Polacy w Southampton
W chłodne, lutowe popołudnie Tony Kushner wręczył nam folder zawierający kserokopie materiałów archiwalnych, które znalazł w National Archive w Southampton. Jeszcze wtedy nie podejrzewałem, że rozpoczęta przez nas praca grupowa, a wraz z nią dokumenty od Tony’ego, będą stanowiły wstęp do zakrojonych na szeroką skalę badań historycznych. Roboczy tytuł naszego projektu brzmiał Poles in Southampton ; w związku z brakiem entuzjazmu moich drogich koleżanek, z którymi przyszło mi pracować nad tym tematem, po kilku miesiącach poszerzyliśmy sferę naszych zainteresowań do bardzo ogólnej kwestii uchodźców w Hampshire (Refugees in Hampshire ). Nie zmienia to jednak faktu, że w ciągu pół roku intensywnych badań archiwalnych oraz lektury licznych opracowań naukowych, zarówno w języku angielskim, jak i polskim, udało mi się odkryć bardzo wiele interesujących faktów. Ich znaczenie rośnie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że od czasów Petera Brocka mało kto interesował się tematyką polskich uchodźców w Anglii w połowie XIX wieku.
Zarzewie konfliktu
Materiały archiwalne, które otrzymaliśmy, składające się głównie z oficjalnej korespondencji pomiędzy burmistrzem Southampton a brytyjskim rządem w Londynie, dotyczyły przybycia Polaków do Southampton na przełomie lat 40. i 50. XIX wieku. Była to, jak początkowo podejrzewałem, jedna z fal tzw. Wielkiej Emigracji, która odegrała kluczową rolę w historii Polski po powstaniu listopadowym. Jednak skąd i dlaczego Polacy zjawili się w Wielkiej Brytanii właśnie w tym okresie? Nim na dobre zdołałem się oswoić z dziewiętnastowiecznymi listami, musiałem odłożyć je na bok, by odnaleźć odpowiednie tło historyczne, w którym ten epizod Wielkiej Emigracji można by umiejscowić. Udział Polaków w Wiośnie Ludów był mi znany, jednak żaden epizod (z Włoch, Węgier, Niemiec) nie wiązał się z ich pojawieniem się w Anglii. Mimo przejrzenia kilku źródeł dotyczących tego okresu, nie znalazłem odpowiedzi na podstawowe pytanie: skąd przybyli ci Polacy, o których wspominały zdobyte dla nas przez profesora Kushnera listy?
Uporawszy się z tłem historycznym postanowiłem sięgnąć głębiej do materiałów źródłowych. Obszerna kolekcja State Papers przetrzymywana w uniwersyteckiej bibliotece była wyjątkowo pomocna. Potężne tomy (liczące ponad tysiąc stron każdy) datowane od pierwszej połowy XIX wieku, pokryte grubą warstwą kurzu, zawierały zaskakująco wiele dokładnych informacji. Zawarto w nich liczne oficjalne i półoficjalne listy, depesze i meldunki wymieniane pomiędzy brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych a ambasadorami i przedstawicielami innych państw. Szczególną uwagę zwracała korespondencja między lordem Palmerstonem (wybitnym brytyjskim mężem stanu, liberałem i kilkukrotnym ministrem spraw zagranicznych) a Sir Stratfordem Canningiem, ambasadorem brytyjskim w Konstantynopolu z lat 1849-51. Wynikało z niej jednoznacznie, że po upadku węgierskiej Wiosny Ludów, po przegranej bitwie pod Temesvarem, żołnierze biorący w niej udział przedarli się przez wojska austriackie i rosyjskie na terytoria pod protektoratem tureckim. Między Turcją, Francją i Anglią po jednej stronie oraz Rosją i Austrią po drugiej wywiązał się konflikt dyplomatyczny. Rosjanie domagali się wydania polskich i węgierskich uchodźców, podczas gdy Anglia i Francja wspierały chwiejny rząd turecki (Wysoką Portę). Lord Palmerston, oskarżany przez brytyjską opinię publiczną o brak liberalizmu i niechęć wobec europejskich ruchów wolnościowych, nie przebierał w środkach, by wesprzeć sprawę niefortunnych uchodźców. Nie przebierał też w słowach, określając austriackiego ministra spraw zagranicznych, Schwarzenberga, mianem kogoś, kto ma tylko trochę więcej rozumu niż słonka (ptak leśny).
Ze zdobytych do tej pory informacji wynikało, że Palmerston był jednym z kluczowych graczy w tamtym okresie i jego działalność polityczna, a także tajona sympatia dla Kossutha, lidera węgierskiej Wiosny Ludów, odegrały niezwykle istotną rolę w obronie Polaków i Węgrów przed carskim knutem. Na tym etapie postanowiłem porzucić prace nad State Papers i, korzystając z zasobów Broadlands Archive, zająłem się tematem samego lorda Palmerstona. Przechowywana przez uniwersyteckie archiwa (Special Collections) korespondencja Palmersona okazała się niezwykle istotna dla rozwoju naszego projektu. W ascetycznym archiwum przyszło mi przedzierać się przez liczne dziewiętnastowieczne manuskrypty i nadgryzione zębem czasu listy (niektóre zalane atramentem, inne przysypane i nadpalone popiołem z fajki). Jeżeli dziś odczytanie cudzego charakteru pisma stanowi często kłopot, próby zrozumienia dziewiętnastowiecznej korespondencji i krętego, ekstrawaganckiego liternictwa tamtej epoki stanowiły umiejętność samą w sobie. I nie pomagał tutaj fakt, że sam minister spraw zagranicznych uchodził za człowieka o niezwykle czytelnym charakterze pisma.
Z korespondencji Palmerstona wyłaniał się obraz niezwykle przenikliwego i cynicznego polityka, człowieka, który z jednej strony był oskarżany o wspieranie europejskiego liberalizmu, a z drugiej krytykowany za brak zdecydowanych działań w tym kierunku. On sam nie przejmował się ani opinią publiczną, ani zdaniem europejskich monarchów, ani nawet samą królową Wiktorią, która kilkakrotnie domagała się jego dymisji. Palmerston nie służył żadnym bogom poza jednym, a był nim patriotyzm i dążenie do utrzymania mocarstwowej pozycji Wielkiej Brytanii na świecie. Sprawy europejskie mało go interesowały. Jedynym wyjątkiem była Portugalia i Turcja, w których to państwach komercyjny interes Wielkiej Brytanii mógł najbardziej ucierpieć. I to właśnie zagrożenie tureckiej niezależności było głównym powodem, dla którego podjął się obrony polskich i węgierskich uchodźców. Nie było to efektem jego miłości do Polski i Węgier, ale czystego wyrachowania.
Zagadka emigrantów
W chłodnym archiwum, z korespondencją Palmersona z jednej strony i potężnym, ponad tysiącstronicowym tomem State Papers na lata 1849-50 z drugiej, stopniowo udało mi się odkryć tajemnicę Polaków i Węgrów w Southampton. Z perspektywy czasu ich los jawi się jako doskonały materiał na książkę podróżniczą i przygodową, choć, sądząc z raportów, jakie nadsyłano z Turcji, nie było w tym nic przypominającego filmy z Indianą Jonesem w roli głównej. Turcja, mimo owianego legendą dobrego nastawienia do Polski i braku akceptacji dla rozbiorów, potraktowała Polaków i Węgrów dość surowo; wielu osadzono w twierdzach w Anatolii (Cutayah, nazwa wielokrotnie powtarzająca się w korespondencji) i Egipcie. Mimo licznych starań o przyjęcie do tureckiej armii (która, dzięki staraniom Księcia Adama Czartoryskiego, mile widziała polskich oficerów w swoich szeregach), Wysoka Porta pozwoliła na to jedynie tym, którzy zgodziliby się przejść na islam. Dla większości Polaków był to warunek nie do spełnienia. Musieli zatem cierpieć niepewny żywot w zamknięciu, pracując fizycznie dla tureckiego rządu i nie mając pojęcia, co ich czeka w przyszłości. Nieliczni zdecydowali się przyjąć wiarę w Proroka, wśród nich znalazł się sławny bohater dwóch narodów, generał Józef Bem, który przyjął imię Murada Paszy. Na wieść o tym Palmerston skonstatował ze smutkiem, że „w ten sposób kariera militarna generała dobiegła końca”. Nie pomylił się zbytnio – Bem zmarł na malarię w 1850 roku, a w Broadlands Archive zachował się jeden list, który były lider węgierskiej Wiosny Ludów wysłał do ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii w roku swojej śmierci.
Nie wiadomo, czy Polacy i Węgrzy zdawali sobie sprawę z konfliktu dyplomatycznego, którego stali się przyczyną. Ostatecznie jednak ani Francja, ani Anglia nie zgodziły się na jakiekolwiek pomniejszenie niezależności Turcji, do którego dążyła rosyjska dyplomacja. Kilkumiesięczne utarczki z chylącym się ku upadkowi Imperium Osmańskim były preludium do wojny krymskiej, która miała wybuchnąć kilka lat później. Tymczasem nawiązano coś w rodzaju porozumienia między Anglią a Rosją. Rosjanie, paranoicznie obawiający się rewolucyjnej działalności Polaków i Węgrów, porzucili swoje plany prześladowania i ukarania uchodźców. Domagali się jednak, by ceną za ich wolność było opuszczenie Europy. Rozwiązanie to w pełni odpowiadało zarówno Turcji, jak i Anglii. Palmerston miał już dość przeciągającej się sprawy polskiej i węgierskiej, pozostawił więc szczegóły transportu uchodźców z Turcji w rękach Canninga. Jego główny cel – zakończenie niewygodnego sojuszu między Austrią a Rosją – został osiągnięty.
A zatem ci, którzy zjawili się latem 1850 roku w Southampton, stanowili grupę żołnierzy walczących po stronie Węgrów przeciwko Austrii i Rosji. Przywodzi to na myśl wspomnienia Ignacego Rzeckiego z Lalki Prusa. Tylko że zamiast wrócić do Polski i podjąć się pracy organicznej, wielu z nich trafiło na niegościnny, brytyjski brzeg. Kilka statków z uchodźcami, które zawinęły do tego położonego na południu Anglii portu, sprawiło nie lada kłopot miejscowym władzom. Polacy i Węgrzy mieli zostać zaopatrzeni przez Turków w fundusze niezbędne do wyruszenia do Ameryki, tymczasem wielu tych, którzy przybyli, nie miało grosza przy duszy. Zalewali oni burmistrza Southampton rozmaitymi petycjami i prośbami o zapomogę; do pomocy dołączyły się angielskie organizacje charytatywne (głównie Board of Guardians), a sympatie wobec Polaków i Węgrów manifestowały się w składkach dobroczynnych, artykułach prasowych i działalności niektórych postaci brytyjskiej sceny politycznej (z lordem Dudleyem Stuartem na czele).
Problem rozwiązany
Zahartowawszy się w lekturze korespondencji Palmersona oraz Canninga na samym końcu przysiadłem do obszernego materiału, jaki otrzymaliśmy od Tony’ego Kushnera. Nie był to kompletny zbiór, więc wizyta w lokalnym archiwum okazała się nie do uniknięcia. Znalazły się tam nie tylko listy uchodźców, którzy zawitali na brytyjski brzeg (przewijały się imiona zarówno polskie, jak i węgierskie, a także, sądząc po brzmieniu, kilka żydowskich). Największą część kolekcji zajmowały rozpaczliwe depesze burmistrza Southampton (nazwiskiem Andrews) do szefa rządu, Sir George’a Greya. Nie dość, że uchodźcy domagali się wiktu i opierunku, to jeszcze chcieli, by rząd brytyjski pokrył koszty ich podróży do Ameryki (która, według ustaleń Canninga, miała zostać sfinansowana przez Turków). Kilku z nich, z generałem Bulcharynem na czele, ruszyło do Londynu domagać się przyjęcia przez premiera Greya. Inni, głównie Węgrzy, nie zwlekali z podróżą przez Atlantyk. Tymczasem Polacy, solidnie zaopatrzeni przez Brytyjczyków w pieniądze, zwlekali. Stało się to na tyle uciążliwe, że burmistrz Andrews zadecydował zwiększyć wsparcie finansowe każdego z nich tylko po to, by pozbyć się niespodziewanych gości. Jak napisał w liście do premiera, „każdy Węgier i Polak, który się do mnie zgłosił, otrzymał wyżywienie i nocleg”. Uporawszy się z kilkoma falami uchodźców, którzy przybyli do Southampton w 1850 i 1851 roku, burmistrz Andrews mógł z ulgą napisać do Greya: „upewniłem się, że każdy uchodźca, którego wyżywiłem i odziałem, znalazł się na pokładzie parowców [do Ameryki], by przypadkiem żaden z nich nie powrócił i nie napastował nas ponownie”. Słowa te znakomicie odzwierciedlały krytyczne nastawienie do uchodźców, które Lord Dudley Stuart scharakteryzował określeniem: „nie pozostało [w Anglii] zbyt wiele sympatii dla Polaków”.
Badanie, które rozpoczęło się w Anglii od zbioru kserokopii, było prawdziwą wędrówką tam i z powrotem. Poprowadziło mnie z Southampton, przez Europę i Węgry, aż do Turcji i zapomnianej twierdzy w centralnej Anatolii, a następnie, przez Konstantynopol, z powrotem do Southampton. W sumie około tysiąca uchodźców przebyło podobną drogę, a część z nich zamiast do Southampton trafiła do Liverpoolu. To jednak temat na osobną misję badawczą.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
My sięchyba nigdy nie zmienimy... Do tej pory jesteśmy bardzo roszczeniowi. Uważamy że wszystko nam się należy .
A BIBLIOTEKARZ WROŃSKI TEŻ BYŁ W SOUTHAMPTON?