Księga Internetu
Protest przeciw wprowadzeniu w życie umowy ACTA poruszył szerokie kręgi opinii publicznej, stając się protestem, jeśli nie już globalnym, to mającym globalny horyzont. Nigdy dotąd twierdzenie McLuhana, iż żyjemy w globalnej wiosce, nie zostało tak dobitnie potwierdzone. Okazało się, że społeczność owej wioski ma specyficzną, amorficzną, niezhierarchizowaną strukturę, zaś wartością centralną jest wolność nie tyle „od czegoś”, co do wyrażania czegokolwiek, niezależnie od opcji ideologicznych czy jakichkolwiek innych różnic. W obronie tej wartości nie tworzy się żadnych instytucji, zaś manifestacje upominające się o wolność wypowiedzi zwołane mogą być przez każdego w dowolnej chwili. Nie są organizowane, nie są wpisane w żadne trwałe struktury.
Niektórzy ową społeczność określają mianem internetowych anarchistów. Anarchizm kojarzy się z zamętem, nieładem, a nawet tendencjami do destrukcji. Ale w swej najgłębszej istocie jest anarchizm demonstracją indywidualizmu. Nic zatem dziwnego, że członkowie owej internetowej społeczności bronią owego indywidualizmu oraz jednocześnie są razem i osobno, gdyż kolejną wartością chronioną jest prawo do prywatności, zagrożone, jak sądzą, przez ACTA. Tu już nie chodzi o cenzurę wystukiwanych przez nich na klawiaturze słów, lecz o stworzenie mechanizmu kontroli ich samych. Niewątpliwie ich świat jest dokładnym przeciwieństwem orwellowskiej rzeczywistości, której drastycznych próbek doświadczyło ubiegłe stulecie. Tak przynajmniej zdają się to sami postrzegać i tego właśnie starają się bronić.
Protesty przeciw ACTA należy wpisać w ciąg narastających zdarzeń – takich jak ruchy antyglobalistyczne czy manifestacje Oburzonych. Wszystkie te wystąpienia są wyraźnym sygnałem kryzysu cywilizacyjnego, którego istota wciąż się wymyka próbom analizy. Ma więc rację Adam Rotfeld, gdy pisze, że nasza zdolność rozumienia zmian zawodzi, w szczególności zaś nie są w stanie temu zadaniu sprostać politycy. Powiedzieć można nawet, że język polityki, wykształcony jeszcze w XIX stuleciu, nie jest zdolny do opisywania procesów, w jakich w ciągu ostatniego już niemal półwiecza uczestniczymy.
Ale, myślę, warto do tego dodać jeszcze dwa czynniki. Pierwszym jest skokowy przyrost ludności. Pamiętam z młodych lat wiadomość o tym, że liczba jednostek „gadającej pleśni”, jak określa ludzkość jeden z wierszy Różewicza, osiągnęła 4 miliardy. Teraz jest nas już o 3 miliardy więcej, co może nie stanowi jeszcze masy krytycznej, ale bez wątpienia wpływa na przemianę struktury społeczności planetarnej. Drugi czynnik to wzrastająca mobilność, sprawiająca, że zwłaszcza w krajach wysoko rozwiniętych skokowo wzrasta liczba imigrantów; przy czym raczej nie należy wierzyć danym oficjalnym, gdyż nierejestrowanych przybyszy jest z całą pewnością dużo więcej. Ludzie w moim wieku dostrzegają to gołym okiem, pamiętając z lat 80. ubiegłego stulecia, że „egzotyczny” przechodzień stanowił swego rodzaju sensację, gdy dzisiaj dzielnice „wietnamskie” czy „tureckie” w większych miastach europejskich to norma.
To wszystko, rzecz jasna, tylko zjawiska, które rozpoznaje się na pierwszy rzut oka. Ale z pewnością nie można nie brać pod uwagę faktu, że coraz szybciej zmieniająca się struktura społeczeństwa, w połączeniu z możliwością praktycznie natychmiastowych i bezpośrednich kontaktów za sprawą Internetu, stanowią zupełnie nową jakość. Czy ta społeczność jest obecnie w trakcie tworzenia jakiejś nowej polis, o tym trudno przesądzać, w moim jednak odczuciu świat obecny jest zasadniczo odmienny od tego, jaki wyłonił się w połowie XX wieku. Pierwszym sygnałem zaświadczającym zmianę było pojawienie się beat generation , kolejnym zaś fala wystąpień pokolenia ‘68. Lecz to ostatnie, jak się zdaje, zbyt głęboko weszło w zmienione nieco przez siebie, lecz dziś już skostniałe struktury, by móc w pełni zrozumieć tych, którzy rzeczywistość powstałą po zakończeniu zimnej wojny uważają za coś oczywistego i zastanego; to ona jest dla nich punktem wyjścia i odbierana jest jako, delikatnie mówiąc, niewygodna, nie najlepiej urządzona. Trwający od kilku lat kryzys ekonomiczny tylko taką diagnozę potwierdza.
Sieć Internetu jest zasadniczo odmienna od sieci znanych dotychczas – jest w nieustannym ruchu, jej struktura wciąż się przeobraża z szybkością, za którą trudno nadążyć. Spośród wielu ksiąg, które stanowią dla różnych kultur punkt odniesienia, dla wstępującego pokolenia takim punktem odniesienia staje się Księga Internetu – dzieło otwarte, nieskończone i z natury niedokończone, w dodatku niedające się czytać linearnie. Symbolicznym komentarzem, ukazującym różnicę między starym i nowym światem, jest stwierdzenie jednego z internautów, iż widząc ministra cyfryzacji Michała Boniego za biurkiem, na którym piętrzy się góra papierowych dokumentów, pomyślał, iż Boni postanowił wydrukować cały Internet. To demonstracja zupełnie inaczej funkcjonującej wyobraźni, także społecznej i w konsekwencji również politycznej. Jeśli coś mnie w tym wszystkim niepokoi, to nie tyle protesty młodych ludzi, ile fakt, iż stary świat, popadając w kryzys, nie był w stanie wyposażyć większości z nich w odpowiedni bagaż wiedzy tradycyjnej, zasejfowanej w głowach. Ale to już osobna bajka, dotycząca stanu szkolnictwa – całego, i nie tylko w Polsce.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.