Wyborcze patologie

Podczas wyborów rektorskich uczelnie żyją inaczej niż zwykle. Ujawniają się niewidoczne na co dzień konflikty, do głosu dochodzą rozbieżne interesy wydziałów i grup pracowniczych. W najtrudniejszym położeniu są studenci. Na elektorów studenckich wywierane są rozmaite naciski, które mają zmusić ich do głosowania w określony sposób. Pisze o tym w FA szef Komisji Prawnej Parlamentu Studentów RP. Pokazujemy też, z jakich uczelni nadeszły do Parlamentu Studentów RP skargi wyborcze.

Przy okazji wyborów występuje też inna dziwna patologia. W wielu przypadkach do elekcji staje tylko jeden kandydat. W praktyce – elektorzy nie mają wyboru. Kolegium elektorów może co prawda nie dać mu pozytywnych głosów i wtedy trzeba zorganizować nowe wybory. O czym jednak świadczy taka sytuacja? O tym, że nie ma lepszego kandydata, a wszyscy są zadowoleni? To niezwykle rzadki przypadek, znacznie rzadszy niż liczba takich sytuacji podczas wyborów. A zatem może o braku zainteresowania społeczności akademickiej sposobem zarządzania uczelnią? A może są inne przyczyny, np. obawy przed wystąpieniem przeciwko aktualnie urzędującej władzy? Patologii wyborczych jest więcej. Państwo sami wiedzą, jakich.

Wreszcie zabrano się za palący problem ograniczenia dostępu do wielu zawodów. Pośpieszna deregulacja grozi jednak przysłowiowym wylaniem dziecka z kąpielą. Moim zdaniem, nie zawsze chodzi o to, by zawód mógł wykonywać każdy, niezależnie od posiadanych kompetencji. Problem w tym, by o wykonywaniu zawodu nie mogli decydować jedynie ci, którzy już go wykonują. Często chodzi też o to, by klienci tych zawodów mieli swobodę wyboru. Najprostszy przykład to przewodnicy turystyczni. Niech pozostaną egzaminy, blachy przewodnickie itp. Przewodnik powinien mieć wysokie kompetencje. Jednak zwiedzający miasta, parki narodowe, regiony nie mogą być zmuszani do wynajmowania licencjonowanych przewodników, jak to jest obecnie. Być może uznają, że wystarczy im wiedza nauczyciela lub pilota wycieczek (którego też muszą wynajmować). A może uczniowie sami przygotują zwiedzanie miasta, opracowując poszczególne zabytki?

Inaczej w przypadku zawodów prawniczych. W tej chwili najtrudniej zostać adwokatem, najłatwiej – sędzią. Powinno być odwrotnie. Zawody radcy prawnego i adwokata winny być początkiem kariery prawniczej, a do ich uprawiania mógłby wystarczyć uniwersytecki dyplom prawa (może z jakąś krótką praktyką). W przypadku prokuratorów i sędziów trzeba wymagać uprzedniego doświadczenia w innych specjalizacjach prawniczych, właśnie radcy lub adwokata oraz cenzusu wieku. Obie te profesje wymagają bowiem zarówno większej wiedzy, jak i większego doświadczenia – prawniczego, a w przypadku sędziów także życiowego. W naszym kraju postawiono to na głowie. Może przy okazji deregulacji zawodów udałoby się postawić drabinę specjalności prawniczych „głową do góry”?

Piotr Kieraciński