Człowiek – istota nieznana

Henryk Grabowski

Jestem pod wrażeniem lektury autobiografii jednego z najwybitniejszych współczesnych psychologów społecznych, Elliota Aronsona, pt. Przypadek to nie wszystko . Autor w sposób mistrzowski łączy w niej wątki osobiste z historią dyscypliny, której jest niekwestionowanym współtwórcą. Urok książki polega też na tym, że pozwala ona – przy zachowaniu odpowiednich proporcji – w niektórych epizodach z życia uczonego doszukać się pewnego podobieństwa z własnymi doświadczeniami.

Z autobiografii autora słynnego podręcznika akademickiego Człowiek – istota społeczna można m.in. dowiedzieć się, jaki postęp w ciągu ostatniego półwiecza dokonał się w psychologii społecznej, która – jak żadna inna dziedzina nauk społecznych – w ścisłości swoich teorii i eksperymentów zbliża się do przyrodoznawstwa.

Ja również, pod wpływem lektury książki, uległem takiemu wrażeniu. Dopiero przypadkowe skojarzenie dwóch pozornie nieporównywalnych faktów wzbudziło moją wątpliwość. Jednym z nich była rozpacz umierających z głodu mieszkańców Korei Północnej z powodu śmierci pławiącego się w niebywałych luksusach dyktatora. Jeżeli nawet tylko część wylanych z tego powodu łez była szczera, to i tak możliwości nauki w wyjaśnieniu i eliminacji z życia społecznego tego fenomenu wydają się dość iluzoryczne. Drugim faktem była wiadomość, że ludzkość definitywnie uporała się z ospą, której zarazki przechowywane są tylko w ściśle strzeżonych laboratoriach, na wypadek epidemiologicznej recydywy. Świadczy to o tym, że między wiedzą o człowieku jako istocie biologicznej i społecznej istnieje większa, niż można by się spodziewać, przepaść.

Ciekawe czy Elliot Aronson miał tego świadomość, kiedy w swojej autobiografii pisał: „Według obecnych standardów pozostawienie [małego synka – przyp. H.G.] na noc w samochodzie, gdy sami spaliśmy w namiocie, może się wydać dziwne, a nawet nieodpowiedzialne – dzisiaj rodzice, aby uchronić swoje dzieci przed porwaniem, przykuwają je do siebie kajdankami. Wtedy jednak wszyscy raczej ufali nieznajomym niż się ich bali”. Czytając ten fragment przypomniałem sobie, że sam kiedyś w jednym z felietonów napisałem: „W połowie ubiegłego stulecia moi rodzice nie bali się puścić mnie w wieku trzynastu lat, z bratem starszym o rok, pociągiem z Przemyśla do Krakowa na derby piłkarskie odwiecznych rywali Cracovii i Wisły. Dzisiaj w dniach rozgrywek ligowych niebezpiecznie jest nie tylko podróżować niektórymi pociągami, ale także – zwłaszcza w okolicach stadionów – wychodzić z domu” (zob. FA 10/2008).

Jak widać, o tym, że psychologia okaże się kiedyś równie skuteczna w zwalczaniu patologii społecznych, jak medycyna w likwidacji chorób organicznych, można, jak na razie – a może nawet na zawsze – tyko pomarzyć.