Czy KRK są naprawdę takie straszne?

Bohdan Macukow

Czym są ramy kwalifikacji? Pojęcie to pojawia się w komunikacie z Bergen (2005), gdzie jest mowa o uniwersalnej strukturze kwalifikacji Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego. Kolejny dokument to zalecenie Rady Europy i Parlamentu Europejskiego w sprawie uczenia się przez całe życie (2010). I tak powoli ramy kwalifikacji stały się jednym z najważniejszych elementów procesu bolońskiego, których celem jest m.in.: zwiększenie międzynarodowej przejrzystości i porównywalności kwalifikacji studentów i absolwentów szkół wyższych, docelowe stworzenie klarownego systemu wzajemnej uznawalności wykształcenia oraz dalszego ułatwienia międzynarodowej mobilności.

Czy ramy są nam potrzebne? Pewnie dałoby się nadal prowadzić studia w Polsce bez ich wprowadzenia, ale ustawilibyśmy się na pozycji przegranych, wyłączonych z głównego europejskiego nurtu. I to nie tylko europejskiego. Z własnej woli już prawie 150 krajów na całym świecie włączyło się w ten proces, widząc jego potrzebę i zalety.

Nowelizacja ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym z 18 kwietnia 2011 r. obok wielu zmian wprowadziła u nas pojęcie ram kwalifikacji, a kolejne rozporządzenia szczegółowo opisały, co z tym mamy robić. Od ponad dwóch lat trwały intensywne prace zespołów ekspertów nad opracowaniem Krajowych Ram Kwalifikacji i tzw. efektów kształcenia do obszarów kształcenia, a także przykładowych efektów kształcenia na wybranych kierunkach (tzw. wzorcowych).

Rozsądne planowanie

Przestudiowanie ustawy i rozporządzeń nie napawa zbytnim optymizmem, a narzucone przez ministerstwo terminy pesymizm pogłębiają. Nie oszukujmy się – pracy jest bardzo dużo. Duża uczelnia, a taką jest Politechnika Warszawska, ma do wykonania dużo pracy. Jeśli policzymy wszystkie programy, licząc osobno studia pierwszego i drugiego stopnia, a także stacjonarne i niestacjonarne (co prawda efekty kształcenia w tych obu formach są takie same – ale szczegółowe opisy programów zazwyczaj inne), to mamy grubo ponad sto programów. A jeszcze biorąc pod uwagę, że często specjalności sporo się różnią – liczba ta wzrasta. No a czasu jest tyle, co nic.

Więc w końcu co zrobić? Po pierwsze nie dajmy się zwariować. Nasze plany, na jakich kierunkach będziemy kształcić w roku akademickim 2012/13, zostały przecież już dawno określone w uchwale „rekrutacyjnej” i na szczęście nie mogą zostać zmienione. Poza nielicznymi wyjątkami będziemy więc uczyć tego, co obecnie i na tych samych kierunkach.

Co zrobić musimy? Ano, trzeba te stare programy opisać w nowy sposób. Czy taki bardzo nowy? Też chyba nie. Przecież standardy kształcenia obowiązujące do tego roku również mówiły o efektach kształcenia. Zatem plany studiów mamy, opisy przedmiotów i programów też. Teraz trzeba napisać efekty kształcenia do każdego programu i sprawdzić, czy są one realizowane przez poszczególne przedmioty, i co więcej, czy nasze efekty pokrywają efekty odpowiedniego obszaru określone rozporządzeniem ministra. Trzeba też określić, jak będzie sprawdzane, czy te zakładane efekty są rzeczywiście osiągane przez studentów. Tak, to nowość, ale według mnie pozytywna. Może przestaniemy pisać w sylabusach i opisie kwalifikacji absolwenta (dawniej nazywanym sylwetką absolwenta) piękne górnolotne określenia i składać nierealne obietnice, zupełnie nie zastanawiając się, jak je będziemy realizować i sprawdzać. Przysłowiowy jest już zapis o „kreatywnym absolwencie” – tylko że nikt i nigdzie tego nie uczy.

Nowy opis przedmiotów (modułów) i programów to również bardzo dobra sposobność do nowego, chociaż wymuszonego, spojrzenia na to, czego i jak uczymy. Może to okazja, aby z pewnych treści zrezygnować i zastąpić je innymi. Prawo zezwala przecież na całkiem spore zmiany (do 30 proc.) w istniejących programach.

Wspomniane już efekty wzorcowe (rozporządzenie MNiSW z 4.11.2011) są niestety mało przydatne, gdyż opisują tylko pięć kierunków, a i te kierunki dla większości nie bardzo nadają się do wykorzystania. To zresztą nie są wzorce, to raczej autorskie przykłady opracowane przez zespoły eksperckie.

Zatem pracę musimy wykonać sami. Przede wszystkim trzeba to zrobić z głową. Nie za dużo i nie za szczegółowo. Pamiętajmy, z tego, co w efektach zapiszemy, będziemy później „rozliczani” przy akredytacji. Konieczne jest, aby najsłabszy student, który dostanie dyplom, osiągnął wszystkie założone efekty (chociaż w minimalnym, akceptowanym stopniu – ale wszystkie). Zatem planujmy rozsądnie. Planujmy także tak, abyśmy potrafili sprawdzić, czy te założone efekty są przez nas realizowane i przez studentów osiągane. Najtrudniejsze wydają się pewne, zapisane w obszarach, kompetencje „miękkie” – efekty personalne i społeczne. Przy niektórych trudno nawet sobie wyobrazić, jak i jakim przedmiotem to zrealizować. Proszę mi wybaczyć, ciągle myślę kategoriami uczelni technicznej, w której nie ma wybitnych specjalistów od takich problemów. Ale przecież wiele rzeczy, wiele efektów, wiele kompetencji student osiąga dzięki temu, że jest studentem. Że przez kilka lat bierze udział w życiu społeczności akademickiej, że wreszcie jego rozwój intelektualny wykształca w nim pewne potrzebne cechy i nawyki, choćby takie, jak zrozumienie konieczności, że uczyć się trzeba przez całe życie.

Błędy i poprawki

Pracy jest dużo. Główna cześć spada oczywiście na jednostki organizacyjne uczelni (wydziały). Jest rzeczą niezbędną maksymalne „uspołecznienie” prac. W naszej uczelni sama konieczność uzupełnienia czy poprawienia istniejących opisów przedmiotów „zatrudniła” ponad tysiąc osób. I wszyscy oni, często narzekający i pomstujący na tę pracę, przyczynią się do powstania nowego opisu. Nie łudźmy się, że wszystko będzie wspaniałe. Będą błędy, ale przecież będziemy mieli możliwość ich poprawienia – może już w spokojniejszej atmosferze i bez presji czasu.

Wydziały przygotują i uchwalą programy kształcenia. Jak już wspomniałem najczęściej, to będą te same programy, co dzisiaj – tyle że opisane zgodnie z nowymi zasadami. Potem, zgodnie z ustawą, senaty muszą do tych programów zatwierdzić efekty kształcenia. No i to wszystko musimy skończyć przed wakacjami, by nowo przyjęci studenci w roku akademickim 2012/13 mogli rozpocząć studia według tych programów. Większość uczelni (szczególnie tych dużych) otrzymała możliwość stworzenia nowych, ciekawych i ambitnych programów, utworzenia nowych kierunków – ale to dopiero w roku akademickim 2013/14 – chociaż takie plany muszą pojawić się już w najbliższej uchwale rekrutacyjnej.

Na zakończenie kilka słów o tym, jak robimy to w Politechnice Warszawskiej. Senat przyjął uchwałę, w której bardzo szczegółowo (większość twierdzi, że za bardzo), określił procedurę, terminy oraz zawartość materiałów, na podstawie których rady wydziałów podejmują uchwały w sprawie programów kształcenia, a Senat w sprawie efektów kształcenia. Czy rzeczywiście ta uchwała jest zbyt szczegółowa? Została napisana wyłącznie na podstawie warunków określonych przez znowelizowaną ustawę i rozporządzenia. To dużo materiału, ale musi on być zebrany, bowiem będzie potem podstawą do oceny prowadzonej przez komisje akredytacyjne. W znacznie okrojonej wersji materiały te trafią potem na Komisję Senacką ds. Kształcenia. Aby praca szła sprawnie, chcemy powołać zespoły ekspertów złożone z członków Komisji Senackiej i Uczelnianej Rady ds. Jakości (około 10 zespołów), które – zgodnie ze swoimi profilami naukowymi – będą te materiały analizować. Żeby ułatwić pracę i ujednolicić wyniki, opracowany został formularz, w którym zestawione są najważniejsze tematy i zadaniem eksperta będzie zaznaczanie, czy wszystko jest zgodne. Wiadomo, pewne atrybuty są ważniejsze i nieprawidłowe ich opisanie będzie skutkować zwrotem materiału „do poprawki”. Przejrzane i „zatwierdzone” materiały będą stanowić podstawę do podjęcia uchwały przez Senat.

Prof. dr hab. Bohdan Macukow, matematyk, informatyk, elektronik, kierownik Zakładu Zastosowań Informatyki i Metod Numerycznych, przewodniczący Senackiej Komisji ds. Kształcenia Politechniki Warszawskiej