Objęty jest zarówno prawem karnym jak i cywilnym. Niekoniecznie prawnym obowiązkiem, ale formalnym było więc uruchomienie procedury prywatnoskargowej lub/i cywilnej. Oczywiście ww to nie formalna ścisła porada prawna tylko zwrócenie uwagi, że brak znajomości prawa nie zwalnia z jego przestrzegania. Czy mamy prawo wymagać od urzędniczki pocztowej znajomości prawa skoro profesorowie też go nie znają?**2. Ludzie mają różny poziom wrażliwości i reakcje na niegodziwość mogą być naprawdę różne. Owszem, nie uważam jednak za dopuszczalną histeryczną reakcję urzędnika państwowego pełniącego obowiązki nauczyciela akademickiego. Jego zadaniem, jako naukowca i dydaktyka jest nie tylko krytyczna rzeczowa analiza świata ale i stosowne wymogi kompetencyjne do prowadzenia zajęć ze studentami w tym wyciąganie konsekwencji choćby np. w przypadku ściągania. W przedstawionym obrazie można mieć wątpliwości do wystarczającej kompetencji do prowadzenia zajęć ze studentami.**3.Nie bardzo rozumiem co miało oznaczać, że praca doktorska miała "charakter edycyjny". To spełniała wymogi formalne dr czy nie? Na czym polegał doktorat, na poprawieniu czyjegoś tekstu, na wprowadzeniu tekstów Hildegardy do worda?**.4 Jak mam rozumieć tezę, że praca habilitacyjna była wartościowa, gdyż ciocia z Motycza wystawiła jej pozytywną recenzję? Tj. wydatkowano niepotrzebnie środki publiczne na recenzentów z CK? Jako wniosek racjonalizatorski, iż każdy adiunkt powinien znaleźć sobie wujka z Małogoszczy, który napisze mu pozytywną recenzję? PS. Czy ja nie mogę być "agens" występujący w obronie interesów podatnika?:)Sławomir Labocha
Opisane zdarzeniw wcale mnie nie dziwi. W naukach humanistycznych jest to często spotykane ale w naukach eksperymentalnych? Czy jest to możliwe? Okazuje się, że Polak potrafi. Sam byłem ofiarą nieco podobnego zdarzenia. Otóż, po napisaniu i opublikowaniuprzed laty rozprawy habilitacyjnej dziwiłem się, że mimo dobrego jej przyjęcia koledzy z pewnego instytutu wcale jej nie cytują w swoich publikacjach. Po latach przychodzi do mnie pewien profesor będący członkiem rady naukowej tej instytucji i pokazuje zeszyt z rozprawą, będącą swoistym "równoległym bytem". Skopiowano bowiem metodykę, schemat eksperymenti i układ całości podstawiając tylko w odpowiednie miejsca inne obiekty. Jakież było zdziwienie pana, który przyniósł tę rewelację, kiedy mu oznajmiłem, że nie będę podejmował jakiejkolwiek akcji wyjaśniającej i wyjaśniłem mu dlaczego - byłem bezsilny. Z tym, że muszę przyznać, że stan frustracji tym wywołany trwał też bardzo długo.
Tak się składa, że padłam także ofiarą plagiatu. Agata Tuyszyńska przepisała spore fragmenty mojej książki Sztafeta oszczerców, napisanej przeze mnie w 1980 roku i podpisała własnym nazwiskiem, jakoby cytując fragmenty prowadzonego przez nią wywiadu ze mną. Nie mogę się bronić, bo nie żyję, a i nie pozostawiłam spadkobierców. Czy to oznacza, że można takie rzeczy robić?
Pani Małgorzato,
To walka z wiatrakami. Po raz pierwszy splagiatowano mój projekt prawie 40 lat temu. Nie zrobiłem w tej sprawie literalnie nic.
Potem, też znajdowałem kopie mojego HD na komputerach [ niektórych ] z moich asystentów...
Wcale mi to nie zaszkodziło.
Na plagiatach można zapewne doktorat nawet zrobić, ale to ma krótkie nogi..
Na szczęście, jak na razie, nikt nie jest w stanie splagiatować zawartości mózgu.
Pozdrawiam i życzę spokojnego snu.
Juliusz Strawiński
MORALNY UPADEK MODERATORA PIOTRA K. Skasował wszystkie komentarze z artykułu "Moralny upadek recenzenta" i zablokował umieszczanie kolejnych. BRAWO! To jest pana rzeczywisty wkład w walkę z patologiami w polskiej nauce. JESZCZE RAZ GRATULUJĘ WENY TWÓRCZEJ!
PRAWDA KRYTYKI SIĘ NIE BOI, PRAWDA SAMA SIĘ OBRONI...
Szanowna Pani Profesor
Małgorzata Kowalewska /UMS-C, Lublin/
Znam prace p. prof. dr hab. Gajdy Krynickiej z Wrocławia, o filozofii greckiej, swietne - dlaczego została promotorką w zakresie filozofii sredniowiecza? Może zrobiła to jakas asystentka/ lub asystent; na usprawiedliwienie biorę wiek i emeryturę; może jest to bardziej wina dyrektora i rady instytutu, którzy ulegli autorytetowi - banalna reakcja psychologiczna -to się zdarza, ale zeby dalej popierac plagiatrokę to rzecz wyjatkowa; gdybym byl ministrem lub rektorem rozwiązałbym instytut! Jak ci samodzielni poracownicy UWr moga się teraz pokazywać na sesjach, seminariach, czy wykładach - jakiś dramat systemowy na tej uczelni; Pani profesor Małgorzata Kowalewska powinna dostać specjalne zadośćuczynienie i wsparcie na swojej uczelni i powinna byc zaproszona na UWr ze specjalnymi wykladami o Hildegardzie z Bingen, aby zdepatologizować wrocławskie środowisko filozoficzne. Moze powinna dostać specjalne stypendium czy grant dla prowadzenia swoich badań. MOże niech Uwr sfinansuje jakąś publikację okradzinej Autorki, aby uzsyskac jakieś minimalne dobro z powodu tak wielkiego zła.
z wyrazami szacunku
Jack Askind
Czas na meritum, tj. próbę zidentyfikowania przyczyn patologii w polskiej nauce, wyrażającej się między innymi lawinowym wzrostem liczby plagiatów. Otóż jedną z
przyczyn jest naukowy DRENAŻ umysłów. Byli tacy, którzy twierdzili, że nie ma ludzi niezastąpionych, ale niestety ławka rezerwowych jest w RP krótka i rzeczywistość
obnaża skuteczność akcji AB.Skupię się na przykładzie zabierającego tu głos pana Brostowa. To przykład dobrego naukowca, wysoko wykwalifikowanego specjalisty, zajmującego ważne i eksponowane stanowisko w ziemii obiecanej za Atlantykiem. Można wiele zarzucić USA, ale bezdyskusyjnie w ich systemie na poważnych, odpowiedzialnych stanowiskach naukowych nie obsadza się miernot. Uważam, że zarówno dorobek jak i piastowane stanowisko bezdyskusyjnie pozwala na tezę, iż pan Brostow prezentuje poziom wykształcenia nie gorszy niż Harvard. Tymczasem wykształcenie swoje zdobył na polskiej uczelni i w naszym systemie uzyskał doktorat - UW (źródło (https://mtse.unt.edu/Brostow/documents/2pcvWB.pdf). Przy czym zgodnie z Konstytucją społeczeństwo zapewniło mu bezpłatną naukę (jak mniemam), inwestując w niego i swoją
przyszłość zarazem, słusznie domniemując, że swoją efektywną pracą zwróci zainwestowane w niego środki. Tymczasem pan Brostow w 1989 roku (źródło https://mtse.unt.edu/Brostow/documents/2pcvWB.pdf) o ile dobrze rozumiem upuścił naszą udręczoną Ojczyznę i wyjechał na ZACHÓD podejmując stałą pracę w LAPON. Oczywiście
nie on za to odpowiada, tylko system, który do tego dopuścił. Cynicznie rzecz ujmując, społeczeństwo polskie, zamiast zwrotu inwestycji ma dość marną satysfakcję, iż
nasz rodak niesie kaganek oświaty hodowcom rogacizny w teksasie północnym. Tymczasem na polskich uczelniach grasują oszuści, jak zauważył tu pan Brostow.Pytanie, czy RP
stać na utratę 450tyś dolarów?Multiplikując przez liczbę przypadków otrzyma się kwotę niebagatelną.To jednak nie tylko kwestia doraźnych strat finansowych, to znacznie
poważniejsze konsekwencje wypierania dobrego "pieniądza" przez zły.
WIDZISZ LEONARDO, ALEŚ TY "SZPRYTNY"! I arcyrzeczowy... Nie wiesz lemingu, czym się zajmuję,a już wystawiłeś mi cenzurkę.Świnia też myśli,że mieszka w raju pełnym żarcia,a w rzeczywistości mieszka w chlewie. Po co cudaku cytujesz moje frazy? Takiś "WYKSZTAŁCÓNY", a nie wiesz,że jeśli mówimy o regionie cywilizacyjnym, to Zachód piszemy zawsze DUŻĄ LITERĄ! Twoje żenujące wypociny mogę określić tylko w jeden sposób: PIERDU,PIERDU,PIERDU... Puszczaj wiatry dalej. Na zdrowie!
Cyt.:"Silisz się na pouczanie innych, a nie masz zielonego pojęcia o czym piszesz", Aby wykazać miałkość nauki polskiej nie trzeba się specjalnie wysilać. Możliwe, że Hugo nie jest w stanie tego pojąć, ale mnie to martwi. Wartościowe reformy można zrealizować tylko wtedy, gdy zidentyfikuje się prawdziwe słabości. Cyt.:"Właściciele wielu firm w Tuskostanie też poczuli, co znaczy być niewolnikiem i co znaczy posiadać niewolników".Jedyną logiczną implikacją tego stwierdzenia w świetle uwagi, że Platon i Diogenes doświadczyli tego samego, może być chyba to, że właściciele firm posiadają identyczne kompetencje. Czy Hugo zna właścicieli firm, którzy nadają się na filozofów?Ja nie znam nawet takich, którzy nadają się na jakichkolwiek naukowców :), ale nie taka jest ich rola społeczna!Możliwe, że odmienne spostrzeżenia wynikają z tego, że ja mieszkam w Polsce a Hugo w jakimś Tuskostanie.Czy Hugo stoi tam, gdzie stoi pani Rowling? Autorka Harry Pottera zapewne może się pochwalić znacznie większą liczbą czytelników niż kilku studentów, ale czy na tej podstawie można wnioskować o naukowości jej dzieł?Nieważne, WAŻNE, że przed wojną na wykłady do Tarskiego przyjeżdzali słuchacze z zachodu (wiesz Hugo kim był Quine?), natomiast obecnie studenci Hugonów wyjeżdzają na zachód, bynajmniej nie na Harward, tylko na zmywak.Hugo odpuść mi, czytając twoje posty dochodzę do wniosku, że prędzej ja zostanę prezesem niż ty naukowcem.Amen.
DO LEONARDO... Silisz się na pouczanie innych, a nie masz zielonego pojęcia o czym piszesz. Platon i Diogenes prowadzili tryb życia specyficzny dla ich epoki. Obaj poczuli, co znaczy być niewolnikiem i co znaczy posiadać niewolników. Nie mogli być na państwowym garnuszku,bo nie było takiego w starożytności. Zaraz,zaraz... Właściciele wielu firm w Tuskostanie też poczuli, co znaczy być niewolnikiem i co znaczy posiadać niewolników...
Cyt.:"Straszne bzdury wypisujesz Leonardo!"
Dziwię się Hugo, że nie nazwałeś mnie jeszcze faszystą, to byłoby równie merytoryczne. Cyt.:"Platon nie jest moim przodkiem".Bezdyskusyjnie masz rację Hugo,choć nie zrozumiałeś sarkazmu.Cyt.:"należy zlikwidować studia filozoficzne".W poście z 1 marca niczego takiego nie napisałem.-->Problem w tym Hugo, że podobnie jak szerokie rzesze polskich humanistów dość wąsko rozumujesz. Zrobienie doktoratu w systemie bolońskim, powiedzmy w 3-4 lata jest technicznie możliwe i jako tako wartościowe w naukach ścisłych i technicznych. W szczególności w filozofii to mało realne lub szkodliwe. A polska filozofia w zasadzie zdominowana jest, tak na oko, w 70% przez teologię. Sprawdź sobie wykaz publikacji punktowanych (btw znajdziesz tam ruch filozoficzny, który otrzymał mniej punktów od pisemek teologicznych co wywołało wzburzenie pewnej części filozofów, bo przecież to pismo założył Twardowski!, tyle że Twardowski tam już nie publikuje i trudno wymagać by punktować byle co, za zasługi przedwojenne). PRAWDĄ jest, że filozofia bardzo wiele straciła z walorów poznawczych w świecie mechaniki kwantowej i jej przydatność realnie zmalała we współczesnym świecie. Niemniej nie pozwoliłem sobie nigdzie na tezę, że należy zlikwidować studia filozoficzne, choć zapewne BEZWGLĘDNIE konieczna byłaby redukcja naboru studentów i selekcja kadry. Gdybyś prześledził poprzedni odcinek "tańca z gwiazdami" dla akademików czyli serialu o patologiach odnajdziesz przykładowego dr hab z UJ-tu, który ma problem z odróżnieniem nauk socjologicznych od ideologicznych. Nie wysilaj się więc Hugo na heroiczne obrony filozofii bo nie ona jest zagrożona. Jeśli uprawianie filozofii w Polsce ma polegać na permanentnym odgadywaniu co pomyślał (lub nie) Nietzche to nie widzę potrzeby finansowania tego z budżetu.PS. A tak na marginesie, to ani Platon ani inni twórcy obecnie cenionych teorii filozoficznych zdaje się nie byli na państwowym garnuszku, ba a taki Diogenes?Tak więc filozofia jest wielka, tylko chyba jej uprawiacze w RP średniego wzrostu.
Straszne bzdury wypisujesz Leonardo! Platon nie jest moim przodkiem, natomiast jeśli nie zrozumiałeś sensu mojego komentarza to nie warto z tobą dyskutować. Dla innych forumowiczów powiem,że w moim nawiązaniu do Platona chodziło o to,że według wielu tak zwanych piewców nowoczesnego świata należy zlikwidować studia filozoficzne, bo nikt po nich nie znajdzie pracy.
Cyt.:"Platon przewraca sie w grobie..."A ten Platon to jakaś rodzina z HUGO:)?Napisz Hugo coś na poziomie Arystotelesa czy Seneki to pogadamy, a na razie to proszę nie legitymizować się cudzymi osiągnięciami.
DO LEONARDO
Gdyby wychodzic z twojego zalozenia to wspolczesnie nalezaloby rozwijac jedynie badania kosmosu,biotechnologie,technologie informatyczne oraz wszystko to,co jest zwiazane z medycyna. Wszystko inne w konsumpcyjnym swiecie jest niepotrzebne. Platon przewraca sie w grobie...
Mam dłuższą wypowiedź na ten temat. Jestem adiunktem na jednej z naszych czołowych (w rankingach) Politechnik. Byłem zdziwiony, gdy po mojej wspólnej ze współautorem pracy, zakończonej kilkoma wspólnymi publikacjami na dość istotnych w branży konferencjach okazało się, że dostał on medal na Targach Wynalazczości w Brukseli. Jako współautor figurował tam człowiek, którego nazwiska nawet nie znam. Dyplom od Pani Minister Kudryckiej dla Politechniki, Wydziału i autorów (?) pojawił się na stronie Wydziału. Kudrycka niewinna, to jasne, podpisuje każdy dokument. Zaczynam się bronić, szukając na razie odpowiednich pracowników od "tych spraw" na własnej uczelni. Może mi się uda? Trzymajcie kciuki!
Cyt.:"Taki jest efekt amerykanizacji nauki, gdzie jakościowe kryteria oceny pracy naukowej zastąpiono ilościowymi."
To przejaw kompletnego niezrozumienia systemu oceny pracy naukowej, podbudowany wypaczeniami stosowanymi w Polsce, będący wyrazem schizofrenicznego przekonania, że w Polsce powinno się stosować takie systemy oceny, które pozwolą na właściwą tj. pozytywną ocenę nauki polskiej. Cyt.:" Wystarczy zdobywać punkty za publikacje w recenzowanych czasopismach, gdzie przecież, wskutek gwałtownego wzrostu twórczości naukowej, nikt już nie jest w stanie wychwycić plagiatu..."Zdecydowanie lepiej zamieszczać prace w zeszytach pcimskich, wtedy plagiatu nikt nie wychwyci bo nikt do nich nie zagląda.Cyt."Nie liczą się już nowatorskie idee, śmiałe teorie, czy oryginale wnioski, ale ilość"W sumie nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Czy autor tych frazesów może podać przykłady z nauki polskiej po 45 roku, gdzie coś takiego występuje?Oczywiście pytam o naukę, a nie dziedziny mające tyle wspólnego z nauką co gra w kapsle z dyscyplinami olimpijskimi.Cyt.:"Nie jest ważne, czy idee są nowe i ciekawe, bo jeśli byłyby propagowane w kilku publikacjach, byłby to i tak autoplagiat. A ich twórca do wycięcia."Tu się autor grubo myli. Cechą znamienną sporej części publikacji polskich jest powielanie tego samego artykułu kilka razy od konferencji w pcimiu dolnym po zeszyty jasnogórskie. Cyt.:"Żenada"Tu się w pełni zgadzam. I jak najbardziej popieram system amerykański. Udowodnij, że twoja nauka jest coś warta i jest komuś potrzebna, wtedy otrzymasz środki na badania. Inaczej sam sobie sponsoruj badanie idee fixe.
Gratuluję profesurze systemu,
który uczoną wykazującą się „mrówczą” pracą spycha na margines, a pozwala brylować „na salonach” żerującej na osiągnięciach tej pierwszej plagiatorce, honorując ją stypendiami i grantami.
Taki jest efekt amerykanizacji nauki, gdzie jakościowe kryteria oceny pracy naukowej zastąpiono ilościowymi. Wystarczy zdobywać punkty za publikacje w recenzowanych czasopismach, gdzie przecież, wskutek gwałtownego wzrostu twórczości naukowej, nikt już nie jest w stanie wychwycić plagiatu (chyba że przypadkiem), by wyrosnąć na wielkiego uczonego. Nie liczą się już nowatorskie idee, śmiałe teorie, czy oryginale wnioski, ale ilość. Nie jest ważne, czy idee są nowe i ciekawe, bo jeśli byłyby propagowane w kilku publikacjach, byłby to i tak autoplagiat. A ich twórca do wycięcia. Można natomiast produkować mierne prace, byle ich było wiele – na każdy stopień inna, niekoniecznie szczególnie oryginalna, praca zaliczeniowa.
Żenada.
Szanowni Państwo,
tą drogą pragnę wszystkim serdecznie podziękować za miłe i życzliwe słowa, za wyrazy solidarności. Dzięki nim nie czuję się już sama.
Jeszcze raz: serdecznie dziękuję!
Do Pani Prof. Kowalewskiej i komentatorow:
Obserwuje ta sytuacje z daleka i z innej dziedziny (Department of Materials Science and Engineering, University of North Texas). W liscie Andrzeja J. Nowaka znazlem nazwisko Superoszustki Gajda-Krynickiej. Okazuje sie ze Superoszustka grasuje na Uniwersytecie Wroclawskim; uczelnia jest szanowana, tym to smutniejsze. Powinien istniec mechanizm umozliwiajacy skasowanie Superoszustki ! Proponuje spytac Pania Minister: jaki jest sposob pozbawiania oszustow stanowisk i tytulow profesorow.
Plagiaty jest obecnie latwo wykrywac. Robi sie to na sieci.
Przy okazji: bylem kiedys w Museé Curie w Paryzu (nie daleko od Panteonu). Maria Sklodowska-Curie podpisywala sie tak wlasnie, czasami Marie Curie, czasami Mme Pierre Curie (tak, tak jest na jej ksiazce z 1922 roku, juz po jej 2 nagrodach Nobla). Nie podpisala sie Maria Curie-Sklodowska nigdy. Nie ma po co dalej komentowac nazwy Pani Uniwersytetu ...
Szanowna Pani
dr hab. M.Kowalewska,
Podziwiam Pani dobre serce, gdybym był Panią nie oszczędziłbym nazwisko tej doktorantki, jej promotora i Radę, która dopuściła do tak skandalicznej sytuacji i opublikowałbym z podaniem dokładnych adresów. Wierzę, że podjęła Pani wszelkie kroki prawne aby cały ten chory system został ukarany.
prof. dr hab. J.J.Rybczynski
Droga Pani Profesor! Nie raz spotykaliśmy się na zajęciach, nie raz rozmawialiśmy na indywidualnych spotkaniach. Pani zaangażowanie, mrówcza wręcz praca nie zawsze były zauważane i doceniane na własnej uczelni, co więc mówić o innych placówkach, które zamiast bronić prawdy, brną w poparcie dla zwykłych oszustów, bazujących na cudzej pracy. Ale w tej kwestii nic nie mogę zrobić. Mogę natomiast wyrazić swoje poparcie dla Pani słów i działań, swoją solidarność w tych trudnych dla Pani momentach. Nie jest Pani sama!
Pani Profesor,
Współczucie niczego tu nie załatwia. Łączę się w Pani oburzeniu.
Moje doświadczenia, w tym obszarze są podobne. Jeden z Profesorów ukradł - tak, ukradł - 2 rozdziały mojej książki i bez pytania włączył do "swego dzieła". Nawet nie było przepraszam. Dzieło to funkcjonowało rynkowo, a w środku nawet jednego cytowania, czy odwołania się do mnie jako źródła. Najśmiejszej wygląda, gdy pod rysunkami, z mozołem, osobiście wykonanymi, dostrzegłem "opracowanie własne Pana Profesora". Pierwszym odruchem była chęć po prostu dania w twarz. Ale przecież nie jest to człowiek honoru, a więc i tego nie zrozumiałby właściwie.
Kto mu dał stopnie i tytuły, bo do końca swej aktywności zawodowej poruszał się oryginalną polszczyzną: "weszłem", "poszłem", "żem",
"najoptymalniejszy".
"Złapałem" kilka przypadków plagiatowych w pracach dyplomowych, artykułach konferencyjnych i w każdym przypadku ja miałem, tzw. problem, bo reagowałem ostro. Inni usiłowali "pozamiatać pod dywan" i mnie wytykano, że tworzę problemy.
W tym konkretnym przypadku plagiatowiczka powinna być wyrugowana po wsze czasy ze środowiska, a wszyscy recenzenci wcześniejszych "dzieł" (w tym nagradzanych) również dotkliwie napiętnowani. Nie wspomnę o Promotorce, bo tu sprawa powinna natychmiast zakończyć się odebraniem zaszczytów profesorskich (ucieczka emerytalna niczego nie wnosi). Może radykalność rozwiązań, ku przestrodze działałaby?! Uwielbiam zawód sapera. Przesłanie tego zawodu powinno również funkcjonować w nauce. Może wtedy byłaby rzetelną, odpowiedzialną?
Uczciwi i rzetelni są z Panią
Pozdrawiam serdecznie
Szanowna Pani Profesor!
Proszę przyjąć przede wszystkim wyrazy solidarności (mniejsza o współczucie, które żywię). Już pisałem na tm formu, że zmroziła mnie postawa propfesor Gajdy-Krynickiej - promotora doktoratu-plagiatu. Postawa władz stosownej uczelni również nie może budzić uznania. Jest źle i lepiej będzie tylko w wykazach i dokumentach Ministerstwa - w Papierolandii. Otóż wiem co piszę. Kilka dni temu przyczyniłem się do zablokowania wszczęcia procedury habilitacyjnej na podstawie pracy będącej w ponad 50% żywcem przepisanym doktoratem własnym sprzed wielu lat. Nie było to łatwe. W ostatecznym głosowaniu przeciw wszczęciu procedury habilitacyjniej głosowało zaledwie 4 osoby więcej. Zaledwie. Reszta podziliła pogląd, że nie ma autoplagiatu ponieważ - tu niemal cytuję - jak samogwałt nie jest gwałtem, tak autoplagiat nie jest plagiatem. W naszym środowisku sumienie zawodowe zastąpiono ilościowymi wskaźnikami - i są skutki. A doktoranci zmuszani nowymi przepisami do masowego publikowania, albo będą publikować "śmieciowe" artykuły, albo ważyć się na kroki, których ofiarą padła Pani. Tymczasem powinni ciężko pracować nad swoją pierwszą pracą o formacie ksiązkowym.
Fakty podane przez autorkę dyskwalifikują nie tylko doktorantkę, która dokonała plagiatu, ale przedewszystkim promotora, bo świadczy albo o jego nieuczciwości, albo nieznajaomości literatury (nie chę powiedzieć nieuctwie). Także raakcja środowiska naukowego jest co najmniej dwuznaczna.
Pani Profesor, nie jest Pani zapomniana. Choć ludzie rozpisują się o osobie plagiatującej, wiele osób - tak jak ja - myśli o Pani. Może się o tym nie pisze, ale z pewnością się o Pani myśli. Sam odkryłem jako recenzent i redaktor dla czasopism wiele plagiatów (NIESTETY!) i zawsze w takich sytuacjach myślę o osobach plagiatowanych. Trzeba się po prostu cieszyć, że ten plagiat został wykryty, bo naprawdę wiele plagiatów nie zostało wykrytych.
A tutaj mój artykuł o zaistniałej sytuacji: http://obieg.pl/artmix/27791
Widzę, że linki się skleiły, więc przesyłam osobno. Tu znajduje się informacja o debacie w CSW w Toruniu: http://csw.torun.pl/aktualnosci/granice-sztuki-panel-dyskusyjny
W świecie sztuki wypłynęła niedawno podobna sprawa. Będzie na ten temat debata w CSW w Toruniu. Zamierzam przywołać także Pani sprawę.
http://csw.torun.pl/aktualnosci/granice-sztuki-panel-dyskusyjny
http://obieg.pl/artmix/27791
Poszkodowanej pani Kowalewskiej oraz osobom śledzącym sprawę polecam przeczytać "The Mask of Sanity" Cleckleya. Szkolenie nt. psychopatii powinno być obowiązkowe dla wszystkich dydaktyków.