Piratka wśród filozofów
Sprawa, którą poniżej przedstawiam, jest od końca października 2012 r. tematem dyskusji Rady Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego (dyrektor: dr hab. Leon Miodoński, prof. UWr.). Jej bohaterką stała się 30-letnia Magdalena Otlewska, w latach 2007-2012 doktorantka na Wydziale Nauk Społecznych UWr. Otlewska, absolwentka filozofii, w połowie 2007 swoją pracę magisterską Desiderium – opowieść o harmonii utraconej. Bóg, świat i człowiek u św. Hildegardy z Bingen napisała pod opieką prof. Janiny Gajdy-Krynickiej, znawczyni filozofii przedplatońskiej.
Bezpośrednio po ukończeniu studiów magisterskich zdolna absolwentka została przyjęta na dzienne studia doktoranckie, na których w ciągu 5 lat przygotowywała dysertację, nadal zajmując się pismami Hildegardy z Bingen (1098-1179), mniszki i przeoryszy pierwszego żeńskiego klasztoru benedyktynek.
Na wiosnę 2009 roku Magdalenie Otlewskiej otworzono przewód doktorski Teofania stworzenia według Hildegardy z Bingen . Promotorem została prof. Janina Gajda-Krynicka. W maju 2010 r., na wniosek promotorki, minister nauki i szkolnictwa wyższego przyznała dwuletni grant promotorski na sumę 23 tys. zł. W czerwcu 2012 roku maszynopis pracy, wysoko oceniany przez prof. Gajdę-Krynicką (która w tym czasie przeszła na emeryturę), został przekazany do oceny recenzentkom, którymi zostały: prof. Agnieszka Kijewska z Wydziału Filozofii KUL w Lublinie oraz dr hab. Małgorzata Kowalewska z Instytutu Filozofii UMCS w Lublinie.
Piracki plagiat
Kiedy na początku października 2012 r. obie recenzentki zapoznały się z doktoratem, wpadły w zdumienie, a nawet w szok. Dr Kowalewska już w pierwszym zdaniu 14-stronicowego wstępu odnalazła swój tekst wiernie przepisany ze wstępu do własnej książki Bóg – Kosmos – Człowiek w twórczości Hildegardy z Bingen , wydanej w Lublinie w 2007 roku jako monografia habilitacyjna. Jak mi napisała na początku grudnia 2012 r., jej „książka nie została streszczona, sparafrazowana, lecz dosłownie przepisana wraz z kilkoma błędami, których nie udało mi się wychwycić w korektach, np. w nazwisku Karen Horney, zginęło ‘e’ – w doktoracie także jest ‘Karen Horny’; w innym miejscu zgubiłam słowo ‘Komentarz’, a tym samym przypisałam pewne dzieło nie temu autorowi, który je napisał, lecz temu, który je komentował. Tekst został przepisany do doktoratu wraz z tym błędem”.
Fakt, że w plagiatowym doktoracie znalazły się literówki z tekstu dr Kowalewskiej świadczy, że tekst książki po prostu został zeskanowany do doktoratu! Po dokładnym porównaniu okazało się, że na 253 strony doktoratu, 151 stron jest „żywcem” przepisane z monografii habilitacyjnej.
Druga recenzentka, prof. Agnieszka Kijewska, oprócz powyższych olbrzymich przejęć znalazła dwie strony przepisane z jej własnej książki Eriugena , wydanej w 2005 r. w Warszawie, jak również 27 stron z książki Hildegarda z Bingen. Teologia muzyki (Kraków 2003), autorstwa dominikanina i filologa klasycznego Błażeja Matusiaka OP, byłego przeora Klasztoru Dominikanów Warszawie.
W formalnej recenzji prof. Kijewska pisze, że przedstawiona praca jest plagiatem. Już sam spis treści pracy mgr Otlewskiej jest połączeniem spisu treści dwóch książek, z których tekst dysertacji prawie w całości przepisano. Na dalszych 10 stronach recenzentka dokładnie podaje źródła zapożyczeń, aby zakończyć stwierdzeniem, że „nie można uznać doktoratu za oryginalne i twórcze osiągnięcie, stąd ponawia wniosek o niedopuszczenie doktorantki do dalszych etapów przewodu doktorskiego”.
Z kolei dr hab. Małgorzata Kowalewska stwierdziła, że „recenzowana rozprawa nie może stanowić podstawy do nadania pani mgr Magdalenie Otlewskiej stopnia naukowego doktora, ponieważ liczne partie tej pracy są identyczne z tekstem książki [...] Bóg – Kosmos – Człowiek w twórczości Hildegardy z Bingen , wydanej w Lublinie w 2007 przez Wydawnictwo UMCS”. Recenzentka podaje numery stron, z których tekst doktoratu przepisano i podkreśla, że jej książka w dysertacji p. Otlewskiej znalazła się prawie w całości – bez ostatniego rozdziału i kilku podrozdziałów jej części pierwszej.
Dalej recenzentka poinformowała, że w czasopiśmie internetowym „HYBRIS – Internetowy Magazyn Filozoficzny” (nr 14/2011) wydawanym przez zespół młodych naukowców z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego, znajduje się artykuł Magdaleny Otlewskiej Stwórca i stworzenie – komentarz do biblijnego opisu stworzenia (Gen. 1-7) w „Liber divinorum operum” Hildegardy z Bingen . Jest on identyczny z częścią szóstą IV rozdziału jej książki (Stworzenie świata w kontekście opowieści Biblijnej ) ze stron 139-147, zaś początek artykułu wzięto ze stron 109-110. Dr Kowalewska stwierdziła też, że ten sam artykuł w identycznej formie treściowej wydrukowało czasopismo „Studia Philosophica Wratislaviensia” w zeszycie 1 z 2012 r.
Co więcej, kolejny artykuł mgr Otlewskiej Teofania stworzenia według Hildegardy z Bingen , opublikowany w numerze specjalnym 3 w „Zeszytach Naukowych Doktorantów” UJ 2/2011, jest dosłownie przepisanym tekstem (włącznie z literówkami!) z różnych stron książki Kowalewskiej.
I posiedzenie Rady
Kiedy na przełomie października i listopada obie recenzje znalazły się w Instytucie Filozofii UWr., zapanowała wielka konsternacja. Nikt w pierwszej chwili nie chciał uwierzyć, że „wschodząca gwiazda” wrocławskiej filozofii mogła popełnić tak ordynarny i zuchwały plagiat.
Wiele osób świetnie pamiętało moment, kiedy promotorka, prof. Janina Gajda-Krynicka, w końcu czerwca 2012 r. skierowała pismo do Rady Instytutu Filozofii z prośbą o przyjęcie i skierowanie do recenzentów rozprawy doktorskiej mgr Magdaleny Otlewskiej. Oceniła dysertację następująco: „Rozprawa jest gotowa, w pełni realizuje wymagania stawiane pracom doktorskim i prezentuje wysoki poziom naukowy. Praca mgr Otlewskiej jest oparta na wnikliwej analizie materiałów źródłowych w języku łacińskim – samych pism Hildegardy z Bingen na podstawie najnowszych wydań krytycznych, łacińskich i greckich tekstów filozofów starożytnych, Ojców Kościoła, filozofów średniowiecznych, jak i tekstów o charakterze encyklopedycznym. [...] Rozprawa mgr Otlewskiej jest pierwszą w polskiej literaturze przedmiotu monografią rekonstruującą całość poglądów Hildegardy z Bingen i porządkującą jej poglądy filozoficzne w spójną całość”.
W dodatku 6 listopada 2012 r. Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ogłosiło wyniki konkursu grantowego z Narodowego Programu Rozwoju Humanistyki. Wśród dwunastu finalistów pochodzących z Uniwersytetu Wrocławskiego widniało nazwisko Magdaleny Otlewskiej i informacja, że otrzymała grant w wysokości 28 625 zł na temat badań Kosmologia Hildegardy z Bingen na tle kosmologii wczesnośredniowiecznej .
Na posiedzenie Rady Instytutu Filozofii, które odbyło się 14 listopada, specjalnie przybyli dziekan Wydziału Nauk Społecznych, prof. Jerzy Juchnowski, wraz z prodziekanem ds. nauki, prof. Robertem Wiszniowskim. Nie zaproszono jednak na nie dwóch recenzentek! Dziekan w krótkiej wypowiedzi poinformował zebranych o powadze sprawy plagiatu Magdaleny Otlewskiej.
Następnie głos zabrała promotorka, prof. Janina Gajda-Krynicka, która oświadczyła, że jest zaskoczona całą sytuacją. Pani Otlewska pracowała na źródłach i doskonale zna łacinę. Zdaniem promotorki, książka dr hab. Małgorzaty Kowalewskiej jest pracą historyczno-opisową, ale nie filozoficzną. Wprawdzie nie zna książki ks. Matusiaka Teologia muzyki , ale wie, że jej autor napisał do doktorantki pismo, w którym stwierdził, że nie dostrzega zapożyczeń ani plagiatu ze swojego dzieła. Co więcej, pani Otlewska pozostawała w stałym kontakcie z prof. Kowalewską, a nawet wysyłała jej całe rozdziały swojej pracy doktorskiej i wówczas nie było zarzutu plagiatu. Następnie prof. Gajda przedstawiła różnice dotyczące analizy tekstów Hildegardy w książce pani prof. Kowalewskiej i doktoracie mgr Otlewskiej.
Z kolei prof. Adam Chmielewski stwierdził, że wymowa obydwu recenzji jest poważna. Prof. Bogusław Paź powiedział, że Rada Instytutu musi się odnieść do tej sprawy w taki sposób, aby powstał jasny przekaz dla studentów i doktorantów. Zdaniem prof. Leona Miodońskiego sprawa ma dwa aspekty: pierwszy to postępowanie dyscyplinarne, które jest niezależne od Rady Instytutu. Drugi aspekt dotyczy uchwał Rady, na której wszczęto przewód doktorski, wyznaczono recenzentów, którzy przygotowali recenzje i to do nich Rada powinna się teraz odnieść. Głos zabrał dziekan Juchnowski, który odnosząc się do głosów w dyskusji uznał, że albo Rada powoła komisję, która powinna przeanalizować recenzje i udowodnić, że obie recenzentki, wskazując na tak masywny plagiat, nie mają racji, albo trzeba zamknąć przewód doktorski. Po krótkiej dyskusji obaj dziekani opuścili salę, zaś prof. Miodoński, jako przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Filozofii, zaproponował, aby wprowadzić do porządku obrad punkt: „Niedopuszczenie do publicznej obrony rozprawy doktorskiej mgr Magdaleny Otlewskiej pt. Teofania stworzenia w myśli Hildegardy z Bingen ze względu na dwie negatywne recenzje”. Po aprobacie wniosku odbyło się tajne głosowanie, w którym na 15 osób uprawnionych wzięło udział 11 osób. Głosów na „tak” padło 9, głosów na „nie” 0, zaś dwie osoby wstrzymały się.
Głos doktorantki
Na dwa dni przed kolejnym posiedzeniem mgr Otlewska złożyła siedmiostronicowe pismo, datowane 25 listopada 2012 r., w którym odniosła się do zarzutów obu recenzentek. Udostępniono je internetowo wszystkim członkom Rady Naukowej, ale nie recenzentkom! W piśmie doktorantka podkreśla, że przy pisaniu swojej pracy nie zamierzała powielać pracy dr hab. Małgorzaty Kowalewskiej Bóg – Kosmos – Człowiek w twórczości Hildegardy z Bingen oraz pracy o. Błażeja Matusiaka Hildegarda z Bingen. Teologia muzyki . „Są to dwie podstawowe pozycje w Polsce poświęcone myśli i twórczości Hildegardy, które były dla mnie inspiracją i natchnieniem podczas pisania rozprawy – stąd wynikają niezamierzone przeze mnie podobieństwa w strukturze, formułowaniu myśli i przytaczaniu niekiedy obszernych fragmentów obydwu dzieł. Od siedmiu lat, od realizacji pracy magisterskiej i doktoratu, zajmuję się badaniem myśli i twórczości Hildegardy z Bingen. Myślę, że w tym czasie przesiąkłam metodą stosowaną w Średniowieczu na tyle, że stosowałam przepisywanie fragmentów tekstów innych autorów, co w tamtej epoce było powszechnie stosowane w nauce. Starałam się jednak zawsze z innej perspektywy badać i interpretować cytowane we wspomnianych pracach fragmenty pism Wizjonerki z Bingen, po uprzednim przytoczeniu interpretacji z książek Pani prof. Kowalewskiej i Ojca Matusiaka. Jednocześnie uważałam na to, aby nie więcej niż około 10% analiz Autorów poświęconych myśli Hildegardy było przytoczonych także w mojej pracy: tak uczono mnie na konwersatorium na trzecim roku studiów doktoranckich. (…) Obie recenzje były dla mnie gorzką lekcją i bardzo przepraszam za te miejsca, w których przepisuję fragmenty wspomnianych powyżej książek bez zacytowania źródeł”. Na pozostałych 6 stronach doktorantka „rozprawia się” z zarzutami plagiatu, podnosząc, że pracowała na oryginalnych źródłach i na dziełach autorów niemieckich, „dlatego pomimo wielu cytatów z pracy Bóg – Kosmos – Człowiek , jest w nim wiele moich własnych analiz i tłumaczeń z dzieł Hildegardy [...]”. Oświadcza ponownie, iż o. Matusiak stwierdził, że przesłana mu praca nie jest plagiatem jego książki, zaś jego list dodała jako załącznik.
Odnosząc się także do kwestii artykułów w recenzji dr hab. M. Kowalewskiej zaprzeczyła, aby tam był plagiat, pisząc, że „ tekst więc różni się w zasadniczych miejscach od książki Bóg-Kosmos-Człowiek w twórczości Hildegardy z Bingen .
II posiedzenie Rady
28 listopada 2012 odbyło się drugie posiedzenie Rady Instytutu, poświęcone sprawie zamknięcia przewodu doktorskiego mgr Magdaleny Otlewskiej. I tym razem nie zaproszono recenzentek! Dyrektor Miodoński oddał głos prof. Gajdzie-Krynickiej, która powiedziała, że zawsze czyta prace magistrantów i doktorantów. Nadmieniła, że na początku przewodu doktorskiego koncepcja pracy mgr Otlewskiej była zupełnie inna. Zaproponowała, że jeśli Rada zgodzi się na niezamknięcie przewodu doktorskiego, to wówczas można by powrócić do pierwotnej koncepcji pracy, czyli epifanii, problemu stworzenia oraz ich manifestacji nie tylko u Hildegardy, ale w ogóle w myśli średniowiecznej.
Po tym wywiązała się dyskusja. Prof. Radosław Kuliniak stwierdził, że najlepszy sposób to zamknięcie przewodu i zapomnienie o sprawie. Poparł go dr hab. Damian Leszczyński, który stwierdził, że po zapoznaniu się z pracą i recenzjami w jego opinii praca jest plagiatem. Stawia to pod znakiem zapytania kompetencje naukowe doktorantki. Z kolei prof. Adam Chmielewski zaproponował drugie rozwiązanie, będące kompromisem: nie podejmować decyzji, dopóki nie będzie opinii rzecznika dyscyplinarnego, bowiem tylko on jest upoważniony do formalnego werdyktu z punktu widzenia prawa. Należy poczekać na osąd rzecznika i ustosunkować się do niego. Wypowiedź prof. Chmielewskiego poparli dr hab. Leszek Kleszcz (zastępca dyrektora instytutu ds. naukowych) oraz prof. Leon Miodoński.
W dyskusji pomiędzy prof. Gajdą-Krynicką a prof. Bogusławem Paziem promotorka przyznała, że strony są przepisane, ale jej zdaniem służą dokumentacji innych wniosków. Prof. Paź jednoznacznie stwierdził, że plagiat jest przestępstwem i nie powinno być dla niego usprawiedliwienia. Poruszył kwestię dyscypliny i uczciwości, którą powinno się egzekwować od siebie i od studentów. Prof. Gajda-Krynicka oświadczyła, że nie można odmówić znaczenia autorskich wniosków i własnych dokonań autorki. Poparła ją dr hab. Maria Kostyszak, która zwróciła uwagę, że recenzentka i autorka miały wzajemny kontakt. Podobne było zdanie prof. Ryszarda Różanowskiego, że należy poczekać z zamknięciem przewodu.
W konkluzji Rada Instytutu zdecydowała się przełożyć sprawę do następnego posiedzenia, kiedy wyjaśnią się pewne fakty i pojawią dodatkowe informacje od rzecznika dyscyplinarnego dla doktorantów, którym jest dr hab. Mariusz Jabłoński z Wydziału Prawa.
Na kolejnym posiedzeniu, 12 grudnia 2012, Rada w mocno „odchudzonym” 10-osobowym składzie przegłosowała (zabrakło jednego głosu), jednym głosem, aby nie zamykać przewodu doktorskiego Magdaleny Otlewskiej aż do momentu zakończenia postępowania dyscyplinarnego.
Uwagi i fakty
Kiedy w pierwszej dekadzie grudnia 2012 r. dowiedziałem się od dr hab. Małgorzaty Kowalewskiej o bezprecedensowej sprawie i „unikach” Rady Instytutu Filozofii UWr, aby nie zamknąć formalnie przewodu doktorskiego, znalazłem w Internecie wiele prac p. Magdaleny Otlewskiej – w większości poświęconych Hildegardzie z Bingen. W odpowiedzi na pytanie prof. Leon Miodoński poinformował mnie, że o sprawie wie rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, rzecznik dyscyplinarny dla doktorantów prowadzi postępowanie wyjaśniające, zaś przewód będzie zamknięty „niebawem”.
Pani Magdalena Otlewska z kolei wyjaśniła mi, że rzeczywiście pisząc doktorat uważała, iż plagiat jest wtedy, gdy w opracowaniu znajduje się więcej niż 10 proc. obcego tekstu i trochę go nie doliczyła… „Obecnie rozumiem, że byłam w błędzie. Nad moim doktoratem pracowałam pięć lat. W tym czasie odbyłam wielomiesięczne kwerendy w Tybindze, Bingen am Rhein i Wiesbaden. Odbyłam też dłuższą 10-dniową wizytę u dr hab. Małgorzaty Kowalewskiej na UMCS. Wiedziałam, że będzie ona recenzentem mojego doktoratu. Przekazałam dr hab. Kowalewskiej niemal końcową wersję mojej rozprawy, do której nie miała ona zastrzeżeń. W tekście mojego doktoratu znajdują się niestety, fragmenty z książki dr hab. Kowalewskiej i o. Matusiaka”.
Kiedy zaproponowałem spotkanie we Wrocławiu, w okresie świątecznym, i szczerą rozmowę o tym, jak zeszła ze ścieżki rzetelności naukowej, p. Otlewska odmówiła, tłumacząc się, że nie znajdzie już na to siły.
Skontaktowałem się także z o. Błażejem Matusiakiem, który obecnie mieszka w czeskiej Pradze. Ku mojemu zdziwieniu zaprzeczył, aby czytał doktorat i aby wysyłał jakiś list w tej sprawie. Także prof. Kowalewska energicznie zaprzeczyła, aby otrzymała od doktorantki jakiekolwiek rozdziały jej pracy doktorskiej. Owszem, miała kilka kontaktów osobistych z p. Otlewską, która już na przełomie 2009/2010 roku (dokładnej daty nie pamięta) przyjechała do Lublina i poinformowała, że pisze doktorat na temat Hildegardy z Bingen. Zrobiła świetne wrażenie, stąd dr Kowalewska „z serca” ofiarowała jej do kserowania cały swój – „zdobyty” w ciągu wielu lat, bardzo rzadki materiał źródłowy: wszystkie pisma Hildegardy – około 2000 stron. W 2011 roku widziały się także na konferencji w Poznaniu, gdzie miały referaty na podobny temat, a w maju 2012 r. Otlewska była na dwóch konferencjach, urządzanych przez UMCS w Lublinie.
Kiedy w październiku 2012 r. Kowalewska odkryła tak masywny plagiat w doktoracie, sprawdziła oba maszynopisy przesłane do organizatorów lubelskich konferencji, znalazła tam plagiat ze swojej książki i spowodowała wycofanie ich z druku. Dalsze szukanie w Internecie doprowadziło do odkrycia trzech plagiatów opisanych w recenzji. Wszystkie te czasopisma wycofały artykuły p. Otlewskiej jako plagiaty, informując o tym władze rektorskie we Wrocławiu.
Dalej przyglądając się działalności p. Otlewskiej odkryłem, że z początkiem października 2012 przyjęto ją na drugie dzienne studia doktoranckie, tym razem na kulturoznawstwie. Świetną opinię wystawiła jej prof. Gajda-Krynicka. Kandydatka w dorobku przedstawiła spis kilkunastu prac wydrukowanych bądź przyjętych do druku. Temat nowej pracy doktorskiej ma brzmieć Imago mundi. Związek ikonograficznych i literackich modeli świata w kosmologii wczesnośredniowiecznej . Opiekunem i ewentualnym promotorem został znany wrocławski teatrolog, prof. Mirosław Kocur. Jak mi napisał ostatnio: „Tępię plagiaty podobnie jak Pan, ale tego przypadku pojąć nie umiem! Szczególnie jeśli skala tych plagiatów była tak wielka, jak Pan pisze... Nie znam osobiście profesor Gajdy-Krynickiej, ale potrafię ją zrozumieć, bo Pani Otlewska sprawia wrażenie osoby absolutnie wiarygodnej i uczciwej. Do tego jest pracowita i sumienna… idealna doktorantka!”.
Wcześniej podobnie napisała mi dr Kowalewska: „Na mnie pani Magda zrobiła naprawdę dobre wrażenie, polubiłam ją bardzo. Skromna, miła, cicha, życzliwa, otwarta. Fajna dziewczyna. Nigdy nie miałam wrażenia, że ona jest nieszczera ze mną”.
Do dziś wśród kilkunastu publikacji Magdaleny Otlewskiej wykryto 12 plagiatów plus nierzetelny, „piracki” doktorat. 16 stycznia 2013 odbędzie się kolejne posiedzenie Rady Naukowej Instytutu Filozofii UWr., na które wreszcie prof. Leon Miodoński zaprosił obie recenzentki. Ponownie stanie sprawa zamknięcia przewodu doktorskiego z filozofii, o którego zamknięcie 7 stycznia br. poprosiła też doktorantka. Jeśli dobrze się orientuję w przepisach, to ze względu na niedopuszczenie doktoratu do obrony pieniądze grantowe powinny zostać zwrócone.
Dr Kowalewska o sprawie plagiatowego doktoratu opartego na zrealizowanym grancie promotorskim zawiadomiła w połowie grudnia ub.r. minister Barbarę Kudrycką. Pismem podsekretarza stanu prof. Darii Nałęcz z 2 stycznia br. ministerstwo poprosiło rektora Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Marka Bojarskiego, o wyjaśnienie wszystkich zaniedbań w nadzorze promotorskim i ewentualne wyciągnięcie konsekwencji wobec winnych.
Archiwum Nieuczciwości Naukowej ze swojej strony wystąpiło w połowie grudnia do prof. Grażyny Borkowskiej z Instytutu Badań Literackich PAN, przewodniczącej Zespołu Ministerialnego, który w listopadzie 2012 r. przyznał p. Otlewskiej kolejny grant, oparty na jej wielu plagiatowych publikacjach, z wnioskiem, aby zamknąć go przed podpisaniem formalnej umowy. Na odpowiedź czekamy.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
"Myślę, że w tym czasie przesiąkłam metodą stosowaną w Średniowieczu na tyle, że stosowałam przepisywanie fragmentów tekstów innych autorów, co w tamtej epoce było powszechnie stosowane w nauce." - boję się co się stanie gdy badacze zjawisk takich jak kanibalizm czy średniowieczne tortury "przesiąkną" realizowanym tematem :)
Niezła historia. Mam nadzieję, że pani Otlewska dostanie wilczy bilet na wszystkie możliwe wyższe uczelnie w Polsce!
A propos mojej niegdysiejszej dyskusji z R. Godlewskim, polecam:
http://blogi.newsweek.pl/Tekst/spoleczenstwo/668325,ranking-filozofow-polskich-czesc-ii-–-„filozofowie-de-luxe”.htmlJ
@Roman Godlewski: oczywiście nie ma żadnego związku. Zastanawiałem się, czy nie zareagować na tego trolla, ale doszedłem do wniosku, że trolling jest na tyle ewidentny, iż najlepiej będzie go zignorować.
@OLO: nie rozumiem pytania :) moja była małżonka faktycznie poniosła klęskę i nie obroniła pracy doktorskiej na UAM, ale nie ma w tym niczego tajemniczego, ani niezwykłego, ani związanego z tematem tego forum, a także w żaden sposób nie podważa to mojego tytułu do którejkolwiek z moich poniższych wypowiedzi. Była to zupełnie zwyczajna klęska.
Biorąc pod uwagę ilość splagiatowanych artykułów w czasopismach filozoficznych przez p. Otlewską (zob. oświadczenia na stronie wydziału filozofii UWR) nasuwa się pytanie Czy w Polsce nie robi się recenzji a czasopisma naukowe mają peer review tylko teoretycznie? Nic tylko plagiatować.
@Godlewski: tak Pan wykrzykuje o prawdzie a może Pan opowie o nieudanym doktoracie Pańskiej żony na UAM?
Pytanie Pana Obarka z pewnością należy uznać za zasadne. Dlaczego na UJ występują dwa różne wydziały tzw filozofii? Pytanie w zasadzie retoryczne, wiadomo dlaczego, należałoby raczej zapytać dlaczego pyta o to akurat Pan Obarek? Ktoś mógłby zapytać dlaczego istnieją 4 odzielne wydziały pt kształtowanie środowiska i rolnictwa, nauk o żywności, bioinżynierii zwierząt i nauk o środowisku zamiast jednej szkoły rolniczej?Dlaczego na jednym wydziale istnieją 2 niezależne jednostki pt inżynieria bezpieczeństwa i podstawy bezpieczeństwa?Dlaczego na wydziale tzw studiów technicznych istnieją 3 katedry tj. mechaniki, geodezji i administracji gdy istnieje oddzielny wydział prawa i administracji?
@master: Zależy, co Pan ma na myśli. Jesteśmy z jednej uczelni, ale z różnych wydziałów, co jednak mógł Pan bez trudu ustalić na stronie UJ. Jeśli ta odpowiedź nie wystarczy, proszę pytanie doprecyzować, koniecznie jednak wyjaśniając, co to ma do rzeczy, gdyż nie jest to miejsce na korespondencję na tematy nie związane.
Panie Janie mam do Pana pytanie Pan jest ze środowiska Pana prof. Hartmana?
A oto źródło, do którego dotarłem dzięki wskazówce na blogu prof. Obarka:
http://olsztyn.gazeta.pl/olsztyn/1,35189,13372737,Samooczyszczenie_znanego_profesora__Watpliwosci_zostaly.html
Samego tego linku tam, rzecz jasna, nie było.
Afera się rozkręca
blog Obarka
obarek.blogspot.com
Jestem bardzo ciekawy jaki będzie finał tej sprawy.
Od samego początku wystąpiłem tu pod własnym imieniem i nazwiskiem, wyjaśniając, dlaczego. Moją tożsamość może każdy sprawdzić, znajdując mój adres na stronie Instytutu Filozofii UJ. Nie życzę sobie, aby byle kto, tj. ktoś występujący jedynie pod nickiem, ważył się ją kwestionować, w dodatku "tykając" mnie przy tym. "Tykanie" rezerwuję dla dobrych znajomych. Gdy nie zaprotestowałem w tego rodzaju przypadku poniżej, zakładałem, byc może błędnie, że to ktoś taki. Autor artykułu nie jest mi ani brat, ani swat, jednak stanąłem w jego obronie z powodów, które podałem. Styl tekstów p. Sochy nie bulwersuje mnie, bo on przedstawia dokumenty na poparcie swoich tez i na ile jestem w stanie to ocenić, nie manipuluje nimi. Czy byle kto (por. wyżej) uzna mnie z tego tytułu za hipokrytę, jest mi doskonale obojętne.
Janie Marku czy jak tam. Bomba zegarowa tyla. TyK tyk. Dobrze wiesz że zaraz wybuchnie. I co będzie z Tobą? Jak to wytłumaczysz?
To ostanie podrygi...
Jesteś hipokrytą. Sochy styl cię nie bulwersuje:)
@Włodek: Przyznaję, że czytałem, nie tyle bez zrozumienia, co niewystarczająco uważnie. Zarzut czytania bez zrozumienia jest jednak obosieczny: proponowałbym zwrócić uwagę na fakt, że w wypowiedzi brak informacji, jakoby w zawiadomieniu p. Socha był oskarżany wprost o kradzież oryginału pracy, natomiast jest czytelna insynuacja, że to on odpowiada za jej zaginięcie. Następnie, jedynym źródłem informacji, jakoby Socha odmawiał prokuraturze odpowiedzi, podobnie jak wcześniej o uchwale o oczyszczeniu prof. Obarka z zarzutu plagiatu, jest, póki co, prof. Obarek. Dodam, że w sprawie rzekomego plagiatu nie mam rzetelnych informacji, a tym samym również zdania. Bulwersuje mnie tylko styl, w jakim prof. Obarek się broni. Najchętniej zobaczyłbym karty na stole, a jeśli na ich wykładanie jest za wcześnie, oczekiwałbym pewnej powściągliwości. Wracam do mojej mantry: Pożyjemy, zobaczymy...
Jan czytaj ze zrozumieniem Obarek powiadomił prokuraturę.
@matysek: Czy owo "niebawem" już nastąpiło? Jeśli tak, to słabe jest ono. Przytoczona wypowiedź prof. Obarka na jego blogu, przynajmniej dla mnie, brzmi jeszcze bardziej aberacyjnie niż wcześniej przytaczane. Być może myli mnie intuicja, ale na mój gust, jego insynuacja, jakoby Socha... ukradł, nie wiedzieć czemu, oryginał jego pracy, wygląda na klasyczną hucpę. Jeśli prof. Obarek ma podstawy do takiego podejrzenia, to powinien je wprost wypowiedzieć, a następnie zgłosić do prokuratury. Na razie wygląda to tak, jakby chciał rzucić podejrzenie w taki sposób, by zmniejszyć ryzyko przegranej ewentualnego procesu o zniesławienie. Z ciekawości zresztą zajrzałem na stronę "Debaty" i znalazłem tam nader ciekawy nowy tekst p. Sochy na temat prof. Obarka. Kto blogiem wojuje...
BLOG PROFESORA OBARKA
http://obarek.blogspot.com/
@matysek: Całkowicie się zgadzam, że prawda jest jedna. Gdy się jednak z kimś polemizuje, wypadałoby najpierw przeczytać wypowiedź adwersarza ze zrozumieniem, zwłaszcza, gdy krótka. Na jakim to niewiarygodnym źródle ja się, Pana zdaniem, opieram? Napisałem przecież: "Pożyjemy, zobaczymy..." Ciekawe, na kogo przyjdzie kryska, gdy już nastąpi to Pańskie "niebawem".
@Jan Czerniawski
Prawda jest jedna. Zaś Pan opiera się na niewiarygodnych źródłach. Rozwiązanie już niebawem.
@Sławomir Labocha
Pan Obarek wie kto jest anonimem.
Jeszcze jedno. Według norweskich regulacji dot. etyki badań naukowych, po odkryciu takiego plagiatu na uczelni, dana uczelnia zostałaby zmiażdżona za brak standardów oraz procedur, które normalnie uniemożliwiłyby powstanie takiej pracy doktorskiej. Instytut zostałby zobowiązany do wdrożenia nowych procedur dot. kształcenia doktorantów. Oczywiście w najlepszym wypadku doktorantka zostanie ukarana i ani prof. Gajda ani instytut nie usłyszą złego słowa na swój temat.
Jest jeszcze jedna sprawa: sposób kształcenia doktorantów na Uni. Generalnie nic nikogo nie obchodzi co i kiedy robi doktorant. Sam to przerabiałem i dlatego wyniosłem się z Polski na północ. Tu w Norwegii taki plagiat byłby po prostu niemożliwy, ponieważ w czasie pisania doktoratu doktorant jest ZOBOWIAZANY do przedstawiania swoich wyników, fragmentów pracy, artykułów itd. na wewnętrznych instytutowych warsztatach czy konferencjach w ramach różnych współpracy międzynarodowych. W Polsce promotor i doktorant razem coś tam robią, a najczęściej promotor nie robi nic. Stąd krótki krok do lenistwa i plagiatu.
Cytuję "Tymczasem profesor Piotr Obarek, w rozmowie z Radiem Olsztyn, zapowiedział złożenie pozwu przeciwko autorowi anonimu".W zasadzie znając nieco polskich akademików nie powinienem być zaskoczony, a jednak. Oczywiście każdy, kto choć nieco przekracza medianę krzywej Gaussa ma świadomość, iż w zasadzie anonimowość nawet w internecie nie istnieje. Każdego można znaleść, nawet ślady ewentualnego zacierania tych śladów. Oczywiście pod warunkiem, że sprawa jest tego warta. Zrozumiałe więc, że w tym wypadku policja i prokuratura niczego by nie osiągnęła i oczywistą oczywistością będzie przesłanie pisma po upływie regulaminowego czasu o umorzeniu sprawy przeciw "anonimowi". W zasadzie należałoby chyba jednak z żalem stwierdzić, że tylko krach finansów publicznych może rozwiązać problem piaskownicy, nazywanej w Polsce nauką.
@ciekawy: Na temat insynuacji, bez wykładania kart na stół, już się tu wypowiadałem. Motywacja insynuacji jest czytelna: gdyby padł konkretny zarzut, można byłoby go sprawdzić. Mam nadzieję, że nikt się tu nie nabierze na te plewy.
@wiktoria: Proponuję zajrzeć tutaj: http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2660:piotr-obarek-oczyszczony-si-z-zarzutu-popenienia-plagiatu&catid=46:adam-jerzy-socha&Itemid=97 . Nie twierdzę, że to wyjaśnia wszystko - jednak na pewno stawia wiarygodność źródła, na którym się Pani oparła, pod znakiem zapytania. Pożyjemy, zobaczymy...
Takich przypadków jest zapewne wiecej, ten jest szczególny za "robienie tak dobrego wrażenia". Oznacza to, że plagiatogeenność dotyka osób o takim profilu jak doktorantka z Wrocławia. Niemieckie przypadki potwierdzają, że nawet o 30 lat wcześniejsze zdarzenia można i warto nagłasniać i plenić je. Jak ważną rolę pełni tu promotor, ja odpowiedzialność za ten stan , po części na niego, bym złożył. Może brak kompetencji i wiek promotora miały tu znaczenie? Trzeba być bardzo czujny, bo robienie dobrego wrażenia nie musi iść w parze z uczciwością.
jkcx
Myślę, że Pan Marek Wroński do czasy wyjaśnienia zarzutów i posądzeń dotyczących nieuczciwości akademickiej wobec Jego osoby, nie powinien dochodzić, oceniać oraz publikować na łamach Forum Akademickiego jakichkolwiek spraw dotyczących nauczycieli akademickich!!!
Historia tej, mam nadzieję, niedoszłej doktorantki świadczy o skandalicznym obniżaniu się poziomu prac naukowych, przy których pisaniu kompilacja staje się normą.
Zagrożona jest użyteczność bibliografii jako nauki pomocniczej. Powszechna praktyka, dzięki dostępności internetu sprawia, że z ogromną łatwością i dość bezkrytycznie przepisuje się cudze teksty. Doktorat powinien być zwieńczeniem działalności naukowej, a nie kolejną pracą po magisterskiej. Bylejakość w nauce wydaje się rozpaczliwa, dysertacje coraz częściej stają się "naukawe" a nie naukowe, ponieważ autorom brak przygotowania warsztatowego.
W żadnym razie nie bronię promotora, choć mam podziw dla odwagi podjęcia się opieki naukowej nad dysertacją z zupełnie innego obszaru czasowego, kulturowego, językowego, a nawet dyscyplinarnego (choć filiacje filozofii i teologii bywają bliskie).
Zwracam tylko uwagę na problem systemowy: masowość doktorantów a kompetencje promotorów.
Mowa o najbardziej elementarnych środkach kontroli nad swoim doktoramtem (a nawet magistrantem czy licencjatem). Fakt ogólnego ledwie zorientowania w tematyce, którą się prowadzi nie usprawiedliwia promotora. Aby wykryć plagiat nie trzeba być wybitnym znawcą dziedziny, a wystarczy jedynie porównać najważniejsze teksty z danego tematu z tekstem przygotowywanych rozpraw. Szczególnie w przypadku tak obszernego plagiatu. Doktorantka proceder plagiatowania prowadziła przez 5 lat i ani razu nie wpadło promotorce do głowy, aby znaleźć jeden lub dwa popołudnia (naprawdę nie trzeba więcej)aby przy pomocy internetu lub zwykłej wizyty w bibliotece zweryfikować nieograniczone zaufanie do swej podopiecznej. Wierzę, że p. prof. jest znawcą swego obszaru (specjalizacji naukowej), ale oprócz tego jest w pewnym sensie urzędnikiem państwowym, który pilnuje porządku prawnego. No cóż, wydział (instytut) ma powazny orzech do zgryzienia. Tak czy inaczej jest to dla tej instytucji gorzka nauka. Trzeba wprowadzać standardy europejskie, gdzie za dużo mniejsze przewinienia ponosi się odpowiedzialność prawną.
Promotorka jest specjalistka od filozofii przedplatońskiej (V-IV w. pne). Niemiecka teolożka Hildegarda tworzyła w jęz. łac. w wieku XII. Obszary te dzieli 17 stuleci, a więc potrzebny odmienny warsztat badawczy, kompetencje, lektury. Nie sposób kompetentnie ogarnąć tak rozległych i odmiennych obszarów. To tak jakby, nieprzymierzając, polski mediewista badał współczesą prozę niemiecką.
Pytanie zatem o rolę promotora w upowszechniających się studiach doktoranckich, gdzie spora liczba doktorantów (i tematów) przypadająca na jednego (biednego) promotora prowadzi do takich przypadków.
Problem, jaki przewija się na tym forum w rozmaitych wypowiedziach zmierza ostatecznie do następującej konkluzji. Pomimo piętnowania plagiatu i jego nagłasniania w mediach, wciąż nie mozna stworzyć takiego systemu, aby jego występowanie było marginalne, zaś potencjalni naukowcy - doktoranci, habilitanci wystrzegali się kradzieży mysli naukowej tak jak przywłaszczenia sobie każdego innego przedmiotu, cudzej własności. Sądzę, że nie będzie postępu w tej materii, o ile:
1. Nie nastapi ograniczenie masowości studiów doktoranckich. Aktualnie o ich uruchomienie stara się każda uczelnia. Podnosi to "rangę" jednostki naukowej, umożliwia zdobycie kolejnych punktów itd. Im więcej doktorantów tym więcej przypadkowych osób, kandydatów do "uprawiania" nauki. A jesli jest ich więcej to plagiatów także
2. Nie zostanie ustawowo nałozona kara dla promotorów i Wydziałów za brak kontroli nad dorobkiem naukowym znajdujących się pod ich opieką doktorantów. Nie mogę pojąć jak bardzo trzeba być niechlujnym pedagogiem, aby dopuścić przepisany doktorat. Powstaje pytanie czy promotor w ogóle czytał pracę i zapoznał się z ogólnym dorobkiem doktoranta. Wykrycie zapożyczeń to kwestia kilku prostych zabiegów w systemie "Plagiat". TYm bardziej, że większość artykułów z czasopism znajduje się w bazie internetowej. Być może niektórzy profesorowie nie potrafią za dobrze używać tego narzędzia?
3. Na studiach doktoranckich nie nastąpi wzrost poziomu kształcenia m.in. w zakresie etyki pracy naukowej. Zajęcia prowadzą często zupełnie przypadkowe osoby, które nie potrafią praktycznie przygotować do umiejętności tworzenia tekstu naukowego. (Co powinno być już wyjasnione na poziomie studiów magisterskich).
4. Nie nastapi ograniczenie wciąż jeszcze ukrytej wieloetatowości profesorów. Nie mają czasu zająć się doktorantem.
Prof. Obarek oczyszczony z zarzutów
Profesor Piotr Obarek, były dziekan wydziału sztuki Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, oczyszczony z zarzutu popełnienia plagiatu - informuje Radio Olsztyn. Wykładowca zachował kwestionowany stopień doktora. Uchwałę w tej sprawie wydała Rada Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie.
Postępowanie wyjaśniające prowadziła Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów, do której 23 stycznia ubiegłego roku wpłynął anonim, informujący o tym, że Piotr Obarek popełnił plagiat. Uchwała Akademii Sztuk Pięknych oznacza, że profesor Obarek ostatecznie i prawomocnie został oczyszczony z zarzutu naruszenia praw autorskich:
Jak do tej pory władze Uniwersytetu Warmińsko - Mazurskiego nie ustosunkowały się do decyzji o oczyszczeniu ze stawianych zarzutów. Tymczasem profesor Piotr Obarek, w rozmowie z Radiem Olsztyn, zapowiedział w złożenie pozwu przeciwko autorowi anonimu.
Podejrzenie plagiatu dotyczyło tzw. przewodu kwalifikacyjnego I stopnia, będącego u artystów odpowiednikiem doktoratu. Piotr Obarek napisał go w 1996 roku na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Anonim informujący o plagiacie "wypłynął" tuż przed wyborami dziekana wydziału sztuki, gdzie profesor Obarek starał się o reelekcję. Wybory przegrał, dziś pracuje na uniwersytecie w Olsztynie jako wykładowca i prowadzi pracownię projektowania graficznego.
Przeczytałem materiał z pewnym zażenowaniem. Ile roboczogodzin straconych przez Wybtnych, by unikać decyzji? Plagiat jest przestępstwem i skoro cały dorobek ma charakter palgiatowy, to o czym dyskutować?!
W ustawie o ochronie praw autorskich określone są konsekwencje i tyle. Zgodnie z logikę, to Doktorantka powinna być "wykreślona" z działalności tzw. naukowej i ponieść odpowiedzialność karną. Za swe dokonania - w zasadzie próba ukrywania plagiatu - Pani Promotor też powinna ponieść konsekwencje (kwalifikuje się to jako przestępstwo przeciwko dokumentom i poświadczanie nieprawdy).
A na marginesie? Kiedy pozbawiony będzie tytułu Profesor filozof z Warszawy i Łodzi, skazany trochę lat temu? Jest wyrok, ale w Kancelarii Prezydenta sprawa "zamieciona" pod dywan. Pan dalej naucza przecież. Co z plagiatem profesora z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu?
Żenada środowiskowa.
Być może MO powinna leczyć się psychiatrycznie. I nie piszę tego złośliwie. Skoro przyjaciele utrzymują, że wbrew wszelkiej logice, jej działanie nie było celowe, to znaczy, że ma ona poważne zaburzenia. Konsekwencje prawne musi ponieść, ale to, co najlepszego mogą dla niej zrobić przyjaciele, to zaprowadzić ją do psychologa i psychiatry. I powtarzam: nie piszę tego złośliwie. Nie zmienia to jednak faktu, że pieniądze z grantów powinna zwrócić.
Działalność naukowa z punktu widzenia celu jakim jest uzyskanie liczących się osiągnięć ma charakter wysoce ryzykowny. Pełna zgoda, Janie, że robienie nauki tak jak wszyscy, daje małe szanse powodzenia, choć czasem nawet Ci stereotypowi do bólu naukowcy mozolnie stosując uznane przez wszystkich metody dochodzą do ważnych odkryć. Z drugiej strony robienie nauki inaczej niż reszta też nie daje zbytnich szans. Outsiderzy zazwyczaj zapoznają istotne elementy metody naukowej i dziwaczeją raczej niż coś osiągną. A jednak niezależne jednostki myślące inaczej niż wszyscy pracujące początkowo na uboczu wniosły wielki wkład do nauki. // Janie, rozumiem, że usiłujesz mnie przekonać abym czytał krajowe czasopisma i publikował w nich. Szkoda mi na to czasu, bo nawet jeśli byłyby tam ciekawe głosy, nie mogę ich zacytować w publikacjach anglojęzycznych. Oczywiście mógłbym, ale musiałyby to być jakieś wyjątkowo doniosłe myśli. Takich u nas nie znajdowałem. // Co więcej odnoszę wrażenie, że moi szanowni koledzy w większości nie wiedzą co się na świecie pisze i że w chwilach w których wydaje im się że mówią coś odkrywczego odtwarzają z 20-letnim opóźnieniem myśl zawartą w jakimś drugorzędnym artykule. Nie można po prostu WIEDZIEĆ, że to co się robi jest na najwyższym poziomie bez uczestnictwa w światowej nauce. Mam przykre wrażenie że nasza krajowa filozofia jest przedszkolem, w którym zbyt długo przebywałem.
Pozwolę sobie na hipotezę na temat sukcesu SLW: przypuszczam, że jakąś rolę odegrała samoświadomość. Ci ludzie WIEDZIELI, że to, co robią, mimo że odbiega od zachodnich wzorców, jest na najwyższym poziomie, długo przed tym, zanim ich dorobek dostrzeżono w świecie. Gdyby postrzegali swój ośrodek jako prowincję, która musi dogonić metropolię, to przypuszczalnie porzuciliby własne ekstrawaganckie pomysły (jak np. spróbować czymś zastąpić teorię mnogości - co za herezja!) i wzięliby się za wykańczanie piątego miejsca po przecinku w koncepcjach, w których wcześniejsze miejsca opracowano już w metropolii. Innymi słowy, pomogło im właśnie to, że w pewnym sensie byli "towarzystwem wzajemnej adoracji". Wspomniani zaś samotnicy najwyraźniej nie znaleźli takiego towarzystwa, ale w takim razie ich ekstrawagancje mogą się jawić jako tym bardziej irracjonalne (jak można np. w takim Królewcu wymyślić coś porównywalnego z dokonaniami Największych?!). Wspomniałbym jeszcze, z innej branży, takiego Einsteina, chałupniczo dłubiącego sobie w fizyce teoretycznej w czasie wolnym od pracy w biurze patentowym... Komuś takiemu do głowy by nie przyszło, żeby plagiatować, cokolwiek by na ten temat nie wypisywano. Aby jednak przebić się, będąc takim nonkonformistycznym samotnikiem, trzeba wyjątkowego hartu ducha - w towarzystwie raźniej! Na marginesie dodam: nie zauważyłem na tym forum kogoś, kto głosiłby programowe ograniczenie się do publikacji po polsku. Nie wiem więc, jaki cel ma tutaj krytyka takiej postawy w nawiązaniu do moich wypowiedzi, jeśli nie czysto erystyczny.
Zgadzam się, że talenty trzeba wyławiać. I oczywiście zgadzam się że współpraca środowiskowa (legendarna demokracja w dyskusjach w SLW bez względu na stopień naukowy i zasługi) ma wielkie znaczenie. Jednak zdecydowanie nie są to wystarczające sposoby na robienie dobrej nauki. Podobnych przedsięwzięć mniej lub bardziej spontanicznych było w historii tysiące a tylko niektóre zaowocowały czymś godnym zapamiętania. Wiele miało po prostu charakter towarzystw wzajemnej adoracji. SLW nie była cudem, ale po prostu nie wiadomo, jakie były przyczyny nagłego osiągnięcia przez polskich naukowców tak wartościowych wyników. Jest to socjologiczna zagadka. Na pewno duch dyskusji miał pewne znaczenie, choć i to nie jest pewne. Pamiętać trzeba, że wiele wartościowych wyników uzyskali samotnicy jak Hume, Kant, Frege czy Wittgenstein. Może więc była to przypadkowa koincydencja niezależnie wybitnych jednostek? // Zdrowy rozsądek podpowiada mi co następuje: samotnik, który publikuje na świecie ma o wiele większą szansę na uzyskanie wartościowych wyników naukowych, niż ten kto stawia na dyskusję z kolegami z własnej uczelni, poświęca czas na czytanie ich prac, jakiekolwiek by nie były, i programowo wraz z nimi publikuje wyłącznie po polsku.
Jeśli do wyjaśnienia jakiegoś zjawiska musimy uciekać się do cudu, to najprawdopodobniej mamy kiepską teorię. Moim skromnym zdaniem, w przypadku SLW żadnego cudu nie było, tylko wynik wspólnie wytworzonej atmosfery intelektualnej współpracy, a nie, przepraszam za banał, "wyścigu szczurów". Ci ludzie nie byli na najwyższym światowym poziomie z urodzenia, tylko takimi się stali w wyniku wzajemnej inspiracji. Oczywiście nagromadzenie talentów też zrobiło swoje, ale talentów jest zwykle o wiele więcej, niż się ujawnia, bo talent trzeba jeszcze rozwinąć. poza tym zapewne zadziałał "efekt kuli śniegowej" - ale przecież nie musiał, potrzebne było odpowiednie "lepiszcze". Kawiarnia Szkocka to tylko symbol, choć wymowny. Nawiasem mówiąc, życzliwie uprzedzam Cię, Romanie, że być może tamto miejsce, gdzie widziałeś ludzi dyskutujących po pijaku, nie było kawiarnią. Proponuję też nieco uważniej czytać, co skromny adwersarz pisze, by nie imputować mu czegoś, czego nie tylko nie napisał, ale i nie pomyślał. Zaraz zresztą w efekcie zyskałeś sojusznika, którego, być może, niekoniecznie byś sobie życzył. Zgadzam się bowiem, że publikowanie w renomowanych czasopismach światowych może dla kogoś być najprostszym sposobem osiągnięcia poziomu; zgłaszam tylko wątpliwość, czy dla każdego i czy jest to warunek sine qua non. Ustawianie sobie przeciwnika do bicia jest zabiegiem często skutecznym, ale raczej mało sportowym.
Jak można przepisać czyjąś prace w całości i nie być tego świadomym? Nie ma czegoś takiego, że nie wiedziałam, zrobiłam to nieświadomie.
Jeśli humanistów z psiej wólki wciąż będzie przybywać w takim tempie, ambitni, inteligentni i powołani do nauki ludzie - a więc tacy, którzy potrafią napisać kilkusestronicową monografię, w której PIĘĆ procent to inspiracje, a reszta to owoc gruntownych przemyśleń, erudycyjnych wniosków z lektur i teoretycznych propozycji - zawsze będą dystansowani przez podobnych obrzydliwych producentów artykułów i niezasłużonych beneficjentów grantów. W ogóle cóż to za absurd, że karą dla oszustki ma być zamknięcie przewodu i cofnięcie środków? Powinna wylecieć z hukiem z uczelni, stracić indeks i oddać wszystkie dyplomy, od licencjackiego po magisterski - TO są realne konsekwencje przestępstwa, jakim jest tak bezczelna kradzież własności intelektualnej. Trzeba być naprawdę wielkim głupcem, by w dzisiejszych, tak mało wymagających intelektualnie czasach, nie potrafić wykrztusić kilkudziesięciu stron prawdziwie autorskiego tekstu.
Jeśli oskarżenia się potwierdzą to powinno się dziewczynę najnormalniej w świecie wyrzucić z UWr z wilczym biletem, a NCN powinien zażądać zwrotu grantu! I niech Pan Mateusz nie tłumaczy przyjaciółki bo są to śmieszne i żenujące wywody! Bo gdyby nie te plagiaty i oszustwa to prawdopodobnie nie otrzymałaby pieniędzy na badania!!!
Chodzą słuchy, że szanowna doktorantka zwyczajnie wkradła się w "łaski" promotorki. Nawiązywała "przyjacielskie", "rodzinne" stosunki i tym sposobem uśpiła czujność, nie mówiąc np. o fałszowaniu maili. Bo prawdą jest, że prof. Gajda to Katon polskiej historii filozofii starożytnej i basta. Co nie znaczy, że nie ma swoich słabości. Nawet najświętszy spotkał na swej drodze Judasza. :)
Odnośnie głosu pewnej Agnieszki, jak ktoś reprezentuje wsteczne poglądy na średniowiecze i nie potrafi rozróżnić między pracą historyczną a stricte teologiczną, to jego problem. Historycy muszą w swej pracy, brać pod uwagę, że związki między filozofowaniem a innymi dziedzinami ludzkiego życia bywały różne. W przeciwnym wypadku zostaną, co najwyżej mentalnymi reprezentantami laickiej dewocji, albo jakiejś innej tępoty umysłowej.
Do artykułu nie mam zastrzeżeń, chociaż to podkreślanie, że rada instytutu jeszcze nie zaprosili recenzentek na spotkanie, wydaje się przesadne(musieli je stale fatygować?), podobnie jak lekki brak zrozumienia dla procedur.
Pani Katarzyno, duch konkurencji i walki o indywidualną zasługę jest niezwykle ważny dla nauki zachodniej. O ile można sobie wyobrazić sport bez kontroli dopingowych, gdyż nie usunęło by to samego sensu rywalizacji, a jedynie rozszerzyło jej zakres, o tyle przejście do porządku nad plagiatami w nauce, element rywalizacji prawie w ogóle by z niej usunęło, a nauka szybko by zwyrodniała. Zamieniłaby się, jak sądzę w scholastykę.
@Katarzyna Uczkiewicz: Moim zdaniem, w poważnej dyskusji jest miejsce na ironię, jednak powinna ona czemuś służyć. Jakiemu przesłaniu służy Pani ironia?
czeski Respekt.cz (a konkretnie red. dzisiejszego wydania Kateřina Mázdrová) pisze o problemach niemieckiej minister edukacji.
„Niemiecka minister edukacji Annette Schavan ma problem: jest podejrzana o to, że jej praca doktorska z 1980 r. była plagiatem. Uniwersytet w Dusseldorfie odebrał jej z tego powodu tytuł. Pani minister postanowiła wystąpić przeciwko uniwersytetowi na drogę sądową, niewłaściwy sposób wprowadzania cytatów i dokumentowania źródeł był wg niej skutkiem pośpiechu, nie było to działanie umyślne. Uniwersytet z kolei twierdzi, że „ówczesna doktorantka w całej dysertacji systematycznie i świadomie prezentowała tezy, które w rzeczywistości nie były jej autorstwa” i dlatego jej postępowanie ocenia jako działanie umyślne i oszustwo. Dla Schavan będzie to najprawdopodobniej oznaczać konieczność odejścia z rządu, wg niemieckich mediów trudno sobie wyobrazić, by pani minister po utracie tytułu utrzymała się na stanowisku (…)”
"http://respekt.ihned.cz/respekt-dj/c1-59259570-dj-streda-6-2-2013
(przepraszam za chropowatość przekładu, robionego na kolanie :-)
Może z plagiatami w nauce jest tak, jak z dopingiem w sporcie? Po prostu uznajmy, że skoro "wszyscy tak robią", ci, którzy się tego wystrzegają to sami sobie winni frajerzy, a najważniejsze to nie dać się złapać?
Panu Godlewskiemu należy się wsparcie w słusznej sprawie. Opinie żywcem w stylu
hamulcowych reform jak. prof. Modzelewski należy jednoznacznie zakwalifikować
jako naiwne i szkodliwe. Eufemistyczne tezy o atomizacji w zasadzie oznaczają
zazdrość tych, którzy nie publikują w światowych czasopismach, czyli w istocie
wprowadzają podział na dobrych i słabych naukowców, więc protesty tych ostatnich
są w pełni zrozumiałe.
Zupełnie inną sprawą jest rola i zadania SW. Jednym z kluczowych, może nawet
ważniejszym jest w zasadzie funkcja edukacyjna. I tu należy zdawać sobie
sprawę, że z reguły dobry naukowiec nie jest dobrym dydaktykiem i odwrotnie.
Jeśli jednak ktoś chce się zajmować stricte nauką, to musi prowadzić badania na poziomie
światowym i tylko to może gwarantować wysoki poziom prac doktorskich,
czyli rozwój samych kadr. Inna sprawą jest uwzględnienie w reformach obu
strategicznych zasdań SW.
Kluczem jest więc zrozumienie własnego miejsca w tym systemie. Albo jestem
naukowcem publikującym w dobrych pismach, zapraszanym na dobre konferencje
na świecie, mam np indeks H=20+, albo jestem dydaktykiem i "bublikuję"
skrypty dla studentów i artykuły dla praktyków. Przykład - znaczna część Polaków wie
kim jest Norman Davies. Specjaliści zdają sobie sprawę, że Davies ma dość
przeciętny warsztat, w zasadzie znalazł sobie lukę dla siebie pisząc o historii
Polski. Jego sukces w Polsce (i chyba tylko) wynika głównie z tego, że pisze ciepło o Polakach.
Więc pytam, ile wynosi indeks H prof.Modzelewskiego? A ile jego publikacji
wartych przeczytania znajdę w księgarni?W zasadzie o prof.Modzelewskim
dowiedziałem się dopiero przy awanturze o habilitację. Jeśli więc Pan
Czerniawski próbuje tu propagować podobne resentymentalne idee to myślę,
że czas udać się na emeryturę. Opowiadanie bzdur, że co prawda publikuję z zeszytach jasnogórskich, ale mam poczucie tworzenia nauki uważam za dość żałosne.
Fenomen szkoły lwowsko-warszawskiej (SLW) nie polegał na tym, że czytali się nawzajem i po pijaku dyskutowali w Szkockiej, ale na tym, że stanowili ścisłą czołówkę światową w dziedzinie. To dlatego powstała legenda, że na serwetkach bezceremonialnie sprzątanych przez kelnerki zaginęły genialne do dziś nie odtworzone dowody, zapomniane po wytrzeźwieniu, albo po prostu zapomniane. Samo dyskutowanie z kolegami z kraju (bardzo je lubię i korzystam, z każdej okazji) nie stworzy wielkiej nauki, jeśli my sami wraz z kolegami nie będziemy prezentować światowej czołówki. SLW to był ewenement historyczny. Cudem powstało środowisko tak prężne, że nawet bez publikacji w językach światowych trzymało niezwykle wysoki poziom, a świat się uczył polskiego. Jednak liczenie na to, że cud się powtórzy i upieranie się na tej zasadzie przy unikaniu publikacji zagranicznych jest nieporozumieniem. Najprostszym sposobem osiągnięcia światowego poziomu jest wejście na rynek światowych czasopism naukowych.
Skoro tak, to wyjaśniam: chodziło mi o postawę zadeklarowaną (w jakim stopniu realizowaną, to już nie mnie oceniać) w stwierdzeniu "Ja jestem jak najbardziej zainteresowany w dokonaniach moich kolegów krajowych, o ile jednak uczestniczą w dyskursie światowym." To od czego zależy owo "o ile"? To, czy takie podejście do kolegów sprzyja nawiązywaniu ściślejszych więzów w lokalnym środowisku, wydaje się pytaniem retorycznym. Mnie zaś do wyobraźni przemawia obrazek dowodów na serwetkach w kawiarni Szkockiej... Dziś, wobec powyższego, praktycznie nie do zrealizowania, nawet gdyby był potencjał. Trudno mi też założyć, że taka postawa "oglądania się na" na pewno nie wyrazi się w recenzowaniu cudzego dorobku; ba, w pewnym sensie recenzowania już się wyraziła. Co do punktu 4, to proponowałbym zwrócić uwagę na słowo "niekoniecznie". Dodam, że publikowanie za granicą zapewne poszerza horyzonty, ale też niekoniecznie. Uogólnianie na własnym indywidualnym przykładzie jest zawsze ryzykowne.
ad ad 1. Heteronomii ocen nie pojąłem :) To zaś że się przeoczy czyjś ciekawy pomysł jest nieuniknione. Zbyt wiele się publikuje. Co to ma za znaczenie, czy przeoczę pomysł Polaka czy Tajwańczyka? ad ad 2. Jeśli moje prace zostaną przegapione przez kolegów z kraju, podobnie rzeknę to trudno, ale nie wynika to z mojej niechęci by je poznano. ad ad 3. lokalny przepływ ma wartość jeśli ma wartość, zupełnie wystarczy jeśli odbywa się na krajowych konferencjach, jeśli warte są odwiedzenia. 4. Kompletnie nie rozumiem tej uwagi. Dlaczego niby publikacje krajowe miałyby być jakoś świeższe, a zagraniczne przepełnione erudycyjną pustką? Mam całkowicie odmienne zdanie. Dopiero gdy zacząłem ubiegać się o publikację zagraniczną poczułem, że zaczynam naprawdę myśleć twórczo ale i krytycznie. Publikacje w kraju mnie uśpiły. To prawda że w kraju można pisać co się chce prawie, ale ów wylew pomysłów do niczego nie prowadzi, bo nie towarzyszy temu rzetelna krytyka i odniesienie do istniejącej literatury światowej.
Romanie, a ja nie zgadzam się w części. Ad1) - jest to jakieś kryterium, ale, jak już wspomniałem, grozi heteronomią ocen. Można też przeoczyć czyjś pomysł, który (jeszcze?) nie przebił się, mimo, a czasem wręcz dlatego, że jest ciekawy (przypominam maksymę inż. Mamonia); ad2) - może tak, może nie (mają przecież sporo innych publikacji do przeczytania); ad3) - zgoda, ale nie tylko - przyczynianie się do lokalnego przepływu idei też ma pewną wartość; ad4) - pod względem erudycyjnym pewnie tak, ale niekoniecznie świeżości pomysłów; ad5) - przesada, choć wspomniane negatywne zjawisko niewątpliwie istnieje; ad6) - filozofia to jednak insza inszość, bo tu standardy kompetencji są mniej obiektywne, więc pokusa, by wzgardzić miejscową wymianą myśli na rzecz zamiejscowej, jest większa; ad7) - problemem nie są mody, tylko wspomniana wyżej heteronomizacja ocen; u nas też są recenzenci, ale nie są traktowani jak wyrocznie, których werdykty przyjmowane są bezrefleksyjnie.
No cóż, że zacytuję Ponckiego Piłata: Com napisał - napisałem. Na tym zamierzam poprzestać, bo znów odchodzimy od głównego tematu.
Janie, w pełni się z Tobą nie zgadzam :) 1. Ja jestem jak najbardziej zainteresowany w dokonaniach moich kolegów krajowych, o ile jednak uczestniczą w dyskursie światowym. 2. Zakładam przy tym, że moi koledzy czytają, co się na świecie pisze, moje też więc przeczytają. 3. Trzeba publikować w czasopismach światowych, gdyż obowiązkiem naukowca jest publikacja wyników wobec gremium światowego. 4. Publikacja zagraniczna przynajmniej w zakresie filozofii analitycznej oznacza wyraźne podwyższenie poziomu merytorycznego, gdyż krajowe czasopisma są po prostu słabe. 5. Pomijam już kwestię nieistnienia w kraju systemu blind review i publikacji po znajomości. 6. Publikacje zagraniczne nigdy nie zatomizują żadnego środowiska, które rutynowo publikuje za granicą, jak jest np. w fizyce czy w biologii. 7. Kwestia mody jest nieusuwalna, ale za granicą jest tyle czasopism, że własnie ma ona mniejsze znaczenie niż w kraju.
@Roman Godlewski: Ta niechęć do publikowania w Kraju wydaje mi się częścią szerszego zjawiska w środowisku polskich filozofów: niechęci wielu z nich do przedstawiania swoich wyników krajowym kolegom, połączona z brakiem zainteresowania ich wynikami. Panuje przekonanie, że jeśli ktoś uważa, iż ma coś interesującego do powiedzenia, to powinien spróbować opublikować to za granicą, traktując sukces tych starań jako test wartości swoich dokonań. Z pewnością jest w tym coś na rzeczy; można jednak zastanawiać się, czy w jakimś stopniu przekonanie o niezawodności tego testu nie funkcjonuje jako samopotwierdzająca się hipoteza, skutkująca różnymi negatywnymi zjawiskami. Po pierwsze, atomizuje lokalne środowiska filozoficzne, co z pewnością nie sprzyja twórczej atmosferze. Po drugie, zagraniczni recenzenci nie są przecież aniołami i zdarza im się działać według sławnej maksymy inżyniera Mamonia, promując twórczość wtórną wobec modnych trendów. Autorzy zabiegający o ich względy zapewne zdają sobie z tego sprawę i część z nich, świadomie lub nie, stara się oczekiwania te spełnić, pewnie nieraz z dobrym dla swojej kariery skutkiem. Po trzecie w końcu, wydaje się sprzyjać przerzucaniu na zagranicznych recenzentów oceny cudzego dorobku, a w konsekwencji spadkowi poziomu recenzowania prac filozoficzny przez recenzentów ulegających temu rodzajowi lenistwa intelektualnego. I w ten okrężny sposób powróciliśmy do naszego tematu.
dobry pomysł :) Żeby oddać sprawiedliwość UWr co do edukacji w sprawie plagiatu, przyznam, że znalezione niedawno w internecie wskazówki pt. 'jak uniknąć plagiatu' dziekana wydziału filologicznego tej uczelni zamierzam - w ramach własnej walki ze zrzynaniem - przekazać moim studentom.
Zgoda, że wychowanie naukowca wymaga dokładnego uświadomienia mu, co jest plagiatem. I w tym punkcie, jeśli serio uwierzyć tłumaczeniom pani MO, w kwestii tego, jakie miała przekonania w tej sprawie, edukacja na UWr zawiodła, a pani promotor ma w tym swój udział. // na marginesie dodam, że nagminne zrzynanie przez studentów w pracach semestralnych doprowadziło do tego, że po prostu zakazałem stosowania w nich cytatów w ogóle :D
Zgadzam się, że recenzentom nie można postawić żadnego zarzutu. Co do promotora jednak... Pamietam jak moja, wspaniała Pani Promotor pracy mgr wychwycała, jeśli tylko sparafrazowałam w jakimś zdaniu czyjąś myśl. I po prostu wyjaśniała mi, co może podpadać pod plagiat i jak takiego zarzutu uniknąć. To nawet nie jest kwestia znajomości całej literatury, ale po prostu uważnego czytania. Czasem na podstawie samego stylu można coś wyczuć, inna sprawa to znajomość przebiegu pracy studenta (można się domyślić, że do wszystkiego, o czym pisze, nie doszedł lub nie mógł dojść sam). Różne są wskazówki i podejrzewam, że jeśli plagiat był rozległy na 150 stron, w doktoracie MO również się jakieś znalazły.
Nie chciałabym insynuować aż takich niedociągnieć Pani Promotor doktoratu MO (naprawdę nie znam tej Pani Prof., ani wszystkich szczegółów tej sytuacji, być może jest wybitną i pracowitą promotorką), ale ogólnie rzecz biorąc fakt jest taki, że nie tylko artykuły czyta jedynie autor i recenzent. Prace dyplomowe czasem też. Tymczasem praca na uczelni to także dydaktyka, odpowiedzialność za rozwój studentów... Nie wiem, wydaje mi się, że w tej sytuacji coś jednak musiało zaszwankować.
@ FILOZOF: co do tego kto czyta polskie czasopisma filozoficzne, to miałem kiedyś powiedzenie, że moje artykuły czytają dwie osoby: ja i recenzent, w niektórych przypadkach nawet to nie jest jednak pewne :P te i inne względy spowodowały, że w ogóle porzuciłem czytanie polskich kolegów, gdyż sam skupiłem się na publikacjach w języku angielskim w czasopismach zagranicznych, w takim przypadku zaś nie mają sensu odnośniki do czasopism polskojęzycznych. // jeśli chodzi zaś o odpowiedzialność promotora, czy recenzenta czasopisma, to zdecydowanie jestem przeciwny obciążaniu ich odpowiedzialnością za wykrywanie plagiatów. W literaturze światowej jest po prostu zbyt wiele publikacji i nie ma żadnej możliwości, aby nawet będąc wybitnym znawcą w swojej dziedzinie przeczytać wszystko na tyle dokładnie by autorytatywnie wykluczyć plagiat. Po drugie zaś nie ma tez możliwości aby recenzenci byli znawcami w dziedzinie, w której pisany jest doktorat czy recenzowany artykuł, gdyż po prostu znawców jest zbyt mało. Jeśli pani MO pisała o Hildegardzie, to po prostu recenzentką nie mogła być znawczyni Hildegardy, bo takiej jak rozumiem na UWr nie było. Nie można też oczekiwać od promotora żeby powtarzał pracę doktoranta polegającą na odczytaniu całej należnej literatury. Wszystkie te oczekiwania sprowadzałyby pracę promotorów i recenzentów do absurdu. ERGO: plagiaty mogą być eliminowane jedynie ex post jak ktoś zauważy, a w dzisiejszej dobie przy pomocy specjalnego oprogramowania.
Nie mogę jednak się powstrzymać: promotorka pracy, o której mowa, jest wybitną znawczynią filozofii starożytnej, a w szczególności Platona...
Piszę to, żeby sprawę wyjaśnić i odpowiedzialność promotorki jeszcze podkreślić.
Kwestia odpowiedzialności promotora jest ważna i pokazuje, że jest tu problem. Załóżmy, że promotor jest specjalistą od filozofii średniowiecznej. Dobrym specjalistą, mającym dużą wiedzę i osiągnięcia naukowe. Nie może i nie musi znać się jednak na wszystkim i nie ma obowiązku przeczytać wszystkich książek, które się ukazały, na często wąskie tematy z tego nurtu. Pytanie: czy powinien wobec tego podejmować się promowania pracy na temat, którego dobrze nie zna? Być może tak, jednak zobowiązuje się wtedy do zapoznania się z tematem, przeczytania podstawowej literatury etc. Skoro mowa o 2 książkach stosunkowo niedawno wydanych w Polsce, ewidentnym błędem promotora jest nie zapoznanie się z tymi dziełami. Niestety obawiam się, że nie jest to pojedynczy przypadek. Obecnie ze względu na klucz liczenia dotacji wydziały starają się zwiększać liczbę doktorantów, których liczba w niektórych jednostkach to kilkadziesiąt osób. Niejeden pracownik prowadzi jednocześnie wiele doktoratów. Czy nie odbija się to na jakości tego promotorstwa?
Kolejna rzecz: ta przykra sprawa odsłania mizerię polskich czasopism filozoficznych - praktyki recenzowania (wątpliwej jakości), powielania tekstów (ten sam splagiatowany artykuł ukazał się wg recenzentki w 2 pismach: "Hybris" i „Studia Philosophica Wratislaviensia”). To ostatnie jest multyplikowaniem dorobku, które potem ma znaczenie przy ocenie m.in. wniosków grantowych czy parametryzacji instytucji. Powstaje też podejrzenie, że niewiele osób w ogóle czyta artykuły w polskich filozoficznych pismach, a jest ich w Polsce sporo, sam Instytut Filozofii UW wydaje lub współwydaje 9 czasopism (informacja ze strony internetowej). Jednocześnie niewielu polskich filozofów regularnie publikuje za granicą (gdzie czasopism również nie brakuje, ale selekcja jest dużo większa).
Wydaje mi się, że ta sprawa odsłania problemy dużo szersze niż tylko nierzetelność naukowa jednej osoby (czy też 2 osób) i rzuca cień na całe polskie środowisko filozoficzne i zwyczaje w nim panujące.
W zgodzie z moją pierwszą wypowiedzią, uważam, że na poważne tematy wskazane jest wypowiadać się pod imieniem i nazwiskiem, gdyż osłabia to pokusę popadnięcia w subiektywną, niezdyscyplinowaną intelektualnie bredziawkę. To taka uwaga ogólna i poniekąd apel.
ad.IDEOLOGIA cyt."na tej zasadzie w USA bada się co do minuty życiorysy ojców założycieli" owszem, równocześnie nikt nie zawraca sobie głowy życiorysem Bolesława Chrobrego. Na podobnej zasadzie można usłyszeć utyskiwania tuzów najstarszych i najlepszych humanistycznych uniwersytetów Francji i Niemiec, że w ogóle humanistyka w USA merytorycznie jest bardzo słaba, stąd ich percepcja nie ogarnia wyników sondaży uniwersyteckich i naukowych, z których wynika że poza USA nauka w zasadzie nie istnieje, a wiele stanowych uniwersytetów znajduje się w rankingach znacznie wyżej niż alma mater wybitnych myślicieli,ad.TEORIE SPISKOWE cyt."Hildegarda ma związek..."ta postać ma związek głównie z karierą akademicką badaczy, w zasadzie odnosi się wyłącznie do teologii a nie filozofii, sukcesy medyczne, biologiczne to XIw, delikatnie mówiąc trącą myszką, a teorie kosmologiczne oparte na geocentryźmie i pozostałe kuriozalne struktury myślowe są obrazem ówczesnych braków, niewartych obecnie zachodu, w tezach zasadniczo brak filozoficznych kamieni, natomiast można dostrzec metodyczny pręgież wymogów ideologów watykańskich,cyt."powołano w UE ciało, które miało stworzyć jednolity podręcznik do historii Europy. przedsięwzięcie zakończyło się totalną klapą" bo Związek Socjalistycznych Republik Europy jest zlepkiem zakomplesionych, coraz bardziej sfrustrowanych narodów zapatrzonych mocno we własne plemienne ambicje, sterowanych przez lokalnych kacyków którym wtórują miałcy "naukowi" eksperci, w efekcie wydajność i efektywność UE jest znacznie niższa niż USA,ad.WOJSKO cyt."w dyskusjach nad takimi cudami jak UFO lub zdolności paranormalne pojawia się argument, iż armie i wywiady państw prowadzą nad tym badania i wykorzystują to, więc musi coś w tym być"nie podejrzewałem, że dyskusje wśród polskich filozofów są na poziomie ufo, a Platon zdaje się chciał by kierowali państwami OMG, środki przeznaczane na badania przez armię usraela wielokrotnie przekraczają środki publiczne, mimo zapewne stosunkowo niskiej efektywności ich wykorzytania stanowią w zasadzie dominant postępu technicznego świata, reszta to plankton,faktycznie odpowiednio zaawansowana technika niektórym zdaje się być jeśli nie cudowna to przynajmniej szatańska, ad PIRACTWO "cyt."moja własna praca badawcza opiera się w większości na piractwie"proszę nie przesadzać, ani przypadkiem samemu się nie denuncjować, przypominam że sowieci w okresie miedzywojennym kopiowali na potęgę a nasi "gołodupni" przywódcy już w 1919 roku (zdaje się) podpisali glejt o przestrzeganiu praw autorskich, mimo że Polska nie miała co chronić a tylko podniosła sobie koszty zakupu licencji, cóż taki honorowy lud był a teraz tyle plagiatów, ad.FINANSOWANIE,cyt."Uczonego musi ktoś utrzymać i dać mu pieniądze na same badania, to jest jasne" Tak?Dlaczego?Z powodu namaszczenia przez Boga?
MANIPULACJA. Etos nauki w cywilizacji europejskiej (zachodniej) jest historycznym ewenementem (jedynie trochę podobny był wcześniej w Grecji). Gdyby nie był realizowany nauka nie zdobyłaby sobie szacunku w oczach ludzi inteligentnych a żądnych wiedzy. Dopiero zaś gdy uzyskała autorytet stała się czymś czym można manipulować, np. dla celów politycznych, ideologicznych, religijnych itp. // IDEOLOGIA. Nawiasem mówiąc, gdy napisałem o finansowaniu badań służących celom ideologicznym nie miałem na myśli manipulacji, ale jedynie tematykę ideologicznie istotną, na tej zasadzie w USA bada się co do minuty życiorysy ojców założycieli a Hitler poszukiwał korzeni teutońskich w Himalajach, finansowanie badań nad historią własnego państwa też się tu zalicza. // PLAGIATY. Kwestia plagiatów jest wewnętrzną sprawą nauki i nie ma związku z jej autorytetem jako źródła wiedzy. Jeśli ktoś przepisze słuszne tezy prawda nie ucierpi. Plagiatorzy godzą w indywidualistyczny ideał, zgodnie z którym każdy uczony chce zostać bohaterem ludzkości. Uzurpatorów należy więc tępić. Inaczej niż w średniowieczu i innych kulturach. // TEORIE SPISKOWE. Nawet Hildegarda ma związek z kwestią prowincjonalnego publikowania wyników i wynikających z tego zaburzeń dla wiedzy naukowej. Jakiś czas temu powołano w UE ciało, które miało stworzyć jednolity podręcznik do historii Europy. przedsięwzięcie zakończyło się totalną klapą. Jaki jest tego powód? Brak jednolitego europejskiego dyskursu historycznego, w którym omawiano by nie tylko sprawy takie jak wojny napoleońskie, ale inne nawet najdrobniejsze szczegóły z życia narodów. Rozwijane narodowo historie krajów tak bardzo różnią się od siebie, ze o zgodzie być nie mogło. Wspólny dyskurs wypracował by obiektywne ujęcie tego, czy Kopernik był Niemcem czy Polakiem, czy kim tam jeszcze, niezależne od politycznych ideologii. // WOJSKO: w dyskusjach nad takimi cudami jak UFO lub zdolności paranormalne pojawia się argument, iż armie i wywiady państw prowadzą nad tym badania i wykorzystują to, więc musi coś w tym być. // PIRACTWO. całkowicie się zgadzam, że ograniczony dostęp do naukowej literatury światowej wynikający stąd, że jest on wysoko-płatny, jest poważnym problemem i również godzi w podstawy etosu. moja własna praca badawcza opiera się w większości na piractwie :P // FINANSOWANIE: Uczonego musi ktoś utrzymać i dać mu pieniądze na same badania, to jest jasne. Jednak traktowanie naukowców jako osoby na usługach, którzy odpowiadają wyłącznie na pytania postawione przez sponsora, jest sprzeczne z duchem nauki europejskiej. To niezależność badaczy poszerzyła nasze horyzonty i doprowadziła do odkrycia rzeczy, o których nam się wcześniej nie śniło. Idea badań podstawowych jest sztuczna, ale jest przejawem obrony owej niezależności wobec żądania praktycznej stosowalności wyników badań.
@J.Czerniawski. Dobrze, że przeszliśmy do humorystycznego tonu bo jedyną alternatywą wobec tzw nauki polskiej mogłaby być rozpacz. Nie ma u mnie ani przesady ani niespójności. Wyjaśniam: Po pierwsze,kpina może być jedyną reakcją na patos p.Romana pt "etos nauki" zwłaszcza w kontekście plagiatu, który komentujemy i uchwalonym niedawno przez panowców kodeksie dobrych praktyk. Zwracam uwagę ponadto na schizofreniczny komentarz z 2.02 g.17.19 z protokołem 43, wszędzie wklejanym, gdzie cała Polska musiała egzaltować się problemami pcimskiego uniwerku, gdzie pani X na etacie podobno pojawia się 4 razy w semestrze, a habilitowane małżeństwo pełni funkcję promotora i recenzenta własnego syna. Błagam, proszę darować sobie etos.Po drugie jedyną niewątpliwą rzeczą jest to, że wszyscy umrzemy. Natomiast podział na nauki podstawowe i stosowane jest dyskusyjny, sztuczny i niepotrzebny. Po trzecie nauki społeczne mogą zajmować się ideologiami ale to nie oznacza że nauki te mają służyć ideologiom. Nie pojmuje Pan różnicy?Pozdrawiam i dobranoc.
@Leonardo: Ja też doceniam poczucie humoru, ale z tymi Pana punktami 1 i 4 to chyba Pan przesadził. Z drugiej strony, gdyby to miało być na serio, to pozwolę sobie zauważyć, że punkt 5, z którym całkowicie się zgadzam, nie jest z nimi spójny. Niewątpliwie jest coś takiego jak badania stosowane; jeśli więc odróżnienie między nimi a badaniami podstawowymi byłoby oszustwem, to wszystkie badania są stosowane, a skoro etos nigdy się nie liczył i nauką zawsze manipulowano, to co jest złego w nauce manipulowanej akurat w celach ideologicznych? Poza tym, przeciw społecznym Pan nie protestuje, a przecież ideologia odgrywa ważną rolę społeczną.
Szanowny Panie Godlewski, cenię dobre poczucie humoru:1)historia nauki nas uczy, że nigdy nie było w niej etosu, zawsze była narzędziem, nauką manipulowano i sterowano, tak w Egipcie jak i w średniowiecznej Europie, że wszystkie elementy są w niej potrzebne to oczywista oczywistość, problemem jest równowaga tych elementów,2)jakie to niby teorie spiskowe mogą się jawić filozofom i co mają wspólnego względy wojskowe z szanowną Hildegardą?3)Pan jest chyba słabo zorientowany, "prawdziwy" uczony obecnie publikuje jedynie w topowych pismach LF, w żadnym wypadku zeszytach pcimskich, a więc jego prace dostępne są jedynie z wysoko płatnych serwerów i wydawnictw, przeciętny obywatel nawet nie wie gdzie tego szukać,nawet jeśli praca ta była finansowana z budżetu,4)badania podstawowe niczym nie różnią się od innych, taki podział wprowadzili miałcy ale sprytni badacze aby wytłumaczyć powody dlaczego ich prace poza ich własną karierą nie są nikomu potrzebne,5)badania które służą celom ideologicznym NIE SĄ BADANIAMI NAUKOWYMI
LEONARDO: no brak zgody. Nie doceniasz jak sądzę tego, jak wielkie znaczenie ma realizacja wszystkich elementów etosu nowożytnej nauki europejskiej dla tego, by jej dokonania były dla nas godnym zaufania źródłem informacji i podstawą obrazu świata. Historia nauki w innych kulturach (a nawet w średniowieczu) pokazuje, że wszystkie elementy są niezbędne, by mogła ona pełnić tę rolę. Istniejące obecnie zaburzenia w postaci ograniczenia powszechnego dostępu do wyników (ze względów ekonomicznych lub woskowych) już są powodem zamieszania i rozwijania rozmaitych teorii spiskowych albo wyobrażeń o rozmaitych ukrywanych przed nami cudach. Prawdziwy uczony publikuje w sposób dostępny dla wszystkich. // zaś co do finansowania badań to należy odróżnić badania podstawowe (gdzie obowiązuje pełna swoboda tematyki) od badań służących konkretnym celom ideologicznym, społecznym, gospodarczym, wojskowym itp.
@humanista: Myślę, że do "kopania leżącej" walnie przyczynili się niektórzy jej nadgorliwi obrońcy, których akcja spowodowała reakcję. Co do wątku, którego podjęcie Pan proponuje, to on również się pojawił w tej dyskusji - i to dość wcześnie. Może więc rozsądnie byłoby po prostu zamknąć tą dyskusję, w której wszystko, co istotne, zostało już chyba powiedziane?
PS. Przy okazji przepraszam p. Mazurka za literówkę w nazwisku. Pewnie zresztą podszedł do tego z humorem, podobnie jak ja do sprawy przechrzczenia mnie przez innego p.t. Dyskutanta. "Śpiący" dziś dzień...
Obywatelu Lestat, w zasadzie Pan sam sobie odpowiedział. Jeśli w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Francji wydaje się książki na temat tej wizjonerskiej mniszki to wystarczy. PKB RP nie musi już tym być obciążane. Zdecydowanie lepiej sfinansować badania filologom językoznawcom z frazeologii, których pracę można wykorzystać przy budowie algorytmów do programów translacyjnych.Prace wartościowe z humanistyki nie muszą być ważne dla świata, wystarczy że będą ważne dla społeczeństwa które te badania finansuje.Nie uważam za słuszne finansowania prywatnych hobby i bez znaczenia dla RP.
Paradoksalnie stanąłbym w obronie doktorantki, w tym sensie, że jak zawsze poszukuje się kozła ofiarnego a nie naprawia zły system. Zwracam uwagę, że plagiat ten to prawie 60% pracy. Oba źródła plagiatu były krajowe,łatwodostępne, zdaje się niedawno wydane, wszystkie wielbicielki mniszki zdaje się znały. Pytanie czy promotorka nie znała tych prac? Czy to możliwe, że czytając nie rozpoznała tak ogromnego zapożyczenia?Była specjalistką od wizjonerki czy nie?Ja rozumiem, że doktorant ZAWSZE może oszukać promotora, naciągnąć badania itp. Ale skala tego tutaj zaskakuje. Czy można podczas czytania nie rozpoznać 151 stron plagiatu?A może należy spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że faktycznie to możliwe, bo wszystkie te prace to słowotok bez znaczenia i każdy może się w nim zagubić.Ludzką rzeczą jest się mylić...
@ Lestat: całkowicie się nie zgadzam. Idąc tym tropem w ogóle nie doszłoby do plagiatu, bo Hildegarda nie była Polką więc pani MO nigdy by się nią nie zajęła. Wartością nauki europejskiej jest nie tylko swobodny dobór tematu badań ale i maksymalne możliwe udostępnienie wyników innym naukowcom. Idea by badania publikować jedynie w języku, w którym przeczytać mogą prawdopodobni zainteresowani, jest z duchem nauki sprzeczna. Z jednej strony dziwny się, że historia Polski jest po macoszemu traktowana w zachodnich publikacjach (pamiętam np. jak mnie zaszokowała całkowita nieobecność Polski w "Rycerze i rycerskość" Richarda Barbera), a z drugiej strony konsekwentnie gromadzimy źródła do tej historii i wyniki badań w języku dla innych niezrozumiałym. Nie ma żadnego powodu, dla którego polski romantyzm nie miałby być interesujący dla Niemca, Hiszpana czy Chińczyka. Pomijam już to, że autorzy studiów porównawczych, kompilacyjnych czy przeglądowych też muszą się na czymś oprzeć. // publikacje w językach narodowych są na świecie traktowane jako 1. materiały edukacyjne 2. teksty popularyzatorskie, 3. teksty literackie. Czas by polscy naukowcy w tym humaniści wbili to sobie do głowy.
@Jan Godlewski, nie przesadzałbym z tym szantażem moralnym. Apeluję tylko o spokój. Wskazano już przykłady nieuczciwości, konsekwencje prawne wobec doktorantki zostały/zostaną wyciągnięte - może to wystarczy? Warto się skoncentrować na tym, czego nie widać na pierwszym planie - jakości recenzji i jakości opieki promotorskiej. Dlaczego warto? Bo to jest problem na przyszłość. Koncentrowanie się na osobie doktorantki nie ma sensu, bo prawdopodobnie nie będzie już miała możliwości popełnić kolejnego plagiatu. Skoncentrowanie się na mechanizmach, które uniemożliwią takie zdarzenia w przyszłości ma zaś sens.
@ Roman Godlewski: A publikacje na temat twórców polskich - choćby polskich romantyków? Dla zagranicznych badaczy są one mało interesujące, dla polskiej humanistyki - ważne.
@ Jan Czerwniawski: Tu nie chodzi przymykanie oczu, tylko o jakieś elementarne ludzkie wyczucie. To, że się ma rację, to jeszcze nie znaczy, że można kogoś brutalnie atakować i kogoś tą racją okładać. Że można obrażać i insynuować, jak niektórzy dyskutanci poniżej. Za tym wszystkim jest człowiek - mgr Otlewska - którego godność też trzeba szanować.
@humanista: Nie wiem, co szantaż moralny, zwłaszcza anonimowy, ma wspólnego z humanizmem. A swoją drogą, chętnie bym się dowiedział, na czym ten zalecany przez Pana umiar miałby polegać. Chyba nie na przymykaniu oczu na tak porażające przykłady nieuczciwości, jak ten wskazany przez p. Mazura?
Nie podoba mi się ten artykuł i rozumiem stanowisko kolegi doktorantki. Każdy ma prawo do popełnienia błędu - nawet tego kalibru - wskazane jest, żeby potem musiał ponieść konsekwencje. Te konsekwencje nie muszą jednak oznaczać dość brutalnej nagonki, która może się źle skończyć. Sugerowałbym większy umiar w wyrażaniu opinii na temat doktorantki. Wydaje mi się, że praca Pana Wrońskiego o tyle ma sens, o ile wskazuje na systemowe i instytucjonalne problemy związane z wykrywaniem i karaniem za plagiaty. W tym przypadku system częściowo zadziałał - jednak dość późno. Promotorka powinna była obronić doktorantkę przed nią samą. Prawdopodobnie brakowało jej jakichkolwiek sygnałów świadczących o tym, że cokolwiek jest nie w porządku. Niestety najprawdopodobniej nie jest też osobą kompetentną w tematyce doktoratu. Wnioski z tej sytuacji można i trzeba wyciągać, ale znęcanie się nad doktorantką jest złe. Jeśli oszukamy urząd skarbowy, dokonamy kradzieży, popełnimy jakiekolwiek przestępstwo, nasze dane osobowe są nadal chronione. W takich przypadkach jak opisany w artykule ta zasada też powinna obowiązywać. To nie jest ten sam przypadek, co rektora AM z Wrocławia, który szedł w zaparte przez parę lat i otrzymywał w tym wsparcie od dużej grupy osób. Ktoś popełnił życiowy błąd, ale brak umiaru w publicznym wyrażaniu opinii wobec osoby, która ponosi służbowe konsekwencje, może prowadzić do takich konsekwencji, których pewnie większość dyskutantów wcale sobie nie życzy.
W sumie pani MO jak na plagiatorkę okazała się zbyt leniwa. Gdyby zerżnęła któraś z książek o Hildegardzie wydawanych w językach obcych (podobno niemiecki zna dobrze), plagiatu prędko by nie wykryto, o ile w ogóle. Nie chciało jej się nawet przetłumaczyć na polski. // Finansowanie niszowych tematów humanistycznych rodzi ryzyko związane z trudnością z oceną merytorycznego poziomu tych badań, ich wtórności i oryginalności. // Wniosek jest prosty. By zmniejszyć to zagrożenie, badacze winni być zobligowani do publikacji w języku angielskim w międzynarodowych czasopismach, by poszerzyć grono odniesienia. // Bo z drugiej strony jedną z naczelnych wartości nauki europejskiej jest całkowita swoboda uczonych w dobrze tematu badań.
Moim zdaniem humanistyka w przeważającej mierze składa się z takich właśnie "noszowych" tematów. A trzeba je badać, bo to historia ludzkiej myśli i ludzkiej kultury. Warta finansowania nauka to nie tylko ta, która jest dostrzegalna za granicą i/lub prowadzi do odkryć, które można potem zastosować w praktyce. A Hildegarda z Bingen to akurat jedna z najważniejszych myślicielek średniowiecza. Swoje poglądy zawarła w szeregu traktatów opisujących zarówno wizje, jak i naukowe odkrycia (jej wiedza medyczna na tle epoki była wręcz imponująca). W Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Francji wydaje się książki na jej temat. Naprawdę uważają Panowie, że to "nisza"? Więc co w humanistyce nie jest "niszowe"?
Zarysował się nam tu nowy temat: finansowanie badań w naukach humanistycznych. Niezależnie od własnych preferencji w tym zakresie, można chyba zgodzić się, że temat Hildegardy z Bingen jest dziś, hmm, niszowy. Dodam, że fakt, iż publiczne pieniądze są ochoczo przyznawane na tego akurat rodzaju niszowe tematy właśnie we współczesnej Polsce, nie powinien chyba dziwić. Na tym poprzestanę, mimo że problem uważam za palący, jednak sądzę, że powinni go podjąć godniejsi ode mnie - i to bynajmniej nie na forum internetowym, na którym można go co najwyżej zasygnalizować.
@Leonardo: Czyli właściwie jaką humanistykę uważa Pan za godną wspierania z pieniędzy podatników? Nie pytam z ironią, autentycznie zainteresowały mnie Pana poglądy.
Szanowny Lestacie, Hildegarda była bez wątpienia nietuzinkową kobietą, skoro średniowieczny beton watykański pozwolił jej na wypowiadanie się w sprawach teologii. Nie widzę jednak racjonalnych przesłanek do zajmowania się taką tematyką obecnie w RP. Jej ówczesne sukcesy w zakresie zbrowia czy historii naturalnej w świetle współczesnej medycyny i biologii to folklor. Natomiast analiza mistycyzmu czy wizji nie tylko niespecjalnie mieści się w filozofii ale chyba w ogóle w nauce? Ostatecznie to dobra tematyka dla uniwersytetów w Niemczech, w szczególności dla jakiś lokalnych szkół w pobliżu 25tyś Bingen nad Renem. Jaki racjonalny argument za tym aby polski podatnik miał takie badania finansować?Czy jestem specjalistą w zakresie filozofii?Nie przypuszczam, że gorszym od innych. Czyż prawidłowo wybrane i wykonane badania naukowe sytuują uczelnię w 5 czy 6 setce świata?Czy ktokolwiek potrafi merytorycznie obalić moje argumenty?
Albo laska ma coś z garem i nie zauważyła, że robi plagiat, albo laska ma coś z garem i myślała, że to się nie wyda. W obu przypadkach coś ma. Szok normalnie :D
@Mateusz Gigoń: Ma Pan trochę racji, rzeczywiście wyobrażam sobie, że osoba w sytuacji Pana przyjaciółki może być już leżącym, choć winnym, toteż staram się nie kopać. Wszystkie formalne konsekwencje jej działań są z pewnością trudną do zniesienia karą.
Nie jestem jednak w stanie zrozumieć, jak bez złych intencji można popełnić tego typu plagiaty czy też np. sfałszować list i dlaczego Pan z uporem utrzymuje, że tak właśnie było. Naprawdę widział Pan konkordancję, do której zamieszczono niżej linka? I nadal Pan myśli, że był to "błąd w sztuce"? Przez pomyłkę można użyć podobnego do kogoś sformułowania lub zapomnieć o dodaniu jakiegoś przypisu, ale czegoś takiego nie można popełnić przez pomyłkę; to było świadomym, bezczelnym i zuchwałym oszustwem. O tym właśnie MOŻNA przekonać się z lektury - charakter zapożyczeń (że użyję tego eufemistycznego określenia) jest tego niezbitym dowodem.
@Leonardo: Ale dlaczego to nie ma wiele wspólnego z nauką - z uwagi na sam temat czy ze względu na sposób, w jaki ten temat był badany? Humanistykę uprawia się także na poziomie krajowym, nie tylko międzynarodowym.
Jednym slowem myślała, że jeśli skompiluje swój tekst prawie w całości (jak ten linkowany już wcześniej przeze mnie: http://ogrodynauk.pl/Czasopismo/Artykul/23 ) z fragmentów cudzych książek, powstanie jej własne dzieło?
Naprawdę niesamowite. Doskonale świadczy o naukowych kompetencjach doktorantki. Chyba że wchodzi tu w grę pomroczność jasna..... Proszę mi wytłumaczyć - jeśli nie było to, jak Pan mówi, zamierzone działanie - jaki zamiar miała "autorka" składając prawie cały artykuł z cudzych tekstów?
Panie Mateuszu, proszę jeszcze wziąć pod uwagę, że plagiat z definicji nie może być nieswiadomy. Gdyby chodziło o brak pojedynczego przypisu, sprawa byłaby inna. Ordynarne skopiowanie wielkich fragmentów cudzych tekstów (chyba, że w doktoracie te 150 stron to miał być cytat;) nie może być (i w praktyce orzeczniczej na szczęście nigdy nie jest) traktowane jako nieświadome czy przypadkowe.
@Jan Czerniawski. Znane mi są przypadki nierzetelności naukowej mojej przyjaciółki. Nigdzie nie napisałem, że nie popełniła plagiatu. Zwracam tylko uwagę, o czym nie można przekonać się z lektury, że nie zrobiła tego celowo, był to błąd w sztuce, a nie zamierzone działanie. Wydaje mi się, że mówimy po prostu o różnych aspektach sprawy.
Szanowny Panie Lestat, ja nie sugeruję tylko wprost, zresztą w zgodzie z art.54 Konstytucji, wyrażam swoją opinię, iż tego typu prace nie mają wiele wspólnego z nauką, a już na pewno z nauką uprawianą z publicznych środków. Podatnik nie ma obowiązku finansowania hobby "specjalistów". Oczywiście po znalezieniu sobie sponsorów badacz może zajmować się dowolną tematyką. Mamy XXI wiek a Polsce ciągle tkwimy w feudalnej formie nauki a'la Bismark. Proszę również nie dezawuować badań w naukach humanistycznych, gdyż tylko ignorant może twierdzić, że nauki humanistyczne nie są do niczego przydatne. Zupełnie inną kwestią jest wybór tematyki i jej społeczna "przydatność".Pozostawienie całkowitej swobody naukowcom przy jednoczesnym kuriozalnie niskim poziomem finansowania badań naukowych w RP zaskutkowało żenującą zapaścią całego sektora.
@Leonardo: Czy sugeruje Pan, że nie tylko sposób napisania pracy doktorskiej, ale również sam jej temat jako taki jest nienaukowy? Jeśli to drugie, to podważa Pan sensowność prowadzenia badań w naukach humanistycznych. Większość z tych prac interesuje tylko specjalistów i nie jest "przydatna" do niczego. Czy dobrze zrozumiałem, że kwestionuje Pan również znaczenie dorobku Hildegardy z Bingen?
@Mateusz Gigoń: Czy był Pan łaskaw zajrzeć pod link podany przez p. Mazurka i przeczytać znajdujący się tekst "pracy naukowej" p. Otlewskiej, zapoznawszy się wcześniej z symboliką podświetleń w tekście? To lektura zarazem porażająca i pouczająca, polecam.
@ciekawostka: To nie jest odpowiedź na mój apel, z dwóch powodów: 1) oskarżyciel(ka) nie podpisał(a) się imieniem i nazwiskiem; 2) znów żadnych konkretów, tylko insynuacje: przytoczone jest wystąpienie na posiedzeniu Senatu osoby raczej nie bezstronnej, która w dodatku nie przedstawia konkretnych zarzutów, lecz tylko właśnie insynuuje, że one są. Dla równowagi proponowałbym p.t. Czytelnikom zajrzeć pod poniższy link:
http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=2365:skazani-na-obarkowo&catid=46:adam-jerzy-socha&Itemid=97
Wydany przez cara Piotra I ukaz z dnia 9 grudnia 1708 r. mówił: "Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak by swoim pojmowaniem istoty sprawy nie peszyć przełożonego".
O dziwo socjalistyczne okowy polskiego SW twardo się trzymają zaleceń imperialistycznych sentencji. Cóż, pecunia non olet.
A o pieniądze faktycznie tu chodzi. Otóż uczestniczący w zajściu i komentujący tutaj urzędnicy państwowi (często w stopniu dr hab lub prof) najzupełniej bezczelnie pomijają koszty całej tej zabawy. Pomijam kwestię samego grantu. Każda z recenzji musiała zostać opłacona. Każde dodatkowe spotkanie w sprawie kreuje koszty godzinowe wysoce wykwalifikowanej kadry (?). Czas pracy dziekana, rektorów, profesorów można jednoznacznie wycenić. Zebranie rady wydziału czy instytutu to są konkretne koszty, a w najlepszym przypadku okrojenie czasu przeznaczonego np na dydaktykę. O tym oczywiście nikt nie myśli w gronie tuzów, którym wydaje się że środki płatnicze powstają w bankomatach. Absolutnie kuriozalną sytuacją jest wydawanie środków publicznych na badania tzw. naukowe, które niekoniecznie z nauką mają coś wspólnego. Wykreowanie doktoratu ze środków publicznych pt. "Teofania stworzenia według Hildegardy z Bingen" to przejaw absolutnej samowoli urzędników pełniących tzw funkcje naukowe. Praca ta nie przedstawia żadnej wartości dla polskiego podatnika. Co wnosi naukowo?Czy w obiegu światowym ktoś zwróciłby na nią uwagę?. Praca nie jest nawet zbiorem wybitnych przemyśleń Autorki tylko podsumowaniem "wielkich" myśli średniowiecznej mniszki (to że plagiat to już w naukach społ-hist ostatnio norma). Nie jest wykluczone, że kilka osób w świecie może ten temat zainteresować. Nie ma jednak najmniejszego powodu by finansować tego typu prace z polskiego budżetu. Pytanie, czy musi nastąpić całkowity krach finansów publicznych by państwowe uczelnie przestały defraudować pieniądze z budżetu.
@Marcin Mazurek. Tak jak napisałem i zastrzegłem: brzmi to absurdalnie i mam tego świadomość. Chcę jednak wyjaśnić, że pani Magdalena nie wykorzystywała literatury na zasadzie "tu trochę przepiszę, nikt się nie zorientuje, a mnie oszczędzi roboty". Być może w grę wchodzą braki warsztatowe, ale to cały czas jest kwestia niewyjaśniona. Jeśli będę coś wiedział więcej, napiszę. W całej sprawie nie chodzi mi, podkreślam, o usprawiedliwienie plagiatowania pani Magdaleny. Nie chcę tylko, aby była ona uważana za oszustkę, którą nie jest. Co innego koszmarny błąd, a co innego działanie celowe. W całej działalności pani Magdaleny nie kierowała się ona zasadą "copy-paste", choć jej, niestety, nie uniknęła. Dlatego proszę o ostrożne formułowanie sądów. Plagiatowanie nie było "strategią pisarską" pani Magdaleny, bo do tego trzeba świadomej, przemyślanej decyzji. Takiej u pani Magdaleny nie było. Powtarzam, mówimy o błędzie metodologicznym, nie o świadomym naciąganiu Skarbu Państwa i środowiska akademickiego. A propos Skarbu Państwa - pisząc o "skrupulatnym rozliczaniu się" chciałem zwrócić uwagę, że grant został przeznaczony na działalność zgodną z przeznaczeniem - tzn. na badania naukowe. Czasami badania naukowe się nie udają i tego chyba każdy jest świadomy.
@komentator. Zgadzam się, że z etycznego punktu widzenia nie ma znaczenia ile materiału się splagiatowało. Nie mówimy o pryncypiach, mówimy o casusie. Casus jest niejednoznaczny, na co chcę zwrócić uwagę (tzn. tak, został popełniony plagiat, ale nie było to świadome i dobrowolne oszustwo). Zgadzam się też, że pan Wroński robi bardzo dobrą robotę. Chciałbym jednak, żeby wykonywał ją innymi metodami.
@pwilkin. Pisząc o kompetencjach pani Magdaleny chciałem zwrócić tylko uwagę, że nie mamy tu do czynienia z cwaniactwem, prześlizgiwaniem się z roku na rok i próbą obejścia wymogów merytorycznych. Pani Magdalena wykonała realną pracę, tylko nie umiała jej przekuć na wartościową dysertację. Jeżeli moje wywody sprawiły wrażenie "odwracania kota ogonem", to przepraszam.
Podkreślam jeszcze raz: jestem świadomy, że został popełniony czyn naganny. Pani Magdalena również jest tego świadoma, stąd jej początkowe chęci wycofania i poprawienia pracy, a teraz prośba o wycofanie rozprawy z obrony i odejście ze studiów kulturoznawczych. Uważam jednak, że zachodzą pewne okoliczności łagodzące, jako to brak intencji popełnienia czynu i prawdopodobnie braki warsztatowe lub inne powody, które zaowocowały bezkrytycznym przepisywaniem sporych części tekstu.
Tu do pobrania cały dokument:
bip.uwm.edu.pl/files/Protok4322czerwca2012.doc
Protokół Nr 43 posiedzenia Senatu UWM z 22 czerwca 2012 prof. Piotr Obarek, Dziekan Wydziału Sztuki: „W związku z ujawnieniem w Biurze Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dowodu ukazującego korupcję i spisek w organach, celem obalenia funkcyjnego dziekana Wydziału Sztuki, zwracam się do Wysokiego Senatu o wysłuchanie. Dowód w formie elektronicznej zawiera nazwiska osób sprawujących funkcje publiczne w wysokich organach państwa oraz osób zatrudnionych na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Poszkodowany został interes publiczny, interes Państwa oraz moja osoba poszkodowanego, bezprawnym działaniem osób w nim wymienionych. Ze swej strony zwróciłem się do: Przewodniczącego Zespołu ds. Dobrych Praktyk Akademickich prof. Jana Hartmana - Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego prof. Barbary Kudryckiej, Podsekretarz stanu prof. Darii Lipińskiej-Nałęcz”. Prof. P. Obarek odczytał pismo do prof. Jana Hartmana: „Zawiadamiam, że w biurze Ministra znajduje się dowód, dlaczego Marek Wroński zachowuje chorobliwą aktywność w ściganiu domniemanych przez niego sprawców plagiatów. Dowód ten wyjaśnia niezbicie, że M. Wrońskiemu nie przyświeca żaden interes społeczny i etyczny udział w Zespole, lecz kieruje się on interesem korupcyjnym i prywatnym. By zaprzestać szkodzeniu interesowi publicznemu i państwowemu wnoszę uprzejmą prośbę o priorytetowe potraktowanie wątków sprawy z racji na dowód którym dysponuje Ministerstwo. Każdy pracownik państwowy, który wejdzie w wiedzę o przestępstwie, podżeganiu do popełnienia przestępstwa, poplecznictwie oraz samym jego sprawstwie jest zobowiązany z urzędu działać lub zawiadomić swojego przełożonego, bądź organy ścigania. Wnoszę o: 1.zabezpieczenie dowodu, który wpłynął droga elektroniczną do Ministerstwa od Marka Wrońskiego. 2.wyłączenie z obrad Zespołu w dniu 27.06.2012 r. osoby Marka Wrońskiego oraz zagadnień, które on przygotował pod obrady. 3. przekazanie sprawy Marka Wrońskiego, Rafała Strenta i pozostałych do Komisji Dyscyplinarnej z wnioskiem z urzędu o zwolnienie z zajmowanych funkcji. W wątkach podpadających pod przepisy Kodeksu Karnego wnoszę o przekazanie sprawy do organów ścigania. Biuro Ministra posiada dowód na to, że w organie ministerialnym Markowi Wrońskiemu udało się przez lata działać w przestępczy sposób nadużywając władzy i funkcji celem niszczenia osób niewygodnych, posiadających dorobek naukowy. Sprawca Marek Wroński w sposób świadomy instruuje Małgorzatę Chomicz z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego jak ma ona przeprowadzić przestępstwo. Sprawca podaje, że trzeba zrobić to w ten sposób, w jaki on załatwia ludzi. Powyższe ujawnia strategię, że jest to wypracowana przez Marka Wrońskiego metoda działania w organie. Ministerstwo, tym samym dowodem jest w stanie wykazać Markowi Wrońskiemu, że działa on w celach korupcyjnych, gdyż dowód mówi o „darczyńcy”.
@ WP: tak, podtrzymuję, że żadne względy medyczne (poza być może zupełnym brakiem świadomości czynów, czyli jakąś ciężką schizofrenią). Mitomania mogłaby tłumaczyć historie z listem czy z wizytą u recenzenta, ale już nie sam fakt popełnienia plagiatu, który tutaj jest kwestią podstawową.
@ Mateusz Gigoń: zgadzam się, że wysyłanie komuś kilkunastu listów prywatnych i poruszanie w nich kwestii osobistych jest postawą niewłaściwą. Tyle tylko, że to nadal nie zmienia ogólnej oceny sytuacji. To, że ktoś jest uzdolniony i inteligentny nie jest żadnym usprawiedliwieniem niemoralnego postępowania. Pisze Pan o "ocenie czynów, nie intencji", podczas gdy sam Pan idzie dokładnie w odwrotnym kierunku - wspomina Pan o kompetencjach p. Magdaleny, o problemach zdrowotnych - to wszystko są kwestie zupełnie niezwiązane z samym właśnie czynem. Domyślam się, że cała sytuacja jest dla niej wybitnie stresująca, mogę jej nawet po ludzku współczuć, ale trudno mi powstrzymać się od konstatacji, że sama na siebie sprowadziła ten los.
@Marco - z etycznego punktu widzenia (a to podbno absolwentka filozofii), nie ma różnicy czy przepisuje się (kradnie) 5, 10 czy 150 stron.
@Mateusz Gigoń - wspomniałem o ojcu pani O. nie dlatego by sugerować jakieś jego działania w tej sprawie - nie mamy ku temu podstaw - ale by wskazać, że jego pozycja na UWr mogła/może pośrednio wpływać na działania różnych osób, w tym przełożonych doktorantki.
@Wszyscy - przypominam, że wielką zasługą Pana Wrońskiego jest prowadzenie tego działau w FA. Bez niego zapewne bardzo wiele plagiatów zostałoby wyciszonych, zamiecionych pod dywan i nikt by o nich i ich autorach nie słyszał.
Ze zdumieniem czytam słowa p. Gigonia. Tłumaczenie poważnego naruszenia zasad pracy akademickiej tym, że p. Otlewska "nie rozumie" jest rzeczywiście absurdalne. Czy p. Otlewska nie rozumie też, jak mogła "napisać" artykuł zamieszczony i zanalizowany pod kątem wykorzystania cudzych tekstów pod tym linkiem?
http://ogrodynauk.pl/Czasopismo/Artykul/23
Doskonale widać tu "strategię pisarską" Otlewskiej.
Druga sprawa: pisane tak artykuły stały się podstawą dla przyznania grantów. Wbrew temu, co pisze p. Gigoń, "skrupulatne rozliczanie się" z wydatków grantowych nie jest (na szczęście) warunkiem wystarczającym dla powodzenia przedsięwzięcia. "Skrupulatne rozliczanie się" wynika z konieczności właściwego zarządzania finansami publicznymi (w praktyce: kupujemy najtańszy bilet lotniczy kiedy jedziemy na konferencję). Natomiast warunkiem pozytywnego ukończenia grantu jest pozytywne zakończenie przewodu doktorskiego. Grant będzie więc musiał być zwrócony. Na szczęście. Chyba że chcemy usankcjonować sytuację, w której np. NCN będzie wydawał dziesiątki tysięcy na zagraniczne wyjazdy osób "znających łacinę i niemiecki", i piszących później teksty takie jak linkowany.....
@Jan Czerniawski. Nie interpretuję subiektywnie faktów. Podaję ich drugie dno. I powołuję się na p. Kowalską tylko w tej warstwie o której Pan napisał - że również nie podoba jej się styl i metody p. Wrońskiego.
O tym, że p. Wroński - jak to p. Kowalska napisała - "sam nie jest bez winy" wiem tylko z trzeciej ręki, nie mam potwierdzonych informacji, więc ich nie wytaczam. Zresztą, nawet gdybym miał pewność co do jakichś nieprawidłowości popełnianych przez p. Wrońskiego nie miałoby to dla mnie znaczenia, gdyż rozmawiamy o p. Magdalenie, a nie o p. Wrońskim.
@Marco. Nie wiem "po jaką jasną cholerę". Co miałem do powiedzenia w tej sprawie już napisałem.
@Mateusz Gigoń: Mogę zrozumieć to, że jako przyjaciel, broni Pan p. Otlewską, subiektywnie interpretując fakty. Nie rozumiem jednak, dlaczego powołuje się Pan na p. Kowalską, która krytykuje styl pisania Autora artykułu, nie dystansując się jednak, gdy insynuuje mu też poważniejsze przewiny, w domyśle: tego samego rodzaju co p. Otlewskiej.
To po jaką jasną cholerę przepisała 3/4 książki. 5 czy 10 stron ale 150. Trzeba mieć umiar
PS: pani Magdalena złożyła już jakiś czas temu wniosek o zamknięcie przewodu oraz rezygnację z uczestnictwa w studiach z kulturoznawstwa. Deklaracja IF UWr, aby "wykluczyć ją ze środowiska akademickiego" trafia więc w próżnię.
Prosiłbym Czytelników FA o ocenę czynów, nie intencji. I, na koniec, w kwestiach finansowych - łatwo powiedzieć "niech zwraca 45 tys.". Przypominam, że stypendium naukowe jest przyznawane za wyniki w nauce (nie efekty wydawnicze), zaś grant promotorski nie poszedł na samochód dla pani Magdaleny, tylko na kwerendę w Niemczech, literaturę i pomoce naukowe. Za wszystkie wydatki pani Magdalena musiała się regularnie rozliczać, co czyniła skrupulatnie i bez zarzutu. Podobne granty są inwestycją w kapitał ludzki, obarczoną w dodatku ryzykiem niezwracalności. Pomijam kwestię, że pani Magdalena nie jest nigdzie zatrudniona na umowę o pracę. Jeśli otrzyma nakaz zwrotu grantu, to będzie może i jakoś zgodny z literą prawa, ale na pewno nie z jego duchem i będzie przypominał kopanie leżącego. Co z tego, że winnego.
Jako bliski przyjaciel pani Magdaleny chciałbym zabrać głos w tej sprawie. W odpowiedzi @komentatorowi (wpis z 31 I) - Ojciec pani Magdaleny odciął się całkowicie od tej sprawy, przynajmniej nic mi nie wiadomo o jego działaniach. Nie rozmawiał z nią w ogóle o tej sprawie, nawet na gruncie stosunków rodzinnych. Mówiąc krótko, nie próbował jej nawet pomóc, pocieszyć, powiedzieć, co powinna zrobić. Pani Magdalena w całej sprawie została niemal sama, przypadkiem znalazł się ktoś, kto pomógł jej odpowiedzieć na finansowe roszczenia prof. Kowalewskiej.
Zostało już powiedziane (wypowiedź p. Anny Kowalskiej z 1 II) o sposobie pisania p. Wrońskiego. Oczywiście jestem za tropieniem i piętnowaniem plagiatów. Prosiłbym jednak p. Wrońskiego o nierobienie tego "w duchu inkwizycji". Pani Magdalena dostała od p. Wrońskiego w krótkim czasie ok. 10 maili. Było to jeszcze w grudniu, gdy cała sprawa dopiero się zaczynała. Pan Wroński nie pytał w tych mailach "czy dokonała Pani plagiatu?", "jak się odnosi Pani do zarzutów?" itp. Wystąpił ex cathedra jako oskarżyciel, obrońca i sędzia, STWIERDZAJĄC plagiat p. Magdaleny i odwołując się m. in. do jej poczucia wstydu przed Ojcem, sugerując pomoc psychologiczną, przekonując, że tylko "wielogodzinna rozmowa" z nim i publiczna ekspiacja może uchronić p. Magdalenę przed kompromitacją. Pani Magdalena mocno odczuła zarzuty o plagiat, w dodatku prawdą jest, iż miała (i ma nadal) problemy zdrowotne (bakteria żołądkowa, podejrzenie wrzodów). Faktem jest więc, że nie miała sił fizycznych i psychicznych na rozmowę z p. Wrońskim - ale nie było to spowodowane wstydem wobec Ojca (jak sugerował p. Wroński), ale szokiem, iż popełniła coś, przed czym się wystrzegała. A także formą wypowiedzi p. Wrońskiego, przeciw której chciałbym stanowczo zaprotestować.
Niezrozumiałe dla mnie jest, jak pani Magdalena mogła popełnić tyle plagiatów. Może zabrzmi to dziwnie, śmiesznie, absurdalnie, ale... ona też tego nie rozumie, jak mogła "wyłączyć" krytyczne myślenie i przepisywać. Jest załamana i od początku wyrażała chęć wycofania i poprawienia pracy. Wygląda na to, że zostało to przemilczane i pominięte. Nie mnie oceniać kompetencje naukowe pani Magdaleny. Jeśli ich nie ma, do środowiska akademickiego nie wróci. Wiem jednak, że bardzo dobrze zna łacinę i język niemiecki, przeczytała większość (jeśli nie wszystkie) teksty św. Hildegardy, dużo zagranicznej literatury i bardzo dobrze orientuje się w realiach średniowiecznej filozofii. Na marginesie dodam, że podczas kwerend w Niemczech kserowała fragmenty niedostępnej w Polsce literatury dla prof. Kowalewskiej - współpraca pomiędzy obiema paniami więc była i to obópólna.
@pwilkin: jesteś pewien, że "żadne względy zdrowotne"? A co, jeśli to mitomania? Przemawiałyby za tym informacje o rzekomym liście o. BM i obszernych fragmentach pracy przekazanych pani dr MK. A poza tym, mało zachęcająco brzmi zaproszenie do szczerej rozmowy w okresie świątecznym ze z góry wydanym wyrokiem, a tak ono zabrzmiało. Mnie i tak najbardziej w tej sprawie smuci uśpiona czujność opiekuna naukowego.
Jak to już ktoś zauważył, sprawa jest bezdyskusyjna, więc nie będę się do niej odnosił. Zauważyłem jednak, że niektórzy p.t. Komentatorzy sugerują nieczyste sumienie Autora artykułu. Mam propozycję: proszę bez insynuacji. Jeśli brak konkretnych zarzutów (które skądinąd wypadałoby przedstawić pod własnym imieniem i nazwiskiem), to przyzwoitość nakazywałaby milczeć.
@ WP:
To, że drugi grant nie został uruchomiony nie znaczy, że nie został przyznany, to raz.
Grant promotorski wedle nowych zasad MUSI trafiać do doktoranta. Nazwa "promotorski" jest tutaj myląca, kiedyś było tak, że część pieniędzy trafiała do promotora, nową formułę tych grantów stworzono właśnie po to, by ten proceder ukrócić.
Next: żadne względy zdrowotne nie usprawiedliwiają plagiatu ani próby ponownego zrobienia kariery naukowej na zapożyczeniach. W ogóle co to za maniera usprawiedliwiania niemoralnego postępowania na zasadzie "a może był biedny, a może był chory, a może coś tam"? To mogą być czynniki łagodzące, co najwyżej. Plagiat to w nauce jedno z najbardziej niemoralnych postępowań, zaraz po świadomym fałszowaniu wyników badań.
No i wreszcie co miałoby znaczyć "może intencje były dobre"? Plagiat, wbrew linii obrony wielu go popełniających, jest przestępstwem _intencjonalnym_ - nie można plagiatu popełnić przypadkowo. Nie da się _nieświadomie_ spisać _żywcem_ tekstu czyjejś pracy, nie mając świadomości, że się to robi.
Skąd się wzięło 45 tys.? Z tego co czytałem, to 23. tys. zł i to był jeszcze promotorski, a pytam się: do kogo trafia tak naprawdę grant promotorski? A drugi grant (w II edycji NPRH) nie został uruchomiony. Wyłudzenie wskazuje ponadto celowość niecnych intencji, a może intencje były dobre, tylko zaszło coś, o czym nie wiemy?
Poza tym w proces oceny jej działań można włączyć wiele czynników, które - mam wrażenie - zostały tu pominięte, np. zdrowotne. Najgorsze jest to, że najbardziej ciska się IF UWr, wydając kolejne oświadczenia na swoich stronach - jakby z zemsty... Do kompletu brakuje jeszcze tylko zgłoszenia do programu "Uwaga".
"Szczujecie dziewczynę tak bardzo, że gotowa sobie zrobić krzywdę"
Ale o jakim szczuciu mowa? Przypominam, mówimy o osobie, która, wedle wszystkich dostępnych danych (a dowody wyglądają raczej na niepodważalne) wyłudziła w grantach łącznie 45 tys. zł, wygląda na to, że sfałszowała list od jednego z plagiatowanych autorów licząc na to, że nikt tego nie sprawdzi, a do tego cały czas szła w zaparte i chciała kontynuować tego rodzaju "karierę naukową" na kolejnych studiach.
Zgadzam się z prof. Nowakiem, że niepokojący jest tutaj brak konsekwencji w stosunku do promotorki, która ewidentnie była współuczestnikiem całego procederu. Nie róbmy natomiast z niedoszłej doktorantki biednej, niewinnej ofiary, bo wszelkie dowody w sprawie wskazują, że ewidentnie tak nie było. Nikt tutaj nie postuluje przecież żadnych linczów, upubliczniania prywatnych danych czy innych tego typu kroków - mowa wyłącznie o konsekwencjach na gruncie naukowym i ew. prawnym.
Ale po co ta cała publiczna nagonka w sieci? Szczujecie dziewczynę tak bardzo, że gotowa sobie zrobić krzywdę... Obyście swojego zacietrzewienia i hejterstwa potem nie żałowali.
Z punktu widzenia prawa pani MO jest podejrzaną, ale nie winną (o ile nie piszę zbyt późno tych słów). Ocena moralna postępowania pani MO nie musi jednak czekać na wyrok instancji sądowej. Ocena jest też jednoznaczna. Muszę przy tym powiedzieć, że zmroziła mnie postawa Pani promotor. Profesor Gajda-Krynicka jest mi znana (jako członkowi RWF UJ) ze skłonności do niezwykle surowych, bardzo często negatywny recenzji w przewodach habilitacyjnych. Myślałem, że Katonem polskiej filozofii. Nie jest. A kim jest, wolę teraz nie pytać. Prawdę mówiąc, zachodzi pytanie: Kto ugruntował w pani MO przekonanie, że w Polsce można karierę naukową robić tak nieuczciwymi sposobami? Cała sprawa zakończy się zaś wedle ludowego porzekadła: "Kowal zawinił, a cygana powiesili".
@prykon, nie wiem, czy w Twoich oczach bronię doktorantki - nie bronię jej. To jest w ogóle bezdyskusyjna sprawa. Chcę tylko zaznaczyć, że doktorantka w tej sprawie jest tylko częścią problemu - aczkolwiek faktycznie częścią najważniejszą.
Na post Moczymordy nie zamierzam odpowiadać, bo nie zamierzam podejmować dyskusji na takim poziomie.
Uwaga ogólna: jaką funkcję ma pełnić promotor, jeśli ma prawo nie mieć zielonego pojęcia na temat pisanej przez doktoranta/magistranta/licencjata pracy?
Skąd na tym forum biorą się głosy broniące doktorantki plagiantki? Bardzo nie-akademicko.
Do artur_m
Niedorzeczność znaczy tu tyle, co bzdura - wyjaśniam bo artur_m może nie wiedzieć.
• Niedorzeczne jest tłumaczenie się doktorantki. Powinna zostać ukarana, najlepiej karą śmierci by zadowolić Artura_m.
• Niedorzeczny jest postulat pozbawienia praw promotorskich promotora – w
XXI wieku nie istnieje człowiek, który przeczytał wszystkie książki, z wyjątkiem Artura_m.
• Antyplagiat posiada w swojej bazie tylko zdygitalizowane prace i to nie wszystkie – wnioskuję że Artur_m posiada.
• Niedorzecznością jest traktowanie wszystkich publikowanych w czasopismach naukowych prac jako wiekopomnych; z wyjątkiem prac Artura _m;
• Niedorzecznym jest domaganie się odpowiedzialności od Ojca Jana, za to że Jan ukradł pampersy na mocy tego, że Ojciec Jana jest jego Ojcem i tak go wychował – można jednak domagać się tego od Artura_m.
• Niedorzeczne jest wnioskowanie: Jan ukradł pampersy. Jan nazywa się Kowalski. Wszyscy Kowalscy to złodzieje. Wniosek: dedukcja jest jeszcze nieodkryta przez Artura_m.
1. Dlaczego odium w takiej sytuacji nie spada także na promotora? Jeśli promotor akceptuje coś takiego, to uważam, że automatycznie powinien zostać pozbawiony praw do promowania doktorów, magistrów i licencjatów. No chyba że zakładamy, że promotor jest tylko od zaistnienia na okładce doktoratu. Promotorka pracy w tym przypadku wykazała się brakiem znajomości podstawowej literatury przedmiotu w języku polskim. Strach pomyśleć, jak fatalnie nadzoruje prace magisterskie i licencjackie.
2. Na miejscu redakcji czasopism, w których publikowane były te wiekopomne prace, zerwałbym natychmiast z hukiem współpracę z recenzentami, którzy narazili czasopismo na pośmiewisko. Gdy otrzymuję pracę zaliczeniową studentów, pierwsze co robię, to sprawdzam, czy nie są przepisane. Recenzent w czasopiśmie po prostu akceptuje artykuł i sprawdza przecinki?!
3. Czy usłyszymy o wyciągnięciu konsekwencji dyscyplinarnych wobec "ekspertów" i recenzentów NCN kwalifikujących projekty badawcze do finansowania?
Ta sprawa to historia nierzetelności całej rzeszy "pracowników" naukowych. Sama doktorantka, to tylko czubek góry. Pierwsze wrażenie, ilość artykułów - czy to się powinno liczyć w ocenie jakości pracy naukowej?!
Ciekawe, jak takie enuncjacje mają się do "domniemania niewinności". Autor feruje wyroki tak, jakby był ciałem do tego powołanym, a nie jest. W jakiejś mierze nie może dziwić, że Wrocław czeka na finalizację procedur - bez stosownych orzeczeń jest się w tym kraju osobą niewinną, pomimo ciężaru dowodów.
I nie ma to nic wspólnego z oceną plagiatorki. Jest raczej uwagą do sposóbu pisania Pana Wrońskiego. Także obraźliwych listów do osób związanych ze sprawą. Nie jest chyba tak, że wszyscy są równie winni?
Nierzetelność należy piętnować, ale nie w duchu inkwizycji, zwłaszcza, gdy samemu nie jest się zupełnie bez winy. A kamieniem - jak mawia pismo - może rzucać tylko ten, kto sam nic nie zrobił.
Mnie juz nic nie zdziwi. Do zeszłego roku pracowałem na Uniwersytecie. Razu pewnego student (4 miesiące po sesji) przyniósł mi referat - kupiony (skąd wiem? uwierzcie mi na słowo, był kupiony). odesłałem klienta z prośbą, zeby napisał od nowa - tylko tym razem przy użyciu własnej głowy. pomyślałem sobie - napisze jakieś badziewie, ale przynajmniej samodzielnie, to postawię mu 3 i wszyscy będa szczęśliwi a moje sumienie uspokojone. Po czterech dniach przyniósł referat - znowu kupiony. Więc mu powiedziałem, żeby już nie przychodził, bo zaliczenia ode mnie nie dostanie. I wtedy się zaczęło. Ach, gdybyście widzieli dziekana i dyrektora Instytutu jak fraternizują sie ze studentem, obmyślając strategię postępowania z "nawiedzonym" wykładowcą. Tak perwersyjne, że aż słodkie. Cóż, student już studia ukończył, dziekan jest rektorem, dyrektor dziekanem a ja jestem bezrobotny. ale czuję ulgę. Kisic się tam z nimi, udając, że ten budynek z tabliczką "Uniwersytet..." ma cś wspólnego z Uniwersytetem, to naprawdę żadna przyjemność.
Ta pani to jeszcze super pensji nie zarabia, ale pełno takich na stołeczkach urzędniczych, którzy po naście tysięcy zarabiają, a doktoraty przez plagiaty mają. Takiemu Natkańskiemu prawie udało się obronić plagiat, a teraz wypaca kolejny... Ciekawe czy i tym razem skopiuje jedną z moich magisterek, bo pewnie go na nic więcej nie stać
A co ze sprawą Pana Marka Wrońskiego???
Podobno nieszczęsna doktorantka jest córką bardzo ważnego profesora z UWr (http://www.uni.wroc.pl/struktura-uczelni?j=1511). To zapewne miało wpływ na działania Rady i władz UWr.
To jest chore. Poraziło mnie zdanie: "Myślę, że w tym czasie przesiąkłam metodą stosowaną w Średniowieczu na tyle, że stosowałam przepisywanie fragmentów tekstów innych autorów, co w tamtej epoce było powszechnie stosowane w nauce". Skoro pani M.O. "przsiąkła" średniowieczem, to teraz pozostaje jej tylko wstąpienie do klasztoru i odpokutowanie tam swoich grzechów. Ale przecież nie żyjemy w średniowieczu, więc mgr M.O. wcześniej czy później obroni pracę doktorską (pod tym samym lub innym tytułem) i będzie żyła długo i szczęśliwie. Bo liczy się przecież twardy kręgosłup moralny i nieskażony niczym system wartości. A tego tej Pani nie można odmówić. Przypominam: "Po dokładnym porównaniu okazało się, że na 253 strony doktoratu, 151 stron jest „żywcem” przepisane z monografii habilitacyjnej". Ktoś inny przecież, nie tak odporny na pokusy, przepisałby 253 strony, a tu - proszę - skromne 151. Czyli wiele hałasu o nic!*
*Na wszelki wypadek: "Wiele hałasu o nic", to tytuł sztuki Szekspira.
Przepraszam, ale to nie jest filozofia, a teologia. Smutne, jak daleko filozofia w Polsce pozostaje w tyle za filozofią na świecie.
Piractwo się szerzy w głowach filozofów... To jest bardzo miłe określenie, na zasadzie "każdy wróg to pirat, nie każdy pirat to wróg". Opornym wyjaśniam: plagiat, to przypisanie sobie czyjegoś dorobku. Piractwo (w nieodległym, ale różnym) znaczeniu to skopiowanie treści bez pozwolenia, ale też bez zmiany atrybucji.
Dotarło?
Cóż, do NPRH mozna mieć wiele zastrzeżeń. Powszechnie mówi się, że nie dają "młodych" (zobaczcie, ile grantów przyznano w prorytecie 2.1...), tylko "swoim". Największym skandalem jest to, że dwukrotnie granty dostała prof. MossakoWSKA z PAN (a jurorem NPRH jest... prof. MossakoWSKI z PAN). proszę red. Wronskiego o zapytanie w tej sprawie...
"How to succeed in business without really trying", w wykonaniu trupy akademickiej.
Historia wręcz nieprawdopodobna. Ta "wybitna" filozofka powinna zwrócić co do grosika publiczne pieniądze które dostał w formie grantu oraz stypendium dla doktoranta (o ile je pobierała). Poza tym jak skrajnie bezczelnym trzeba być, żeby zapisać się na kolejne studia doktoranckie po "nawywijaniu" na pierwszych.