Elektor wysokiego ryzyka

Marcin Chałupka
Studenccy członkowie organów wyborczych uczelni to elektorat relatywnie „najtańszy do pozyskania”. Mimo to nadal pojawiają się próby „siłowego” zawładnięcia studenckimi głosami. Czy to kolejny powód, dla którego należałoby zrezygnować z mieszania studentów do wyboru władz uczelni?

Minął kolejny rok wyborczy, nowe ekipy już pewnie objęły uczelniane stery. Podobnie jak w poprzednich dwóch elekcjach minionego dziesięciolecia pojawiały się informacje o „próbie ingerencji władz uczelni lub ich organów w tryb wyboru i czas trwania kadencji przedstawicieli studentów w organach kolegialnych uczelni dokonujących wyboru rektora” (Dominika Kita, przewodnicząca Parlamentu Studentów RP w piśmie z 19 lutego 2012 r.). Jak to mogło wyglądać? Czy jeśli nie można zmienić zdania elektora, pozostaje zmienić elektora? Najprościej poprzez zmuszenie do wyboru innego, potencjalnie „bardziej rozumiejącego problematykę uczelni i czekające ją wyzwania”. Trudniejsze opcje, jakie mogę sobie wyobrazić, to „wojna na wyniszczenie”, poprzez uchylanie uchwał organów samorządu, odcięcie od finansowania przez „strajk włoski” w rozliczaniu samorządowych delegacji i faktur itp. działania „wychowawcze”. Ostatecznie zostaje próba niedopuszczenia danej grupy „nierokujących” elektorów do głosowania, jednak to opcja najbardziej ryzykowana, bo potencjalnie brzemienna w skutki. Subtelniejsze rozwiązanie to próba „wysadzenia z siodeł” samorządowego establishmentu danej uczelni poprzez uznanie jego regulaminu za niezgodny ze statutem uczelni. Ale po kolei.

Nihil novi

Przed czterema laty w czasopiśmie „Parlament” (październik 2008 r.) ówczesny przewodniczący Parlamentu Studentów RP Leszek Cieśla napisał: „(…) niepokoi, że podejmowane są próby wpływania na wynik wyborów poprzez niezgodne z prawem i etyką manipulowanie składem studenckiej części kolegium elektorów, już na etapie jego wyłaniania. Stosuje się tu różne metody: żonglowanie różnicami interpretacyjnymi między przepisami statutu uczelni a regulaminu studiów, nieuzasadnione uchylanie decyzji organów samorządów, a nawet bezprawne uchylanie «wyników wyborów». Wszystko to możliwe dzięki wykorzystaniu przewagi intelektualnej i dydaktyczno-instytucjonalnej uczelni nad samorządowcami studenckimi, zwłaszcza w kwestiach prawnych”.

Ale już przed sześciu laty, 4 maja 2006 r., ówczesny przewodniczący Parlamentu Studentów RP Arkadiusz Doczyk podpisał stanowisko, w którym czytamy, iż: „stosowane przez senaty niektórych uczelni praktyki wymuszania na samorządzie studenckim zmian w jego «organizacji i trybie działania», «rodzaju organów kolegialnych i jednoosobowych, sposobie ich wyłaniania oraz kompetencji» poprzez zmiany statutu uczelni stanowić mogą niepotrzebną i niepopartą prawem ingerencję w określony art. 202 ust. 3 zd. 1 zakres chronionej ustawą prawnej samodzielności samorządu studenckiego”. Bowiem „przepis art. 202 ust. 3 zd. 1, normując sprawy o fundamentalnym znaczeniu dla właściwego pełnienia przez samorząd jego zadań ustawowych, pomija w hierarchii źródeł «prawa samorządowego» statut uczelni, ograniczając się do wskazania ustawy i regulaminu «uchwalonego przez uczelniany organ uchwałodawczy samorządu»”. Dlatego „drugie zdanie art. 202 ust. 3 oznacza, iż w sprawach pozostałych, tj. niewyłączonych spod regulacji statutu uczelni poprzez art. 202 ust. 3 zd. 1, samorząd studencki działa zgodnie ze statutem uczelni”, a „badanie zgodności regulaminu samorządu studenckiego ze statutem uczelni (art. 202 ust. 4) winno być prowadzone jedynie w zakresie innym niż wskazany w art. 202 ust. 3 zd. 1”. O co tu chodzi?

Autonomia w autonomii

Rozwinięcie powyższej wykładni przynosi cytowane na wstępie pismo z 19 lutego 2012 r. aktualnej przewodniczącej Parlamentu Studentów RP, Dominiki Kity, w którym znajdujemy: „Organy uczelni, w tym organy wyborcze działające w uczelni, są zobowiązane do przestrzegania wszelkich przepisów (np. regulaminów i załączników do nich) uchwalonych przez właściwe organy samorządu studenckiego, których zgodność z obowiązującym prawem stwierdzono uchwałami Senatu Uczelni w związku z art. 202 ust. 4 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym ”. Innymi słowy, jeśli więc regulamin, którego zgodność stwierdzono, nie zmienił się, a pojawiła się „niezgodność”, to znak, że prawdopodobnie później zmieniono statut uczelni. I to w zakresie, który nie powinien się w statucie znaleźć, bo dotyczy, jak czytamy w piśmie A. Doczyka, „zakresu prawnej samodzielności samorządu studenckiego w ramach uczelni”. Jeśli więc np. statut uczelni wskazuje, że organ uchwałodawczy samorządu liczy 20 osób i wybierają one przedstawicieli do senatu, to nie badamy zgodności z taką regulacją tego, co na ten temat mówi regulamin samorządu, a regulację ową ze statutu usuwamy co prędzej. Jeśli np. załącznik do statutu w postaci ordynacji wyborczej przewiduje, że kadencja studenckich przedstawicieli w senacie trwa tylko rok, mimo że regulamin samorządu prawidłowo zatwierdzony przez senat przewiduje lat cztery, to nie próbujemy uzasadniać potrzeby częstej rotacji krótkim czasem studiów, ale taki przepis statutu dyskretnie przemilczymy niestosowaniem, póki tam tkwi.

Samo pojawienie się po 6 latach od wykładni A. Doczyka, kolejnego stanowiska PSRP z podpisem D. Kity pokazuje, że problem jest aktualny. Padające w nim stwierdzenia, iż „Niedopuszczalne jest ingerowanie w procedurę wyborczą, w szczególności poprzez wydawanie poleceń organom wyborczym samorządu studenckiego, kontrolowanie lub weryfikacja zgłoszeń napływających do właściwych organów samorządu studenckiego, wyznaczanie daty i miejsca przeprowadzenia wyborów, interpretowanie regulaminu samorządu studenckiego etc.”, pokazuje, którędy przebiega „okołowyborcza myśl taktyczna” w niektórych uczelniach. Czasami dla uzasadnienia takiej ingerencji wskazuje się, że nie można studentów zostawić samych sobie, bo popełnione przez nich błędy proceduralne mogą zaszkodzić prawidłowości całych wyborów. Czy i jak wadliwie wybrany elektor studencki mógłby dać powód ich kwestionowania? Czy jeśliby o wyniku głosowania przesądził np. jeden głos, a dwóch elektorów zostało wybranych nieprawidłowo, w stopniu który zdecydował o niewybraniu innych w to miejsce, można wynik wzruszyć? W jakim trybie zweryfikować ten wynik?

Weryfikacja wyboru rektora

Art. 71 ust. 1 PSW przewiduje, że: „Statut uczelni publicznej określa (…) tryb wyboru organów jednoosobowych (…) z zachowaniem następujących zasad”, pośród których ta wskazana w ust. 6 stanowi: „wybór uważa się za dokonany, jeżeli kandydat uzyskał więcej niż połowę ważnych głosów, chyba że statut uczelni wymaga innej większości kwalifikowanej”. Zaś art. 72 ust. 2a PSW stanowi: „Sposób powołania rektora (…) określa statut”, a ów „sposób” można interpretować szerzej niż jedynie jako rozstrzygnięcie: konkurs czy wybór, a jego ust. 6 stanowi: „Przewodniczący komisji wyborczej stwierdza na piśmie wybór rektora”. Ponadto w statutach uczelni pojawiają się sformułowania typu: Komisja wyborcza rozstrzyga wątpliwości dotyczące spraw związanych z przebiegiem wyborów, czy nawet przewidziana jest możliwość „unieważniania” wyborów. PSW nie daje tu bowiem konkretnych rozwiązań. Art. 36 PSW odnosi nadzór ministra do decyzji rektora lub organu kolegialnego uczelni, art. 38 PSW mówi o odwołaniu rektora, brak natomiast przepisu pozwalającego rozstrzygnąć, czy dana osoba na rektora wybrana została. Ewentualnie aplikowalny w takiej sytuacji art. 37 PSW nakazywałby ministrowi wezwać organy uczelni do zaprzestania działalności niezgodnej z prawem, polegającej np. na uznawaniu wadliwie wybranej osoby za rektora, i usunięcia jej skutków.

Tak więc „poradzenie sobie” z problemem ewentualnych wadliwości wyboru rektora pozostaje po stronie uczelni, aż do momentu, w którym nie przełoży się ono na działanie uczelni „niezgodne z prawem”, wtedy ma obowiązek „wkroczyć” minister. Warto więc, by prawo uczelniane przewidywało procedury jednoznacznie wskazujące, jaką osobę wybrano, zanim przewodniczący komisji wyborczej potwierdzi to na piśmie. W szczególności, jaki jest skutek nieprawidłowości wyboru elektora, która mogłaby wpłynąć na wynik wyboru rektora. Zwłaszcza jeśli elektor jest studencki i wybierany w budzącej wątpliwości procedurze.

Elektorzy „dwóch prędkości”

Chodzi mi konkretnie o relację przepisów art. 71 ust. 1 i ust. 2 PSW. Pierwszy stanowi, że „Statut uczelni publicznej określa skład kolegium elektorów oraz tryb wyboru jego członków, tryb wyboru organów jednoosobowych, przedstawicieli do organów kolegialnych oraz osób pełniących inne funkcje z wyboru, z zachowaniem następujących zasad:…”. W drugim czytamy, że „Tryb wyboru oraz czas trwania kadencji przedstawicieli studentów i doktorantów określają odpowiednio regulamin samorządu studenckiego i regulamin samorządu doktorantów” [podkreślenia – MCh]. Nie mam przy tym pewności, czy „przedstawiciele” z ust. 2 to ci sami, co „przedstawiciele do organów”, o jakich mowa w ust. 1, czy też np. także wszyscy ze „składu kolegium elektorów”. Załóżmy, że „przedstawiciele” z ust. 2 to właśnie ci z ust. 1, więc ich tryb wyboru oraz czas trwania kadencji określa regulamin samorządu.

Jednak w wielu uczelniach publicznych kolegium elektorskie to aktualny skład organu kolegialnego (rady wydziału lub senatu) wzbogacony o dodatkowych członków, aktywnych na okoliczności wyborcze, najczęściej raz w kadencji. Przy takich założeniach możemy więc mieć członka kolegium elektorów z racji zasiadania w senacie – jego obejmie regulacja z art. 71 ust. 2 i tryb „samorządowy”. Może być też członek kolegium elektorów (nie jest ono organem kolegialnym uczelni) dobrany spoza senatu i „tryb wyboru” takowego mieściłby się w regule ogólnej art. 71 ust. 1. Wtedy „generowanie” członków kolegium „z organu kolegialnego”, np. z senatu, nie musiałoby uwzględniać wymogu np. „czynnego prawa wyborczego” (prawa głosu) dla wszystkich studentów ujętego w art. 71 ust. 1 pkt 2 PSW. Mogłoby odbywać się przez wybieranie poprzez np. uczelniany organ samorządu studentów, zwłaszcza jeśli wymogu prawa głosu nie należy utożsamiać z niezawartym w art. 71 ust. 1 wymogiem „bezpośredniości” jego wykonywania. Jeśli uznamy, że słowo „przedstawicieli” z art. 71 ust. 2 dotyczy także elektorów studenckich niebędących członkami organów kolegialnych uczelni, to do ich wybierania w ogóle art. 71 ust. 1 nie stosujemy, pozostawiając ten obszar regulacjom samorządowym. Wtedy ewentualne uchybienia proceduralne popełnione przez studentów uczelnia może korygować poprzez instrument z art. 202 ust. 7 PSW, nakazujący rektorowi „uchylić uchwałę organu samorządu studenckiego niezgodną z przepisami prawa, statutem uczelni, regulaminem studiów lub regulaminem samorządu”. Dlatego warto zawczasu sprawdzić, czy w świetle regulaminu samorządu studentów studenckie komisje wyborcze mają status organów samorządu.

Kuria działaczowskiego interesu

Czy to wszystko ma jednak sens? Czy udział „przedstawicieli studentów” w wyborach rektora, dziekanów – mimo ryzyka wyborczych niejasności – ma dla interesów studenckich praktyczne znaczenie? Prof. Tadeusz Luty, ustępujący w 2008 r. szef KRASP, twierdził, że „w skali kraju to studenci coraz częściej decydują o wynikach głosowań. Bywa, że są przy tym manipulowani i źle rozumieją pojęcie grupowej solidarności” (Rektorów trzeba wybierać inaczej , „Gazeta Wrocławska”, 19 czerwca 2008 r.). Ripostując, Leszek Cieśla, na przywołanych już łamach, podnosił, że „mechanizm pozyskiwania poparcia przedstawicieli studentów w wyborach nie różni się, co do zasady, od ogólnie stosowanych i to nie tylko w uczelniach (…) przecież wyborcze obietnice i rachunki spłacane z państwowej kasy to istota demokracji (…) czy niepokoi nas lub zastanawia, że w kampaniach do Sejmu uzyskanie przychylności elektoratu najłatwiej osiągnąć poprzez deklarację kierowania środków publicznych na wskazane przez ten elektorat cele?”.

Po co odrębna studencka kuria, jeśli cała uczelnia jest dla studentów, a oni są w niej „najważniejszym podmiotem” (jak stanowi Karta praw studenta – pkt 1)? Jeśli zaś kurie oznaczają zakres realnego wpływu na uczelniane sprawy, to czy te studenckie 20 proc. to nie za mało? Chyba, że tu nie chodzi o wpływ studentów, a ich samorządowych działaczy? Tylko że ich ocena uczelnianej rzeczywistości i oczekiwania wobec uczelnianych kandydatów „do władzy” mogą być daleko odmienne od interesów szarej studenckiej braci. W czym bowiem mogą się działacze braci tej przysłużyć? Przecież jakość kształcenia gwarantują przepisy i działalność PKA, programy kształcenia muszą obligatoryjnie uwzględniać potrzeby rynku pracy, wyniki monitorowania są opiniowane przez samorząd z mocy PSW, opłaty za usługi związane z kształceniem i tak nie mogą być wyższe niż koszty, a niższe niżby dyscyplina finansów publicznych nakazywała, a uczelnia musi uwzględniać potrzeby studentów niepełnosprawnych. Co mogą samorządowi działacze uzyskać od kandydatów na rektora, by skorzystali na tym nie oni, a zwyczajni studenci?

Pseudoreprezentacja

Środki na działalność organizacji studenckich czy klubów – a kto będzie nimi kierował lub w ramach nich wprawiał się w „działaczowskim” rzemiośle? Niższe progi a wyższe stawki świadczeń socjalnych? Przecież w tym zakresie rektor i tak musi porozumieć się z samorządem. Czy w jakiejkolwiek uczelni elektorzy studenccy wywalczyli obniżkę czesnego lub zmiany w programach? Czy zakwestionowali antystudenckie podwaliny uczelnianej rzeczywistości (podległość administracyjna, dyscyplinarna, dydaktyczna – co bliżej wyjaśniam w Student i uczelnia – skazani na konflikt oraz Student – między młotem korporacjonizmu a kowadłem etatyzmu – znieczulony „bezpłatnością” , dostępnych via moja www). Po co więc studencka kuria w wyborach rektora?

Mając owe 20 proc. i tak nie zmieni się fundamentu uczelnianej konstrukcji, ale tych 20 proc. może w praktyce wystarczyć do „ugrania” kwestii istotnych dla przyszłości uczelnianych działaczy samorządu. Przez to jednak studenci tracą jasność linii podziału, ich formalni liderzy stają się częścią „systemu” uczelni, wobec której reprezentowana przez nich brać ma interesy kierunkowo odmienne. Choć wyobrażam sobie klientów supermarketu w jego radzie nadzorczej, to nie wyobrażam sobie, by inni klienci postrzegali takowych jako reprezentację ich interesów wobec supermarketu. Te interesy zaś to możliwie niska cena za możliwie wysoką przy tej cenie jakość. Tu zaś potrzeba międzyuczelnianej konkurencji, a nie wewnątrzuczelnianej pseudoreprezentatywności. Zwłaszcza jeśli ta ostatnia opiera się na niejasnych przepisach i patogennych mechanizmach.

Marcin Chałupka specjalizuje się w prawie i instytucjach szkolnictwa wyższego. Był elektorem dziekańskim, przez lata kierował biurem prawnym Parlamentu Studentów RP.
Więcej na www.chalupka.pl
Zawarte w artykule opinie są wyłącznie poglądami autora, formułowanymi 20.11.2012 bez założenia nieomylności. Problemy i pytania w konkretnych stanach faktycznych powinny być konsultowane z pełnomocnikami podmiotu lub radcami prawnymi uczelni.