Małżeństwa studenckie
Współcześnie małżeństwa studenckie kojarzą się z czasami PRL i parami gnieżdżącymi się w małych klitkach w akademikach. Zdarza się, że małżeństwo zawiera osoba jeszcze studiująca – najczęściej jednak kobieta, a jej wybranek jest o kilka lat starszy i pracuje. Młoda żona niekoniecznie pozostaje na jego utrzymaniu – bywa, że łączy studia z pracą i w ten sposób dokłada się do domowego budżetu. Wiele osób natomiast wręcz nie może sobie wyobrazić pobrania się już podczas studiów. Najczęstszym argumentem są rzecz jasna kwestie finansowe – z czego byśmy żyli, nie stać nas nawet na wynajem własnej kawalerki itd.
Bywają pary, które z formalizacją związku czekają po 5–7 lat. Z drugiej strony zdarza się, że para mieszka ze sobą już podczas studiów, np. zajmując jeden pokój w mieszkaniu studenckim. Rzadkie zawieranie małżeństw przez studentów nie wynika więc już obecnie z trudności materialnych czy mieszkaniowych, a raczej z faktu, że przesunął się o kilka lat przeciętny wiek formalizacji związku. Gdy 30 lat temu mój ojciec brał ślub mając 24 lata, nie było to niczym dziwnym. Gdy dwa lata temu żenił się mój 24-letni przyjaciel, oceniano go z tego powodu jako bardzo dojrzałego, skoro „zdecydował się w tak młodym wieku”. Z ręką na sercu, kilka lat temu ja (rocznik 1983) też nie czułem się jeszcze gotów do podejmowania tego rodzaju decyzji. Możliwe też, że studia kojarzą się po prostu raczej z tymczasowością niż zobowiązaniami, więc liczne pary, choć mieszkają razem, nie myślą o sobie jako o potencjalnej rodzinie, więc nie spieszy im się do USC lub ołtarza.
Wspólna decyzja
Drążąc ten problem, odbyłem szereg rozmów z dwoma znajomymi małżeństwami, które pobrały się jeszcze w trakcie studiów – Olą (pedagogika) i Jackiem (informatyka) oraz Eweliną (polonistyka) i Maćkiem (również informatyka). Pytałem, jakie były motywy ich decyzji i jak wyglądało życie studenckiego małżeństwa.
− Dojrzeliśmy do tej decyzji, a tak się akurat złożyło, że byliśmy na studiach – opowiada Ola. − Rodzice popierali naszą decyzję, natomiast ojciec Tomasz, duszpasterz naszego duszpasterstwa akademickiego, odradzał. Mieliśmy brać ślub w lipcu między IV a V rokiem naszych studiów, potem postanowiliśmy przełożyć to na październik, potem na kolejny lipiec, ale ojciec Tomasz słusznie stwierdził, że to nie ma sensu i żeby pobrać się teraz.
− Przede wszystkim dlatego, że chcieliśmy spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, a przy życiu na dwa domy było to trudne – mówi z kolei Jacek. − Chcieliśmy być razem, prowadzić dom. Wiedzieliśmy, czego chcemy – rozeznaliśmy to już w okresie narzeczeństwa. Kiedy byliśmy narzeczonymi, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu i ta decyzja miała okazję dojrzeć. Wkrótce po ślubie zastanawiałem się, czy aby na pewno dobrze się stało, czy nie można było poczekać. Wiele małżeństw pobiera się po studiach, ale nam tak się życie potoczyło, że sami wyczuliśmy, kiedy był najlepszy czas na ślub.
− Kiedy rozmawiam ze znajomymi, którzy już się zaręczyli, i pytam: „Kiedy ślub?”, odpowiadają: „Najpierw skończymy studia” – ponownie włącza się Ola. − Tracą w ten sposób niepowtarzalną okazję zakosztowania czegoś jedynego w swoim rodzaju – życia małżeńsko-studenckiego. Kiedy bierze się ślub po studiach, to potem następuje od razu „zwyczajne” życie małżeńskie, które i tak będzie się prędzej czy później wiodło. Jest też inna kwestia, związana ze znajomymi. Jak się bierze ślub, to małżonkowie są dla siebie najważniejsi i traci się kontakt ze znajomymi. Przecież przyjaciele i znajomi też są potrzebni, a na studiach ma się do nich łatwiejszy dostęp i mają dla nas więcej czasu. Już po pół roku życia w małżeństwie odczułam potrzebę kontaktu z innymi ludźmi. Widać to było w kontaktach z moją najbliższą przyjaciółką – początkowo, gdy odwiedzała mnie po moim ślubie, to ona głównie mówiła o swoich problemach. Ale właśnie po jakichś 6 miesiącach od ślubu to mnie znów włączyło się gadanie (śmiech). Gdybyśmy oboje już pracowali, trudniej byłoby odbudować kontakty ze znajomymi i poznawać nowych ludzi. Na studiach ludzie są bardziej otwarci, są duszpasterstwa akademickie. W pracy nie wiadomo, na kogo się trafi. Kiedy zawiera się małżeństwo tuż po studiach, to uszczuplenie grona znajomych z powodu małżeństwa i zakończenia studiów kumulują się. Kiedy bierze się ślub jeszcze na studiach, łatwiej jest o tych znajomych walczyć. Inna sprawa, że nie można, według mnie, uzależniać momentu ślubu od czynników materialnych. Ludzie mówią, że najpierw skończą studia, potem, że muszą zdobyć mieszkanie, potem jeszcze coś innego i tak ślub odwleka się w nieskończoność. Lepiej pobrać się, kiedy zapadnie decyzja, że chcemy być ze sobą do końca życia. My wiedzieliśmy tylko, że chcemy być razem – zdecydowaliśmy, że się pobieramy i życie zaczęło się układać pod nas oboje, a nie pod każde z osobna – najpierw ja znalazłam pracę, potem Jacek dostał się na dziesięciomiesięczny staż w Irlandii. Istnienie akademika rodzinnego Politechniki Wrocławskiej ułatwiło decyzję, ale tylko ułatwiło.
U Eweliny i Maćka ślub już podczas studiów był raczej kwestią wierności przyjętym zasadom życiowym.
− Maciek wybrał moment zaręczyn, ja niczego się nie spodziewałam – opowiada Ewelina. − Oczywiście wcześniej sporo rozmawialiśmy o tym, że kiedyś będziemy małżeństwem, ale nie określaliśmy tego w czasie. Będąc jeszcze w liceum, miałam taki pogląd, że jeśli para jest ze sobą na poważnie 2–3 lata, to powinna się zdecydować, czy to już związek na całe życie. Może Maciek wziął to sobie do serca? (śmiech). A Maciek dodaje: − Uznałem po prostu, że już najwyższy czas. Takie myślenie (że małżeństwo i studia się kłócą) jest bez sensu. To jakby powiedzieć, że praca i małżeństwo nie dadzą się pogodzić. My czuliśmy się najbardziej jak to możliwe gotowi do małżeństwa właśnie w czasie studiów.
Małżeńskie rytuały
Czy są jakieś problemy, które szczególnie trapią małżeństwa studenckie? Jacek zastanawia się chwilę.
− Myślę, że nie. Chociaż… Problemy były z finansowym odcięciem się od rodziców. Czuli, że to ich obowiązek wspierać nas, póki studiujemy, a my chcieliśmy się już usamodzielnić. Przed ślubem normalne było dla mnie, że jadłem obiad przed komputerem, a teraz wypada zasiąść z żoną do wspólnego stołu (śmiech).
− Oj tak, trzeba było zwalczyć nawyk włączania komputera zanim zdjęło się buty – śmieje się Ola. − Po ślubie musiałam zrezygnować z pewnych rzeczy – zawaliłam np. chór uniwersytecki, w którym śpiewałam przez kilka lat. Pewne hobby trzeba odstawić i poświęcić czas małżeństwu. Prawdziwe problemy na tym tle pojawiają się wtedy, kiedy ludzie uważają, że to wina tej osoby, że coś przez nią tracą – spotkania ze znajomymi, wyjścia do klubów. Wtedy cała relacja się zaburza. A przecież taka jest naturalna kolej rzeczy, trzeba sobie po prostu ustalić priorytety, a do pewnych hobby z czasem będzie można wrócić.
− Na pewne rzeczy było mniej czasu jeszcze długo przed ślubem, odkąd zaczęliśmy być ze sobą, np. na zdobywanie wiedzy poza studiami – wskazuje Jacek. − Wcześniej po powrocie z zajęć czytałem sobie coś do studiów, a przecież przyjemniej jest pogadać z żoną (uśmiech).
− Zaczęliśmy też regularnie jeść – dodaje Ola. − Nie mogę się przestawić, całe studia jadłam w biegu. Teraz mamy już swoje małżeńskie rytuały – wieczorem robię mężowi kanapki do pracy (rano nie wstanę, śpioch ze mnie), rano on mnie śniadanie i kawę, a po południu ja gotuję obiad, a on zmywa (śmiech).
− Zaczniemy od sytuacji, w których mówiliśmy różnym osobom, że bierzemy ślub – opowiada Ewelina. − Zazwyczaj reakcje były dwie: życzliwe zaskoczenie („O, to już?”) lub złośliwe „zdziwienie” (nauczyłam się odpowiadać na pewien typ miny: „Tak, bliźniaki, w sierpniu”). Rodzina była mniej przyjemna - nasi rodzice mieli dużo obaw, czy to nie za wcześnie, dalsza rodzina często dopytywała, czy nie jestem w ciąży (lub jeszcze dosadniej wyrażali swoje przemyślenia). Prowadzący zajęcia wcześniej nic nie wiedzieli. Po ślubie musiałam przez jakiś czas podpisywać się dwoma nazwiskami (na wszelki wypadek − dziekanat powoli załatwia takie rzeczy), więc jedni gratulowali, inni dziwili się, że takie długie nazwisko (ostatecznie przyjęłam nazwisko Maćka).
Najważniejsza jest dojrzałość
Jacek i Ola mieszkali w akademiku rodzinnym politechniki, na której studiował Jacek. Maciek i Ewelina zdecydowali się na inne rozwiązanie.
− Przez pierwszy rok mieszkaliśmy u rodziców Maćka – opowiada Ewelina. − Nie było tak źle, choć wiele osób radziło nam, żeby poczekać ze ślubem aż będziemy mogli zamieszkać sami. Podobno mieszkanie z teściami/rodzicami nie służy świeżo upieczonym małżonkom, więc znowu w naszym przypadku stereotyp się nie sprawdził do końca. Rok później Maciek skończył studia (mnie został jeszcze rok nauki), poszedł do pracy i stwierdziliśmy, że warto spróbować coś wynająć. Wyprowadzka wynikała raczej z wygody niż z potrzeby. Kiedy piszesz pracę magisterską, masz ambiwalentny stosunek do obowiązków domowych, ale życie w pięcioosobowej rodzinie wymaga ich przestrzegania (śmiech). Dwa lata po ślubie kupiliśmy własne mieszkanie.
Nie każda para jest w stanie pobrać się już na studiach. Wymaga to wsparcia rodziców, ważna jest też możliwość znalezienia lokum – najlepiej, by nie był to pokój w mieszkaniu studenckim, aby zapewniony był odpowiedni poziom intymności. Istotne są też dochody – przynajmniej jedno z młodych małżonków powinno mieć stały dochód, a zatem łączyć studia z pracą lub mieć stypendia składające się na odpowiednią sumę. Wniosek z doświadczeń obu par jest jeden – kolejność „najpierw studia, potem ślub”, choć najczęstsza, wcale nie jest oczywista. Kwestie materialne da się często (choć, aby było uczciwie – nie zawsze) jakoś rozwiązać, najistotniejsza jest dojrzałość obu osób i dojrzałość ich związku. ☐
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.