Brytyjska współpraca gospodarki z nauką

Marcin Duszyński
W marcu 2012 pojawił się raport komisji Wilsona (Wilson Report), będący wynikiem długiej analizy stosunków państwo-uczelnie-gospodarka-społeczeństwo.

Czytając z zainteresowaniem wypowiedzi przedstawicieli polskiej nauki i gospodarki na temat współpracy pomiędzy uczelniami a firmami, pomyślałem, że warto byłoby opisać podobne kwestie z Wielkiej Brytanii, która sama przechodzi właśnie fazę zacieśniana współpracy w wyniku dogłębnej debaty publicznej.

Tak jak u nas pojawiają się coraz głośniejsze głosy krytyki na temat skuteczności kształcenia, tak przez Wielką Brytanię przetoczyła się ogromna debata, częścią której stała się dyskusja o książce bogatego przedsiębiorcy Simona Dolana Jak zarobić miliony bez dyplomu . Dolan, wart kilkaset milionów funtów self-made man , mówił wprost o „bezwartościowych” studiach oraz „śmiesznych” kierunkach, jak również wyraził pogląd, iż czas studiów, jeżeli nie przekłada się na poprawę umiejętności potencjalnego pracownika, zapewnia tylko stratę kilku lat, ponieważ jedyną różnicą pomiędzy kandydatami zaraz po szkole średniej a absolwentami (nieskutecznych kierunków) jest różnica wieku (saldo: wyłącznie utracone lata). Nie jest to nic nowego – dzieci różnych moich brytyjskich znajomych wściekają się na „swoją głupotę” oraz „uleganie rodzinie, by pójść na studia”, podczas gdy ich koledzy i koleżanki ze szkoły średniej, zaczynający pracę zaraz po maturze, już zarabiają, mogą brać kredyty na dom i samochód oraz cieszą się dobrym życiem, przy okazji zdobywając kilkuletnią przewagę doświadczenia praktycznego oraz umiejętności, cech mile widzianych przez komisje rekrutacyjne większości firm.

Niedawne wprowadzenie na brytyjskich uniwersytetach wyższego czesnego, prowadzącego do dramatycznego zwiększenia zadłużenia absolwentów korzystających z kredytów państwowych na pokrycie czesnego, stanowi dodatkowy sygnał, by dokładnie przemyśleć celowość studiów – poza rozróbami w większych miastach, członkowie Unii Studentów najczęściej zwracali uwagę właśnie na ten fakt. Część komentatorów dodawała jeszcze, że sam system jest demotywujący dla kredytobiorców, ponieważ ustawodawca zażyczył sobie, by istniała korelacja pomiędzy wysokością zarobków po studiach a ilością oddawanych pieniędzy, a więc by ci, którym udało się znaleźć dobrą pracę, oddawali państwu o wiele więcej niż ci, dla których studia, „wysiłek” i (zapożyczone) wydatki na nie okazały się stratą czasu, zaś wiedza niepotrzebna lub nieprzydatna, ponieważ nie mogą znaleźć pracy lub układają towar na półkach (śpieszę uspokoić gniewnych komentatorów – ja też tak pracowałem, by zarobić na brytyjskie czesne, niemniej nie widziałbym siebie po kilku latach studiów na tym samym stanowisku „menedżera towarów półkowych”). Mój brat klnie do dzisiaj, odsyłając co miesiąc pokaźny czek dla rządu Jej Królewskiej Mości, podczas gdy spotykani przezeń bezrobotni koledzy ze studiów nie mają takiego problemu, podobnie jak ci zarabiający poniżej 21 tys. funtów.

Co ważne dla krajów cieszących się z rozwoju akademickiej gałęzi przemysłu, Dolan w swych przemyśleniach mówi o jeszcze jednej kwestii: uniwersytety nigdy nie były miejscem dla wszystkich. Może więc, tracąc swoją elitarność, również wabią niepotrzebnie ludzi, którym studia nie są niezbędne do życia i kariery?

Innym ciekawym głosem był profesor z Saïd Business School (University of Oxford), nawołujący do zacieśnienia więzi pomiędzy nauką a biznesem oraz zwiększenia wpływu badań naukowych na gospodarkę. Andrew Pettigrew podsumował działania wielu naukowców następująco: 50 proc. artykułów nie czyta nikt poza autorami, recenzentami i redaktorami (czasopism), zaś 90 proc. się nie cytuje. Można więc pokusić się o pytanie: czy tysiące naukowców badających przeróżne kwestie pisze dla samego pisania (czyt. dla awansu), a nie po to, by zmieniać/poprawiać świat? Apel Pettigrew był prosty, by naukowcy w swych pracach zawsze odnosili się do dwóch typów wiedzy: „co” i „jak”, pozwalających na przełożenie ich odkryć na praktyczne funkcjonowanie świata.

Rok kanapkowy

W marcu 2012 pojawił się raport komisji Wilsona (Wilson Report), będący wynikiem długiej analizy stosunków państwo-uczelnie-gospodarka-społeczeństwo. Odniosę się do kilku, według mnie najważniejszych, spostrzeżeń i zaleceń raportu.

Jak w wielu krajach, komisja doceniła rolę staży i praktyk w tworzeniu odpowiednio wykwalifikowanego absolwenta i poprawianiu jego szans na zatrudnienie. Wiem, że i w Polsce dużo się o tym mówi, tworzone są programy wspierania, udostępniane fundusze. Niemniej jest jeden brytyjski mechanizm, nad którym powinno się pochylić polskie ministerstwo: sandwich year , czyli roczna przerwa na praktykę, zaplanowana jako nieodłączna część programu studiów, z reguły pomiędzy II a III rokiem licencjatu (nie mylić z gap year – roczną przerwą na podróże itp.). Po dwóch latach zajęć student ma dosyć wiedzy teoretycznej, by móc wejść w przemysł i zintegrować ją z praktyką, a potem wrócić na ostatni rok i otrzymać zaawansowane szlify, spinające całość doświadczeń. Dobrze prowadzony system sandwich year ma jeszcze jedną zaletę: pracujący za darmo praktykanci zdobywają nie tylko praktyczne doświadczenie branżowe, ale i nawiązują ważne kontakty, pozwalające na późniejsze zatrudnienie (już pełnego) absolwenta. Na moim uniwersytecie, na kierunkach prowadzących taki system, zatrudnienie absolwentów w firmach, w których wcześniej odbywali praktyki, było bliskie 100 proc. (jeżeli oczywiście chcieli pracować w zawodzie po studiach). Działy HR firm, znając i rozumiejąc ten system, planowały z rocznym wyprzedzeniem zatrudnianie „swoich” praktykantów, czyli absolwentów z rocznym doświadczeniem zawodowym oraz po pełnej weryfikacji ich umiejętności i z roczną znajomością firmy, a więc potrafiących stać się produktywnymi członkami zespołu już od pierwszego dnia.

Ambicje korporacyjne

Raport Wilsona zwraca również uwagę na nadmierne ukierunkowanie, zarówno ambicji studentów, jak i samych uniwersytetów, na korporacje, podczas gdy uczelnie powinny wspierać rozwój sektora MSP, w takim samym, jeżeli nie w większym stopniu, niż wielkich firm, szczególnie że ilość miejsc pracy w obu sektorach różni się dramatycznie. Powody takiego zachowania będą podobne we wszystkich krajach, ponieważ zachowanie korporacji jest bardziej strategiczne (a więc przewidywalne), tak samo jak ich zapotrzebowanie na pracowników jest relatywnie stabilne, za to w świecie małych firm, zarówno tempo zmian, jak również ewolucji oczekiwań i zakresu potrzeb jest o wiele większe i wymaga o wiele bardziej zaawansowanych systemów monitoringu, a nawet głębszej interakcji z setkami małych firm. Dodatkowo poziomy przedsiębiorczości i wiedzy o niej na uczelniach odbiegają (negatywnie) od tego, czego potrzebuje gospodarka – widać to np. w przypadku oferowania kierunku management (rozumianego najczęściej jako produkcja menedżerów do cudzych firm), a nie business , czyli programu zorientowanego na samodzielną działalność. Uważam, że można dodać jeszcze jedno uzasadnienie ukierunkowania uczelni na produkcję absolwentów dla korporacji – ich kariery, od niedawna monitorowane obowiązkowo w Polsce, są właśnie takie, do monitorowania, udokumentowania. Praca w korporacji to stabilność, powolna ścieżka awansu, dobre pieniądze, często lepsze niż w MSP lub własnym biznesie, stąd chyba dominacja prokorporacyjnych ambicji absolwentów, poszukujących pracowitego, dostatniego, aczkolwiek relatywnie spokojnego życia bez zagrożeń i niespodzianek. Za to produkcja biznesmenów do sektora MSP to przecież niepewne zarobki (często zależne od miejsca działania lub odłożone w czasie), duża rotacja na stanowiskach, zakładanie i zwijanie firm, plajty itp., czyli niemierzalne statystyki dla ministerstwa lub własnego marketingu, bo kto się chce pochwalić, jak ciężko jest właścicielom start-upów lub ile firm z udziałem absolwentów padło (nawet jeżeli okażą się wszyscy Stevami Jobsami za parę lat, to teraz ponoszą klęskę za klęską)? Niemniej, ważne jest, by uczelnie wyrwały się ze swojego zaślepienia i aktywnie motywowały studentów do przemyślenia niekorporacyjnych ścieżek kariery.

Komisja zwraca uwagę na jeszcze jeden problem w relacjach pomiędzy uczelniami a big business – w dużych firmach i korporacjach funkcjonują systemy pozwalające na filtrowanie aplikacji chętnych o pracę. Według Wilsona owe systemy powinny być regularnie monitorowane, czy nie odrzucają wartościowych kandydatów z racji nieposiadania przez nich łatwego do zaszufladkowania wykształcenia, umiejętności, doświadczeń, cech. W przypadku MSP łatwiej znaleźć pracę absolwentowi z niestandardowym (dla big business ) wykształceniem, ponieważ dzięki bardziej bezpośredniej interakcji, potencjalny pracodawca może przekonać się o zaletach takiego kandydata.

Podstawowa siła

By zwiększyć przejrzystość skuteczności kształcenia, komisja postuluje, by jak najszybciej wprowadzić system publikowania informacji o zatrudnieniu absolwentów według wydziałów. Domaga się tym samym doprecyzowania i rozpowszechnienia informacji kluczowych przy podejmowaniu decyzji o studiach. Nie jest to całkowita rewolucja, ponieważ jednostki organizacyjne występują w różnych rankingach (np. naukowych) i średniej jakości uczelnia może mieć jeden świetny wydział, zaś dobra uczelnia może hodować akademicką „czarną owcę”. Wołałbym zobaczyć informacje o skuteczności pojedynczych kierunków, ponieważ niedoprecyzowanie w postaci wydziałów nadal może umożliwiać skuteczne ukrywanie nieprzydatnych kierunków w gąszczu programów oferowanych przez każdą jednostkę, nie wymuszając niezbędnych reform, a tym samym marnując czas, wysiłki i pieniądze studentów skuszonych nieuczciwą (?) ofertą. Dodatkowym czynnikiem informacyjnym powinny być modele ścieżek zatrudnienia, na podstawie wybranych próbek aktualnych absolwentów, budowane na 4-letnie okresy i regularnie weryfikowane.

Kolejny apel odnosi się do doktorantów. Komisja postuluje, by każdy z nich miał możliwość odbycia 8-12 tygodniowego stażu powiązanego z prowadzonymi badaniami. Podobnie jest z apelem do uczelni, by umożliwiały swoim pracownikom (post-doc ) odbycie podobnej praktyki raz na 3 lata oraz umożliwiały odbycie proprzedsiębiorczych szkoleń, które docelowo stałyby się częścią systemu standardowej oceny pracownika, wprowadzając kontakt z realnym światem do życia każdego naukowca. Osobiście wołałbym zobaczyć taki wymóg, a nie jedynie zalecenie, by wymusić na młodych i niemłodych badaczach większy kontakt z rzeczywistością.

Najciekawsza z całego raportu jest próba zdefiniowania roli uniwersytetów we współczesnym systemie gospodarczym. Komisja Wilsona, odwołując się do koncepcji gospodarki opartej na wiedzy oraz jej roli w dalszym rozwoju Wielkiej Brytanii, uznała uniwersytety za podstawową siłę umożliwiającą dostarczenie odpowiednich kadr w obliczu ciągle rosnącego zapotrzebowania gospodarki na pracowników kreatywnych, przedsiębiorczych, innowacyjnych. To dzięki uczelniom ma następować postęp technologiczny i naukowy, zaś one same stają się centrami pozyskiwania inwestycji zagranicznych. O tym ostatnim aspekcie pisałem niedawno w kontekście wydziałów zagranicznych (FA 7-8/2012) – brytyjskie uczelnie skutecznie penetrują świat i pozyskują nie tylko inwestycje na badania od zagranicznych firm dla siebie, ale często stają się również kanałem przepływu pieniędzy do firm działających w Wielkiej Brytanii. Ulokowane po sąsiedzku firmy, gdy działają w innych krajach, również naganiają klientów biznesowych swoim uniwersytetom. Wiem, że są już pierwsze przypadki w Polsce, ale kiedy będziemy mogli zobaczyć taką symbiozę na szeroką skalę?

Wielobiegunowa przyszłość

Ważne jest, by uczelnie zdały sobie sprawę z wielobiegunowości każdej formy współczesnej działalności – tak jak firmy współpracują z różnymi dostawcami i odbiorcami, tak uniwersytety będą musiały przystosować się do skomplikowanych modeli współpracy z państwem, samorządami, firmami, innymi uczelniami oraz podmiotami zagranicznymi. Niestety wymaga to zmiany podejścia do zarządzania uczelniami, otwartości na zmianę, przedsiębiorczości, umiejętności zarządzania wieloma sprawami naraz. Może dlatego najszybciej rozwijającym się segmentem zatrudnienia na brytyjskich uniwersytetach jest kadra menedżerska, przy czym kryteria doboru wcale nie są ograniczone wyłącznie do ludzi z doświadczeniem akademickim. A u nas? Doktorat to podstawa do każdej funkcji, ale już zdolności menedżerskie lub praktyczne doświadczenie w zarządzaniu firmami lub instytucjami nie jest (formalnie) wymagane. Ogłoszenia o wakatach na najwyższych poziomach brytyjskich uczelni mówią o otwartości komisji rekrutacyjnej na aplikacje od doświadczonych menedżerów z firm prywatnych, korporacji, szefów instytucji rządowych, fundacji, byle tylko posiadali niezbędne doświadczenie w zarządzaniu instytucją o podobnej wielkości, złożoności, spotkali się z podobnymi problemami, lub mają wiedzę, umiejętności i kontakty niezbędne do wykonania zadań. A bez doktoratu można się dostać nawet na dziekana.

I to właśnie w skomplikowaniu współczesnego świata leży przyszłość uniwersytetów – są one instytucjami zaangażowanymi w wiele gałęzi przemysłu, współpracują z przeróżnymi instytucjami, firmami, organizacjami i ludźmi, działają bezpośrednio lub pośrednio w wielu krajach oraz na różnych szczeblach: lokalnych, regionalnych, narodowych i globalnych. Nie tylko same się reklamują, ale i stanowią reklamę dla regionu, a nawet i państwa, w którym mają siedzibę, pozyskują dla siebie zasoby, ale i mogą stać się kanałem przepływu zasobów dla innych. Dzięki temu nie mogą działać w odosobnieniu – nie tylko one same muszą zbudować relacje i wspierać rożne działania, ale i muszą być wspierane przez polityków, dyplomatów, instytucje, firmy, a nawet osoby prywatne.

Na koniec jedno spostrzeżenie – raport Wilsona zwraca uwagę na siłę i skuteczność inicjatyw oddolnych, będących nie tylko uzupełnieniem gigantycznych planów państwa i jego instytucji, ale często wyprzedzających pomysły urzędników. Współpraca uczelnie-gospodarka to nie tylko publiczne debaty, działania ministerstwa, drogie raporty, stowarzyszenia rektorów i komisje uczelniane, ale współdziałanie wykładowców jednego przedmiotu z całego kraju, wymiana informacji pomiędzy kierownikami programów, szefami biur karier czy stowarzyszeń absolwenckich. Wszystko to ma na celu oddolne wypracowanie najlepszych standardów, wymianę wiedzy i pomysłów oraz zaangażowanie tych, z którymi najczęstszy kontakt ma student – obiekt naszych analiz.

Autor jest menedżerem akademickim. Zajmuje się budową programów anglojęzycznych w systemach anglosaskich, współpracą międzynarodową, w tym programami dwudyplomowymi, oraz kwestiami jakości.
e-mail: marcin.duszynski@yahoo.co.uk