Limonowie
Profesor Jerzy Limon, podobnie jak jego starszy brat Janusz, z którym o dziejach rodziny rozmawiałam wcześniej, ubolewa, że nie zdążyłam tego zrobić z bratem najstarszym, zmarłym w 2009 r. Henrykiem, który najwięcej o tych dziejach wiedział, zajmując się z zamiłowania genealogią, a naukowo geometrią wykreślną.
Dokumenty pisane przepadły podczas wojny. Po „szlachecko-chłopskiej” rodzinie matki zostało trochę zdjęć i pierścionek z brylancikiem, należący kiedyś do praprababki Czeczotówny. Biografie czwórki rodzeństwa zaświadczają wymownie i przekonująco, że od ich pokolenia Limonowie są rodziną inteligencką, z akademickimi rangami i zajęciami, a wedle oznak dotyczących pokolenia następnego uczona tradycja będzie się przedłużać.
Mitologie i doświadczenia
Jerzy Limon, urodzony w Malborku w r. 1950, pamięta z dzieciństwa dwa różne obrazy przedwojennej Polski, zwłaszcza Kresów. Ten wyidealizowany i zmitologizowany w opowieściach matki, przypominający obrazy z Pana Tadeusza , i ten wspominany przez ojca, który jeżdżąc z pogotowiem po wsiach w okolicach Nowogródka leczył choroby, jakich od dawna w innych częściach Europy nie było, widywał ludzi mieszkających w pomieszczeniach ze zwierzętami, nędzę i zacofanie. Najmłodszy syn, reagując na upowszechniane dzisiaj wizerunki Drugiej Rzeczypospolitej, sięgał do roczników statystycznych i znajdował tam wiele potwierdzeń ciemnego obrazu. Używa określenia „dwie mitologie” na to, co słyszał w domu o przeszłości rodzimej, nieodległej chronologicznie, ale minionej bezpowrotnie. Nie wywoływały dysonansu, może raczej uzupełniały obraz tej przeszłości, budząc ciekawość „dobrego i złego”, ale także sprzeciw wobec płynącej z Radia Wolna Europa czarnej legendy kraju, w którym żyli rodzice, na który on był skazany, gdzie widział nie samo zło.
Religijność matki – otwarta, pozbawiona dewocji – i ateizm ojca, oceniane z perspektywy dorosłego życia, były, niezamierzoną, może nieuświadomioną, nauką dialogu. Najmłodszy syn poszedł do szkoły w okresie „odwilży” i przez 3 lata uczył się religii, nie doznając zbyt usilnej indoktrynacji ideologicznej.
Model swojej rodziny określa jako tradycyjny, tj. patriarchalny – z ojcem zapewniającym byt, ale niezajmującym się wychowaniem dzieci, a ocenia raczej surowo – jako naznaczony męskim egoizmem, argumentując własnym ojcowskim zaangażowaniem.
Matka – opinia braci-profesorów jest absolutnie zgodna – była niezwykle tolerancyjna i wyrozumiała, przy tym ciepła, co wzmacniało jej autorytet, jakkolwiek ojciec musiał czasem dyscyplinować potomstwo. Bardzo mu zależało na dobrym wyedukowaniu dzieci, ze względu na co rodzina w 1952 r. przeniosła się z Malborka do Sopotu.
W czasie odmienionym
Licealne lata Jerzego Limona przypadły na czas przemian kulturowych, które stały się cezurą w najnowszej historii powszechnej, a zaznaczyły się także w Polsce, choć słabiej i pośrednio z uwagi na prymat narzuconej ideologii. Z kolegami słuchał Radia Luksemburg nadającego Beatlesów, śledził rewoltę studencką w Paryżu, na ile to było możliwe.
Mając lat 15 (tyle ma dzisiaj jego córka) zaczął namiętnie czytać. Zaczął też sam chodzić do teatru. Wcześnie zyskał dostęp do „Kultury” paryskiej i książek wydawanych na Zachodzie, a przemycanych przez marynarzy, podobnie jak płyty niedostępne nawet w centrali Polskiego Radia. Synowie marynarzy wypożyczali je kolegom, a nawet Rozgłośni Harcerskiej. To ważne wspomnienia, gdyż charakteryzują krajobraz powojennego Sopotu, gdzie bogate życie kulturalne toczyło się bardziej swobodnie, apetyty intelektualne były bardziej rozbudzone, gdzie znajdowali się odbiorcy na tego rodzaju przemyt. – Sopot mnie ukształtował – mówi Jerzy Limon.
Obaj bracia, bliscy sobie od dzieciństwa, poszli różnymi drogami, choć obie wiodą przez obszar poszukiwań naukowych i choć z czasem pojawiły się powinowactwa zainteresowań. Starszy, Janusz, śladem ojca, spełniając jego oczekiwania, wybrał medycynę. Jerzy miał szczęśliwą sposobność poszerzenia kręgu lektur – o anglojęzyczne, jakkolwiek w wieku jedenastu lat zgoła nie przewidywał, że sam będzie kiedyś pisał książki po angielsku.
Przeczytał w „Przekroju”, że dzieciom od lat dwunastu przysługują o połowę tańsze bilety na podróż Batorym do Ameryki i zaproponował rodzicom, by go wysłali w odwiedziny do wuja, który osiadł w Północnej Karolinie, przesłużywszy wojnę w RAF-ie. Eskapada doszła do skutku, Jerzy spędził u wujostwa wakacje i… następny rok szkolny. Po powrocie mówił biegle po angielsku i dalej bardzo dużo czytał. Podobnie jak starszy brat nie miał imponujących wyników w nauce szkolnej. – Dużo wagarowałem, nie mogłem znieść reżimu, ale nie wydaje mi się, żebym był przez to specjalnie poszkodowany .
Po maturze zdawał egzamin do Wyższej Szkoły Ekonomicznej, jedynej wówczas w Sopocie uczelni – dobrej, bo z uwagi na nadmorskie położenie cieszącej się sporą swobodą w kontaktach zagranicznych. Nie dostał się, jak dziś mówi – na szczęście. Przez dwa lata pracował w bydgoskiej Estradzie (państwowe przedsiębiorstwo rozrywkowe) jako elektroakustyk, z zespołami bigbitowymi. Ciągle dużo czytając wiedział, że chce skończyć studia i że jest to powinność wobec rodzinnej, zapoczątkowanej przez ojca i jego rodzeństwo tradycji.
Za drugim razem dostał się na anglistykę w Poznaniu, gdzie te studia były na wysokim poziomie, gdzie wykładali zapraszani cudzoziemcy i można było czytać dzięki dobrze zaopatrzonej bibliotece British Council. W 1980 r., w czasie strajków, przyjechał do Trójmiasta z dyplomem. W Gdańsku świeżo utworzona anglistyka potrzebowała literaturoznawców i Jerzy Limon znalazł tam pracę. Rok później, w stanie wojennym, pracownicy uczelni gremialnie zastrajkowali. – Reżim stracił chyba ostatnich sympatyków .
Szekspirologia
W Poznaniu mistrzem mojego rozmówcy był prof. Henryk Zbierski, polonista i anglista, autor historii literatury angielskiej, który całe życie poświęcił Szekspirowi. Magisterium i doktorat robił pod jego kierunkiem. Pytany o szukanie w „szekspirologii”, przynoszącej co roku dziesiątki publikacji, nieprzetartej choćby ścieżynki, pan profesor wyznał, że znalazł taką w dramacie elżbietańskim, ale nie samego Szekspira.
Pod koniec lat osiemdziesiątych dostał stypendium Biblioteki Szekspirowskiej w Waszyngtonie. Roczna kwerenda archiwalna przyniosła wiele materiałów i… odkrycie sztuk teatralnych z epoki elżbietańskiej, o których nikt wcześniej nie pisał. Jedna z nich – Życie księżnej Suffolk – dramat polityczny w kostiumie alegoryczno-historycznym, zawiera sporo poloników.
Uzupełniając wiadomości z paleografii, archiwistyki i innych „nauk pomocniczych”, Jerzy Limon ugruntował wtedy wiedzę o istocie podejścia angielskich literaturoznawców do przedmiotu badań, które jest bardziej nastawione na odkrywanie kulturowo-historycznych kontekstów dzieł, niż na szukanie w nich uniwersaliów.
Wobec ogromnego zapotrzebowania na teksty (tylko w Stanach Zjednoczonych są 3 tys. uczelni z kierunkiem anglistyka) firmy wydawnicze rozwinęły wielki „rynek szekspirowski”, na którym krytyczne edycje dramatów zajmują ważne miejsce, obok podręczników i opracowań. Prof. Limon wszedł nań dwiema publikacjami „pomniejszych” dramatów elżbietańskich.
Ponieważ nie zachowały się rękopisy Szekspira (fortunnie dla badaczy), ciągle trwają prace nad porównywaniem wersji drukowanych, które różnią się – czasem w tym samym nakładzie – jako że zmiany wprowadzali: autor, mistrz drukarski, a w końcu zecer. Król Lear istnieje w dwu wczesnych wersjach, różniących się między sobą tak znacznie, że szekspirolodzy postanowili wydawać je oddzielnie.
Tytuł profesora mój gość otrzymał w r. 1993. Jest członkiem International Shakespeare Society, od r. 1992 członkiem PAU. W dorobku naukowym ma liczne artykuły publikowane w Polsce, Anglii, Niemczech, Stanach Zjednoczonych, a także książki, m.in.: Gdański teatr „elżbietański” (1989), Między niebem a ziemią. Przestrzeń i czas w teatrze (2002), Piąty wymiar teatru (2006). Wykłada na Uniwersytecie Gdańskim po polsku i angielsku, kierując Zakładem Historii Literatury i Kultury Brytyjskiej. Po polsku pisze powieści.
Szekspir przywrócony
Drugi, dziś główny nurt w zainteresowaniach pana profesora zapoczątkowało odkrycie, iż Gdańsk – największe wówczas miasto w basenie Morza Bałtyckiego, ale i w Rzeczypospolitej – od mniej więcej tysiąc sześćsetnego roku gościł londyńskich aktorów zawodowych, którzy przybywali na występy w sztukach Szekspira i innych autorów. Dawali przedstawienia w teatrze żywo przypominającym sceny londyńskie. W relacji angielskiego podróżnika z 1642 r. jest wzmianka o tym, że wdowa po sławnym komiku, mieszkająca w Gdańsku, żyje z renty otrzymanej od polskiego króla Władysława IV. Był to pierwszy taki przypadek w Europie.
Dłuższa część mojej rozmowy z prof. Jerzym Limonem, prezesem Fundacji Theatrum Gedanense, którą powołał do życia w r. 1991, dotyczyła wizji Teatru Szekspirowskiego, który powstaje w miejscu, gdzie cztery wieki temu grywali angielscy aktorzy – przy Długim Targu. Kamień węgielny wmurowano 14 września 2009 r. Projekt budynku jest syntezą tradycji z funkcjonalnością odpowiednią do wymagań nowoczesnej sceny, a te mój rozmówca – dyrektor naczelny Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego – stawia bardzo wysoko, deklarując otwartość na eksperymenty, na rozumne, dyktowane talentem modyfikacje szekspirowskich motywów oraz tekstów. Właściwe mu (wrodzone?) wyczulenie na artystyczną jakość teatru umocniły zainicjowane 16 lat temu coroczne Międzynarodowe Festiwale Szekspirowskie – przegląd najlepszych inscenizacji z całego świata, także działalność Teatru „W oknie” przy ul. Długiej, gdzie „dzieją się bardzo ciekawe rzeczy”.
Z inicjatywy Fundacji powstała sieć europejskich festiwali szekspirowskich, łącząca 8 krajów. Widownię festiwali gdańskich stanowi w ponad sześćdziesięciu procentach młodzież – studenci szkół artystycznych, filologii, którzy „zaczęli chodzić do teatru”. Poprzez specjalny program dla nauczycieli i bibliotekarzy szkolnych Fundacja trafia do uczniów, nawet starszych klas gimnazjalnych. Wedle planów będą mogli jeździć na organizowane w ramach sieci obozy szekspirowskie i festiwale zagraniczne. Po dwudziestu latach pracy FTG można ufać, że plany się ziszczą.
W pokoleniu braci Limonów rozwinęły się dwie tradycje – przyrodnicza i humanistyczna. Córka Jerzego ma wśród protoplastów po kądzieli aktora sceny lwowskiej z początków XIX w., którego potomek grał w krakowskim Teatrze Starym w okresie międzywojennym. Jedenastoletnia wtedy Julia, wygłaszając na prośbę ojca laudację własnego autorstwa podczas wręczania panu profesorowi nagrody Heweliusza, powiedziała: – Tata ma pecha, bo ma żonę, która nie lubi gotować i córkę, która nie lubi Hamleta . Szekspirowskie inspiracje w domu mogą sprawić, że to ostatnie się zmieni. ☐
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.