Kiedy zakaz jest przyjemny

Piotr Müldner-Nieckowski

Ilekroć mam do czynienia z ludzkim chamstwem, nasuwa mi się refleksja na temat moich psów. Miałem ich w życiu sporo, wiele się od nich nauczyłem, wszystkie zaś były wychowywane. Jedne lepiej, inne gorzej, ale skutecznie. Urodziłem się w czasach, kiedy pierwsze kroki stawiały metody tresury pozytywnej, to znaczy opartej na działaniu, które sprawia przyjemność i nigdy nie wywołuje przykrości. Z biegiem czasu zaczęto rezygnować ze słowa „tresura” i zastępować je „treningiem” albo „wychowywaniem”. Do repertuaru – już nie tresera, ale trenera i wychowawcy – weszły metody, które zaświadczają zwierzęciu, że kary mają charakter niemoralnej represji. Jeżeli człowiek karze, to jest obcy i niebezpieczny.

Zapowiedzią przyjemności w treningu psów jest użycie klikera, urządzonka wielkości zapalniczki, które po naciśnięciu wydaje dźwięk „klik!”. Zaraz po kliknięciu obowiązkowo pojawia się nagroda: smakołyk, zabawa, wyjście na spacer, miłe słowo, pogłaskanie, przytulenie, szaleńczy bieg. Ważny jest moment kliknięcia: musi nastąpić dokładnie w chwili, kiedy pies robi coś pożądanego lub znajduje się w pozycji, o którą nam chodziło. Komendę dodaje się dopiero wtedy, gdy dla psa jest jasne, co jest nagradzane. Wtedy kliker przestaje być potrzebny. Im więcej zwierzę się w ten sposób nauczy, tym szybciej opanowuje inne chciane przez nas zachowania, robi to coraz inteligentniej. Niektóre psy na życzenie właściciela mogą wykonywać ponad sto skomplikowanych czynności, a wszystkie się cieszą.

Metoda pozytywna działa dużo lepiej niż pełne emocji krzyknięcie czy nie daj Boże uderzenie albo kara zamknięcia. Jeśli pies gryzie (z miłości) moją rękę, to mu na to pozwalam do momentu, w którym gryzie za mocno. Wtedy wydaję cichy jęk w rodzaju „oj!” i nie zabieram ręki, tylko czekam na reakcję. A reakcja zawsze jest taka sama – pies dalej mnie podgryza, ale już słabiej, nieboleśnie. Po chwili jednak dodaje gryzieniu mocy, a wtedy znowu wydaję z siebie spokojny protest. Za trzecim, czwartym razem gryzie już wyłącznie słabo, wręcz pieszczotliwie. Pies nie jest głupi, wie, że są granice siły gryzienia mojej ręki, a nie chodzi mu o sprawianie mi przykrości. Od momentu, w którym się zorientuje, na czym rzecz polega, jest już bardzo uważny, sprawdza, nieraz patrząc mi w oczy, czy jeszcze tak może, czy jeszcze jest to dla mnie do zniesienia. Beagle, owczarek niemiecki, pudel, niektóre mieszańce, a zwłaszcza border collie rozumieją w lot, inne rasy uczą się wolniej.

Kiedy indziej pies gryzie poprzeczkę znajdującą się między nogami krzesła. Delikatnie, powolutku rozwieram mu pysk, odciągam go od poprzeczki, mówię w tym czasie „nie wolno” lub klikam klikerem, daję smakołyk i staram się nie dopuścić do ponownego chwycenia krzesła. Mój przyjaciel szybko się orientuje, że to miejsce nie jest dla niego i że istotna jest odległość od obiektu, na przykład 20–30 centymetrów. Jeśli jest to zwierzę pojętne, to zamiast klikera mogę od razu użyć komendy „nie wolno” (wypowiadanej bez cienia emocji), po czym zawsze daję nagrodę w postaci smakołyku lub zabawy, pochwały, przytulenia. Kiedy zauważę, że pies gryzie przewód elektryczny od komputera, ponawiam procedurę, aż do skutku. Przy trzecim-czwartym przedmiocie „nie wolno” działa dość dobrze, a przy kolejnych nawet bez żadnych nagród. Gdybym krzyczał i karał, rzecz byłaby niewykonalna, ba, uniemożliwiłaby skuteczność innych ćwiczeń. Pies musi mieć do mnie zaufanie.

To jest dogadywanie się z psem, dawanie mu do zrozumienia, co w jego pracy (bo psy bez przerwy pracują, nawet we śnie) jest dobre, a co nie. Delikatne i powolne odciągnięcie, łącznie z rozwarciem pyska, nie działa negatywnie, tylko ucząco. Zwierzę wie, że to mu się opłaca, bo dostanie nagrodę. Dla niego zakres nagród wydaje się dość wąski, ale z pewnością zadowala się też satysfakcją, realizacją ambicji, wysoką samooceną i wieloma innymi pociechami niematerialnymi. W czasie tak prowadzonego treningu pies przestaje kojarzyć nagrodę z gryzieniem, a zaczyna wiązać z odległością od gryzionego miejsca, a później także z komendą „nie wolno”. Na początku potrafi to jeszcze sprawdzać. Patrząc na mnie, próbuje coś ugryźć w mieszkaniu, prowokacyjnie. Wtedy nie daję nagrody, udaję, że nie widzę, a więc i nie karcę. Odczekuję minutę i dopiero kiedy pies już gryzie w najlepsze, przystępuję do działania: powolne rozwarcie pyska, spokojne odciągnięcie, połączone na przykład z głaskaniem, w odpowiedniej odległości kliknięcie, po chwili nagroda, wreszcie zajęcie psa czymś, żeby nie wrócił do gryzionego mebla. W następnych razach dodaję „nie wolno”, zawsze głosem najłagodniejszym z możliwych.

To zmienia najbardziej oporne jednostki. Nawet dwa moje uparte jamniki i wzięte ze schroniska trudne kundle reagowały niemal natychmiast – po dwóch, trzech ćwiczeniach, a potem już zawsze na uwagę „nie wolno” rezygnowały z przykrej (dla mnie i domowników) zabawy w gryzienie, radośnie machając ogonem!

Jutro mam się stawić w urzędzie skarbowym. Nie wiem, w jakiej sprawie, bo w wezwaniu nie napisano, ale mimo poczucia pełnej niewinności jestem mocno zdenerwowany.

e-mail: piotr@muldner.pl