Sztuki zniewolone

Leszek Szaruga

Jakieś półtora tysiąca lat temu niejaki Marcjanus Kapella, prawnik, ale i poeta, ułożył był traktat O zaślubinach Filologii i Merkurego , w którym, chcąc zarysować program kształcenia, ułożył kompozycję siedmiu sztuk wyzwolonych tworzących harmonijną całość łączącą wiedzę humanistyczną z przyrodniczą. Dziś, jak w Strasznych mieszczanach , wszystkie dyscypliny istnieją osobno, niewiele mają ze sobą wspólnego, choć czasem zdawać by się mogło, iż uczeni, czy raczej naukowcy wyspecjalizowani w wybranych dziedzinach, posługując się odwołaniami do terminów podebranych od bliższych lub dalszych sąsiadów, posiadają wiedzę bardziej rozległą niż w rzeczywistości. Swego czasu Edward Said podkreślał, iż coraz więcej pieniędzy wydaje się na coraz bardziej wąskie specjalizacje i że brak dziś ludzi o horyzontach rozleglejszych niż te, które określa ich własna praca. To prawda. Zdarza się czasami, że humaniści epatują słowami wyjętymi z leksykonu fizyki bądź chemii, wywołując przekonanie, iż wiedzą, czym jest osmoza bądź jak wygląda struktura kwasu dezoksyrybonukleinowego, gdy jednocześnie przedstawiciele nauk ścisłych tworzą poetyckie, metaforyczne nazwy dla struktur i obiektów, które badają, mówiąc nam o czarnych dziurach czy strunowej budowie wszechświata. To miłe, ale nie zawsze zrozumiałe.

Marek Oramus w opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” artykule Smutek humanistów pisze o izolacji humanistyki od nauk ścisłych: „Są to w tej chwili dwa światy, między którymi nie ma połączenia – ani w sensie zainteresowania wynikami, ani tematów badawczych, ani personalnym. Obie strony nic o sobie nie wiedzą, ścisłowcy wyrażają się z przekąsem o humanistach, jeśli ich w ogóle zauważają. Humaniści zazdroszczą tamtym metod badawczych, przynoszących spektakularne sukcesy. (…) Wzajemna izolacja spowodowała, że garnirowanie prac humanistycznych naleciałościami wziętymi z matematyki czy fizyki długo uchodziło na sucho”. W efekcie jednak Oramus dochodzi do dość spektakularnej pointy, zadając w zakończeniu artykułu pytanie o to, do czego mianowicie jest nam potrzebna humanistyka. Cóż – taka, jaką opisuje, nie jest nam potrzebna do niczego.

W tym jednak rzecz, że mody „naukowe” - autor pisze o „narzuconym przez modę wymogu interdyscyplinarności” – nie są akurat wynalazkiem naszych czasów. Dość przejrzeć ostatnie półwiecze i funkcjonowanie kolejnych „izmów” (personalizm, egzystencjalizm, strukturalizm, poststrukturalizm, dekonstrukcjonizm, postmodernizm, kognitywizm, o marksizmie nie zapominając) i poczytać prace z okresu ich panowania, by się przekonać, że każda moda ma swój żargon. Tak też jest z żargonem „interdyscyplinarności”. Ale nie znaczy to, że posługiwanie się w humanistyce terminologią zapożyczoną z nauk przyrodniczych czy ścisłych jest zawsze bezsensowne, podobnie jak nie do końca bezfunkcjonalne jest przywoływanie w naukach ścisłych poetyckich metafor. Rzecz tylko w tym, czy czyni się to wiedząc, o czym się mówi, a to już problem osobny. Zawsze znajdzie się przecież przykłady kompletnego idiotyzmu, co nie oznacza, że należy od razu stawiać pod znakiem zapytania prawo humanistyki do egzystencji.

Jest wszakże dziedzina, która zupełnie dobrze potrafi łączyć wiedzę humanistyczną – choćby filozofię, socjologię, historię czy znajomość literatury czyli filologię – z naukami przyrodniczymi i ścisłym. I jest to w dodatku dziedzina Markowi Oramusowi doskonale znana, gdyż chodzi o literaturę określaną mianem fantastyki naukowej. Autor Trzeciego najazdu Marsjan nie tylko wykazuje się w tej powieści wiedzą socjologiczną, lecz także potrafi nawiązać dialog z braćmi Strugackimi i ich powieścią, co zresztą nie przeszkadza wykazywaniu się w innych utworach zupełnie niezłą orientacją w przestrzeni nauk ścisłych. W sposób oczywisty musi też Oramus pamiętać o ogromie wiedzy, jaką wykazywał się w wielu dyscyplinach jego wielki poprzednik – Stanisław Lem. Zapewne, nie żyjemy już w czasach, w których dwóch wybitnych malarzy i pisarzy – Leon Chwistek i Stanisław Ignacy Witkiewicz – potrafiło prowadzić uczoną dysputę poświęconą problemom logiki, lecz nie zaświadcza to, iż wszyscy humaniści są całkowitymi ignorantami w sferze kosmologii czy nanotechnologii. Co nie znaczy, że posiadając odpowiednią wiedzę muszą akurat pojęcia z tych dziedzin stosować w swojej specjalności.

Mowa „naukawa” nie jest wszakże niczym nowym – różnego rodzaju bełkot jest nieodłącznym szumem informacyjnym towarzyszącym nauce. Podobnie dzieje się z niektórymi jej bohaterami, którzy, stając się swego rodzaju celebrytami czy, jak kto woli, znańcami, po kilku latach popadają w całkowite zapomnienie. Dzieje się tak jednak zarówno w humanistyce, jak i w naukach przyrodniczych czy ścisłych, choć, rzecz jasna, w humanistyce trudniej to na pierwszy rzut oka dostrzec. Dzieje się tak m.in. dlatego, że panuje terror terminologiczny, któremu środowisko naukowe dziwnie łatwo się poddaje. Dlaczego? W wielu wypadkach dlatego, że używanie wyrafinowanej konstrukcji pojęciowej dla wielu jest sposobem ukrywania własnych kompleksów z jednej, zaś niewiedzy z drugiej strony. Nie należy też zapominać, iż takie terminologiczne ataki „naukowe” bywają czasami demonstracją wyższości, wymuszającą uznanie czyjejś dominacji. Tyle że nie jest to znak akurat naszych czasów. Tak było chyba zawsze, począwszy od wygłaszania przez magów i szamanów niezrozumiałych formuł budzących w maluczkich lęk i odczucie pokory. Tak było przecież również w okresie tworzenia „naukowych” podstaw nazistowskiego rasizmu czy w okresie panowania nauki „marksistowskiej”. Ale nie brakowało podobnych bredni i w pracach uchodzących za studia strukturalistyczne, nie brak też w naukach przyrodniczych, co zaświadczają „antynoble”. Niepotrzebnie więc Oramus atrament zużywa: nihil novi . Postidiotyzmu raczej się nie doczekamy.