Zakrzewscy

Magdalena Bajer

Profesor Jakub Zakrzewski z Instytutu Fizyki im. Mariana Smoluchowskiego UJ ma tradycję rodzinną bogatą w postaci zasłużone nauce, w uniwersyteckie togi i tytuły. Rodowód inteligencki typowy oraz żywą świadomość, co z takiego rodowodu wynika po stronie „ma” i po stronie „winien”. Związany od początku drogi naukowej z krakowską Alma Mater, gdzie niejeden z antenatów na katedrze zasiadał, traktuje jedno i drugie jak naturalną, dziedziczoną od kilku pokoleń schedę.

Pierwszy w marszu pokoleń

Najstarsze dokumenty spłonęły w pożarze katedry płockiej podczas potopu szwedzkiego. Wiedza o tym zdarzeniu jest świadectwem przechowywanym w pamięci, a mówiącym o długich dziejach rodziny i o jej pochodzeniu z Kujaw. W tych „przedinteligenckich” dziejach, kiedy przodkowie mojego rozmówcy gospodarowali w majątkach ziemskich, było kilku kasztelanów brzesko-kujawskich. Wincenty Zakrzewski (1844–1918), pradziadek, po wybuchu powstania styczniowego porzucił studia historyczne – które rozpoczął w Petersburgu, a kontynuował we Wrocławiu i Heidelbergu – żeby wziąć udział w walce z zaborcą. Po klęsce kończył studia na uniwersytetach niemieckich, uzyskując doktorat w Lipsku w r. 1867. Potomek, profesor fizyki, troszcząc się o historyczną (i genealogiczną) ścisłość, włożył wiele trudu, żeby sprostować mylnie podawane w rozmaitych źródłach Dobrzykowo, jako miejsce urodzenia pradziadka. Był nim jego majątek Strzemeszno, w Dobrzykowie został ochrzczony.

Po dwuletniej pracy na stanowisku privat-docenta we Lwowie, Wincenty przeniósł się do Krakowa i w r. 1872 został profesorem zwyczajnym UJ, pełniąc w roku akademickim 1890–91 funkcję rektora. Od r. 1881 był członkiem Akademii Umiejętności, gdzie wraz ze Stanisławem Smolką kierował tzw. ekspedycją rzymską, tj. kwerendami w archiwach watykańskich w poszukiwaniu poloników. Zainteresowania naukowe Wincentego Zakrzewskiego skupiały się na politycznych dziejach Polski w XVI w. Był pionierem nowoczesnych badań nad reformacją w Rzeczypospolitej wielu narodów, której to problematyce poświecił m.in. wydaną w Lipsku w r. 1870 pracę Powstanie i wzrost reformacji w Polsce 1520–1572. Dorobek profesora przynależy do tego nurtu historiografii, który był spadkobiercą Krakowskiej Szkoły i ewoluował od zgłębiania przyczyn upadku Rzeczypospolitej szlacheckiej w kierunku szukania źródeł jej liczącego się miejsca w szerszym kontekście dziejowym i roli, jaką odgrywała między wschodem i zachodem Europy.

Trzeba zapamiętać, że senior rodu uczonego Zakrzewskich był autorem trzytomowego gimnazjalnego podręcznika historii, co pokazuje troskę pokolenia pozytywistów, do którego należał, o pamięć zbiorową, niezbędną we wszelkich pracach i działaniach dla przyszłej niepodległości.

Z pięciu synów profesora żaden nie poszedł dokładnie jego śladem, ale wszyscy wykonywali zawody inteligenckie. Dziadek mego rozmówcy, Tadeusz, został doktorem praw i pracował jako adwokat. Za dnia, bo w nocy bawił w Zielonym Baloniku bądź pisał teksty dla kabaretu. Wnuk uważa go za „najsympatyczniejszą postać w rodzinie”, z satysfakcją wymienia wspomnienia Boya, napisał kiedyś artykuł o artystycznych zamiłowaniach i koneksjach Tadeusza Zakrzewskiego, który przedwcześnie zmarł – pięćdziesiąt lat przed narodzinami przyszłego profesora fizyki.

Ciągłość nieprzerwana

Po babce, Marii Jadwidze z domu Baranieckiej, mój rozmówca odziedziczył także naukową spuściznę, ale w innej specjalności. Była córką Mariana Baranieckiego (1848–1895), z mazowieckiej rodziny szlacheckiej, urodzonego w Warszawie, absolwenta Szkoły Głównej, gdzie studiował nauki fizyko-matematyczne. Podobnie jak pradziad Wincenty doktoryzował się w Lipsku, po czym został magistrem „czystej” matematyki na Uniwersytecie Moskiewskim w r. 1874. Niedługo pracował jako privat-docent w Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim i w r. 1875 został profesorem UJ. Analogiczne w losach obu dziadków był też epizod pracy nauczycielskiej w krakowskich gimnazjach oraz autorstwo podręczników szkolnych. Profesor Baraniecki był autorem także popularnych podręczników akademickich.

Starsza siostra Marii Jadwigi, cioteczna babka prof. Jakuba Zakrzewskiego, Zofia, wyszła za wybitnego polskiego fizyka Mariana Smoluchowskiego, przyczyniając rodzinnej uczonej tradycji znamienitą postać, zobowiązując potomka, który pracuje w instytucie imienia Smoluchowskiego, do godnej kontynuacji.

Od półtora wieku nie ma w tej tradycji przerwy, a można też mówić o szczególnej i nie bardzo częstej w polskiej historii „jedności miejsca”, w którym dzieją się losy uczonych Zakrzewskich. Tym miejscem głównym jest Kraków, skąd czasem okoliczności odwołują na krótkie, niekiedy bardzo ważne, epizody w biografiach.

Ojciec Jakuba, Witold (1918–1992), był profesorem prawa w UJ, ale studia kończył na tajnym Wydziale Prawa UW, którego powstanie współinicjował. Miał za sobą kampanię wrześniową upamiętnioną Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari i pracę w Radzie Głównej Opiekuńczej w Krakowie podczas okupacji. Doktorat uzyskał (1946) jako stypendysta Ministerstwa Oświaty w Edynburgu. Powróciwszy do kraju w r. 1948 rozpoczął pracę naukową w UJ, zostając profesorem zwyczajnym w r. 1974. Prof. Witold Zakrzewski specjalizował się w prawie państwowym i konstytucyjnym, publikując wiele artykułów, a także monografie z tego zakresu.

Jak przodkowie angażował się w działania poza sferą nauki, które uznał za potrzebne i odeń oczekiwane. Działał w Radzie Legislacyjnej, był radnym miejskim, następnie wojewódzkim, a w VIII i IX kadencji (1980–89) bezpartyjnym posłem na Sejm.

Rodzice dzisiejszego profesora, oboje bardzo zajęci – matka miała w domu prywatny gabinet stomatologiczny, ojciec często wyjeżdżał do Warszawy – zaszczepili jedynakowi szacunek dla pracy umysłowej, do której potrzebne jest wykształcenie, choć nie formułowali tego expressis verbis. Babka, Maria Jadwiga, która długie lata wdowieństwa przeżyła w synowskim domu, dbała o przykładne wychowanie (udręka przytrzymywania pliku gazet łokciami, gdy siedziało się przy stole).

Rodzice oszczędnie dawkowali wspomnienia, których syn był ciekaw. Od matki słyszał o jej ciężkim losie, gdy po śmierci pierwszego męża lotnika musiała utrzymać kilkumiesięczną córkę, jeżdżąc po wsiach jako mało jeszcze doświadczona dentystka. Od ojca wiedział o Katyniu, dokąd prof. Witold Zakrzewski udał się w delegacji RGO po odkryciu przez Niemców zbrodni. Jego starszy brat, Jan Gaston, był więźniem Starobielska i prawdopodobnie tam zginął. Bratanek, Jan Maria Zakrzewski, jest emerytowanym profesorem metrologii Politechniki Gliwickiej. Rozbieżność między tym, czego uczono w szkole i tym, o czym rozmawiano w domu – wyraźna, ale nie bardzo dotkliwa – uważana była za oczywistość.

Mój rozmówca interesował się w szkole podstawowej wszystkim i niczego specjalnie pilnie się nie uczył. Czytał chętnie książki historyczne, zwłaszcza Sienkiewicza, za dziecinnymi nie przepadał. Rodzice stanowczo odradzali prawo, z uwagi na ideologiczne ograniczenia, delikatnie sugerowali nauki ścisłe. Jakub Zakrzewski znalazł się w liceum w klasie matematyczno-fizycznej (trop przodka Baranieckiego), potem wybrał fizykę, gdzie można było się dostać bez egzaminu wstępnego.

Magisterium zrobił w styczniu 1981 r. Po zatrudnieniu jako młodszy bibliotekarz, w stanie wojennym, był wirtualnym słuchaczem studiów doktoranckich w Instytucie Fizyki PAN, gdzie w 1984 obronił doktorat (zatwierdzony w 1985 roku, bo Rada Naukowa IF PAN nie mogła się zebrać w stanie wojennym), by na Uniwersytet Jagielloński wrócić, uzyskując tam habilitację w r. 1990 i profesurę w 1996. Jak jego uczeni antenaci szybko przeszedł drogę akademicką naznaczoną pobytami w zagranicznych ośrodkach naukowych, głównie we Francji i Stanach Zjednoczonych, członkostwem w międzynarodowych organizacjach, licznymi publikacjami.

Kumulacja

Najmłodszy dzisiaj w rodzinie profesor ze sporej części zobowiązań wobec swojej najbliższej tradycji już się wywiązał, że jednak ma od dzieciństwa ciekawość historii (trop pradziadka Wincentego), zwraca w rozmowie uwagę na to jak się jego własna biografia wzbogaciła.

Wcześnie poznał przyszłą żonę Katarzynę i jej rodzinę. Teść pana profesora, Janusz Budzyński, był synem Wiktora Budzyńskiego, współtwórcy Wesołej Lwowskiej Fali, dramatopisarza i reżysera (trop Zielonego Balonika?), a potem redaktora Radia Wolna Europa. Sam był dziennikarzem, najpierw w Krakowie, po przeprowadzce do Warszawy prowadził teleturniej „Wielka gra” i szereg festiwali piosenki – w Opolu, Połczynie, Sopocie.

Druga część kulturowego dziedzictwa Katarzyny Zakrzewskiej to boleśnie podzielone losy Ślązaków. W pokoleniu jej rodziców jeden z braci walczył w lotnictwie o Anglię, drugi służył w Wehrmachcie, trzeci był w Oświęcimiu, czwarty zginął w Dachau. W tle są Powstania Śląskie i osobiste o nich wspomnienia.

Kiedy ruszył drugi obieg wydawniczy, przyszły profesor karmił swoją historyczną wrażliwość lekturami, porządkując obecne w domowej atmosferze wątki, przypisując odczuwane klimaty faktom.

Powtórzył się „krok pokoleniowy”. Między synem i moim rozmówcą jest taka sama różnica wieku, jak między nim i jego ojcem – 40 lat. Najmłodszy w rodzinie Jakub, także jedynak, do niedawna bardzo źle oceniał fizykę, którą zajmują się oboje rodzice – matka pracuje w AGH – a on musi się uczyć w gimnazjum. Ostatnio ten stosunek zdaje się poprawiać. Najchętniej pisuje „niesamowite historie”, dobrze oceniane w szkole, które rodzice czasem odnajdują, bo ich nie pokazuje.

W wychowaniu syna nie zawsze są zgodni, co pan profesor odnosi do odmiennych tradycji ich własnych dziecinnych domów. On widziałby chętnie więcej dyscypliny w codziennym życiu, matka nie przywiązuje wagi do „łokci przy stole”. „Spierają się twórczo” i… rozpuszczają syna.

W kwestiach podstawowych baczą pilnie – słyszę, że młody człowiek na pewno jest patriotą, choć tego nie artykułuje i inaczej rozumie swoje powinności obywatelskie niż poprzednie pokolenia (właśnie napisał 150 kartek wielkanocnych dla żołnierzy w Afganistanie).

Odziedziczył z pewnością jedną ważną cechę inteligenckiej tożsamości, tj. ambitne wykreślanie celów (o zadaniach myśli się w dojrzalszym wieku) z przekonaniem lub wiarą, że da się je zrealizować. Oznajmił rodzicom, że ukończywszy liceum wybierze się na studia do Harvardu. Będąc z nimi we Francji opanował język, jednak Uniwersytet Harvarda uważa za najlepszą uczelnię i tam mierzy.

Zagrożenie roli, jaką przypisuje inteligencji, tj. inicjowania i prowadzenia debaty publicznej, pan profesor widzi w obniżającym się gwałtowanie poziomie tej debaty. I w poziomie klasy politycznej. Przy otwarciu świata, o jakim jego pokolenie tylko marzyło, lęka się odpływu najlepszych umysłów i najciekawszych osobowości, dlatego, że są potrzebne dzisiaj tak samo jak wtedy, gdy do Niepodległej wracali ludzie wykształceni na zagranicznych uniwersytetach, żeby budować nowoczesne państwo. ☐