„Po owocach ich poznacie”
Tak się złożyło, że w krótkim odstępie czasu miałem okazję usłyszeć dwie opinie na temat jednego z najwybitniejszych – niestety już nieżyjących – współczesnych malarzy polskich, prof. Jerzego Nowosielskiego. Jedna z nich – najkrócej biorąc – brzmiała: „Co z tego, że świetnie malował, skoro pił”, druga: „Co z tego, że pił, skoro świetnie malował”.
Na pierwszy rzut oka opinie te zdają się niewiele różnić. De facto stanowiska ich autorów dzieli osobowościowa przepaść. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z osobą głęboko zakompleksioną, która rozpaczliwie próbuje podnieść zaniżoną samoocenę szukając wad u innych. W drugim – z człowiekiem psychicznie zrównoważonym, który nie przypisuje sobie prawa do oceny innych ludzi, a jedynie ich ewentualnych osiągnięć.
Nie wykluczam, że taka psychologiczna interpretacja przytoczonych opinii może nasuwać wobec mnie podejrzenie zakamuflowanej pochwały picia. Tak nie jest. Co więcej, sądzę, że – oprócz nieuprawnionej w każdej dyskusji argumentacji ad personam – za podejrzeniem takim kryje się bardzo spłycone, żeby nie powiedzieć: infantylne, podejście do ludzkich słabości, jako antywartości samych w sobie.
Na tym tle musi urzekać intelektualną głębią opinia w tej sprawie samego bohatera felietonu. W znakomitej biografii Jerzego Nowosielskiego autorstwa Krystyny Czerni czytamy: „Zapytany kiedyś przez studenta, czy pijaństwo jest grzechem, Profesor zamyślił się i odpowiedział z rozbrajającą szczerością: To zależy, proszę pana, co się robi po upiciu”.
W świetle dostępnej wiedzy nie wiadomo, czy gdyby niektórzy artyści nie mieli skłonności do tego typu słabości, to napisaliby, namalowali lub skomponowali więcej dzieł sztuki, tyle samo, czy mniej. Jedno jest pewne: tak jak nie ma żadnego usprawiedliwienia dla zachowań nagannych pod wpływem alkoholu, tak nie ma żadnego uzasadnienia dla piętnowania ludzi, którzy nie dając sobie rady z własnymi słabościami, nie robią nikomu krzywdy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.