Proszę tutaj nie palić

Marek Misiak

Gdy byłem na I–II roku studiów, najlepszą metodą zakolegowania się z innymi studentami z roku było pójść z nimi na papierosa. Nawet w największe mrozy tłumek młodych ludzi gromadził się na odkrytym łączniku między dwoma budynkami instytutu – jedynym miejscu, gdzie wolno było palić. Tam rozmowa nawiązywała się niejako automatycznie i trwała bez konieczności podtrzymywania jej na siłę. Kto nie poszedł „na fajkę”, siedział na korytarzu, skazany na walkę z własną nieśmiałością. Kilku moich znajomych zaczęło palić właśnie dla towarzystwa – czuli się jak intruzi nie paląc w kółku palących. Inni stali i rozmawiali, samemu nie paląc, za to wdychając dym nie z jednego, ale z kilku papierosów (bierne palenie, lecz w wersji turbo).

W tym wszystkim zastanawiało mnie jedno: jakim cudem 15–20 osób, będących ponoć elitą intelektualną społeczeństwa i aspirujących do zdobycia wyższego wykształcenia, jest w stanie zagłuszyć w sobie pamięć o tym, że palenie jest po prostu szkodliwe? Nie ulega to wątpliwości od co najmniej 30 lat, ale wciąż reakcją na poinformowanie o tym kogoś palącego jest: „Wiem, ale nie umiem rzucić” albo: „Na coś trzeba umrzeć”. A najczęściej po prostu: „E tam…” i odmowa jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Rozumiem potęgę nałogu, mimo to dezynwoltura w stosunku do własnego zdrowia wydaje mi się całkowicie absurdalna. Czy nikotyna tak uzależnia fizycznie? A może sama czynność palenia tak relaksuje? Jeśli to pierwsze, to ja bym z tym walczył – gdy rządzi mną uzależnienie od czegoś, nie jestem człowiekiem prawdziwie wolnym. A współczesna kultura na każdym kroku podkreśla, jacy jesteśmy teraz wolni i jak bardzo ta wolność jest ważna. Żadna osoba uzależniona nie jest naprawdę wolna. Dla wielu osób uzależnienie jest wymówką dla własnej bezradności. Inni podnoszą argument, że przecież jest wielu ludzi, którzy palili całe dorosłe życie i w dobrym zdrowiu dożyli późnej starości. Interesujące, jak zmienia się perspektywa takich ludzi, gdy naprawdę wskutek palenia zachorują na taki czy inny nowotwór. Śmierć nałogowca jest taka sama – nie umiera się łatwiej czy mniej się bojąc, gdy usprawiedliwiało się wcześniej niemożność rzucenia palenia nałogiem. Inni do końca zaprzeczają, że nowotwór może być spowodowany paleniem. Bo przecież lepiej umrzeć w kłamstwie, niż przyznać się do błędu.

Przedział dla palących

Szkodliwość palenia nie budzi już dziś większych sporów – dyskusyjny jest ewentualnie stopień tej szkodliwości. Kontrowersje budzi natomiast wprowadzony stosunkowo niedawno zakaz palenia w większości miejsc publicznych. Przepisy tego rodzaju wprowadzano stopniowo od połowy lat 90., jednak w 2010 roku nastąpiło zaostrzenie w stopniu, którego część Polaków nie zaakceptowała. Charakterystyczne, że podczas dyskusji o nowej ustawie kwestia szkodliwości palenia (szczególnie biernego) poruszana była na końcu. Znacznie częściej mówiono o prawie do wolności osobistej i dopuszczalnym stopniu ingerencji państwa w życie konkretnego obywatela. I tu sprawa nie jest już taka oczywista. Zapytałem o zdanie kilka osób, studentów lub doktorantów wrocławskich uczelni. Ich opinie – choć w większości ich nie podzielam – dają do myślenia.

Uważam, że ostatnio wprowadzone ograniczenia są chore i wynikają z ideologicznego zacietrzewienia – deklaruje Piotr Batog, absolwent Politechniki Wrocławskiej. − Nikt nie ma prawa narzucać ograniczeń prywatnym właścicielom co do tego, kogo może on przyjmować w swoim prywatnym lokalu. Dlaczego nie mogę prowadzić lokalu tylko dla palących? Dlaczego przedziały dla palących były złe? Dlaczego człowiek, czekając na autobus obok wiaty przystankowej, nie może sobie zapalić? To jest rażące naruszenie wolności osobistej zarówno palaczy, jak i tych, którzy świadczyli dla nich usługi. Ustawodawca znowu postawił się nad człowiekiem i mówi mu, co ma robić, a czego nie. Czy może chcemy zgodzić się na zakaz spożywania tłustych potraw i soli, bo są złe na ciśnienie?

Mój rozmówca zadał bardzo ważne pytanie: do jakiego stopnia władze mają prawo wychowywać obywateli, zabraniając im czegoś lub coś im nakazując? Przy okazji polemiki o ustawie osoby o podobnych do Piotra przekonaniach przypominały m.in. o dyskusji, jaka w latach 70. toczyła się w USA o obowiązkowym zapinaniu pasów bezpieczeństwa w samochodach. Spora część społeczeństwa deklarowała, że nie ma nic przeciwko fabrycznemu montowaniu ich nawet we wszystkich produkowanych w USA autach, ale ich zapinanie bądź niezapinanie powinno być wolną decyzją każdego kierowcy lub pasażera. Nawet niektórzy entuzjaści pasów wskazywali wówczas na to, że przecież ludzie są rozsądni i w szybkim czasie sami dojdą do przekonania, że zapinanie pasów po prostu się opłaca. Niestety, okazało się, że się przeliczyli – liczba ofiar wypadków gwałtownie rosła, poparcie dla zapinania pasów też, ale znacznie wolniej. Ostatecznie w 1977 roku Kongres USA doszedł do wniosku, że ludzi trzeba jednak zmusić do dbania o własne bezpieczeństwo, bo najwyraźniej sami nigdy tego nie zrozumieją – i wprowadził nakaz zapinania pasów bezpieczeństwa (wówczas jedynie na przednich siedzeniach).

Wolność ograniczona

Przeciwnicy logiki zakazów i nakazów wskazują, że takie podejście oducza ludzi myślenia i samodzielnego analizowania świata. Istotnie, jest w tym trochę racji – co rusz spotykam się z podejściem, że jeśli coś nie jest zabronione, to znaczy, że nie jest szkodliwe. Piotr słusznie zwraca też uwagę, że granica zakazów wyznaczana jest arbitralnie – nie wszystkie szkodliwe lub niebezpieczne czyny są zakazane. Jeśli szanujemy ludzką wolność, powinniśmy szanować ją również wtedy, gdy prowadzi ona do autodestrukcji. Dla niektórych ludzi wolność osobista jest tak cenna, że gdy ktoś próbuje im zakazać czegoś, co lubią, będą to robić dalej, wręcz manifestacyjnie – dla zasady. Stąd częste ostatnio deklaracje: „A ja i tak będę palił – i kto mi zabroni?”. Przypomina to logikę myślenia dziecka, które odmraża sobie uszy na złość babci, która kazała mu nosić czapkę.

Wpadamy tu jednak w kolejny aksjomat – że człowiek dorosły i rozsądny będzie zachowywał się logicznie. Jeżeli dowie się, że palenie jest szkodliwe, jeśli podsuniemy mu potwierdzające to twarde dane naukowe, dorosły i rozsądny człowiek natychmiast rzuci palenie. Ale dlaczego właściwie miałby to robić? Wolność można pojmować jako prawo to postępowania nielogicznie i nieuzasadniania tego. Koncepcja wolności do dobrego jest tylko jedną z koncepcji wolności. Zdrowie i długie życie nie dla każdego musi być jedną z najważniejszych wartości. Można tu mówić o dobrym lub złym używaniu wolności, ale jest to zawsze wolność. Tak jak z samochodu, Internetu, władzy – można z niej zrobić dobry lub zły użytek.

Inna sprawa, że przed złym użyciem różnych rzeczy przez jednych ludzi inni ludzie mają prawo się bronić. Palenie nie szkodzi wyłącznie ani nawet głównie palącemu. Polska nazwa ustawy – „ustawa o ograniczaniu negatywnych skutków palenia tytoniu” – jest moim zdaniem nieco zbyt ogólna. Znacznie lepiej zatytułowali swój akt prawny Słowacy – „ustawa o ochronie zdrowia niepalących”. Celem tego prawa nie jest bowiem zabranianie palenia w ogóle jako szkodliwego. Władze realistycznie zdają sobie sprawę, że wyegzekwowanie tak restrykcyjnej ustawy byłoby nierealne. Wspomniany akt prawny ma na celu ochronę zdrowia tych, którzy sami nie palą, ale ponoszą konsekwencje tego, że pali ktoś inny. Zapalenie papierosa można pojmować jako wolną decyzję palacza – a wtedy powinno to mieć konsekwencje dla zdrowia tylko tego konkretnego człowieka – albo jako efekt nałogu, a nałóg (słusznie, moim zdaniem) jest postrzegany jako z definicji zły i zmuszanie innych do ponoszenia negatywnych konsekwencji czyjegoś nałogu postrzegane jest jako coś niedopuszczalnego. Widać tu praktyczne zastosowanie wolterowskiej maksymy – moja wolność kończy się tam, gdzie narusza ona wolność innego człowieka. Ten drugi człowiek może postrzegać zdrowie i długie życie jako jedną z największych wartości – i może nie życzyć sobie, aby ktoś narażał go niepotrzebnie na uszczerbek na zdrowiu.

Można by, rzecz jasna, podnieść tu argument, że wdychanie dymu kilku papierosów jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Jeśli jednak za każdym razem, czekając na przystanku na tramwaj lub autobus, bylibyśmy narażeni na wciąganie do płuc papierosowego dymu, nasze zdrowie byłoby w realnym niebezpieczeństwie. Niektórzy zwolennicy możliwości palenia w miejscach publicznych wskazaliby tutaj, że jeśli ktoś uważa palenie za szkodliwe, to może przecież stanąć dalej. Pytanie jednak, kto tu ma właściwie przed kim ustępować – to palacz robi coś, co przeszkadza niepalącemu, nie odwrotnie. A więc, moim zdaniem, to palacz powinien stanąć przepisowe 10 metrów od wiaty. Większość osób niepalących swoją niechęć do palenia w ich obecności motywuje tym, że dym papierosowy po prostu im przeszkadza. To jednak jest bardziej kwestia kultury osobistej i umiejętności współżycia z innymi ludźmi, niż zakazów. W przestrzeni publicznej zakazane jest naruszanie spokoju i porządku publicznego, w tej sferze jednak wyjątkowo łatwo przybliżyć się do granicy absurdu. Czy głośna rozmowa (ale nie krzyk) w pociągu czy autobusie to już naruszenie porządku publicznego? A słuchanie muzyki w tramwaju bez użycia słuchawek? Są ludzie, którzy wszędzie chcieliby mieć ciszę i spokój. Ale czy taka ma być norma społeczna – zwłaszcza w dużym mieście?

Zamiast podsumowania – interesująca uwaga innego mojego rozmówcy, studenta teologii Mariusza Kornasia.

Charakterystyczne jest, że wiele osób chce wolności do palenia w miejscach publicznych, przy obcych ludziach lub znajomych. Ale duża część z nich nie pali przy własnych dzieciach, a przynajmniej stara się, by nie wdychały dymu. Ciekawe dlaczego? Może jednak gdzieś podskórnie zdają sobie sprawę, że palenie (przynajmniej bierne) szkodzi? Ponieważ ognisko domowe jest sacrum, to jasne, że idę truć społeczeństwo, które nic dla mnie nie znaczy… I tu wolność osobista przeinacza się w społeczną/zbiorową . ☐