Jak żyć?

Leszek Szaruga

Na tytułowe pytanie odpowiedź jest stosunkowo prosta: lepiej. I nauka właśnie służy owemu życia polepszaniu. Świadectw jest sporo: od strasznej oczywiście służby zdrowia po transport. Ale wiemy już, że za lat 20 lub 30 będzie o wiele lepiej, choć zapewne nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić. Stukając dziś w klawisze mego komputera i wiedząc, że po skończeniu oraz korekcie tekstu nacisnę raz jeszcze klawisz, w wyniku czego ten felieton znajdzie się w redakcji, pamiętam przecież, jak bardzo wielkim dla mnie wynalazkiem był faks, za pomocą którego mogłem wyekspediować wytłuczony na maszynie do pisania tekst na drugi koniec świata i, choć trwało to dłużej niż dziś, to przecież błyskawicznie w porównaniu z wędrówką pocztową. I pamiętam, że gdzieś tam w tle historycznym początki owego ułatwienia odnaleźć można w poszukiwaniach Pitagorasa. Bo jednak jakaś ciągłość w tym wszystkim jest wciąż zachowana.

Ale można też na postawione w tytule pytanie odpowiedzieć trochę inaczej: mądrzej. I nauka właśnie próbuje służyć owemu życia umądrzeniu. Ale próby te, niestety, często kończą się niepowodzeniem. Bo choć rzeczywiście nie do końca potrafimy wyobrazić sobie, jak to kiedyś będzie ze służbą zdrowia, choć, rzecz jasna, nietrudno przewidzieć, że wyposażona zostanie w sprzęt i medykamenty nowych generacji o skuteczności większej niż te, z jakimi mamy dziś do czynienia, to przecież rozwój pewnych procesów można z dość dużym powodzeniem naukowo prognozować. Niejednokrotnie prognozy te, zwłaszcza dotyczące ekologicznej kondycji planety, zapowiadają katastrofę, której można by było zapobiegać, wszakże nie robi się tego ze względu na doraźne interesy: perspektywa lat dwudziestu czy pięćdziesięciu jest dla tych wszystkich, którzy mają decydować o przedsiębraniu środków zapobiegawczych, przede wszystkim więc polityków, zbyt odległa, by mogła wpływać na ich aktywność, gdyż jest ona skoncentrowana przede wszystkim na mniej odległym horyzoncie kolejnych wyborów, a zatem, jeśli trzeba by podjąć decyzje kosztowne, doraźnie bolesne, ale stanowiące próbę przeciwstawienia się przyszłym zagrożeniom, owi decydenci rezygnują z podjęcia takich działań w trosce przede wszystkim o to, by tymi doraźnymi niedogodnościami nie zrazić do siebie wyborców. Głos ludzi nauki w takich kwestiach jest zatem niemal z zasady ignorowany bądź lekceważony.

Można na to odpowiedzieć, że wiele spośród owych katastroficznych prognoz się nie sprawdziło, co jest skądinąd konstatacją prawdziwą, ale nie może być argumentem na rzecz odrzucania czy ignorowania każdej przepowiedni. Z drugiej strony, gdy zestawić z sobą obie odpowiedzi na postawione w tytule pytanie, okazać się może, że żyć lepiej nie zawsze oznacza żyć mądrzej, zaś żyć mądrzej, bywa, wyklucza życie lepiej, a nawet zapowiada życie gorzej. Znalezienie złotego środka, za sprawą którego można by sprawić, że życie mądrzej oznaczałoby zarazem życie lepiej, nie jest wcale proste, a być może jest po prostu nierealne. Lecz, gdy się zastanowić, wówczas kwestią zasadniczą okaże się zdefiniowanie pojęcia mówiącego o lepszym życiu. Bo cóż by ono miało znaczyć? W większości wypadków oznacza ono, przynajmniej w naszym kręgu cywilizacyjnym, życie we wzrastającym dostatku, by nie powiedzieć: w luksusie. Wszelkie wezwania do zmiany takiego nastawienia – a nie są one wszak nowością – pozostają wołaniem na puszczy, często są po prostu wykpiwane i traktowane jako zagrożenie dla dobro-bytu: bytu nie tyle dla dobra jako wartości, co dla dóbr jako gromadzonego bogactwa materialnego. Z drugiej strony, doświadczeni grozą, jaką przynosiły wszystkie zapowiedzi wyrzeczeń dla „świetlanej przyszłości”, które, realizowane, przynosiły nędzę tak współczesnym, jak i ich następcom, pozostajemy wobec podobnych wezwań nieufni, czemu dziwić się niepodobna. Tym bardziej, iż ideologie owe wspierały się często, jak marksizm chociażby, pozorami naukowości.

Zresztą o to, czy coś rzeczywiście jest, czy nie jest naukowe, też spory się toczą, czego doskonałym przykładem jest dyskusja dotycząca kwestii efektu cieplarnianego, w której wysokie zwalczające się strony dostarczają coraz to nowych ekspertyz, mających potwierdzać ich racje. Do jakiego stopnia jest to dyskusja merytoryczna, jak zaś dalece spór uwikłany w racje biznesowe i ideologiczne, trudno szerszej publiczności rozstrzygnąć. Poza jednym może – zawsze zapewne lepiej żyć w środowisku niezatrutym przez emisję gazów, niż w takim, które przez ową emisję jest zatruwane. W mniejszym stopniu dotyczy to kwestii coraz płytszego poziomu wód gruntowych, zjawiska stepowienia i tym podobnych procesów, które na naszych oczach rozwijają się w sposób niezwykle dynamiczny – tu zagrożenia można już doskonale diagnozować, ale od ich zdiagnozowania do podjęcia kosztownych, a jakże, środków zapobiegawczych, droga daleka, zaś do przekonania szerokiej publiczności o tym, że trzeba je podjąć jak najszybciej, ale za cenę obcięcia funduszy w innej sferze życia, jeszcze dalsza. Jej skrócenie zależy od edukacji społeczeństwa, stan owej edukacji jednak, jaki jest, każdy widzi – katastrofalny. I wszystko wskazuje na to, że będzie się pogarszał z tego prostego powodu, że na prawdziwą przebudowę systemu jako całości brakuje pieniędzy, a zatem, jak i w innych sferach życia, zdani jesteśmy na doraźne i tym samym nieskuteczne „reformy”.

W efekcie jedyną sensowną, ale i niewystarczającą odpowiedzią na pytanie o to, jak żyć, pozostaje skromne i przaśne: jakoś, czyli jak zawsze.