Prawda czasu

Paweł Misiak

W roku 1994 redakcja „Forum Akademickiego” zasugerowała mi nadesłanie tekstu na temat Internetu, najlepiej w związku z działalnością akademicką. By umiejscowić sytuację w kontekście, należy wspomnieć, że w owym czasie sieć komputerowa nie była jeszcze tak powszechnie dostępna, jak dziś, gdy do łączności internetowej wystarczy średniej klasy telefon komórkowy bądź inny elektroniczny gadżet, których pełne są sklepy, również internetowe. Można było z niej korzystać przede wszystkim na uczelniach i w firmach, głównie działających w branży IT, ale „pod strzechy” jeszcze powszechnie nie zawitała.

Pisanie o Internecie, a właściwie szerzej – o zastosowaniach cyfrowej techniki informacyjnej i komunikacyjnej w różnych dziedzinach, rychło stało się zwyczajem na łamach FA. Moje teksty, zrazu nadsyłane nieregularnie, potem bardziej systematycznie, zaczęły się ukazywać pod znaczkiem i hasłem „Poczta elektroniczna”, jako że takim właśnie sposobem były przesyłane do Redakcji. O ile pamiętam, raz czy drugi przekazałem tekst drogą bardziej tradycyjną, to znaczy za pośrednictwem faksu albo wręcz w wersji papierowej, ale były to wyjątki od reguły, wynikające z niespodziewanych okoliczności, uniemożliwiających skorzystanie z e-maila.

Misja?

Patrząc z perspektywy kilkunastu lat, próbuję sobie uświadomić po co, a właściwie dlaczego pisałem teksty do działu „Poczta elektroniczna”. Przyczyny, dla których autorzy publikują swoje teksty na łamach gazet i periodyków, są rozmaite. Jedni czują powołanie do nauczania prawd mniej lub bardziej (im zwłaszcza) objawionych, inni chcą się pochwalić swoją wiedzą, dokonaniami czy pomysłami, jeszcze inni piszą po prostu dla pieniędzy – motywacji do pisania można sobie wyobrazić niemalże bez liku. O ile pamiętam, nigdy nie czułem się misjonarzem jakichś szczególnych idei. Pisząc do FA nie realizowałem wyznaczonych bądź też wyobrażonych zadań – edukacyjnych czy innych. Po prostu chciałem się dzielić z Czytelnikami pisma – w zdecydowanej większości reprezentującymi środowisko akademickie, do którego również mam zaszczyt należeć – własnymi „odkryciami” na temat nowych możliwości, jakie stwarzają szybko rozwijające się narzędzia cyfrowe z Internetem na czele. Przelewałem też – za pomocą komputera, rzecz jasna – na papier refleksje nad rolą cyfryzacji w szeroko pojętym życiu akademickim i naukowym oraz zmianami wprowadzanymi przez te nowe technologie wokół nas.

Nie obyło się wszelako bez odrobiny zacięcia profetycznego. Analizując możliwości stwarzane przez technologie cyfrowe, próbowałem wybiegać nieco myślą w przyszłość, wieszcząc już w tytułach na przykład Zmierzch ery druku (1994), Cyberwyzwolenie (1997) albo Podzwonne dla rozumu (2000). I, jak to zwykle z proroctwami bywa, niektóre już się ziściły, inne okazały się nietrafione, czemu zresztą trudno się dziwić, bo rozwój techniczny i technologiczny przybiera czasem niespodziewane i zaskakujące kierunki.

Pierwsze z wymienionych „proroctw” zaczyna się po trosze ziszczać, może jeszcze nie w skali ogólnospołecznej i globalnej, ale w moim indywidualnym przypadku, w odniesieniu do publikacji naukowych. Od paru lat nie powiększam już rosnących w zastraszającym tempie stert papierowych reprintów interesujących mnie artykułów, lecz gromadzę na dyskach komputerów ich elektroniczne wersje. Plików przybywa jeszcze szybciej niż wydruków, z racji łatwości ich pozyskiwania i muszę się przy tym nieustannie pilnować, by nie wpaść w pułapkę cyfrowej odmiany „kserokultury”, opisywanej swego czasu przez Umberto Eco, a polegającej na podświadomym przekonaniu, iż pozyskanie kopii tekstu (w omawianym przypadku – umieszczenie na dysku elektronicznej wersji) oznacza zawładnięcie jego treścią.

Teksty zapisane w postaci PDF-ów czytanych na komputerze mają w porównaniu z wydrukami na papierze kilka zalet. Mniej wysiłku i czasu zajmuje ich porządkowanie, katalogowanie i wyszukiwanie. Większość tekstów w postaci cyfrowej daje się też automatycznie przeszukiwać pod kątem dowolnych słów czy fraz, bez konieczności wertowania dziesiątków czy setek stronic i „wyłapywania” poszukiwanych haseł wzrokiem, słabnącym z wiekiem – niestety.

Wirtualne życie adiunkta P.

Po tej krótkiej wycieczce w szczegóły czas wrócić do naszych baranów, czyli dziejów zawartości „Poczty elektronicznej”. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych pisanie o ciekawostkach dotyczących Internetu i technologii cyfrowych stawało się coraz mniej potrzebne. Na rynku ukazywało się wiele czasopism, w których można było znaleźć mnóstwo informacji na te tematy, a i sieć z jej niezmierzonymi zasobami informacyjnymi stawała się elementem codzienności większości czytelników FA. Uznałem tedy za naturalną zmianę charakteru tekstów „Poczty elektronicznej” z informacyjnego na bardziej refleksyjny, o posmaku felietonowym.

Pod koniec 1998 roku powołałem do życia postać adiunkta P., naukowca ścisłego, przedstawiciela najliczniejszej bodaj grupy pracowników naukowych i nauczycieli akademickich na uczelniach. Na łamach FA relacjonowałem jego obserwacje i refleksje dotyczące rozmaitych aspektów pracy na uczelni, nauczania, czasem też w szerszej perspektywie aktualnych zdarzeń i zjawisk społecznych. W swoim widzeniu świata adiunkt P. starał się być realistą, nie popadając przy tym w pułapkę cynizmu. W stosunku do siebie nie miał już złudzeń co do przyszłości – zdawał sobie sprawę, że na Nagrodę Nobla raczej nigdy nie uda mu się zapracować, ale też że powinien się starać dać z siebie tyle, ile może, „nie dla brudnego zysku ani próżnej sławy, lecz by prawda się bardziej krzewiła i ażeby zabłysło jaśniej światło prawdy, od której zależy szczęście rodzaju ludzkiego”, co uroczyście przyrzekał i obiecywał ongiś po łacinie w przysiędze doktorskiej. Nie był jednak wolny od naiwnych złudzeń, że w pewnych aspektach rzeczywistość winna być racjonalna i sprawiedliwa i dziwił się, że nie zawsze taka jest.

Postać adiunkta P. – jak się nietrudno domyślić – wyrażała w sporej części sądy i przekonania autora, już to w formie relacjonowania wypowiedzi P. na jakiś temat, już to w dialogach z autorem czy innymi postaciami. W niektórych tekstach pojawiał się też adiunkt K., kolega P. i autora z instytutu, trochę mniej naiwnie patrzący na świat i ludzi, którego pierwowzorem był nieżyjący już, niestety, mój przyjaciel – fizyk teoretyk.

Wszystko ma swój czas

Adiunkt P. pojawiał się na łamach FA do roku 2005. W ciągu tych kilku lat swojego wirtualnego bytu był świadkiem i komentatorem życiowych i zawodowych zawirowań, będących udziałem autora w „rzeczywistości realnej”, jak zmiana pracy i środowiska. W tym okresie „przejściowym” postanowiłem jakby „usankcjonować” swoją działalność publicystyczną i redakcyjną i skończyłem podyplomowe studia w kierunku dziennikarstwa i zarządzania informacją. Niedługo potem dane mi było jednak zaznać beznadziei rocznego bezrobocia, a następnie powrotu do pracy na uczelni, czyli do pierwotnie wyuczonego zawodu. To ostatnie wiązało się z dużym obciążeniem obowiązkami dydaktycznymi oraz koniecznością wdrożenia się w pracę naukową w nowej tematyce, a co za tym idzie – z permanentnym brakiem czasu na inne zajęcia, jak np. pisanie tekstów do FA. Mniej więcej w połowie 2006 roku przekazałem więc „misję publicystyczną” w ręce młodego pokolenia

W czasie dwunastu lat mniej lub bardziej systematycznej współpracy autorskiej z „Forum Akademickim” sporo się nauczyłem, a także przyzwyczaiłem do tego, że mniej więcej co miesiąc muszę przelać na papier jakieś spostrzeżenia czy refleksje na tematy, które mogłyby zainteresować czytelników. Może gdyby czas był rozciągliwy, albo przynajmniej stanowił dobro nie tak deficytowe, jak w moim przypadku, nadal nadsyłałbym za pośrednictwem poczty elektronicznej teksty, które być może redakcja zechciałaby drukować.

Dla piszącego autora jednym z najważniejszych wyznaczników jakości jego tekstów jest reakcja odbiorców. Wiem, że „Poczta elektroniczna” nigdy nie cieszyła się taką poczytnością, jak na przykład dział „kryminalny” dr. Marka Wrońskiego, ale zdarzało mi się spotkać z odzewem na moje teksty, czasem całkiem nieoczekiwanym. Kilka z nich zostało na przykład przedrukowanych w innych mediach, choć nie zawsze za uprzednią zgodą redakcji FA czy moją. Niemniej miła dla każdego autora jest myśl, iż ktoś rzeczywiście przeczytał jego tekst i dostrzegł w nim jakąś wartość – poznawczą lub choćby tylko rozrywkową.

Z okazji jubileuszu „Forum Akademickiego” takich miłych doświadczeń życzę wszystkim Autorom i Redaktorom pisma.

Dr Paweł Misiak jest pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. pawel.misiak@up.wroc.pl