Banalizacja nauki

Bogusław Śliwerski

Banalizacja patologii w świecie akademickim pojawia się wówczas, kiedy zaciera się jakikolwiek ślad refleksji nad jej występowaniem. Szkolnictwo wyższe zostało już tak bardzo przesycone obecnością fikcji i pozoru, degeneracją awansów naukowych, że przechodzimy koło nich obojętnie, potrafiąc z jakiegoś powodu ścierpieć nawet największe patologie. Należy do nich niewątpliwie „turystyka habilitacyjna” na Słowację i do Czech, której dynamika wzrostu nikogo już nie dziwi. Nie jest odnotowywana w żadnych danych statystycznych, ani też raportach resortu szkolnictwa wyższego, jakby nie była czymś znaczącym. Powoli oswajamy się z tym, że wśród nas są doktorzy wyhabilitowani w jednym z tych krajów, a przywiezione przez nich dyplomy docenta nie budzą już żadnych emocji. Co ciekawe, nie wywołują one też postaw zachwytu, wysokiego uznania, a nawet szczególnego rodzaju podziwu, jakim otacza się polskich naukowców, którzy realizowali swoją karierę naukową w USA, Niemczech, Francji, Włoszech czy krajach skandynawskich. Wszędzie jest przecież lepiej, wyższy poziom i lepiej wyposażone laboratoria, tylko nie u nas, choć przecież z biegiem lat i tu zaszły istotne zmiany.

Dlaczego zatem, skoro nie podziwiamy, to jednak tolerujemy wwożone ze Słowacji czy Czech dyplomy docentów, które odpowiadają polskiej habilitacji? Rodacy już dawno się zorientowali, że jak czegoś nie można uzyskać w kraju, gdyż albo nie zezwala na to prawo (np. aborcja), albo stawia się tu zbyt wysokie wymagania (np. uzyskanie prawa jazdy, stopni naukowych), to trzeba to jakoś obejść, znaleźć dojście do upragnionego celu pomimo braku właściwych do tego środków (kapitał materialny, intelektualny, społeczny itp.) Właśnie tak narodziła się „turystyka habilitacyjna”. Po co prowadzić uczciwie badania naukowe, publikować, poddawać się ocenom własnej społeczności naukowej, dzięki czemu możliwy jest – zwieńczony habilitacją czy tytułem profesora – awans naukowy i społeczny, skoro można to samo osiągnąć mniejszym nakładem sił (także intelektualnych), środków materialnych (koszty przewodów naukowych na Słowacji są dużo niższe), a nawet działań naukowych.

Pozór, fikcja i autodemoralizacja wygrywają z rzetelnością i uczciwością naukową, infekując tym coraz liczniejszą grupę kolejnych pokoleń nauczycieli akademickich, wykładowców, pragnących za wszelką cenę zachować swoje miejsce pracy, a nawet w nim awansować. Wytwarzając wobec tych zjawisk banalność, przymykając na nie oczy, przyzwyczajamy kolejnych turystów do tego, aby stali się niewidzialnymi i nieszkodliwymi, chociaż jedno i drugie znajduje swoje zaprzeczenie, kiedy w grę wchodzi konieczność włączenia się do przewodów naukowych, prowadzenia zajęć, sprawowania opieki nad młodymi czy projektowania badań.

Ci, którzy uzyskali samodzielność naukową na podstawie standardów nieodpowiadających rodzimym, a tym bardziej najwyższym w świecie, nie są w stanie włączyć się twórczo w rozwój własnej dyscypliny. Oni są jedynie konsumentami, beneficjentami cwaniactwa, dzięki któremu wyłudzili nienależne im przywileje. Co gorsza, pogrążyli tych Polaków, którzy mogliby z dumą pokazywać docenckie czy profesorskie dyplomy uzyskane u południowych sąsiadów w sposób odpowiadający najwyższym standardom nauki na Słowacji czy w Czechach. Nie można bowiem dokonywać generalizacji i twierdzić, że wszyscy akademicy, którzy udają się na słowackie czy czeskie uniwersytety, reprezentują tak niski poziom w kraju, że tylko tam mogą wykupić sobie usługę dostępu do naukowej samodzielności. Piszę tu jedynie o osobach, które nie zostały dopuszczone do otwarcia przewodu habilitacyjnego czy profesorskiego w żadnej polskiej uczelni albo których kolokwium habilitacyjne lub wniosek o nadanie tytułu nie zostały pozytywnie ocenione i przyjęte przez jednostkę naukową czy – w wyniku odwołania – przez Centralną Komisję. Takich osób jest coraz więcej i pociągają one za sobą także te, które nawet jeszcze nie rozpoczęły swojej pracy naukowo-badawczej, ale już zostają zachęcane do zainwestowania w turystykę habilitacyjną.

Cichy układ

Na czym polega turystyka? Przede wszystkim trzeba znaleźć dla niej dogodną bazę, by można było bezstresowo, bez szczególnego napięcia i twórczego wysiłku, uzyskać przychylność władz jednostki dysponującej stosownymi uprawnieniami. Można zresztą z taką jednostką zawrzeć cichy układ, porozumienie, którego nikt nie jest w stanie zakwestionować, związane z tzw. wymianą czy współpracą naukową. Jest to rodzaj akademickiego świadczenia, z jakiego chcą skorzystać obie strony, tak Polacy, jak i Słowacy czy Czesi. Już przygotowuje się grunt na Ukrainie, bo przewiduje się, że w najbliższej przyszłości i ten kraj znajdzie się w strefie Unii Europejskiej, a zatem i tam uzyskiwane dyplomy będą automatycznie uznawane w naszym kraju i na odwrót.

Gdy mamy już bazę (uczelnię, wydział, komisję), to trzeba ustalić, jakie są minimalne wymogi do spełnienia, by można było zrealizować swoje plany. Konieczne jest pozyskanie przychylności przewodniczącego takiej komisji, toteż zaprasza się go do Polski na organizowane tzw. międzynarodowe konferencje, w trakcie których pokrywa się wszystkie koszty jego udziału, a nawet daje honorarium za wygłoszony referat. Takie debaty organizuje się tylko w zaufanym gronie i w hotelach o jak najwyższym standardzie, by gość miał poczucie godnego przyjęcia i wynikające z tego zobowiązanie wobec gospodarzy. Przy tej okazji można zapewnić słowackich i czeskich naukowców, że opublikuje się ich artykuły (bez względu na jakość) i na odwrót, że oni będą publikować teksty naszych wykładowców (też bez względu na jakość).

To dzięki standaryzacji pomiaru jakości szkolnictwa wyższego i nauki nie tylko w Europie każdy naukowiec, niezależnie od tego, w którym kraju i na jakiej pracuje uczelni, musi wykazać się jak największą liczbą wydanych poza granicami kraju publikacji naukowych oraz wskaźnikiem cytowań. To sprzyja powyższej turystyce. „Uczeni” umawiają się na to, kto, kogo i jak często będzie cytował w swoich tekstach, by uzyskać wzajemność zagranicznego partnera, który zwróci mu to z naddatkiem.

Tak kręci się błędne koło pseudonaukowych awansów. Tak rozkładamy na łopatki polską naukę i szkolnictwo wyższe, bowiem niedouczeni, a wypromowani kształcą nie tylko tysiące studentów, ale także w jakiejś mierze przyszłych kandydatów do pracy naukowej. Banalizacja nauki jest możliwa właśnie dzięki przyzwyczajeniu do patologii, dzięki udawaniu, że nic takiego się nie dzieje, że w końcu to tylko nieliczni, jednostkowe przypadki.

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN jako jedyny w naszym kraju podjął wysiłek przyjrzenia się temu zjawisku, mimo iż nie dotyczy ono tylko pedagogiki. Obejmuje bowiem dyscypliny nauk społecznych i humanistycznych, jak nauki teologiczne i nieistniejące w polskiej klasyfikacji nauki – dydaktyki specjalnościowe oraz praca socjalna.

Cztery lata temu miała miejsce w Polsce i na Słowacji szeroko zakrojona w mediach akcja zdemistyfikowania turystyki habilitacyjnej naszych „uczonych” do Katolickiego Uniwersytetu w Rużomberku. Już same tytuły wskazywały, że mieliśmy tu do czynienia z patologią, która nie najlepiej świadczyła o naszych kandydatach do akademickiego awansu: Polacy przyjeżdżają po łatwe tytuły ; Słowacka fabryka polskich profesorów ; Do kariery na skróty ; Koniec słowackiego Eldorado? ; Gdzie łatwo zdobyć tytuł? Na Słowacji ; Burza po artykule „Dziennika”. Musimy zmienić prawo; Habilitacje bez polskiego sita .

W wyniku krytyki odbyło się 24 listopada 2008 r. spotkanie minister Barbary Kudryckiej z Dušanem Čaplovičem, wicepremierem Rządu Republiki Słowackiej ds. Społeczeństwa Opartego na Wiedzy, Spraw Europejskich, Praw Człowieka i Mniejszości, które dotyczyło m.in. współpracy w dziedzinie szkolnictwa wyższego z uwzględnieniem realizacji umowy o uznawalności dyplomów, stopni i tytułów naukowych. Tak ono, jak i kolejne rokowania komisji ekspertów obu państw w sprawie uznawania dyplomów, stopni i tytułów naukowych, przedstawicieli obu rządów, jakie odbyły się pod koniec listopada 2009 r. w Bratysławie, nie przyniosły żadnych zmian. Stwierdzono, że wszystko jest w porządku.

Zamknięty krąg

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN – po przeprowadzonej analizie przewodów habilitacyjnych i profesorskich Polaków na Słowacji: w Rużomberku, na uniwersytetach w Nitrze, Bratysławie i Bańskiej Bystrzycy, w przyjętym w maju 2011 r. stanowisku zwrócił uwagę na trzy aspekty powyższego procesu, które nie tylko wywołują niepokój, ale stawiają całe środowisko akademickie pedagogów przed pytaniem o dalekosiężne następstwa w sferze naukowej i moralno-obyczajowej. Nie bez znaczenia jest tu aspekt formalnoprawny postępowań, które w części przypadków miały charakter wyłudzania stopni naukowych z naruszaniem norm prawa słowackiego i polskiego. KNP PAN nie ma możliwości reagowania na te zjawiska we wszystkich ich negatywnych aspektach, toteż zwrócono się do minister Barbary Kudryckiej z prośbą o podjęcie interwencji w tych sprawach, które tego wymagają i/lub są możliwe z uwzględnieniem uwarunkowań prawnych.

Stanowisko Komitetu Nauk Pedagogicznych dotyczyło trzech kwestii. Po pierwsze aspektu formalnoprawnego. Wśród Polaków ubiegających się o habilitację z pedagogiki na KU w Rużomberku byli doktorzy, którzy albo nie zostali dopuszczeni do otwarcia przewodu habilitacyjnego na jednej z uprawnionych uczelni w kraju, albo ich przewody habilitacyjne zostały podważone przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułu, a zatem nie uzyskali awansu, albo osoby, w stosunku do których trwało postępowanie sądowe w związku z ich nieuczciwością akademicką (plagiaty, łapownictwo). O habilitację z pedagogiki lub pracy socjalnej ubiegali się psycholodzy, lekarze, a nawet teolodzy czy politolodzy, którzy mimo publikacji z własnych dyscyplin naukowych i często niedopuszczenia do otwarcia przewodu habilitacyjnego w Polsce, podjęli działania na Słowacji z zupełnie innych dyscyplin wiedzy. Ich powrót do kraju ze słowackim dyplomem habilitacyjnym z pedagogiki czy pracy socjalnej stał się czynnikiem demoralizującym dla części środowiska, niestety, podatnego na „łatwą”, „szybką” drogę możliwego awansu.

Działania Słowaków budzą podejrzenia. Skoro władze Wydziału Pedagogicznego KU w Rużomberku zgodziły się na konsultowanie z wiceprzewodniczącym KNP PAN wszystkich wniosków polskich naukowców ubiegających się o habilitację na tej uczelni, a potem od tego odstąpiły, przeprowadzając poza jego wiedzą i bez udziału w roli recenzentów profesorów z KNP PAN większość przewodów polskich naukowców, rodzi to podejrzenie o ich niewiarygodność. Władze KNP PAN odstąpiły zatem na znak protestu od tej współpracy w czerwcu 2010 r. Zastanawiające jest w powyższych postępowaniach awansowych uruchomienie przez Słowaków we współpracy z polskimi nauczycielami akademickimi „zamkniętego kręgu recenzentów”, który polegał na tym, że wypromowani wcześniej na Uniwersytecie Katolickim w Rużomberku Polacy stawali się jedynymi recenzentami swoich kolejnych koleżanek i kolegów z kraju. Najczęściej pozyskiwano na recenzentów samodzielnych pracowników naukowych z Polski, którzy sami habilitowali się w Rosji lub na Ukrainie, albo którzy nie reprezentowali dyscyplin związanych z przeprowadzanym przewodem habilitacyjnym czy profesorskim naszych nauczycieli. Niedopuszczalne byłoby w Polsce wyznaczenie recenzenta ze stopniem jedynie doktora habilitowanego w przewodzie na tytuł naukowy profesora, a tak było w jednym przypadku.

Istotnym wskaźnikiem podejrzanego tempa i poziomu uzyskania habilitacji na Słowacji jest to, że większość Polaków nie ujawniło w bazie OPI jakichkolwiek danych ani na temat ich rozpraw doktorskich, ani też habilitacyjnych na KU w Rużomberku. Mimo że niektórzy habilitowali się z pedagogiki czy pracy socjalnej, podają w bazie OPI, że są socjologami lub wykonują zawód psychologa czy lekarza. Interesujący jest przypadek naukowca z KUL, który w Rużomberku obronił pracę doktorską w kwietniu 2006 r., a habilitował się na tej samej uczelni w dwa miesiące później, o czym informuje w bazie OPI. Sformułowano zatem w raporcie KNP PAN hipotezę, że część osób z naszego kraju prawdopodobnie przedkładała tam jako habilitację swoją rozprawę doktorską, pod nieco zmienionym tytułem. Zaskakujący był także fakt, że ktoś, kto w kraju uzyskał stopień naukowy doktora na podstawie rozprawy na określony temat, w trzy lata później uzyskał w Rużomberku habilitację, która miała zbliżony temat, a nie została tam opublikowana.

Reprodukcja patologii

Aspekt moralny. Wszyscy wiemy, że coś jest nie tak z uzyskiwanymi przez niektórych Polaków habilitacjami czy tytułami profesora na Słowacji, ale nie możemy tego ocenić, gdyż nie dysponujemy wglądem w dokumentację. Na Słowacji dysertacje habilitacyjne powinny być opublikowane po przeprowadzonym postępowaniu. Dziwnym trafem polskie są niedostępne czytelnikom, którzy mogliby na tej podstawie wyrobić sobie jakikolwiek osąd. Skoro krąży opinia o tym, że jak komuś się nie powiedzie habilitacja czy nie uzyska tytułu naukowego, to może udać się na Słowację, to staje się niszczące dla pracy kadr naukowych w kraju, które są uczciwie zaangażowane w naukę. Jak mamy pracować z młodymi naukowcami, z doktorantami, skoro mają oni świadomość, że w tej kwestii można coś „załatwić inaczej”.

Niezwykle ważny jest aspekt naukowy, bowiem do uczelni publicznych, ale w większości niepublicznych w Polsce, trafiają także ci habilitowani po słowackiej stronie nauczyciele akademiccy, którzy nie mają właściwych kompetencji. Osoby, które przeprowadziły swój awans na Słowacji w sposób rzetelny, ujawniają wszelkie dane na ten temat i angażują się w dalszy rozwój naukowy własny oraz swojego środowiska akademickiego. Nie można zatem tych zjawisk generalizować. Pozostali jednak korzystają z przywilejów, jakie z tego tytułu wynikają, a więc możliwości wielokrotnego zatrudniania się w niepublicznych szkołach wyższych do minimum kadrowego (dydaktycznego). Jednostki, które kształcą na studiach II stopnia, powinny prowadzić badania naukowe, ale jakich mają specjalistów, skoro nie uczestniczą oni w życiu naukowym pedagogów i w rozwoju dyscypliny naukowej? Co gorsza, pseudodoktorzy habilitowani będą recenzować, otwierać – i otwierają już – w kraju, ale także na Słowacji, przewody doktorskie i habilitacyjne, przyczyniając się tym samym do reprodukcji tego, co najgorsze i destrukcyjne w naukach, dydaktyce oraz prowadzeniu badań. Warto zwrócić uwagę w załączonym raporcie, że tematami wykładów habilitacyjnych i ich rozpraw były w większości przypadków problemy banalne, nic niewnoszące do nauki, na poziomie prac licencjackich czy magisterskich.

Naruszony kanon

Komitet Nauk Pedagogicznych PAN przekazał ministerstwu w maju ub. roku wraz ze swoim stanowiskiem pełną treść raportu, jaki przygotował w powyższej kwestii, mając świadomość tego, że jako organ społeczny już nic więcej w tej sprawie uczynić nie może. Wobec braku reakcji ministerstwa na to stanowisko w nowej kadencji Komitet Nauk Pedagogicznych przyjął kolejną uchwałę, którą przekazał minister B. Kudryckiej, wnioskując o wydanie rozporządzenia, które będzie jednoznacznie regulować w Polsce status akademicki nauczycieli, mających i nadal uzyskujących stopnie i tytuły naukowe poza granicami kraju.

Problem dotyczy wszystkich tych, którzy otrzymali mianowania na stopień docenta nauk społecznych, ale z dyscyplin, które nie są uznawane w naszym kraju jako naukowe. Dotyczy to dyplomów wskazujących na uzyskanie stopnia docenta czy tytułu profesora w dziedzinie nauk społecznych z dyscyplin: dydaktyka zawodowa i praca socjalna. Nie jest dopuszczalne beztroskie uznawanie przez władze uczelni publicznych i niepublicznych dyplomów z wspomnianymi stopniami czy tytułami jako równoważnych stopniom i tytułom naukowym z pedagogiki. Nie odpowiadają one ustawie o stopniach i tytule naukowym oraz nie są zgodne z wykazem dyscyplin naukowych, jaki wcześniej był ustanawiany przez Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułu, ani też klasyfikacji nauk w rozporządzeniu Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego z 8 sierpnia 2011 r. w sprawie obszarów wiedzy, dziedzin nauki i sztuki oraz dyscyplin naukowych i artystycznych.

Nie chodzi tu o deprecjonowanie awansów naukowych rodaków w innych krajach Unii Europejskiej. Jeśli ktoś uzyskuje habilitację np. z pracy socjalnej, to może z tym dyplomem kształcić i prowadzić badania naukowe w kraju, który wydał mu taki dyplom. Odnosimy się do tego z pełnym szacunkiem. Zjawisko to jednak nabiera coraz powszechniejszego charakteru, związanego z mniejszymi wymaganiami na Słowacji od kandydatów do habilitacji i tytułu profesora w porównaniu z tymi, jakie musieliby spełnić w naszym kraju, gdyby chcieli habilitować się czy uzyskać tytuł profesora z pedagogiki, teologii czy socjologii. Kiedy Polak czy obcokrajowiec przywozi z innego kraju UE dyplom, zawierający adnotację o uzyskaniu habilitacji z dyscypliny naukowej, która w Polsce naukową nie była i nie jest, dyplom taki nie powinien być u nas honorowany, gdyż stwarza precedens do naruszania kanonu naukowych standardów.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego powinno w tej sytuacji wymagać nostryfikacji dyplomów, które zostały wydane Polakom i naukowcom zagranicznym z dyscyplin, które nie są zgodne z naszym prawem. Potrzebna jest konsekwentna polityka w tym zakresie, by nie demoralizować młodych naukowców, jakich przyjmujemy na uniwersytetach i akademiach na studia doktoranckie, zachęcając ich do podjęcia uczciwej pracy naukowo-badawczej w ramach reprezentowanej przez nich dyscypliny naukowej.

Prof. dr hab. Bogusław Śliwerski jest profesorem pedagogiki, przewodniczącym Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, zastępcą przewodniczącego Sekcji Nauk Humanistycznych i Społecznych CKdsSiT.