Lechniccy

Magdalena Bajer

Antoni Kroh wzbraniał się przed spełnieniem mojej prośby o rodzinną opowieść, argumentując niedostatkiem karier akademickich w swojej duchowej oraz intelektualnej schedzie, a przez skromność zapewne nie wyjawił, że to jemu przyszło zogniskować – w zainteresowaniach i działaniach – wiele wątków, które się na tradycję rodzinną składają. Jest historykiem kultury, etnografem, tłumaczem, leksykografem, pisarzem – autorem książek: O Szwejku i o nas (zawdzięczamy mu nowy przekład Szwejka, zdaniem miłośników znakomity), Sklep potrzeb kulturalnych , Starorzecza . Współpracuje z kwartalnikiem Instytutu Sztuki PAN „Polska Sztuka Ludowa”, dzisiaj „Konteksty”. Wykładał w Collegium Civitas. A karier akademickich w przeszłości rodziny nie za wiele, bo stawały im na przeszkodzie patriotyczne wezwania do innych zadań.

Podczas powstania styczniowego jedną z prababek pana Antoniego kozacy wychłostali publicznie na rynku za robienie szarpi, którymi opatrywano rannych. Niechętnie o tym mówiono w rodzinie, ale pamięć sięga tamtego czasu.

Zetowcy w Niepodległej

Pradziadek Lechnicki, poróżniwszy się z ojcem, opuścił rodzinny majątek nad Ikwą „jak stał” i przeniósł się do Chełma. Po kilkunastu latach był właścicielem prawie połowy powiatu. Wedle rodzinnej legendy, za sprawą małżeństwa z właścicielką pałacu w Serebryszczach i znajdującego się w nim skarbczyka z cenną zawartością.

Dziadek pana Antoniego, Felicjan Lechnicki, wyrzucony z wilczym biletem z radomskiego gimnazjum za udział w strajku szkolnym 1905 r., skończył studia w Krakowie, gdzie przybyszów z Królestwa nie pytano o maturę. Z poznaną tam żoną wyjechał do Monachium, tam kontynuował edukację historyczną. Plan poświęcenia się mediewistyce przerwała śmierć ojca i konieczność zajęcia się rodzinnymi dobrami. Chełmszczyzna była wtedy przedmiotem sporów terytorialnych między Ukrainą a Królestwem Polskim. Jeszcze przed odzyskaniem niepodległości Felicjan Lechnicki został cywilnym komendantem Chełma i wraz z komendantem wojskowym, generałem Gustawem Orlicz-Dreszerem, „robili Polskę”. Później był prezesem Lubelskiej Izby Rolniczej i senatorem Rzeczypospolitej.

Brat Felicjana, Tadeusz, rozpoczął działalność niepodległościowo-wojskową, jak to określa jego potomek w Starorzeczach , jako czternastoletni uczeń lubelskiego gimnazjum. Tu pan Antoni zrobił sporą dygresję w rodzinnej opowieści, podkreślając znaczenie ZET-u dla postaw i etosu tego pokolenia Lechnickich, jak i wielu im rówieśnych Polaków. Byli Braćmi Zetowymi w konspiracyjnej organizacji młodzieży akademickiej, co oznaczało imperatyw największej aktywności dla niepodległości Polski, w której odzyskanie nie wątpili, oraz szerzenie ideałów sprawiedliwości, tolerancji i przygotowywanie przyszłych obywateli suwerennego państwa do ról, jakie przyjdzie im pełnić i zadań, które będą musieli wykonać – poprzez oświecanie umysłów.

Tadeusz Lechnicki studiował w Wiedniu i Berlinie. Od marca 1917 r. organizował wojsko polskie w Rosji, w grudniu tegoż roku został członkiem komendy konspiracyjnego Związku Broni. Walczył na froncie wschodnim, awansując do rangi podpułkownika, a po wojnie zajął się gospodarką dźwigającego się z niewoli kraju. Wierność ideałom ZET-u nakazywała stawać do pracy tam, gdzie było to aktualnie potrzebne – po przewrocie majowym podjął służbę państwową w MSZ i w Biurze Ekonomicznym przy Prezesie Rady Ministrów. Należał do wąskiego grona kierującego gospodarką kraju w czasie kryzysu lat trzydziestych ubiegłego wieku. W r. 1938 został posłem do Sejmu, we wrześniu 1939 zgłosił się do wojska. Ciężko ranny pod Janowem Lubelskim, zmarł 1 października.

Drugi stryjeczny dziadek mojego rozmówcy, Klemens Lechnicki, także ZET-owiec, służył w Legionach. W wojnie bolszewickiej walczył pod Kijowem. Zginął 1 czerwca 1920 r. pod Hornostajpolem, o czym wspomina Melchior Wańkowicz – także brat Zetowy – w Strzępach epopei .

Trzeci stryjeczny dziadek, Zdzisław, ukończył studia rolnicze. Był prezesem Straży Kresowej, organizacji o niezwykle szerokim zakresie działania. Był również posłem na Sejm RP, ale po procesie brzeskim, sprzeciwiając się uwięzieniu posłów centrolewu, złożył mandat i odszedł z polityki. Po drugiej wojnie został skazany pod fałszywymi zarzutami i uwięziony, później zrehabilitowany.

Między wojnami i po

Następnemu pokoleniu – a Felicjan Lechnicki miał liczne potomstwo – historia także nie dała biografii właściwych inteligentom, tj. spokojnych studiów i pracy zgodnej z wykształceniem.

Klemens Felicjan Lechnicki, czyli brat mamy pana Antoniego Kroha, świetnie się zapowiadał jako publicysta i polityk. W czasie wojny przedarł się przez zieloną granicę do lotnictwa polskiego w Wielkiej Brytanii. Zginął w locie bojowym nad Francją.

Jego najmłodsza siostra, czyli ciocia Terenia (Teresa Lechnicka-Affeltowicz), łączniczka w Powstaniu Warszawskim, później znana postać w powojennym polskim Londynie, była członkiem delegacji, która na Zamku Królewskim w Warszawie przekazywała insygnia prezydenckie Lechowi Wałęsie.

Mama, Zofia, studiowała polonistykę, ale po absolutorium wyszła za mąż, a magisterium uzyskała prawie równocześnie z… synem. O jej pracy magisterskiej rozmawialiśmy dłuższą chwilę, gdyż pan Antoni kontynuuje rozpoczęte tą pracą badania leksykograficzne. Zainteresowania matki dotyczyły zmian w języku, które następowały po wojnie. Wymowne było np. zastępowanie napisów: toaleta dla pań, dla panów – nowym: ustęp dla kobiet, dla mężczyzn, wsparte argumentem, że „panowie to w Londynie kozy pasą”. W r. 1946 zginął w wypadku jej mąż, Antoni Kroh.

Po śmierci matki mój rozmówca odziedziczył duże kartonowe pudło pełne notatek, robionych na serwetkach stołówkowych, skrawkach gazet, kartkach z notesów, które uporządkował, sporządził kartotekę i wspólnie z Barbarą Magierową (opracował z nią także i zrealizował projekty kilku wystaw, m.in. Łemkowie , Spisz , Duchy epoki, czyli pierwsza wojna światowa trwa do dziś ) stale uzupełniają zbiór, przygotowując publikacje o zmianach w polszczyźnie od r. 1944 do czasów dzisiejszych. Najstarszy okaz kolekcji to „pop” – „pełniący obowiązki Polaka” – przezwisko, jakim określano żołnierzy dywizji Kościuszkowskiej w czasach „Polski lubelskiej”. Z lat pięćdziesiątych: „My, koleżanko, wasz kręgosłup moralny postawimy na kole”. Plonem owego „Prywatnego leksykonu współczesnej polszczyzny” było kilka artykułów w „Kontekstach” i „Nowych Książkach”.

Używając określenia z kategorii tych „zafiszkowanych” w powojennym języku, można powiedzieć, że Antoni Kroh, urodzony w 1942 r., miał ciężkie dzieciństwo. Po nagłej śmierci ojca trójkę dzieci (najmłodsze miało 2 miesiące) pomagała wychowywać babcia. – Zupełnie co innego było za progiem domu niż w środku. Inny język. Wracało się ze szkoły i babcia albo dziadek albo mama pytali, co było w szkole, po czym przedstawiali swoją wersję – zupełnie odmienną. To była świetna gimnastyka umysłowa dla młodego człowieka . Trudno bardziej lapidarnie opisać dwa światy, w jakich większość Polaków żyła przez prawie pół wieku. Autor tych słów z perspektywy dekad zauważa, że w domu idealizowano czasy przedwojenne, ale nie dziwi się temu.

W tych domowych lekcjach miał przerwę, ponieważ trzy lata szkolne przeżył ze względów zdrowotnych w Bukowinie Tatrzańskiej u babcinej przyjaciółki. Tam trzeba szukać jednego ze źródeł gorącej i ofiarnej miłości do Tatr w dorosłym życiu.

Osobna droga

Antoni Kroh rozpoczął studia historyczne. Potem zmienił kierunek na etnografię, mając inspirujące doświadczenia z „etnografii stosowanej” w dzieciństwie na Podhalu. Po studiach pracował w Muzeum Tatrzańskim, potem w Nowym Sączu jako etnograf, którego to zawodu dzisiaj nie ma, jak i samej dyscypliny, która wyewoluowała w antropologię kulturową, podczas gdy jej przedmiot pozostawał w muzeach, a twórcy ludowi odchodzili z tego świata. Obecną sytuację definiuje jako rodzaj „góralskiego manieryzmu” w formach twórczości, a w obyczaju obserwuje coś na kształt lokalnego nacjonalizmu – wynoszenie się „całych Górali” nad „pół-Górali”. To, oby przejściowy, skutek awansu społecznego i kulturowego. Współczesny wariant procesu, którym mój rozmówca zajmował się w wykładach dla studentów Collegium Civitas, odpowiadając na ważne dla znajomości społeczeństwa i frapujące pytanie: jak chłopi stawali się obywatelami – od poniżenia i ciemnoty po stowarzyszenia i partie chłopskie w Galicji pod koniec XIX w. i jak te złożone procesy przebiegały w różnych zaborach.

Innym tematem były zagadnienia z historii Czech. Mówiąc o tym Antoni Kroh przechodzi do sprawy, którą uważa za ogromnie ważną – świadomości historii. Nie tylko świadomości historycznej, ale tożsamości opartej na solidnej wiedzy, która pozwala rozumieć rozmaite fenomeny współczesności, chroni przed fałszywymi stereotypami i niesprawiedliwym osądzaniem ludzi oraz zdarzeń. Swoim studentom starał się wytłumaczyć, że król czeski, który od bitwy pod Białą Górą był poddanym austriackim, nie przestał być królem dla Czechów, a ich pretensje do Franciszka Józefa dotyczyły tego, że nie chciał włożyć czeskiej korony.

Zdaniem mojego gościa, które podzielam, znajomość historii, ogarniająca obszary większe niż własna ojczyzna, zwłaszcza sąsiedzkie, musi być uwolniona od skłonności do przenoszenia kategorii, którymi analizujemy i oceniamy własne dzieje, na dzieje innych narodów. Do tego niezbędna jest najpierw owa podstawowa wiedza, której często nie dostaje. Wymownym przykładem rodzimym jest przeciwstawianie sobie Dmowskiego i Piłsudskiego, podczas gdy obaj politycy, o skrajnie odmiennych poglądach, potrafili działać wspólnie. Dmowski, zdając sobie sprawę z mocniejszej pozycji Piłsudskiego, gdy powstawało państwo polskie, wspierał swego adwersarza.

Badania kultury Łemków dały ich autorowi sposobność do bardziej precyzyjnego rozróżnienia poczucia narodowego i poczucia regionalnego. W dobie kształtowania się wspólnoty wielu narodów na kontynencie tylekroć ociekającym krwią w wojnach narodowych, potrzeba znajomości takich rozróżnień i tego, jak się zmieniają historycznie, wydaje się banalnie oczywista.

Zdaniem mego rozmówcy niezbędny jest także dystans do przeszłości, możliwy tylko wtedy, gdy tę przeszłość znamy i rozumiemy, a także wrażliwość na funkcjonujące kody porozumienia społecznego, pozwalające odróżnić, kto – wołając: Niech żyje cesarz! – jest serwilistą, może zdrajcą, a kto patriotą czyniącym tak dla zyskania ważnych dla sprawy względów panującego.

W przekazywaniu wiedzy o przeszłości, jak to postuluje Antoni Kroh, bardzo pomocna jest tradycja rodzinna, także jako, krzywe czasem, zwierciadło, w którym przeszłość ukazuje niepiękne grymasy. Stanowi glebę dla jednostkowej, a pośrednio i zbiorowej tożsamości, pozwala ją uzasadnić i bronić – w dialogu. ☐