Przemiany obyczajów

Marek Misiak

Co rusz czytamy w czasopismach czy Internecie o przemianach obyczajowych, jakie zdaniem specjalistów zachodzą w naszym społeczeństwie. Zachowujemy się wówczas trochę tak, jakbyśmy oglądali relacje z wojny w którymś kraju Czarnej Afryki: wzdychamy „och, to straszne” i kontynuujemy lekturę. Czytamy o czymś, co dzieje się w Polsce, ale ponieważ nigdy nie zetknęliśmy się z tym osobiście, równie dobrze mogłoby to się dziać w Japonii czy Australii. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy obracamy się głównie w środowisku związanym z duszpasterstwami akademickimi czy innymi tego rodzaju wspólnotami. Choć jesteśmy ludźmi wykształconymi, bywałymi itd., pewne rzeczy po prostu nie mieszczą się nam w głowie.

I nagle przemiany obyczajowe same z siebie, niezaproszone, pukają do naszych drzwi. Doświadczyłem tego ostatnio kilkakrotnie. Często odruchową reakcją jest święte oburzenie. Wolelibyśmy pewnych rzeczy nie wiedzieć – niszczą one naszą wiarę w ludzką inteligencję i rozsądek. Jednak temperament dziennikarski podpowiedział mi, by zbadać zjawisko zamiast je potępiać.

Mieszkanie za seks

Jakiś czas temu pomagałem znajomej znaleźć nowe lokum. Na zamieszczone w Internecie ogłoszenia odpowiedziało kilkunastu właścicieli mieszkań z mniej lub bardziej sensownymi ofertami. Jedna odpowiedź była jednak szczególna. Mężczyzna w moim wieku (29 lat), z wyższym wykształceniem, nieźle zarabiający, zaproponował, że moja znajoma może zamieszkać z nim w kawalerce… w zamian za seks. Gdy to usłyszałem, zamarłem. Podejrzewam, że tego typu układy między ludźmi znane są od stuleci. Szokujące były tu dwie rzeczy.

Po pierwsze, propozycja to została postawiona bez niedomówień – tak, jakby była czymś całkowicie naturalnym. Seks został tu potraktowany niczym element wspólnego zamieszkiwania, podobnie jak dostęp do kuchni czy Internetu. Jeszcze dziesięć lat temu osobie dążącej do takiego układu byłoby zwyczajnie głupio składać takie oferty wprost – wszystko odbyłoby się tak, by wiedziały o tym tylko dwie osoby biorące w tym udział. Tymczasem obecnie tego rodzaju propozycje przedstawiane są jako moralnie lepsze, bo uczciwe. Fakt, że otwarcie czynimy komuś obraźliwą propozycję, nie czyni jej mniej obraźliwą. Propozycja w formie zawoalowanej dowodzi tego, że oferent jest obłudny, w formie otwartej – że jest bezczelny.

Po drugie zaś, propozycja ta została złożona kobiecie całkowicie temu mężczyźnie nieznanej. Człowiek ten założył najwyraźniej, że statystyczna studentka może być zainteresowana taką formą „opłaty” za mieszkanie. Oznacza to, że widzi przeciętną kobietę jako osobę podchodzącą do sfery erotycznej w sposób podobny jak on.

Mógłbym wzruszyć ramionami i skwitować całą sprawę stwierdzeniem, że zetknąłem się z kimś zaburzonym lub wyjątkowo niedojrzałym. Sęk w tym, że tego rodzaju sytuacje nie są współcześnie czymś odosobnionym.

– Miałam podobne propozycje dwukrotnie – wspomina Katarzyna, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. – Jedna z nich sformułowana była w słowach: „Mam w rynku mieszkanie, możesz tam zamieszkać w zamian za opiekę nad mieszkaniem plus zapewnienie mi rozrywki co 2 tygodnie w weekend, kiedy będę wracał z delegacji”. Było to dla mnie szokiem, mimo że napotykałam na tego typu ogłoszenia w Internecie.

– Zetknęłam się niestety z kilkoma propozycjami w tym duchu – opowiada Hanna, studentka Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. – Najciekawszą z nich było „stypendium w zamian za chodzenie po moim mieszkaniu nago lub w seksownej bieliźnie”. Przy czym mężczyzna to proponujący gorąco przekonywał, że pieniądze przecież każdemu się przydadzą, a zwłaszcza młodej dziewczynie, która musi mieć modne ciuchy i drogie kosmetyki. A poza tym trzeba zauważyć, że to tylko chodzenie. I że nawet by mu to nie przeszkadzało, że ona ma swoich znajomych! Najbardziej uderzające jest wg mnie to określenie „stypendium”, ponieważ kojarzy mi się ono z systematyczną, uczciwą umysłową pracą. A najgorsze jest chyba to, że gdyby nie wychowano mnie tak, a nie inaczej, ta propozycja mogłaby nie wydać mi się aż taka dziwna.

Bezwstyd i zasady

W argumentacji mężczyzny, z którym zetknęła się moja rozmówczyni, najbardziej zwraca uwagę jedno: modne ciuchy i drogie kosmetyki są po prostu warte tego, by przekroczyć pewne granice moralne. Wielu mężczyzn zdaje się nie rozumieć, że wciąż jeszcze (całe szczęście) spotkać można kobiety, dla których rozebranie się przed kimkolwiek jest objawem ogromnej ufności, odsłonięcia się i zgody na własną bezbronność. Ciało nie jest dla nich kolejnym darem od losu – bonusem, za pomocą którego mogą lepiej radzić sobie w życiu, więcej zarobić. Spojrzenie mężczyzny widzącego w nich wyłącznie lub głównie piękne ciało byłoby dla nich bardzo poniżające. Są w stanie obnażyć się wyłącznie przed mężczyzną, co do którego są pewne, że spędzą z nim życie. Nagość i gest dobrowolnego rozebrania się przed kimś ma wtedy swój odpowiedni ciężar gatunkowy, przystający do godności osoby ludzkiej i godności kobiety.

– Na pewno zmieniło się podejście do wstydu – mówi Hanna. – Obecnie takich rzeczy często nie tylko się nie ukrywa ze wstydu, ale wręcz się z nimi afiszuje, że ktoś jest taki wyzwolony od „przestarzałych zasad” i jego życie jest przez to łatwiejsze. A czyjś wstyd z kolei jest często odbierany jako wada albo coś śmiesznego.

Brak wstydu i „otwartość” traktowane są tu jako cel sam w sobie – bez jakiegokolwiek rachunku zysków i strat, jakie taka zmiana w osobowości człowieka ze sobą niesie. Moim zdaniem tego rodzaju „nowoczesność” powoduje znaczne zubożenie przeżyć emocjonalnych związanych ze sferą erotyczną. Bogactwo przeżyć związane z naturalnym zanikaniem wstydu i świadomym, stopniowym przełamywaniem go wraz z rozwojem relacji jako całości (zwiększaniem się bliskości emocjonalnej, psychicznej, duchowej) jest według mnie po prostu warte czekania i bycia „wstydliwym”, zwłaszcza wobec osób innych niż życiowy partner. Jeśli potraktujemy potrzeby seksualne jako fizjologiczne, odbieramy sobie możliwość przeżywania ich w całej pełni – tak, jak przełknięcie kilku kęsów hot-doga na stacji benzynowej różni się od kolacji w wykwintnej restauracji.

Argumentem podawanym często przy takich dyskusjach jest: „przecież to nowoczesne, teraz wszyscy tak robią”. Czy jednak „nowoczesność” w tej sferze prowadzi ludzi do szczęścia? Rewolucja seksualna w USA i Europie Zachodniej dokonała się już ponad czterdzieści lat temu, można więc próbować ocenić, czy rzeczywiście przyczyniła się ona do większego szczęścia ludzi – przynajmniej w sferze seksualnej. Nie jestem w stanie dokonać, rzecz jasna, żadnej syntezy, na podstawie własnych obserwacji chciałbym jednak pokusić się o jedno spostrzeżenie. Jednym z postulatów radykalnych nurtów rewolucji seksualnej było odrzucenie wierności w związku jako krępującej ludzką wolność w sferze erotycznej i niezgodną z psychicznymi predyspozycjami większości ludzi. Co jednak zastanawiające, gdy ktoś naprawdę się w kimś zakocha, jego przekonania często ulegają pewnej modyfikacji – nie tylko nie zaakceptowałby zdrady ukochanej osoby, ale też sam z własnej woli jest wierny. A więc „nowoczesność” jest super, ale do pewnego momentu – gdy naprawdę nam na kimś zależy, nagle chcemy powrotu do „staromodnych zasad”.

Fizjologia i moralność

– Mój chłopak jest zdania, iż seks nie ma absolutnie nic wspólnego z miłością czy wiernością i można to robić z kim popadnie – mówi Joanna, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. – Więc zaryzykowałam i powiedziałam mu, że nie mam nic przeciwko. Po niedługim czasie Tomek stwierdził, że nie może robić tego z innymi, ponieważ mnie kocha. Jednocześnie nadal uważa, że seks nie ma związku z miłością. Jest to ewidentny brak logiki, którego on jednak nie dostrzega. Z tego wynika, że można uprawiać seks z kim popadnie, dopóki nie ma się stałej dziewczyny. Dlaczego jednak należy być wiernym swojej dziewczynie, skoro seks nie ma związku z miłością? Niestety, nie doczekałam się od niego odpowiedzi na to pytanie.

W rozmowie ze mną autor wspomnianej na początku propozycji miał tak naprawdę tylko jeden argument: że przecież jeśli dwoje dorosłych ludzi umówi się w jakiś sposób między sobą i nie robią nikomu krzywdy, to wszystko jest w porządku i nikomu nic do tego. Taką samą opinię o podobnych sytuacjach ma wiele zapytanych przeze mnie osób. W rozumowaniu takim dostrzegam dwa błędy. Pierwszy jest konsekwencją założenia, że seks to potrzeba fizjologiczna, a zatem jej realizowanie w ten czy inny sposób nie ma wpływu na osobowość człowieka (czego nie można powiedzieć o życiu bez seksu, co zdaniem wielu osób ma w szybkim tempie prowadzić do nerwic i innych zaburzeń). Podziwiam ludzi, którzy uważają, że są tak pancerni psychicznie – ja takiej pewności nie mam. Obawiam się, że w tym jednym wypadku porównanie seksu z potrzebą fizjologiczną, jaką jest głód, jest zasadne. Osoba objadająca się w niekontrolowany sposób lub jedząca wyłącznie skrajnie niezdrowe produkty szybko dostrzeże negatywny wpływ tych zachowań na swoje zdrowie – podobnie jak osoba uprawiająca seks z dziesiątkami przypadkowych osób prędzej czy później zarazi się jakąś chorobą przenoszoną drogą płciową. Natomiast wiele sposobów odżywiania się przynosi negatywne skutki odczuwalne dopiero po wielu latach i niedające się łatwo powiązać ze spożywanym jedzeniem. Podobnie może być z traktowaniem ciała kobiety jako waluty, którą płaci ona za mieszkanie. Problemy w relacjach z mężczyznami mogą pojawić np. za 20 lat – a wtedy obie strony relacji będą gorzko konstatować „kobieta i mężczyzna nie są w stanie się dogadać – taki już jest ten świat”. A tymczasem przyczyną będą nieuświadomione skrzywienia psychiki z czasu studiów.

Ludzka seksualność jest bardzo delikatną sferą, nie fizjologicznym głodem. Nie można dokonywać gwałtu na własnym człowieczeństwie bez konsekwencji. Nie wystarczy wolterowskie szanowanie wolności drugiego i niekrzywdzenie go. Tradycyjna moralność, wbrew pozorom, nie ogranicza ludzkiej natury, ale bazuje na lepszej jej znajomości niż tylko zdefiniowanie podstawowych potrzeb człowieka. ☐