Pusta kartka projektanta

Rozmowa z prof. Eugeniuszem Matejką, projektantem wnętrz i wystaw z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu

Kandydaci na studia w poznańskim Uniwersytecie Artystycznym, oprócz tak obleganych kierunków, jak architektura wnętrz, mogą wybrać nieco mniej popularne – na przykład scenografię albo projektowanie wystaw. Jak Pan postrzega późniejsze perspektywy zawodowe absolwentów?

Nie zawsze student, który kończy architekturę wnętrz, wystawiennictwo czy scenografię, będzie zajmował się w przyszłości tą konkretną dziedziną. Zdarzają się też sytuacje przypadkowe – spotyka się różnych ludzi i trafia do różnych miejsc. Moi koledzy ze studiów zajmują się także grafiką, reklamą, tkaniną – rozmaitymi dyscyplinami. Projektowanie jest dziedziną specyficzną, na pewno trzeba poświęcić mu kawałek życia, żeby zdobyć doświadczenie. Studia dają podstawę, ukierunkowują, jednak po ich ukończeniu nie jest się jeszcze „gotowym projektantem”, chociaż niektórzy absolwenci mają takie przekonanie.

Na początku lat 80., gdy poszukiwałem pierwszej pracy, nie było jeszcze na rynku prywatnych firm projektowych. Trudno było znaleźć punkt zaczepienia. W państwowych firmach istniały co prawda tzw. komórki projektowe, jednak trudno było znaleźć zatrudnienie.

A jak wyglądały praktyki studenckie?

Odbywały się w państwowych zakładach – dostałem się na praktyki w zakładach meblowych w Gdańsku i Poznaniu. Po studiach chciałem zatrudnić się w fabryce produkującej meble, ale ostatecznie otrzymałem propozycję pracy jako asystent w pracowni prof. Zbigniewa Łosińskiego. Tak więc zostałem przygarnięty przez uczelnię. Jednocześnie zacząłem przyjmować zlecenia, w czym pomagali koledzy – zauważyli, że mam potencjał i polecali mnie. Współpracowałem z architektami, projektowałem na przykład wnętrza szkół podstawowych, sklepy „Społem”. Pojawiła się też możliwość projektowania mieszkań, szczególnie dla osób, które pracowały na Zachodzie i miały możliwości finansowe. Takich zleceń było jednak mało. Dziś można projektować wytworne domy.

Odpowiednie kontakty mogą być czymś kluczowym, jeśli chodzi o możliwość pozyskiwania zleceń. W Pana przypadku praca na uczelni zapewniała stały kontakt ze środowiskiem.

Tak, uczelnia była oazą możliwości. Myślę, że dziś jest podobna sytuacja – zapraszam do współpracy młodych ludzi, próbuję im pomóc, tak jak mnie pomagali inni, moi profesorowie, przyjaciele z uczelni. Oczywiście o ile jest to możliwe, bo przecież nie mogę dać zatrudnienia nieograniczonej liczbie osób. Kiedyś współpracowałem z kolegami z tego samego pokolenia, a teraz z młodymi ludźmi, którzy są bardzo zdolni, wspaniale operują mediami komputerowymi.

Obecnie architekci wnętrz mają większe możliwości niż w czasach, kiedy kończył Pan studia. A czy w przypadku wystawiennictwa albo scenografii nie jest trochę tak, jak w poprzednim ustroju? Scenografia wiąże się przecież z teatrem, dla którego głównym źródłem finansowania są środki z budżetu państwowego.

Widzimy, jaka jest dzisiaj kondycja teatrów. Oczywiście są jednostki, które działają w tym obszarze z powodzeniem, ale to perspektywa raczej dla wybrańców, zaangażowanych pasjonatów. Myślę, że poważnie będzie się rozwijała scenografia filmowa i telewizyjna. Z kolei dla projektantów wystaw są duże możliwości projektowania ekspozycji – obecnie mamy sporo imprez targowych w całej Polsce. Dużo dzieje się w muzeach – od dłuższego czasu współpracuję z Muzeum Narodowym w Poznaniu, które jest bardzo prężne, często zmieniają się wystawy. Ponieważ zwiększyły się wymagania, wszelkie działania projektowe nie mogą być realizowane przez przypadkowe osoby, bez konkretnych kwalifikacji.

Czy projekty wystaw, które realizuje Pan w Muzeum Narodowym, traktuje Pan bardziej jako tło ekspozycji, czy jako istotne elementy kompozycyjne?

Oczywiście jako tło, ale tło, które ma swój wyraz. Każda wystawa jest inna, w zależności od tego, czy robię wystawę malarstwa, plakatów, czy designu. Muszę mieć pomysł, ideę przewodnią. Podporządkowuję się też architekturze, którą traktuję jako integralną część projektu. Przy ekspozycji prac Jacka Sempolińskiego jego współczesne malarstwo wkomponowałem w klasyczną architekturę muzeum. Sempoliński był zaskoczony, ale przyjął to z ogromnym zrozumieniem, co wyraził w swoim liście – podziękowaniu. Zawsze pamiętam, aby nie niszczyć architektury. Jeżeli wprowadzam tzw. elementy architektoniczne, to muszą one współgrać z konkretną przestrzenią, która jest dla mnie punktem wyjścia. To bardzo istotne – uczę też tego studentów – aby mieć wyraźny pomysł, gdyż „ścieżek” może być wiele. Trzeba jedną z nich wybrać i konsekwentnie przeprowadzić, tak aby ekspozycja miała swoją wyrazistość i klarowność.

Mówił Pan o podporządkowaniu się architekturze, a próbował Pan może kiedyś wyraźnie w nią ingerować?

Tak. Z okazji 100-lecia Muzeum Narodowego przygotowałem bardzo mocną formę. Był to ziggurat wybudowany we wnętrzu. Zawierał ekspozycję dotyczącą historii powstania muzeum, między innymi były tam umieszczone zdjęcia zewnętrznych mozaik, co dało efekt jakby architektura z zewnątrz weszła do środka. Wchodząc na tę formę, można było obejrzeć wysoko umieszczone detale architektoniczne i świeżo odnowione, ogromne tkaniny. Uznałem, że raz na 100 lat można znaleźć się w zupełnie innej sytuacji przestrzennej, innej perspektywie wnętrza muzeum.

Przechodząc jeszcze od wystawiennictwa do scenografii – jakie tendencje we współczesnej scenografii dostrzega Pan po ostatniej wizycie na Międzynarodowym Praskim Quadriennale?

Szczerze mówiąc byłem trochę zawiedziony, nie zauważyłem nowych tendencji, czegoś, co by mnie zaskoczyło. Ta różnorodność, która była zawsze, pozostała. Pojawiły się nowe media, ale ich wykorzystanie nie było, moim zdaniem, do końca adekwatne. Nie wiem, skąd to się bierze? Czy młodzi ludzie nie są jeszcze przygotowani do ich wykorzystania, czy brakuje wyobraźni? Quadriennale odwiedzam regularnie od lat. Ostatnio widzę pewną stagnację. Niektóre kraje pokazują scenografię do konkretnych spektakli, a inne jednorazową sytuację. Tak zrobili Polacy – przedstawili szklaną, pomalowana białą farbą konstrukcję, na której zwiedzający mogli pozostawiać swoje ślady. Było to intrygujące, tylko nasuwa się pytanie, czy pokazywać performance, czy raczej projekty konkretnych scenografii, które były wykorzystane w spektaklach? To, co zobaczyłem, sprawiło na mnie wrażenie śmietnika z całego świata. Wydaje mi się, że mieszanie wszystkiego nie jest dobre, wyczuwa się brak wyrazistej koncepcji. Może przydałaby się nowa formuła?

Spotkałam się z podobnymi komentarzami dotyczącymi ostatnich Biennale Sztuki Współczesnej w Wenecji. Niektórzy krytycy, którzy jadą, by napisać swoje teksty, też zaczynają się gubić albo wręcz rezygnują z odwiedzania tej wystawy.

Być może jest to jakaś szersza tendencja. Wydaje mi się, że artystów trzeba po prostu zostawić w spokoju. Weryfikacja nastąpi wtedy w sposób naturalny, a eksponowanie na siłę w jednym miejscu wielu artystów jest męczące i często mija się z celem. Czasem można coś takiego zrobić, aby porównać różne sposoby myślenia, jest jednak coś niepokojącego w nadużywaniu takiej formuły.

Jest Pan zapraszany do udziału w jury konkursów architektonicznych, niedawno oceniał Pan projekty interaktywnego Centrum Historii Ostrowa Tumskiego w Poznaniu. Z komentarzy prasowych wynika, że możemy się spodziewać budowy jednego z najnowocześniejszych muzeów w Polsce.

To jest bardzo ciekawa architektura – projekt grupy architektów z Krakowa wyróżniał się na tle innych. Prosta, pęknięta kostka – gdy przechodzimy z jednej części do drugiej, w perspektywie widzimy katedrę. Po konkursie wywiązała się dyskusja. Pojawił się zarzut, że tak duża forma może być konkurencyjna w stosunku do katedry, ale moim zdaniem, przez swoją neutralność, nie powinna jej zaszkodzić.

Brałem udział w jury oceniającym projekt ekspozycji w tym muzeum. Konkurs wygrała firma belgijska, która obecnie jest na etapie projektów wykonawczych. Poszczególne sekwencje historyczne zostały ciekawie zaaranżowane. Dużą rolę odgrywały światło, woda, projekcje multimedialne. Jest dział poświęcony witrażom, które można samodzielnie kreować, wiele atrakcji dla dzieci. I co najważniejsze – spójność form, które w sposób bezpośredni odnoszą się do konkretnych okresów historycznych.

Miejmy nadzieję, że fantazje projektantów uda się dobrze przełożyć na konkretną realizację. A czy Pana studenci także biorą udział w konkursach projektowych organizowanych przez różne instytucję?

Studenci w mojej pracowni biorą udział w otwartych konkursach międzynarodowych, na przykład na osiedle domów atrialnych w Japonii czy projekt hotelu w Meksyku przy piramidach Majów. Ponieważ współpracuję z Muzeum Narodowym w Poznaniu, dostaję propozycje także dla studentów. Jedną z nich było opracowanie uzupełnienia średniowiecznej rzeźby gotyckiej. Chodziło o rekonstrukcję postaci Madonny, gdyż zachowała się tylko figura Chrystusa. W tej chwili rzeźba stoi w muzeum na tle szklanych form. Postać Chrystusa uzupełnia multimedialna projekcja Madonny. Pojawiły się też propozycje rzeźbiarskie, które jako projekty są także wyeksponowane w muzeum.

Praca w szkole artystycznej jest bardzo ciekawa. Mamy do czynienia z młodymi, wrażliwymi ludźmi, którzy często mają inne spojrzenie na otaczający świat. Niektórym trzeba podać rękę, aby mogli się odnaleźć w trudnej, nieraz brutalnej rzeczywistości. Tak widzę rolę pedagoga. Generalnie młodzież się nie zmienia, natomiast zmienia się świat wokół, zmieniają się możliwości, jest ich nawet obecnie zbyt wiele. Dzisiaj młody człowiek musi dokonywać wyborów. Jest to bardzo trudne, gdyż wymagania są ogromne – trzeba mieć wiedzę, doświadczenie zawodowe, najlepiej zwiedzić pół świata. Dlatego obserwuję częste problemy z koncentracją, która jest tak ważna w zawodzie projektanta. Pracując z młodzieżą nie wyobrażam sobie, abym sam nie projektował. Muszę się zetknąć z problemem pustej kartki, aby następnie przekazywać swoje doświadczenia. Inaczej to nie ma sensu.

Rozmawiała Krystyna Matuszewska